5.05.2012

12. Nowy dom

Z każdym kilometrem czuł się coraz bardziej podekscytowany. Dawno się tak nie czuł. Minęli już szkołę Eriki, minęli zjazd do miejsca, w którym wszystko się zaczęło. Jeszcze tylko kawałek drogi.

Położył dłoń na drzwiach samochodu. Z początku chciał uchylić okno, jednak nim to zrobił uświadomił sobie, jak zimno jest na zewnątrz. Wolał się nie przeziębić.

- Gorąco ci? – spytał Steven, gdy kątem oka dostrzegł całą sytuację.
- Denerwuję się – odparł niepewnie Bill.
- Jeśli źle się czujesz, powiedz. Mogę się na chwilę zatrzymać.
- Nie, jest ok – powiedział żwawo. Nie chciał robić niepotrzebnych postojów. Chciał załatwić wszystko najszybciej jak tylko się da.
- Ok. Daj mi znać, jeśli coś będzie nie tak.
- Ok.

Dalej jechali już w ciszy. Młodszy Kaulitz analizował w głowie swoje położenie. Sprawdzał, czy aby na pewno wszystko wziął, a przynajmniej te najpotrzebniejsze rzeczy. „Dokumenty, telefon, szczoteczka do zębów, jedna bluzka, druga bluzka, trzecia…” Gdy skończył, rozejrzał się wokół. Właśnie wyjeżdżali z lasu.

- Daleko jeszcze?
- Tak ci tam spieszno?
- Stresuję się, nic na to nie poradzę.
- A ja zawsze miałem cię za lekkoducha, który ma wszystko gdzieś – zaśmiał się drwal.
- Może to tak wyglądać, ale nie jestem taki.
- Teraz już widzę.

Bill ponownie odwrócił się do okna. Patrzył, jak zmienia się krajobraz. Znikają drzewa, pojawia się coraz więcej domów. Nagle auto stanęło.

- To tutaj – oznajmił Steven i odwrócił się w stronę swojego pasażera. Ten znajdował się w stanie zawieszenia. Przyglądał się stojącym obok budynkom. Nie docierało do niego, że to już koniec podróży. Wahał się, co powinien zrobić. Czy wybiec na spotkanie przygodzie, czy zrobić wszystko powoli i spokojnie? Jak pożegnać się z Brownem?

- Bill?

Wyrwał się z zamyślenia.

- Chciałem ci podziękować – zaczął, a uśmiech zawędrował na jego twarz. – Za wszystko.
- Wystawię ci rachunek – padło z również wygiętych w uśmiechu ust mężczyzny. Blondyn nie przejął się za bardzo, wiedział, że to żart. „Prawda?” – Powiem ci coś młody, cieszę się, że cię spotkałem. Mam nadzieję, że uda ci się wrócić do domu.
- Bardzo dziękuję.

Dłoń drwala spoczęła na szczupłym ramieniu. Nie powiedział tego na głos, lecz ten młody człowiek stał się dla niego bardzo ważną osobą. Trochę żałował, iż będzie musiał go tu zostawić.

I wtedy stało się coś, czego się nie spodziewał. Chłopak przytulił się do niego na pożegnanie. To było miłe, lecz nie ułatwiało sprawy.

- No leć już – pospieszył go, bo bał się, że się rozklei. A jak by to wyglądało? Facet roniący łzy? W jego wieku? – Ale trzymaj jeszcze to – wyciągnął z kieszeni kurtki niewielkie pudełko i rzucił je na kolana zaskoczonego dwudziestolatka. – Otwórz już w domu. No, uciekaj!
- Dzięki – zdążył jeszcze odpowiedzieć wzruszony, po czym zniknął za drzwiami pojazdu. Samochód ruszył, kiedy tylko zatrzasnął bagażnik po wyciągnięciu stamtąd swojej torby. Nie gniewał się za to, rozumiał Stevena. Szybkie pożegnanie było łatwiejsze dla nich obu.

Stał na chodniku, spoglądając na znajdujący się przed nim budynek. Dość niepozorny, jednopiętrowy, trochę ściśnięty z boku innym sklepem, jakimś second handem czy outletem. Okna były prawie całkowicie zaklejone reklamami różnych produktów spożywczych. Szynka, pieczywo i takie tam.

Zapewne jeszcze jakiś czas zastanawiałby się nad tym, co robić dalej, gdyby nie niska temperatura panująca na dworze. „No to zaczynamy” – pomyślał, zarzucając swoją torbę na ramię. Zachwiał się pod jej ciężarem, lecz mimo to ruszył odważnie przed siebie. Zdeterminowany chwycił za klamkę.

Tak jak się spodziewał, wewnątrz budynku było o wiele cieplej. Może nie przy stoisku z mrożonkami, ale na ogół musiało być sporo na plusie. Póki co wszystko było lepsze od tych -20 na zewnątrz…

- O, czyżby Bill Brown? – zapytał stojący przy ladzie mężczyzna.
- Zgadza się.

Nie mógł zostawić swojego starego nazwiska. Decydując się na zdobycie dokumentów nie do końca legalną drogą, zgodził się również na przyjęcie aktualnie dostępnych danych osobowych. „Brown” było bardzo popularnym nazwiskiem w tym kraju, więc tak się złożyło, że przypadło i jemu. Bardzo zależało mu jedynie na zachowaniu swojego starego imienia. Nie tylko ze względów uczuciowych, ale też praktycznych. Z nowym imieniem ciągle by się mylił. Poza tym nie brzmiało niemiecko, przez co nie wzbudzało niczyich podejrzeń.

- Witam. Jestem William Martin, właściciel tego sklepu – oznajmił elegancko ubrany mężczyzna, wyciągając rękę na powitanie. - A to mój syn, Marcus, będziecie pracować razem.
- Cześć – rzucił chłopak, nie przerywając układania towaru na półce.
- Cześć.
- Steven dużo mi o tobie opowiadał. Myślę, że będzie ci u nas dobrze, prawda, Marcus?
- Taa.
- Przywiozłeś wszystkie dokumenty?
- Tak, zgadza się – opowiedział Bill. Szybko wyciągnął sporej wielkości kopertę, do której wcześniej z pomocą Stevena zapakował całą stertę wszelkiej maści papierów umożliwiających mu legalną pracę.
- Świetnie – właściciel sklepu otworzył kopertę i zaczął przeglądać jej zawartość. – Wszystko się zgadza, umowa też widzę, że jest. Załatwię dzisiaj wszystkie formalności, a jutro dowiozę ci resztę rzeczy.
- Bardzo dziękuję.
- Nie ma za co dziękować. Skoro to mamy już za sobą to może Marcus pokaże ci wasz dom? Idź, ja się zajmę sklepem.

Chłopak przedstawiony jako Marcus niechętnie przerwał swoje zajęcie i chwycił swoją kurtkę.

- Chodź.

Nie miał wyjścia. Podążył za swoim nowym współpracownikiem, a także współlokatorem.

Po opuszczeniu budynku weszli bramą na podwórze, które rozciągało się aż do równoległej ulicy. Drogę do niej odcinał jednak niewielki dwupiętrowy domek stojący na krańcu podwórza. Z zewnątrz wyglądał całkiem przytulnie, ot niewielki ceglany dom z pomalowanymi na biało ścianami i spadzistym dachem.

W środku także było całkiem miło. Jasne kolory, całkiem sporo przestrzeni. Nie był to jakiś szczyt luksusu, budynek był zapewne mniejszy od domu Brownów, był za to bardzo przestronny. Pokoi było o wiele mniej, lecz dzięki temu mogły być większe.

Na parterze znajdowała się kuchnia połączona z salonem i przedpokojem oraz toaleta. Drewniane schody zaprowadziły chłopców na pierwsze piętro, gdzie oprócz łazienki był tylko jeden pokój. Duża, otwarta, zagracona do granic możliwości sypialnia. Dwa jednoosobowe łóżka znajdowały się po przeciwnych stronach pomieszczenia. Na środku stała kanapa zwrócona w stronę ściany, przy której stał telewizor. Choć w pomieszczeniu wisiały najróżniejsze plakaty, największą uwagę i tak przykuwał wszechobecny bałagan. Ciuchy, puszki, papierki i opakowania po chipsach walały się po prostu wszędzie – były na podłodze i na meblach.

- Twoje łóżko jest przy oknie – odezwał się nagle Marcus, który przez cały czas pisał smsy czy sprawdzał coś na telefonie.

Bill nie zwlekając, podszedł do wskazanego miejsca i położył na nim swoją torbę. Wyciągnął pudełko, które dostał od Stevena, lecz doszedł do wniosku, iż otworzy je w wolnej chwili. Chwycił jeszcze cienki szalik od Avril. Jego materiał przypominał chustę, ale to nawet lepiej, będzie lżejszy i przez to wygodniejszy do noszenia w ogrzewanych pomieszczeniach. Zabrał go ze sobą.

- Już? Wracamy?
- Tak, możemy już iść.

Bez słowa wrócili do sklepu. Właściciel właśnie kończył obsługiwać jakąś klientkę.

- Dobrze, że jesteście. Myślałem, że już nie wrócicie.

Marcus zajął się swoim poprzednim zajęciem, podczas gdy jego ojciec podszedł jeszcze do Billa.

- Sklep jest otwarty od 7 do 20, w weekendy krócej. Godziny pracy ustal z Marcusem. Muszę jechać do drugiego sklepu, więc zostawiam was samych. Powodzenia.

Mężczyzna błyskawicznie opuścił sklep. Dwudziestolatek rozejrzał się wokół i ściągnął z siebie kurtkę. Pierwszy dzień pracy czas zacząć. 

*

 
- Odwieś kurtkę na zaplecze. Jest tam też kibel, jeśli masz potrzebę.

Blondyn wszedł za ladę i udał się na zaplecze, gdzie zostawił kurtkę i zdjął szalik. Przecisnął się między zalegającymi wszędzie stertami produktów spożywczych i wszedł do toalety. Jeszcze nigdy nie trafił do tak małego pomieszczenia. Na szczęście póki co nie musiał sprawdzać, jak ów pokoik sprawował się w praktyce. Nie, tak właściwie to musiał, ale nie chodziło o jego podstawową funkcję.

Chłopak stanął przed lustrem. Z żalem przyjrzał się swojemu gardłu i tej koszmarnej wypukłości, która je zdobiła. Niezbywalna skaza przypominająca mu o jego ledwie ocalonym życiu. Pomijając już całą gamę uczuć żywioną do owego znamienia, blizna najzwyczajniej w świecie szpeciła. Momentalnie zatęsknił za domem Brownów, gdzie wszyscy wiedzieli o owej skazie i nawet nie musiał próbować jej ukrywać. Teraz było inaczej.

Zakręcił darowany mu szalik wokół szyi, związując go w najważniejszym miejscu. Materiał był cienki i przez to prześwitujący, lecz dzięki supłowi było to bez znaczenia.

Blondyn przeczesał jeszcze palcami swoje niesforne kosmyki.

- Mam nadzieję, że jest tu gdzieś fryzjer – powiedział do siebie. Niestety fryzura jego współpracownika nie pozostawiała złudzeń. Warto zatroszczyć się o parę nożyczek.

*

Gdy wrócił, Marcus robił dokładnie to samo, co wcześniej.

- Jutro będzie twój pierwszy prawdziwy dzień pracy, więc taki cudowny uniform również dostaniesz jutro – odezwał się do Billa, nie podnosząc głowy znad przestawianych produktów. – Dzisiaj rozejrzyj się i spróbuj zapamiętać, co gdzie stoi. Tak, sporo tego, ale prędzej czy później będziesz musiał to ogarnąć. Rzadko przestawiamy rzeczy. Później możesz jeszcze pomóc mi poukładać płatki na półki, a resztę wynieść na zaplecze. Jak widzisz, dzisiaj przyszła dostawa.

Kaulitz bez słowa sprzeciwu podszedł do jednej ze ścian i zaczął przeglądać kolorowe opakowania. Przyprawy, których w życiu nie używał, o nazwach, których nigdy nie słyszał. Może gdyby były po niemiecku…

Pomału zaczynał panikować. Nie podobało mu się to. Będzie musiał ostro wziąć się za swoją znajomość angielskiego. Utrata pracy nie wchodziła w grę.

- Nie jesteś stąd, prawda? – spytał jakby od niechcenia Martin.

Był w jego wieku, może trochę starszy. Jego długie kręcone włosy były związane najtańszą wysłużoną gumką. Kosmyki były poniszczone, sianowate w kolorze jasnego brązu.

- Zgadza się – odparł Kaulitz, odrywając wzrok od sięgającego aż do sufitu regału. – Aż tak widać?
- W sumie to tak. Nikt kogo znam nie chodzi tak ubrany.
- Co jest nie tak? – zagadnął, podnosząc z zaciekawieniem jedną brew do góry.
- Szalik i pluszak – blondyn przyjrzał się obu rzeczom. – Nie żeby mnie to obchodziło, tak tylko mówię.
- Coś jeszcze?
- Akcent.
- Aż tak?
- Niestety.
- F*ck.
- Nie gorączkuj się tak.
- Przepraszam, ja po prostu…Nieważne.
„Po prostu liczyłem na to, że po tylu miesiącach nie będzie już tak źle…”

*

Dzień minął dość szybko. Bill starał się wynieść z niego jak najwięcej, choć mimo wszystko zdawał sobie sprawę, iż minie dość sporo czasu zanim zdoła się tutaj na dobre zadomowić.

Wieczór spędził na dostosowywaniu siebie i otoczenia do nowej sytuacji. Najpierw rozgościł się w kuchni. Załadował lodówkę oraz szafki kupionymi w sklepie artykułami. Razem z nowym znajomym podzielili przestrzeń między siebie. W teorii wszystko wydawało się działać, jednak stanowisko Marcusa pt. „Mnie jest wszystko jedno.” było co najmniej mało wiarygodne. Albo mówił to na odczepnego, albo rzeczywiście było mu zupełnie obojętne, kto z nim mieszka i ile przestrzeni zajmuje.

Ostatnim pomieszczeniem wymagającym zmian była sypialnia. Blondyn ładował swoje ubrania do szafy, podczas gdy jego współlokator wystukiwał coś na laptopie.

- Tylko tyle masz tych rzeczy?
- Zgadza się. Myślisz, że uda mi się coś kupić tu w okolicy?
- Pewnie tak, ale nie licz na wiele. Oprócz tego lumpeksu koło nas w okolicy jest tylko jeden sklep, a ceny ma jak z kosmosu.

„Mało pocieszające.”

Zrzucił prawie pustą torbę podróżną na podłogę i położył się na łóżku. W dłoniach dzierżył prezent, który dostał od Stevena. Teraz mógł spokojnie otworzyć pudełko.

W środku znajdował się czerwony odtwarzacz mp3. Proste urządzenie jakiejś mało znanej firmy. Dołączony był do niego liścik. Chłopak rozprostował papier.

„Pomyślałem, że ci się przyda. Jest tam kilka piosenek, mam nadzieję, iż przypadną ci do gustu.”

Ledwie zdążył odłożyć kartkę, gdy rozbrzmiał dzwonek jego telefonu.

- Hej, Bill. Jak tam pierwszy dzień?
- Hej, dzisiaj było tylko wprowadzenie. Pierwszy dzień będzie jutro.
- Rozumiem. Dzwonił do mnie wcześniej William. Mówił, że wszystko jest w porządku, ale chciałem poznać twoją wersję.
- Dzięki. Wszystko ok. A jak u was?
- Szczerze? Trochę pusto, ale dajemy sobie radę.
- Musicie to jakoś przeżyć.
- Zgada się. Otwierałeś pudełko?
- Tak, właśnie je trzymam. Wielkie dzięki za odtwarzacz!
- Nie ma o czym mówić. Słuchałeś piosenek?
- Nie, jeszcze nie.
- Szkoda. Byłem ciekaw, jak ci się podobają. Potrzebujesz czegoś? Może coś ci przywieźć?
- Nie, dziękuję. Myślę, że wszystko mam.
- Jak coś to dzwoń. No, nie zawracam ci już głowy. Trzymaj się i dobranoc.
- Dobranoc – odpowiedział, rozłączając się.

Położył telefon na swojej torbie, by móc zająć się swoją nową zabawką. W mig rozpracował urządzenie. Przeglądał listę piosenek na niewielkim prostokątnym wyświetlaczu. Było ich pięć: We Will Rock You Queen, Hand of Fate the Rolling Stones, All You Need is Love the Beatles, Beat it Michaela Jacksona…

… i Durch den Monsun.

Uśmiechnął się pod nosem. Nigdy nie przepadał za słuchaniem swoich piosenek, nasłuchiwał się ich wystarczająco dużo podczas koncertów i wszelakich występów, jednak teraz było inaczej. Dopadło go wzruszenie. To był niezwykły prezent. Zaskoczył go. Nie liczył na to, że Steven będzie pamiętał nazwę jego zespołu, a tym bardziej, że zada sobie trud i wyszuka pierwszy ich przebój. Piosenkę, która nadała rozpędu ich karierze. Miał ochotę natychmiast ją usłyszeć, wrócić wspomnienia, przypomnieć sobie jej słowa i melodię, lecz jego plan przekreśliła słaba bateria. Podłączył urządzenie do wolnego gniazdka. Nie mógł się doczekać, aż po tylu miesiącach znów usłyszy swój język ojczysty, nawet jeśli będą to słowa wyśpiewane przez niego samego, młodszego o kilka lat. Wzdrygnął się na samą myśl o swoim dawnym głosie i późniejszych problemach płynących z tzw. mutacji. Ileż on się nacierpiał próbując doprowadzić swój głos do ładu przed każdym kolejnym występem… Ale już po wszystkim. To stare dzieje.

Cichy brzdęk szkła. Z zaciekawieniem podniósł wzrok, a przed jego twarzą pojawiła się szklana butelka.

- Uznałem, że skoro już jesteśmy skazani na wspólne mieszkanie i pracę ze sobą, wartałoby przełamać pierwsze lody i trochę się zaznajomić – rzekł szczupły chłopak, podając Billowi piwo. Blondyn uśmiechnął się przyjaźnie. Zapowiada się całkiem nieźle. 
Drache

1 komentarz:

  1. opowiadanie przepiękne ♥ popłakałam się na momencie z "Durch Den Monsun" ;')

    Czytając to opowiadanie zdaję sobie sprawę, jak ogromne szczęście ma Bill mając u boku brata bliźniaka, zespół i rodzinę ;')

    OdpowiedzUsuń