28.10.2012

Pierwszy i ostatni raz

Jako że na razie nie mam nic nowego do wstawienia pomyślałam, że umieszczę tutaj to opowiadanie. Jest dość stare, bo z 2007/8 roku (staro mi...). Brało udział w pojedynku opowiadań na jednym z for o TH. Ta strona już nie istnieje, a nie chciałabym zgubić gdzieś tego opowiadania (z kompami bywa różnie), dlatego pomyślałam, że wkleję je tutaj.
Jeśli ktoś się nie boi, zapraszam. ;p


Pierwszy i ostatni raz

- Bill, mam coś dla ciebie – z dumą oznajmił blondyn w o wiele za dużym ubraniu.
- Dla mnie? Pokaż! – odpowiedział podekscytowany osiemnastolatek. Bliźniak wszedł do hotelowego pokoju, trzymając coś za plecami.
- Najpierw zamknij oczy – powoli zbliżył się do łóżka, na którym leżał jego brat.
- Nie.
- No nie bądź taki.
- Zamknę oczy, a ty mi przyłożysz albo zwalisz mnie z łóżka.
- Nic ci nie zrobię – przekonywał go blondyn z włosami zaplecionymi w dready.
- Daj mi spokój.
- Nie chcesz to nie. Zabieram to.
Już miał wyjść z pomieszczenia, jednak smutne oczy czarnowłosego nastolatka zmusiły go do pozostania.
- Dobra wygrałeś – powiedział i niemal natychmiast skoczył na łóżko, wręczając bliźniakowi bilety na koncert jednego z ich ulubionych zespołów.
- Super! Kiedy idziemy?
- W najbliższy weekend, smutasie – zaśmiał się i, niewiele myśląc, rzucił się na niego z łaskotkami.
- Przestań! Wiesz jak tego nie znoszę! – krzyknął Bill z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem.
- Przestanę jak mi coś powiesz – rzekł poważnym tonem.
- No co?
- Czemu mi nie ufasz?
W pokoju zapadła cisza. Brunet w jednej chwili stracił dobry humor i odwrócił wzrok w stronę białej jak kreda ściany. Nie potrafił znaleźć odpowiedzi na zadane pytanie.
Starszy o dziesięć minut chłopak zrozumiał, że to koniec rozmowy. Wyszedł bez słowa zostawiając młodszego nastolatka samego.
- Przepraszam Tom. Ja nikomu nie ufam. Nie mogę – szepnął najciszej jak potrafił, po czym wtulił się w dużą poduszkę i zaczął zastanawiać się nad swoim zachowaniem. Zawsze był taki. To przez to w szkole traktowano go jak wyrzutka, a w zespole uważano za samotnika chadzającego własnymi ścieżkami. Nie potrafił się otworzyć na świat, chociaż bardzo tego pragnął. Bał się. Czego? Sam dobrze nie wiedział.

- Pamiętaj żeby nigdy na nikim nie polegać i nikomu nie ufać. Jesteś jeszcze mały i nawet nie masz pojęcia, do czego zdolni są ludzie – takie słowa usłyszał, gdy ojciec zostawiał jego, Toma oraz ich matkę.
- Ale chyba nie wszyscy są tacy sami?
- Nigdy nie masz pewności czy najlepszy przyjaciel pewnego dnia nie wbije ci noża w plecy. Bierz życie w swoje ręce i nie pozwól nikomu go zniszczyć. Obiecujesz?- zbliżył się do synka i przytulił go po raz ostatni.
- Tak tato – odpowiedział mu cichy szept dziecka, które jeszcze wtedy nie wiedziało, do czego może doprowadzić taka przysięga.

Minęły lata, a on cały czas pamiętał i nie pozwalał ludziom wchodzić z butami do swojego życia. Nie miał przyjaciół, wszyscy uznawali go za dziwaka i tylko nieliczni potrafili uszanować to, że nie chce zdradzać żadnych swoich tajemnic. W wywiadach sprytnie mieszał fakty z wymyślonymi historyjkami tak, że tylko on sam wiedział, co rzeczywiście jest prawdą. Nawet dla najbliższej rodziny i współpracowników Bill Kaulitz był jedną wielką zagadką.
Wszystko co robił dopracowywał w najdrobniejszym szczególe. W studiu i przed koncertem cały czas doglądał specjalistów od dźwięku, w wytwórni czytał wszystkie umowy. Każdą najbłahszą rzecz załatwiał sam, nie pozostawiając niczego przypadkowi bądź innym ludziom. Jednak stawało się to coraz trudniejsze i wykańczało go zarówno fizycznie jak i psychicznie. Nieraz musiał być w kilku miejscach na raz, a za chwilę odpoczynku mógł uznać jedynie przerwy pomiędzy spotkaniami, sesjami zdjęciowymi i wywiadami. Do hotelu zawsze wracał jako ostatni. Gdy miał pewność, iż wszystko jest dopięte na ostatni guzik, zazwyczaj był tak wycieńczony, że kilka razy zdarzyło mu się usnąć na podłodze przy drzwiach wejściowych do wynajętego apartamentu.
„Może najwyższy czas, aby wyjść do ludzi i przestać zachowywać się w ten sposób?” - pomyślał pewnej nocy, kiedy po kolejnym dniu spędzonym w studiu i wytwórni, legł półprzytomny na łóżku.

Dzień nie zapowiadał się dobrze. Od rana lał potworny deszcz, a słońce nawet nie próbowało wyjść zza gęstej warstwy brudnych chmur unoszących się nad miastem. Cały zespół korzystał z wolnego popołudnia. Perkusista oglądał wiadomości, basista układał ubrania w szafie, a gitarzysta uczył wokalistę, jak grać w pokera. Zapewne siedzieliby tak do późnej nocy, gdyby znienacka do pomieszczenia nie wszedł ich menadżer i nie podzielił się z nimi ciekawą, w jego mniemaniu, informacją.
- Mam zajęcie dla naszej „gwiazdy” – David często mówił tak na Billa, gdyż, chcąc czy nie chcąc, to właśnie on był wizytówką całego zespołu.
- Hmm? – odezwał się zainteresowany.
- Skoro się nudzisz, to pojedziesz dzisiaj na bardzo ważną sesję zdjęciową.
- Tylko ja? – spytał zdziwiony. – Zawsze jeździmy na sesje we czwórkę.
- Tym razem tylko ty pojedziesz.
- Nie podoba mi się to. Nie chcę jechać sam.
- Jedziesz ze mną. Chyba wystarczy ci jedna niańka.
- Bardzo zabawne – burknął posępnie.
- Nic ci się nie stanie jak raz pojedziesz sam – mężczyzna powoli zbliżył się do siedzącego na fotelu osiemnastolatka. – Zaufaj mi, wszystko pójdzie szybko i sprawnie.
Czarnowłosy zaniepokoił się dziwnym tonem, z jakim menadżer wypowiedział ostatnie zdanie. Z jednej strony, zląkł się propozycji i cały czas pamiętał o złożonej przed laty obietnicy, jednak przypomniał sobie o chęci uporania się z wizytówką „dziwaka”. Może to odpowiedni moment, aby począć zmieniać swoje usposobienie?
- Kiedy jedziemy? – zapytał po chwili namysłu.
- Natychmiast. Zobaczysz, nie będzie tak źle.
Po kilkunastu minutach gotowy do wyjścia razem z Davidem opuścił znudzonych chłopaków, którzy zupełnie zignorowali całe zajście. Jedynie Tom zaniepokoił się zachowaniem obu rozmówców.
- Nie wiecie, gdzie ma być ta sesja? – rzucił po chwili.
- Wiemy tyle, co i ty. Zresztą, czy to takie ważne? – odpowiedział mu nieprzyjemny głos Georga.
- Bardzo ważne! Bill pierwszy raz tak się zachował. Nigdy nie szedł nigdzie sam, jeśli nie musiał. I ten ton Davida…
- Przesadzasz. Przecież nasza „gwiazda” ciągle gdzieś jeździ z Davidem i rzadko zabiera ze sobą któregokolwiek z nas.
- Ja z nim jeżdżę praktycznie wszędzie. Ciągle narzeka na mnie, że usypiam w samochodzie zanim on załatwi wszystkie swoje sprawy. Poza tym na sesje czy wywiady jeździmy wszyscy, nawet jeśli nie bierzemy w nich udziału.
- Przesadzasz.
- Może tak, może nie. Jadę za nimi.
- Miłej podróży.
Tom szybko chwycił portfel i wybiegł z apartamentu. Znalazłszy się na ulicy prędko dostrzegł odjeżdżający znajomy samochód i, nie zastanawiając się długo, wskoczył do najbliższej taksówki.
- Proszę jechać za tamtym samochodem.

Brązowooki z irytacją obserwował ściekające po przyciemnionych szybach krople. Nienawidził, kiedy coś działo się nie tak jak chciał, a na dzisiaj zaplanował sobie relaks w towarzystwie brata i reszty chłopaków. Zamiast tego musiał jechać bez nich w jakieś bliżej nieokreślone miejsce i pozować do zdjęć. Nagle usłyszał, że menadżer, który siedział przed nim, rozmawia z kimś przez telefon. Ostrożnie przyłożył głowę do przedniego fotela i spróbował wsłuchać się w cichy dialog.
- Nie ma wątpliwości. Wkrótce staną się tak sławni jak Nirvana…
„Nirvana?” - zdziwił się nastolatek. Chociaż nie znał kontekstu wypowiedzianych przez mężczyznę słów, postanowił przysłuchiwać się dalej.
- Mi też szkoda chłopaka. Ma całe życie przed sobą, ale biznes to biznes…
Bill zląkł się nie na żarty. Czyżby David chciał mu coś zrobić? Nie, to niemożliwe. Przecież znają się już kilka dobrych lat. To on wyniósł Tokio Hotel na sam szczyt. Czarnowłosy szybko otrząsnął się z szoku. W końcu ustalił coś przed wyjściem.
„David nie zrobiłby mi nic złego. Musiałem to źle zrozumieć.”
Wreszcie samochód stanął przy krawężniku i ktoś otworzył drzwi wokaliście. Miał dwa wyjścia: paniczną ucieczkę lub… Powoli wygramolił się z pojazdu i zatrzasnął za sobą drzwi.
- Weź parasol, bo się rozchorujesz – powiedział menadżer, podając chłopakowi ciemnozielony przedmiot. Frontman zespołu w mig uspokoił się, a na jego bladej twarzy pojawił się maleńki, lecz szczery uśmiech.

- Gdzie oni poleźli?! – wrzasnął Tom, wyskakując z taksówki.
- Proszę się uspokoić – odezwał się kierowca pojazdu. – Widziałem jak ktoś szedł w stronę tamtego budynku.
- Bardzo dziękuję – wyjął z portfela 50 euro i wrzucił przez uchyloną przednią szybę. – Reszty nie trzeba! – dodał i nie czekając na reakcję, ruszył pędem we wskazane miejsce.

Znajdowali się w ogromnym rozpadającym się budynku. Wszystko wskazywało na to, że dawniej miał to być potężny biurowiec, lecz z nieznanych nastolatkowi przyczyn, nie został dokończony. Wewnątrz panowały egipskie ciemności i gdyby nie ustawione wcześniej reflektory, nikt nie byłby w stanie zobaczyć czegokolwiek nawet na długość nosa. Bill i David powoli podeszli do zwróconej w ich stronę ekipy, aby ostatecznie przygotować się do zdjęć.
Wokalista cierpliwie siedział i czekał aż makijażystka skończy pracować nad jego wyglądem, gdy zauważył coś podejrzanego. Kobieta, która się nim zajmowała, patrzyła na niego wyjątkowo smutnym wzrokiem. Miał wrażenie, że o czymś wiedziała, jednak nie chciała nic powiedzieć. Kiedy skończyła, po prostu kiwnęła głową i odsunęła się od niego. Był zmieszany. W sekundę przypomniały mu się wszystkie dziwne zdarzenia tego dnia.
- Bill, chodź tu. Coś się stało? – szepnął Jost, dostrzegając ponury wyraz twarzy chłopaka.
- Wszystko w porządku – skłamał.
- Kiedy ty wreszcie przestaniesz kłamać? No powiedz, co cię trapi?
- Nic…
- Bill!
- Dobra! Nie podoba mi się ta sesja, jasne? Coś jest nie tak.
- Mówiłem ci, że wszystko będzie dobrze. Nie ufasz mi?
- Ufam, ale…
- Jeżeli komuś naprawdę ufasz to nie ma żadnego „ale”. Odpowiedz mi szczerze: tak czy nie?
Czarnowłosy wziął głęboki oddech. Co on sobie myślał? Przecież to David, jego menadżer, który zajmuje się zespołem już kilka lat. Niby cóż złego mógłby mu zrobić?
„Najwyższa pora skończyć z takimi głupimi uprzedzeniami” - odezwał się cichy głos w jego głowie.
- Tak – odparł pewnie osiemnastolatek.
- W końcu zmądrzałeś – klepnął go w plecy. – Chodź, skończmy z tym wreszcie.


Zdyszany gitarzysta wtargnął do budynku tylnym wejściem. Uznał, iż jeśli coś może być nie tak, to lepiej nie rzucać się w oczy. Po krótkiej ocenie sytuacji wyjął swój telefon, wyciszył i uruchomił jako latarkę. To jedyny sposób, by znaleźć cokolwiek i kogokolwiek w tym ponurym gmachu. Powoli poruszał się po całym terenie, rozglądając się wokół. Gdy usłyszał jakiś szmer, chował aparat pod ubranie, a sam kucał, kładł się lub po prostu krył za jedną ze ścian. Tym sposobem przeszukał parter oraz pierwsze piętro. Kiedy wszedł schodami wyżej, do jego uszu dotarła mieszanka różnych głosów i dźwięków. Szybko włożył telefon do kieszeni i uklęknął. Uważnie rozejrzał się dookoła. Po chwili zobaczył światła i grupę ludzi. Ostrożnie podkradł się najbliżej jak się dało, by wypatrzyć brata. Nie musiał się zbytnio wysilać, żeby odnaleźć swoją zgubę. Wokalista ubrany w długi czarny płaszcz stał na środku najbardziej oświetlonego miejsca i wysłuchiwał ostatnich instrukcji od fotografa. Wyglądał tak spokojnie, iż starszy Kaulitz miał wrażenie, że zdenerwował się bez potrzeby. Wszystko wydawało się być w najlepszym porządku. Mimo to, Tom wyciągnął telefon i zaczął filmować to, co się działo. Gdziekolwiek jechał zawsze zabierał ze sobą komórkę i uwieczniał nawet najbardziej banalne wydarzenia. Potem siedział godzinami i oglądał wszystko, starając się zapamiętać najlepsze fragmenty, by pewnego dnia opowiedzieć je swoim dzieciom bądź wnukom.

- Stań tak jak ci pokazywałem. Bardzo dobrze – pochwalił go siwy mężczyzna, trzymający w ręku profesjonalny i na pewno bardzo drogi aparat fotograficzny. – Teraz jeszcze rekwizyt – dodał i bez zbędnych emocji podał Billowi odpowiedni przedmiot.
- Ale to jest…
- Spokojnie, nie jest nabity – oświadczył widząc strach w oczach bruneta. – Wymierz go w swoją stronę i zrób odpowiednią minę. Masz wyglądać jak samobójca, który ma jeszcze ostatnią szansę przed popełnieniem okropnego błędu, czyli zakończeniem swego żywota.
Chłopak z trudem opanował drżenie swojego ciała i chwycił w dłonie pistolet. Głęboki oddech. Pozował już ze zwierzętami, krzyżami i nieobliczalnymi fanatyczkami. Od kilku zdjęć z bronią nic mu się nie stanie.
Gdy otrzymał odpowiedni sygnał, stanął w lekkim rozkroku, jednocześnie wykonując polecenia wydawane przez profesjonalistę. Jedno zdjęcie…drugie…trzecie…dziesiąte. Po kilku minutach zupełnie się rozluźnił i uspokoił.
- To już końcówka – krzyknął starszy pan. Nagle wszyscy cofnęli się kilka kroków w tył, kryjąc się w ciemności. Tylko czarnowłosy trwał bez ruchu, nie widząc, co się dzieje. Światło bijące od ustawionych reflektorów raziło go zbyt mocno, aby mógł cokolwiek zobaczyć.
Potworny trzask. Przerażony wypuścił metalowy przedmiot na ziemię.
- K*! Źle trafiłem – wrzasnął ktoś kilkadziesiąt metrów od niego. Wtedy coś poczuł - koszmarny ból. Z głośnym jękiem runął na podłogę.
Wszyscy coś mówili - jedni głośniej, inni ciszej. Do niego nic nie docierało. Leżał milcząc, gdyż nie mógł wydobyć z siebie ani jednego słowa. Z jego ust wydobywała się mieszanina jęków i charknięć. Skulił się i trzymał ręce na bolącym miejscu. Dziwna wilgoć. Zszokowany przyjrzał się swoim rękom. Były całe we krwi.
- Przepraszam Bill. To jedyny sposób, aby zespół miał zapewnioną sławę na całe lata. Niestety będziesz musiał trochę pocierpieć, bo ten partacz nie trafił tam, gdzie powinien.
- Dobić go? – odezwał się męski głos. Prawdopodobnie należał do osoby, która poprzednio chybiła.
- Nie dotykaj go teraz! To ma wyglądać na samobójstwo, nie rozumiesz?
- Rozumiem…
- Dobra, nie ma tu już nic do oglądania. Zapominacie o wszystkim i jedziecie do domów, a jutro będzie czekała na was premia! – ogłosił dumnie Jost.
Kilka minut później zgasły ostatnie światła, a po ekipie nie było śladu.
Brunet słabł. Z trudnością chwytał powietrze, gdyż rana nie pozwalała mu na żadne gwałtowne ruchy. Czerwona ciecz w dużej ilości spływała po jego boku na podłogę. Leżąc tak, rozmyślał o wszystkim: o przeszłości i swoich dokonaniach, później o zachowaniu menadżera, wreszcie o tym, co pomyśli jego brat z resztą zespołu. Czy uwierzą Davidowi w wymyśloną historyjkę o samobójstwie? Pewnie tak. Gdyby ktoś dotarł do nich i wyjawił prawdę…
- Bill! – rozległo się w jego głowie. – Bill!
Ktoś szybko obrócił go na plecy. Uchylając ciężkie powieki, dostrzegł malutkie światełko. Znajdowało się na wyciągnięcie ręki. Przez moment zapragnął go dotknąć, jednak wtedy do jego uszu dotarł czyjś przejęty głos. Chociaż brzmiał znajomo, wokalista nie był w stanie stwierdzić, do kogo należał.
- …w starym budynku do rozbiórki. Jest ranny w klatkę piersiową, poniżej serca… - tylko to był w stanie wyłapać umysł cierpiącego chłopaka. Nigdy nie myślał, że znajdzie się w podobnym położeniu. Nawet nie potrafił odróżnić swoich myśli od tego, co się rzeczywiście działo. Zdawało mu się, że to tylko zły sen, że zaraz usłyszy przeraźliwy dźwięk budzika i wszystko wróci do normy. Niestety nic z tego.
- Zaraz przyjedzie karetka. Zabiorą cię do szpitala – odezwał się ten sam głos. Nagle nastolatek zorientował się, iż przy nim klęczy nie kto inny, jak jego własny brat.
- Tom? – szepnął niemal niedosłyszalnie.
- Tak. Trzymaj się Bill. Nie poddawaj się, błagam.
- Przepraszam…nie…powinienem…- każde słowo wymawiał wyjątkowo niezgrabnie. Ciało powoli zaczęło odmawiać mu posłuszeństwa. Zrobienie jakiegokolwiek ruchu było dla niego wyjątkowo trudne, nie wspominając o mówieniu czy nawet oddychaniu.
- Przestań! Musisz oszczędzać resztki energii.
- Nie…powinienem…mu…ufać – dokończył i zmrużył oczy.
- To, że w końcu obdarzyłeś kogoś zaufaniem nie jest złe. Złe jest to, że ta osoba cię zdradziła – mówił blondyn, a łzy ściekały mu po policzkach i spadały, rozpryskując się na zalanych czerwoną substancją piersiach bliźniaka. – Wytrzymaj jeszcze trochę, niedługo przyjedzie karetka. Zajmą się tobą specjaliści i…
- Już się…zajęli – przerwał mu młodszy chłopak.
- Bill…
Tom ostrożnie usadowił się bliżej coraz bledszego brata, a drżącą dłonią zasłonił dziurę w jego boku. Każda sekunda zamieniała się w wieczność. Gitarzysta cały czas mówił do bruneta i sprawdzał, czy ten jest przytomny. Wydawało się, że będzie dobrze, jednak tuż przed przybyciem pomocy, stan rannego gwałtownie się pogorszył. Przestał reagować na cokolwiek, jego oddech stał się płytki, a puls ledwo wyczuwalny. Ratownicy od razu marnie ocenili jego szanse na przeżycie. Niestety nie pomylili się. Zaraz po przewiezieniu do szpitala osiemnastoletni wokalista zmarł.

Nikt nigdy nie widział takiego pogrzebu. Ludzie ledwie mieścili się na jednym z największych niemieckich cmentarzy. Organizacją zajął się David. Chciał, żeby o tym wydarzeniu mówiono na całym świecie, w przeciwieństwie do rodziny zmarłego, która wolałaby kameralne pożegnanie. Bez setek reporterów. Bez tysięcy fanek i fanatyczek. Wśród zebranych nie zabrakło oczywiście osoby ubranego w czarny strój blondyna. Z niesmakiem patrzył na udającego rozpacz Josta, przed którym udało mu się zataić fakt bycia na felernej sesji zdjęciowej. Niedobrze mu się robiło, gdy słyszał historyjkę o „samobójstwie” czarnowłosego nastolatka.
Nareszcie przyszedł czas, gdy rodzina, przyjaciele i najbliżsi współpracownicy wokalisty Tokio Hotel mieli powiedzieć po kilka słów na temat odejścia najmłodszego członka zespołu. Najpierw wypowiadali się rodzice bliźniaków, później dziadkowie. Następnie przyszła kolej na Gustava, Georga oraz nielicznych przyjaciół, którzy znali się z bliźniakami Kaulitz jeszcze od czasów szkolnych. Tom oznajmił, iż z powodu złego samopoczucia będzie mówił dopiero po menadżerze grupy. Mimo że to była tylko wymówka, blondyn widząc jak zachowuje się mężczyzna, naprawdę poczuł się źle. Następujące po najszczerszych łzach kłamstwa były dla niego po prostu nie do zniesienia.
Wreszcie przyszła jego kolej. Szybko wszedł na ozdobione drewniane stanowisko, ustawił odpowiednio mikrofon i zaczął przemówienie.
- Nie mam pojęcia, co powiedzieć – zaczął. - Bill był moim jedynym bratem i bardzo go kochałem. Zawsze starałem się otaczać go należytą opieką. Dbałem o niego i wspierałem na każdym kroku. Tak jest i teraz – powiedział i odwrócił się w stronę Davida. – Bill z pewnością nie chciałby żeby ktoś łgał w sprawie jego śmierci. Jak śmiesz kłamać wszystkim dookoła, że on popełnił samobójstwo?! Ty kazałeś go zamordować! Nigdy nie zapomnę dnia, gdy zabrałeś go na tą piep* sesję. Widziałem jak twoi ludzie dawali mu pistolet i kazali spokojnie stać, kiedy jeden z nich celował mu prosto w serce. Dla rozgłosu kazałeś zabić człowieka! Byłem przy moim konającym bracie w ostatnich chwilach jego życia. Nie mogłem mu pomóc. Wiesz jak się wtedy czułem, patrząc jak najbliższa mi osoba zwija się z bólu i powoli gaśnie?! Nawet nie pozwoliłeś mu zginąć od razu! Nie chciałeś go dobić, bo każdy od razu poznałby, że wszystko zostało upozorowane! A wiesz jak się poczułem, gdy usłyszałem słowa lekarza, który oznajmił mi, że mój brat już nigdy nie odezwie się do mnie ani słowem?! – gitarzysta stracił panowanie nad sobą. Cały się trząsł, a z jego oczu ciekły słone krople. Zdezorientowany Jost kazał odłączyć mikrofon i ściągnąć chłopaka z podestu, ale nikt nie mógł nic zrobić. Ludzie słuchali przemawiającego nastolatka z takim zainteresowaniem, iż nie pozwolili tknąć ani jego, ani kabli od nagłośnienia.
- Jeszcze jedno – ciągnął chłopak. – Tuż po całym zajściu zgłosiłem wszystko policji – rzekł, lekko się uśmiechając. – Pokazałem im swoje nagrania z tej „sesji” i…kilku panów zgodziło się towarzyszyć nam dzisiaj.
Nagle, nie wiedzieć skąd, przy menadżerze znalazło się kilku oficerów. Szybko poinformowali go o zatrzymaniu i, nie zważając na wzrok zdziwionych gapiów, zaprowadzili szarpiącego się i krzyczącego mężczyznę do radiowozu. Wszyscy zamieszani w sprawę w tajemniczy sposób zniknęli z terenu cmentarza.
Starszy Kaulitz odetchnął z ulgą i spojrzał w niebo.
- To dla ciebie bracie. Zrobię wszystko, aby wszyscy winni zostali ukarani – szepnął. – To za twój pierwszy i ostatni raz.
Drache

21.10.2012

Taki tam update - Sierotka i One

Krótki wpis organizacyjny, bo w sumie czemu nie.

Zacznę od pomysłu, który pojawił się w komentarzach pod Sierotką. Przemyślałam sprawę i... Powstanie jeszcze coś w nawiązaniu do opowiadania. :) Nie powinnam tego robić, bo historia już ostatecznie skończona, ale oj tam oj tam. Czasem można nagiąć zasady, nie? Kiedy jednak coś powstanie, na to odpowiedź jest jedna... "soon".

Druga sprawa to opowiadanie, które miało się pojawić pod koniec tego tygodnia. ^ U góry na pasku znajduje się link do One. To przez nie musiałam nałożyć ograniczenie wiekowe na całego bloga (bo nie da się tylko na 1 stronę -.-'' ). Lambitz +18 (właściwie +16, ale takiego ograniczenia nie ma). Enjoy!

To wszystko na dziś. Miłego dnia! :)

14.10.2012

Sierotka epilog

Sierotka epilog

Lekki wiatr muskał jego włosy, a słońce grzało rozpromienioną twarz. Nawet jutrzejsza prezentacja nie była w stanie zepsuć mu tego letniego popołudnia. Zwrócił błękitne oczy w stronę niewielkiego dwupiętrowego ceglanego domku na przedmieściach miasta. Jedna z najlepszych inwestycji w jego życiu. Poprawka, w ICH życiu.

Uśmiechnął się, widząc swoją drugą połówkę na szczycie schodów. Blondwłosy, krótkoostrzyżony mężczyzna powoli zszedł na dół i ostrożnie kroczył po kamiennej ścieżce, trzymając w rękach dwa kolorowe kubki. Głośne stuknięcia zdradzały jego obecność od chwili, gdy postawił stopę w drewnianej altanie.

- Dziękuję – rzekł Adam i chwycił w dłoń kubek z napojem. Sauli zajął miejsce obok.
- Wszystko w porządku? – zapytał z troską. Mężczyzna odpowiedział uśmiechem.
- Tak, jasne. Wszystko ok – rzekł uroczo. Blondyn nie wydawał się być przekonany.
- Nadal masz tylko pół strony tekstu…

Obaj zwrócili się w stronę monitora.

- Spokojnie, wszystko mam w głowie – powiedział brunet z rozbrajającym uśmiechem. – Dzisiaj dopiszę resztę.
- Jesteś niemożliwy…

Ich rozmowę przerwało brzęczenie telefonu. Koskinen odebrał połączenie. Nim zniknął w domu zdążył rzucić tylko krótkie acz wymowne „Mama.”. Lambert kiwnął głową i wrócił do swojego zajęcia. Słowo-klucz miało swoją siłę. Upił łyk herbaty.

Za chwilę znów coś przeszkodziło mu w pracy. Kliknął animowaną ikonkę w rogu ekranu. Wiadomość od nieznanego nadawcy. Niby nic nowego, ale emaile od studentów w wakacje były jednak czymś niezwykłym.

Już pierwsze zdanie wywołało szeroki uśmiech na jego twarzy.

- Sauli, chodź! – krzyknął.

Wiadomość rzeczywiście pochodziła od studentki, choć nie jego. Może inaczej, pochodziła od jego byłej uczennicy, a obecnie studentki jednej z najlepszych uczelni w Niemczech.

Minęły ponad dwa lata odkąd widział ją po raz ostatni. Drobna blondynka niewiele różniąca się od dziewczyny, która teraz spoglądała na niego z załączonego zdjęcia. Jeśli wtedy miałby postawić wszystkie karty na czyjś sukces, na jednym z pierwszych miejsc na liście byłaby właśnie ona.

Czytał dalej, próbując dociec, co znajduje się w drugim z dołączonych do maila plików. W końcu znalazł wyjaśnienie:

Bardzo nam Pana brakowało przez ostatnie lata w sierocińcu. Był Pan jednym z najlepszych nauczycieli w szkole, dlatego wraz ze zbliżającym się końcem naszego pobytu tutaj, jak również i w ośrodku, postanowiliśmy napisać do Pana wiadomość z pozdrowieniami. Wszystkie maile od uczniów i nauczycieli zebrane do czerwca tego roku umieściliśmy w tym oto pliku. Miłego czytania!

Poruszyła go ta inicjatywa. Jako nauczyciel nie mógł oczekiwać lepszego prezentu niż radość i wdzięczność swoich uczniów, a fakt, iż postanowili oni podzielić się z nim swoim szczęściem, był dla niego jeszcze wspanialszy.

Szybko ściągnął i otworzył dokument. Prawie 40 stron. Czekała go długa lektura.

- Sauli noo! – ponaglił swojego partnera. Gdy ten nie odpowiedział, Adam postanowił machnąć na to ręką i samemu przeczytać wszystkie listy.

Kolejne nazwiska migały mu przed oczami. Część osób kojarzył, niektórych zupełnie nie. Ludzie potrafią diametralnie się zmienić przez kilka lat.

„Bill… Anders.”

Na moment odsunął się od laptopa. To imię przywołało wspomnienia. Obraz ucznia, który nie miał szans na znalezienie się na liście szczęśliwców.

„A może?”

Mijał już kolejny rok, odkąd chłopak przepadł bez wieści. Zniknął, nie zostawiając za sobą żadnych śladów poza swoim listem i kilkoma poszlakami w różnych częściach miasta. To nie wystarczyło do odnalezienia go ani nawet stwierdzenia, czy żyje. Większość osób nie miała jednak złudzeń. Zima tamtego roku była wyjątkowo surowa. Bez dachu nad głową nie było szans na przetrwanie jej.

Brunet przetarł twarz. Bardzo długo wierzył w to, że Bill gdzieś jest. Miał ku temu powody, nie znaleziono przecież jego ciała. Co więcej, Sauli również wierzył, iż młodszemu z bliźniąt nic nie jest, a blondyn należał do osób, które twardo stąpają po ziemi.

„Właśnie. Sauli…”

Nastolatek słusznie przewidział, że swoim zniknięciem narobi mężczyznom dodatkowych problemów. Koskinen długo musiał radzić sobie z nieprzyjemnościami wynikającymi z niedopilnowania młodego chłopaka, który miał być bezpieczny pod jego opieką. Lambert z kolei prawie stracił swoją szansę na wymarzoną pracę. Nie zostawiłby przecież Sauliego samego z problemem.

Potrząsnął głową. Nie ma co zagłębiać się w przeszłości i roztrząsać niezałatwionych spraw. Co było nie wróci, koniec tematu.

Już z mniejszym entuzjazmem kontynuował przeglądanie kolejnych imion. „Elisa, Matt, Irene, Laura, Isaac, Andreas…”

Jego oczy momentalnie zrobiły się większe.

- Sauliii!!!

Blondyn od razu pojawił się w drzwiach.

- Co się dzieje?!
- Rusz się! Już!
- Nie pomyliło ci się coś? Rozmawiam.
- JUŻ!!!
- Nie podoba mi się ten ton, Adam.

Zdenerwowany zakończył rozmowę i zbiegł po schodach, by za chwilę wparować do altany, gdzie przy drewnianym stole siedział Adam. Był strasznie podekscytowany, co nieco ostudziło złość Sauliego.

- Więc? – spytał blondyn, krzyżując ręce na piersi. Mężczyzna zachichotał.
- Sam zobacz.

Podszedł bliżej i skierował swoje jasne oczy na ekran. Nie mógł uwierzyć w to co widzi.

- Czy to jest…

Na oko osiemnastoletni chłopak patrzył na nich z drugiej strony monitora. Siedział przy biurku w niewielkim jasnym pokoju, w którym poza łóżkiem, biurkiem i szafą zdawało się nie być nic. Półdługie ciemne włosy przysłaniały mu jedno oko. Na odsłoniętej smukłej szyi wisiał krzyż i mały zielony kamyk współgrający kolorystycznie z chustką obwiązaną wokół jasnego nadgarstka.
Na dole zdjęcia widniał napis: „Austria, 2008”.

Od kilku miesięcy wreszcie na swoim ze wszystkimi wadami i zaletami takiego życia. Wcześniej mieszkałem u zakonnic, wspomnienia na całe życie. Pobudka o 5 rano, zimny prysznic dzień w dzień i patrzenie wilkiem ilekroć zbliżałem się do którejś z młodszych sióstr. Wyniosłem się, gdy tylko udało mi się podłapać jakąś stałą robotę. Niełatwe jest życie człowieka-ducha.
Jest dobrze, a mam nadzieję, że będzie jeszcze lepiej. Przepraszam, że nie pisałem, ale pewnie sami rozumiecie…
Dziękuję za wszystko.
Z pozdrowieniami,
Bill Kaulitz

Spojrzeli sobie w oczy.

- Udało mu się…

Okolica dawno nie słyszała tak głośnych okrzyków radości. Bill żył. Przez prawie trzy lata radził sobie bez pomocy nikogo z ośrodka. Sam. W innym kraju.

Obaj wprost pękali z dumy.

- Sauli, nie masz chusteczek?
- Nie mów, że będziesz płakał…
- Ja już płaczę, daj chusteczki!
- Już, już.

Chwycili się za ręce, wciąż patrząc na podobiznę swojego podopiecznego, który mimo wszelkich przeciwności losu z zagubionego dziecka zmienił się w młodego, wchodzącego w dorosłość mężczyznę.

- Ten dzień nie mógł być lepszy.

Przytulili się do siebie. Dawno nie byli tak szczęśliwi.

Problem prezentacji został zepchnięty na dalszy plan.

- Nie masz tam jego adresu email?


I to by było na tyle jeśli chodzi o tę historię. :) Dziękuję wszystkim, którzy czytali to opowiadanie i zostawili po sobie ślad. Mam nadzieję, że nikogo nie zawiodłam. ^^

Co do następnych opowiadań, mam na razie w zanadrzu tylko jedną jednoczęściówkę (Lambitz, +16). Wstawiłabym ją jakoś pod koniec przyszłego tygodnia. I to by niestety było na razie na tyle, jeśli chodzi o opowiadania. Potrzebuję przerwy. -.-'' Jeżeli ktoś byłby zainteresowany powiadomieniami o opowiadaniach, zapraszam do lajknięcia strony na fb albo zostawienia namiarów. Jak nie to nie, i tak wszystko będzie pojawiać się tutaj albo na drugim blogu. :P

Jeszcze jedna rzecz, a mianowicie... niespodzianka!
Tekst powyżej to ostateczna wersja wydarzeń w tej historii, ale w trakcie jej pisania naszło mnie na coś jeszcze, a mianowicie na alternatywne zakończenie. Wersja bardziej naturalistyczna z mojego punktu widzenia.

Kto zainteresowany, zapraszam do lektury, a kto nie... Cóż, pozdrawiam i do napisania kiedy indziej! :)


Sierotka epilog v2

Poranek był zimny, więc czemu południe miałoby być inne? Mimo wydawałaby się solidnych okien, chłód wciąż dostawał się do pokoju. Kolejny podmuch wdarł się do środka i musnął pokrytą piegami skórę, zostawiając za sobą nieprzyjemne dreszcze.

- Daleko stąd do tego kościoła?
- Powinniśmy niedługo wychodzić.

Brunet po raz kolejny spojrzał w lustro i poprawił czarny garnitur. Nadal miał nadzieję, że bierze udział w jakimś przedstawieniu, że to się nie dzieje naprawdę.

- Jak mogliśmy do tego dopuścić…
- Adam, daj już spokój.

Sauli siedział na krawędzi łóżka, wlepiając wzrok w podłogę. Nerwowo bawił się palcami. Dzisiejszy dzień nie będzie łatwy dla żadnego z nich. Podobnie zresztą jak te poprzednie.

*

Na miejsce dojechali pół godziny przed czasem. Zawsze lepiej być za wcześnie niż za późno. W tym przypadku niestety wiązało się to głównie z nieprzyjemnościami. Wokół znajome twarze i złowrogie spojrzenia przepełnione pogardą, złością. Chciałoby się powiedzieć również „rozczarowaniem”, lecz jak można mówić o rozczarowaniu, jeśli ci ludzie nigdy nie oczekiwali od Adama niczego więcej poza porażką? Wyrzuty sumienia i żal z powodu niewypełnionego obowiązku pochodziły bardziej od niego samego oraz od jednej z nielicznych przychylnych mu osób. Czuł jak wielka gula wyskakuje mu w gardle na myśl o stanięciu twarzą w twarz z panią dyrektor.

Sauli szedł krok za nim, rozglądając się wokół. Stado hien radośnie szczerzyło swe kły. Miał ochotę splunąć im wszystkim w twarze, wykrzyczeć: „No dalej, weźcie mnie! To ja zawiniłem!”. Adam nie miał nic wspólnego z jego błędem, dlaczego więc musiał być celem tych obrzydliwych ataków?

Drobnej budowy kobieta na ich widok uśmiechnęła się smutno.

- Dziękuję, że przyjechaliście – powiedziała.
- Nie moglibyśmy postąpić inaczej.

*

Msza, modlitwa, pogrzeb. Niewiadomo nawet, czy był wierzący. Nie wiedział tego nikt poza nim samym i Tomem, który zamilkł dwa miesiące wcześniej, a jakieś trzy tygodnie po tym jak obaj skończyli szesnaście lat. Zdecydowanie za wcześnie, by żegnać się z tym światem.

Pani dyrektor, nauczyciele, pracownicy i kilku wychowanków sierocińca zgromadziło się przed znanym już sobie grobem. Dla Billa wyznaczono miejsce obok brata, ozdobione w tamtej chwili zielonym wieńcem i dwoma palącymi się zniczami.

„Zieleń, kolor nadziei…”

- Najchętniej położyłabym tutaj coś w brązie, obaj mieli śliczne brązowe oczy. Chciałam jednak ostatnie słowo pozostawić wam. Byliście jedynymi osobami, którym udało się zbliżyć do Billa.
- Dziękujemy.

„Jak chustka Toma…”

Pogoda nie zamierzała się poprawić. Wiatr potęgował siłę przeszywającego zimna, tak trudnego do zniesienia dla wszystkich obecnych.

Mężczyzna potarł zroszone marznącym deszczem ramiona.

- Halo, Adam?
- Tak. Czy coś już wiadomo?
- Znaleźliśmy go…

Od tamtej pory ilekroć dzwonił telefon, on tracił spokój.

Jego oczy zaszkliły się. W tak krótkim czasie stracił dwóch swoich uczniów. Dwójka dzieciaków mających dopiero wejść w dorosłe życie…

Przygryzł dolną wargę. Dłonie ściśnięte w pięści skryte były w kieszeniach długiego ciemnego płaszcza. Lambert nie potrafił nawet sobie wyobrazić, jak zimno musiało być wtedy Billowi, gdy on po jakiejś godzinie na zewnątrz już drżał jak osika.

- Nie wytrzymałbym nawet dnia na tym zimnie.
- Ludzkie ciało może znieść wiele rzeczy, kiedy musi.

Sauli nie odstępował bruneta ani na krok. Był jego wsparciem, a zarazem powodem do cichych szyderstw i drwin. Nie pierwszy i nie ostatni raz.

Od wyjścia z domu jego wyraz twarzy nie zmienił się. Zimny, pozbawiony emocji. Musiał być silny, być opoką dla Adama.

Wpadł do kuchni chwilę po tym jak usłyszał brzdęk rozpadającego się telefonu.

- Adam, co się dzieje?! – wydusił z siebie, gdy zdołał przezwyciężyć przerażenie.

Mężczyzna stał nieruchomo, a po jego policzkach ciekły łzy. Był blady jak ściana.

Z jego ust wydostało się tylko kilka słów:

- On nie żyje…

A może gdyby nie był tak silny chłopak dzisiaj by żył?

Grupka szybko zaczęła się rozchodzić. Wszyscy mieli już dość tej przeklętej pogody. Woleli wrócić do pracy niż stać na dworze bez celu.

Również dyrektorka sierocińca, naglona obowiązkami, postanowiła opuścić to miejsce.

- Trzymajcie się. Do widzenia.
- Do widzenia.

Zostali sami ze sobą i swoimi emocjami. Maska pękła. Sauli przytulił swojego partnera, który zanosił się płaczem. Już nie musieli się kryć.

- Są bezpieczni. Są w lepszym miejscu – szeptał, próbując uspokoić zarówno Adama jak i siebie.
- Oni mogli żyć… Obaj mogli…
- Nie cofniemy tego.

Sauli pewnie powie, że to tchórzostwo, ale ja nie widzę innego wyjścia.”

- Powinniśmy wrócić, cały się trzęsiesz.
- Zapalę jeszcze znicz.

Przyklęknął przy kamieniu, pozwalając by mokra ziemia oblepiła jego spodnie. Zapalił światełko i dołożył je do pozostałych. Przyjemne ciepło grzało jego palce.

„Za dużo tu zieleni.”

Blondyn starł z policzków kilka łez. Rzadko płakał. W trakcie trwania ich całego wieloletniego związku Adam widział go w takim stanie zaledwie kilka razy. Niestety, gdy jego oczy zaczynały się już szklić, nie był w stanie powstrzymać kolejnych kropli przed wypłynięciem spod zaczerwienionych powiek.

- Kochanie…
- Powinienem był to przewidzieć! Powinienem…

Nie przewidział ani nocnej ucieczki, ani podróży pociągiem, ani zabłądzenia w lesie przy samej granicy. Nie przewidział również kolejnej mroźnej nocy i poddania się młodego ciała.

Nie potrafił zmyć z siebie poczucia winy.

- Wróćmy do domu.

Ostatni raz omietli wzrokiem skromny grób z najtańszego materiału, z najtańszym nagrobkiem i najtańszymi literami. Kilka metrów pod ziemią leżały dwie trumny z najtańszego drewna, a w nich spoczywało dwóch chłopców w najtańszych garniturach. Dla nich jednak te kilka elementów było cenniejsze niż najdroższe kruszce.

Odeszli, mając w pamięci słowa, które zlecili wyryć na nagrobku.

„Tu leżą bracia Bill i Tom Kaulitz. Dzieci, którym wyrwano marzenia.”

Drache

6.10.2012

Sierotka cz. X

W takim razie, zgodnie z umową dziś ostatni odcinek opowiadania, a za tydzień epilog. :)

Anonimowy z 5.10.12 - Czasem tak wychodzi, przykro mi. ^^'' Postaram się naskrobać epilog jak najszybciej, choć zajęcia i choroba póki co skutecznie mi to uniemożliwiają.

Pozdrawiam i życzę miłej lektury!


Sierotka cz. X


Wieczór mijał spokojnie. Ze względu na przyjazd Adama Sauli postanowił zrobić sobie przerwę w pracy aż do poniedziałku (albo do chwili, gdy znów zechce mu się nurkować w gąszczu kabli). Zamiast tego zajął się nadrabianiem zaległości ze świata techniki, przy okazji próbując przelać zainteresowania na swojego podopiecznego, który jednak absolutnie nie miał na to ochoty. Brakowało mu podstaw w wiedzy, przez co nawet zrozumienie sposobu działania obwodów szeregowych i równoległych przewyższało jego siły.

Adam obserwował ich znad swojej książki. Był to dla niego iście uroczy widok. Sauli tyle razy powtarzał mu, że nie będzie pomagał przy pracy z sierotami, bo kompletnie się do tego nie nadaje. Bywał zimny i nieprzyjemny, jednak miał coś, czego czasami brakowało Adamowi. Błyskawicznie zyskiwał autorytet zarówno wśród dorosłych jak i dzieciaków, i młodzieży.

- Chciałem z panem porozmawiać.

Bill stanął przy nim z wyraźnie zakłopotaną miną.

- Jasne, co się dzieje?

Chłopak niepewnie podnosił wzrok, by za moment znów utkwić go gdzieś w podłodze.

- Ja… Chciałem przeprosić. Przeze mnie wyrzucili pana ze szkoły. Wiem, że to za mało i nie cofnę tego, co się stało, ale naprawdę jest mi przykro. Jest pan świetnym nauczycielem i mam nadzieję, że znajdzie pan jeszcze pracę w swoim zawodzie, nawet lepszą niż u nas…

Mężczyzna westchnął. Afera z zeszytem solidnie namieszała w życiu ich obojga. Wyniknęła po części z winy każdego z nich, po części ze zwykłego pecha i choć konsekwencje okazały się fatalne w skutkach, Adam nie miał prawa zrzucać całej odpowiedzialności na barki swojego byłego ucznia.

- Dziękuję – odezwał się, uśmiechając ciepło. – Sauli opowiadał mi o tym zamieszaniu z zeszytem. Następnym razem musisz bardziej uważać na takie rzeczy, ja zresztą też. Zapomnijmy o tym, co się stało to się nie odstanie.

Młodszy blondyn wyraźnie się ożywił. Ukazał mężczyznom szereg swoich zębów, które, choć niezbyt proste, dodawały mu uroku. Lambertowi ciężko było uwierzyć, że ma do czynienia z tym samym nastolatkiem co jeszcze kilka tygodni temu. Zmiana zachowania była diametralna.

- Bill, pójdziesz na chwilę do pokoju? Chciałbym porozmawiać z Saulim.

Kaulitz zaniepokoił się tym pytaniem, ponieważ nikt tutaj nigdy wcześniej go o to nie prosił. Odwrócił się w stronę byłego policjanta, ale nie potrafił wiele wyczytać z jego spojrzenia.

- Ok.

Szybko zniknął za rogiem pomieszczenia.

Adam skierował wzrok w stronę swojego partnera, który mrugnął porozumiewawczo. „Będziemy mieli problem.”

- O czym chciałeś ze mną pogadać?

Brunet wsunął zakładkę między strony i odłożył książkę. Jego uśmiech wskazywał na jakąś dobrą wiadomość.

- Cóż… - zaczął, ekscytując się coraz bardziej. – Drugiego dnia konferencji podeszło do mnie kilku nauczycieli oraz wykładowców uniwersyteckich i… Dostałem propozycję pracy!
- Żartujesz! To świetna wiadomość! – Sauli w mig zeskoczył z miejsca i przytulił swojego partnera. – Czemu nic nie mówiłeś? Chowałeś to jak jakąś straszną tajemnicę! – rzekł z pretensją.
- Chciałem ci to powiedzieć osobiście. Poza tym na początku w ogóle w to nie wierzyłem. Wiesz, gadamy o konferencji, każdy opowiada trochę o sobie i nagle dostaję pytanie, czy nie chciałbym zostać wykładowcą na uczelni! Kompletne szaleństwo!
- Chyba coś piłeś. Nie chce mi się w to wierzyć – blondyn śmiał się i kręcił głową. Lambert mu wtórował, lecz w końcu spoważniał.
- Jest tylko jeden problem. To nie jest praca w Niemczech – oznajmił.
- W takim razie gdzie?
- W Belgii.

Adam przygryzł dolną wargę w oczekiwaniu na odpowiedź niższego od siebie mężczyzny, który jednak tylko przymknął oczy i pogrążył się w zadumie. Trwała ona dość krótko, bo jakieś kilkanaście sekund, ale dla Lamberta, któremu zaczynało robić się słabo z nerwów, było to jak wieczność.

Koskinen z powrotem spojrzał na niego. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.

- W takim razie jedziemy do Belgii – rzekł wesoło. Adam nie posiadał się ze szczęścia.
- Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy!

Byli tak pochłonięci rozmową, że nie usłyszeli cichych kroków i skrzypnięcia zamykanych kawałek dalej drzwi.

*

W końcu nastał ten dzień. Doba przed godziną zero. Dla stałych domowników dzień jak co dzień, dla Billa zbliżający się koszmar. Pierwszy raz od jego pojawienia się w domu Sauliego mężczyźni musieli siłować się, aby wyciągnąć swojego podopiecznego z łóżka, a miało być tylko gorzej. Z każdą kolejną godziną chłopak gasł. Owszem, spędzał czas z domownikami, ale ciężko było nie zauważyć, że coś jest na rzeczy. Blondyn był smutny i osowiały. Wyciszony. Para starała się jak mogła żeby tylko poprawić mu humor i umilić ostatnie godziny pobytu, choć nie mogli ukrywać, że im także nie jest łatwo. Zwłaszcza Sauliemu, który opiekował się chłopakiem nieprzerwanie przez ostatni tydzień, a nawet kilka dni dłużej.

Punkt kulminacyjny nastąpił w trakcie wspólnego obiadu. Adam cały czas próbował ożywić towarzystwo rozmową, lecz jego starania spełzały na niczym. Bill ani razu nie odezwał się niepytany. Dłubał widelcem w talerzu żeby jakoś zabić czas. Nie był głodny, choć nie zjadł nic od śniadania.

- Co o tym sądzisz, Bill?

Chłopak podniósł wzrok i rozejrzał się wokół jakby ktoś właśnie wybudził go z głębokiego snu.

- Przepraszam, nie słuchałem – powiedział tylko. Mężczyźni spojrzeli po sobie ze smutkiem.
- Zjedz coś. Nie jadłeś od rana…
- Nie jestem głodny.
- Obaj wiemy, że jesteś. Zjedz choć trochę.
- Nie chcę wyjeżdżać.
- Wiemy.

Nastała cisza i nikt nie wiedział, jak ją przerwać. Każdy nerwowo czekał na ruch drugiej osoby. Najmłodszy z trójki wziął głęboki wdech.

- Chcę zostać – spróbował znowu. Bez szans, a jednak próbował.
- Nie da rady, Bill.
- Proszę… Przecież już nie ma ze mną problemów! Sauli, powiedz, że to prawda!

Blondyn odsunął od siebie talerz.

- Tak, to prawda, ale to nic nie zmienia – odpowiedział.
- Będę wam pomagać! Nie mogę wiele, ale mogę sprzątać! Codziennie! Błagam was!
- Nie możemy.
- Dlaczego?
- Jest wiele powodów. Nie możesz z nami zostać. Musisz się z tym pogodzić.
- Najlepiej będzie jeśli wrócisz do ośrodka i wymażesz nas z pamięci.

Słowa Koskinena były dla niego jak gwóźdź do trumny. Ucisk w klatce piersiowej. Chłopak wstał i mimo próśb nie wrócił na miejsce. Jego zaszklone oczy błysnęły w świetle lampy. Pobiegł do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.

*

- Bill?

Blondwłosy mężczyzna z niepokojem uchylił drzwi. Nastolatek siedział na łóżku z podkulonymi nogami. Drżał.

- Bill…
- Zostaw mnie! – burknął, odtrącając rękę Adama. Ten jednak nie poddawał się.
- Proszę cię, uspokój się – spróbował znowu. – To nie jest dobre dla twojego zdrowia…
- A zostawienie mnie w bidulu jest?! – podniósł głos. Cierpiał, okazywał to każdą komórką swojego ciała. Najbardziej widać to było w jego oczach.
- Wiedziałeś, jakie są zasady – odezwał się Sauli, który na wszelki wypadek wolał pozostać z boku.
- To tylko zasady! Można je zmieniać!
- Zasad nie powinno się zmieniać, Bill.

To nie w jego stylu mówić coś innego niż prawdę, nawet jeśli była bolesna.

Kaulitz wciąż zanosił się łzami, łamiąc serca obu mężczyznom. Rozumieli, o co ich prosił, lecz było to dla nich zbyt wiele.

- Chodź. Przytul się.

Lambert otulił nastolatka ramieniem. Ku jego zaskoczeniu chłopak nie tylko się nie odsunął, ale wręcz przylgnął do jego ciała. Tak wiele zmieniło się przez dwa tygodnie jego nieobecności.

- Bądź dzielny – powiedział cicho. – Tyle już przeszedłeś. Dasz radę, jesteś silny.

Czuł wilgoć jego łez i spinające się mięśnie. Chude palce zaciskały się na jego koszulce. Gładził miękkie włosy. Swoim spojrzeniem prosił Sauliego o pomoc. Sam nie był w stanie nic zdziałać.

Blondyn stanął przy krawędzi biurka i bezszelestnie ułożył na nim łańcuszek z zielonym kamieniem o odcieniu zbliżonym do ukochanej chustki Billa. Kupił ozdobę właśnie z myślą o nim. Chciał ją wręczyć jako prezent pożegnalny, obecna chwila nie była jednak na to odpowiednia.

Podszedł do łóżka z paczką chusteczek w dłoni.

*

W kuchni panowała przygnębiająca cisza co i raz przerywana szumem wody. Adam mył naczynia, a Sauli przygotowywał dla nich coś do picia.

- Myślisz, że poszedł spać?
- Możliwe. Ten płacz musiał go zmęczyć.

Znów cisza. Woda wpadająca do zlewu.

- Nie powinienem był się na to godzić.
- Zrobiłeś co uważałeś za najlepsze. Na twoim miejscu postąpiłbym tak samo.

Cisza. Woda.

- Nie potrafię radzić sobie z dzieciakami.
- Mało kto potrafi. Do tego potrzebna jest wiedza i praktyka. Często nawet i to nie wystarcza.
- Ty sobie radzisz.
- Też nie zawsze.

Zajęli miejsca przy stole, na którym czekały już dwa drinki.

- Jutro będzie ciężki dzień.
- To prawda. Nie myślałeś, żeby pozwolić mu tu zamieszkać aż do naszego wyjazdu?
- Adam, zastanów się co mówisz! Widziałeś, co się działo godzinę temu.
- Masz rację. Całkowitą rację. Ja po prostu…
- Ja wiem, wiem… – pogłaskał bruneta po ramieniu. – Też szukałem jakiejś lepszej opcji, ale nic nie przychodzi mi do głowy.
- Możemy go odwiedzać…
- I dawać mu nadzieję na powrót?
- Wszystko jest takie bez sensu!
- Nie musisz mi tego mówić…
- Mam nadzieję, że dostanie dobrą opiekę w sierocińcu…
- Rozmawiałem niedawno z dyrektorką. Udało im się zdobyć dla niego osobny pokój, a także dodatkowego opiekuna, który ma pilnować jego bezpieczeństwa.
- Brzmi jak ochroniarz dla jakiejś sławy. Nie wiem, czy to dobra droga.
- Ja też nie jestem przekonany, ale w tej chwili już niewiele możemy zrobić.

Zamilkli, skupiając wzrok na swoich szklankach. Sytuacja była patowa. Żadne z rozwiązań nie było w stu procentach dobre. Każda ścieżka usiana była ostrymi kamieniami. Mogli jedynie wybrać najbezpieczniejszą.

Nagle Adam prychnął, ściągając na siebie uwagę swojego partnera, który nie był do końca pewien, jak powinien odczytać ten sygnał.

- Jedna rzecz mnie w tym wszystkim dziwi – odezwał się tajemniczo z niewielkim uśmiechem na ustach. Blondyn zmrużył oczy.
- To znaczy? – spytał.
- Sauli… Ty okazujesz uczucia – zachichotał Adam. Róż na policzkach byłego policjanta wprawił go w jeszcze większe zadowolenie. – Gdzie się podział mój ukochany mruk?
*

Para przez długi czas nie mogła zmrużyć oka. Stres wywołany awanturą i zbliżającymi się wydarzeniami następnego dnia, skutecznie im to utrudniał.

Pierwszy usnął Adam, który wciąż odczuwał dyskomfort z powodu zmiany stref czasowych. Około drugiej dołączył do niego Sauli. Gdy już usnęli pogrążyli się w śnie tak głębokim, iż nie obudzili się nawet, gdy ktoś trzeci wkradł się do ich sypialni. Kroki, dźwięk otwieranego zamka błyskawicznego, szelest materiału i plastikowej torby, wszystko to okazało się zbyt ciche, by zmącić czyjkolwiek spokój.

*

Nie było już odwrotu. Niezdarnie rozprowadził na głowie śmierdzącą mieszankę. 20 minut. Związał włosy jakąś starą gumką i wyszedł z łazienki. Miał nadzieję, że otwarte okno pozwoli mu pozbyć się tego koszmarnego zapachu.

W pokoju wszystko leżało już przyszykowane. Na łóżku torba, na biurku pożegnalny list. Może nie będą na niego bardzo źli? Nie miał wyboru. To instynkt przetrwania narzucił mu takie rozwiązanie. Zawiesił wzrok na nadgarstku obwiązanym kawałkiem materiału.

„Czy gdybyś teraz ze mną był, podrzuciłbyś mi ten sam pomysł?”

Kiedy zegarek pokazał właściwą godzinę, chłopak udał się z powrotem do mniejszego pomieszczenia. Długo płukał włosy aż wreszcie woda, która po nich spływała, straciła ciemne zabarwienie. Już wtedy dostrzegł efekty swojej pracy, lecz mimo to wolał przejrzeć się w lustrze. Pierwszy raz ujrzał u siebie długie czarne jak noc kosmyki sięgające prawie że do ramion. Osuszył je ręcznikiem i przeszedł do następnego etapu. Wyciągnął czarną kredkę, którą zabrał Adamowi z kosmetyczki. Pierwsza linia. To o wiele trudniejsze niż sądził…

Gdy skończył, słońce nawet nie zaczynało jeszcze zbierać się do wstania. Została mu godzina na dotarcie do stacji. Powinien się pospieszyć.

Wyszedł, delikatnie zasuwając za sobą drzwi.

Starał się zapamiętać wszystko co wydarzyło się w tym domu, w końcu dobre rzeczy należy pamiętać. Każdy kolejny krok przywoływał wspomnienia i zasiewał ziarna wątpliwości w młodym sercu.

Kiedy znalazł się przy wyjściu, po raz ostatni zwrócił wzrok ku sypialni swoich opiekunów.

- Dziękuję za wszystko – szepnął.

Kilka chwil później znajdował się już za drzwiami.

*

Dźwięk budzika przeszył powietrze. Nie zdążył jednak nawet osiągnąć odpowiedniego poziomu głośności, Sauli od razu go wyłączył. Nie spał już od co najmniej 15 minut. Leżał na plecach, rozmyślając nad dzisiejszym dniem. Uświadomił sobie, że nie jest gotowy na odejście swojego podopiecznego. Nie będzie łatwo, pożegnania nigdy nie są łatwe.

- Kochanie?

Obrócił głowę, by na drugiej połowie łóżka ujrzeć Adama, który wpatrywał się w niego z troską. Ciepła dłoń przejechała po jego szyi.

- Nigdy nie pomyślałbym, że tak bardzo cię to dotknie – powiedział cicho brunet. Nie usłyszał ani słowa z ukochanych ust. Wzrok blondyna błądził gdzieś po suficie. – Będzie dobrze kochanie, zobaczysz. Poradzimy sobie.
- Adam, pojedziesz dzisiaj ze mną? – spytał znienacka, odwracając się do swojego partnera. Mężczyzna pokiwał głową.
- Dla ciebie wszystko.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.

*

Czas mijał, a on wciąż stał pod drzwiami. Nie chciał niczego przyspieszać, choć wiedział, że nic już nie zrobi. „Obudź go, bo spóźni się na zajęcia”, dźwięczało mu w głowie. Słowa Adama pchały go do przodu tak samo zresztą jak i sam Adam, który stał obok, trzymając go za rękę.

- Mogę zrobić to za ciebie, jeśli chcesz.

Sauli pokręcił głową.

- Nie rób ze mnie dzieciaka – rzucił bardziej do siebie niż do Lamberta.

Energicznie otworzył drzwi i wszedł do środka, pozostawiając bruneta samego na korytarzu. Były nauczyciel odetchnął ciężko. Pozostało mu jedynie czekać na znajomą dwójkę.

Czekał tak kilka-kilkanaście sekund, lecz ku jego zdziwieniu nic się nie działo, a do jego uszu nie docierał żaden dźwięk. Zaczął się niepokoić. Zdenerwowanie sięgnęło zenitu, gdy usłyszał cichy głos Sauliego.

- Adam…

Wkroczył do pokoju, spodziewając się wszystkiego tylko nie pustego pomieszczenia.

- Gdzie… – nie zdążył dokończyć. Koskinen podał mu kawałek papieru.
- Zwiał kiedy spaliśmy. Czytaj, ja zadzwonię na policję.

Zniknął za drzwiami, zostawiając wciąż skołowanego całą sytuacją bruneta.

Mężczyzna usiadł na zasłanym łóżku i dzierżąc w drżącej dłoni kartkę papieru, zaczął czytać list.

„Do: Adam i Sauli

Wiem, że to co robię wyda Wam się dziecinne. Sauli pewnie powie, że to tchórzostwo, ale ja nie widzę innego wyjścia. NIE WRÓCĘ DO SIEROCIŃCA!!! Chciałbym Was tylko przeprosić, bo wiem, że narobiłem i narobię Wam swoją decyzją wiele problemów. Przepraszam, że ukradłem Wam jedzenie i zabrałem panu Lambertowi trochę kosmetyków i 200 euro. Obiecuję, że to moja ostatnia kradzież. Mam nadzieję, że mi wybaczycie.

Chcę podziękować Wam za wszystko, co mi daliście. Panu Lambertowi za to, że wyciągnął do mnie rękę i nie zabrał jej, nawet kiedy notorycznie ją odpychałem. Dziękuję Sauliemu za to, że przygarnął mnie pod swój dach i zajął się mną, gdy na nikogo innego nie mogłem liczyć. Dziękuję, że otoczyliście mnie opieką, choć nie musieliście tego robić. Mogliście mnie zostawić, kiedy tylko zacząłem sprawiać Wam problemy. Nie zrobiliście tego, dziękuję.

Nie szukajcie mnie, choć pewnie i tak będziecie. Uciekłem i nie wrócę, a na pewno nie na własnych nogach.

Trzymam kciuki za Wasz wyjazd do Belgii. Mam nadzieję, że nam wszystkim uda się zacząć nowe życie.

Możecie przekazać ten list pani dyrektor, wiem, że ona również we mnie wierzyła, a przynajmniej starała się mi pomóc. Dziękuję za Pani starania, ale nie wrócę do ośrodka. Pozdrawiam Panią serdecznie!

Dziękuję raz jeszcze i liczę na to, że kiedyś uda mi się Wam odwdzięczyć za okazaną mi dobroć.

Trzymajcie się!

Bill”