29.05.2012

23. Tchórzostwo w dobrej sprawie


Słońce przegapiło już swój moment górowania nad Kanadą i powoli sunęło po widnokręgu, by za kilka godzin oświetlać już zupełnie inną część błękitnej planety. Kolejny prawie bezchmurny dzień pozwalał na dokładną obserwację tej podróży. Blondwłosy chłopak nie miał tego jednak w swym zamiarze. Przesiadywał na trawie w cieniu drzew, dzierżąc w dłoniach swój czerwony notatnik. Wciąż zbierał myśli po rozmowie z poprzedniego wieczoru.

- To już ostatnie – oznajmił, usadawiając się wygodniej na pniu, o ile użycie słowa „wygodniej” było w tym wypadku w ogóle możliwe.
- Gdybyś nie miał dowodów, kazałabym ci się puknąć w łeb za tę historię – stwierdziła Macy, która co chwilę kręciła głową z niedowierzaniem.
- Mówiłem ci już. To jest dobry materiał na książkę. Pomyśl o tym.
- Nie wiem jak wy, ale ja czuję się przekonany – oznajmił Isaac. – Blizny mówią wszystko. Zdjęcia da się podrobić, ich nie.
- Błagam, nie siej już zamętu – rudowłosa przewróciła oczami.
- To musi być okropne, w jednej chwili stracić wszystko, co było w życiu ważne…
- Z czasem zaczynasz przyzwyczajać się do tej myśli. Staje się ona trochę mniej bolesna. Jeszcze odzyskam to co straciłem. Nie zostawię tak tego.
- Gdyby tylko wszyscy mieli choćby chęć żeby poznać twoją historię…

- Tak… - westchnął. Bilans pozostawał bez zmian. 4 osoby mu wierzyły, 3 nie chciały mieć z nim nic wspólnego. Sam jednak wiedział, że nie ma rady na upartych. Kiedyś im przejdzie.

Ułożył się na miękkiej trawie i zwrócił twarz w stronę jeziora. Woda była tak czysta, że grzbiety ryb były w niej dobrze widoczne nawet z tak zdawałoby się dużej odległości. Musnął grafitem niezapisaną do tej pory stronę. Cichy szelest, odwrócił głowę.

- A, jesteś zajęty. Nie będę ci przeszkadzać.
- Wcale nie przeszkadzasz. Usiądź sobie – rzekł, podnosząc się, tym samym robiąc miejsce dziewczynie, która usiadła obok niego. – Zastanawiam się, co robić dalej.
- To znaczy?
- Nadal jestem na czarnej liście. Wiesz, o co chodzi.
- Chyba tak – blondynka poprawiła swoje długie proste włosy. – Chris i reszta?
- Bingo – odparł bez emocji i skupił wzrok na połyskującej od promieni słońca tafli wody. – Niby to nie moja sprawa, ale nie chcę kłótni. Ostatnia nie skończyła się dla mnie zbyt dobrze. Poza tym nie zmuszę ich, żeby mnie lubili, a czasu nie cofnę. Myślisz, że są w stanie coś mi zrobić?
- Nawet tak nie mów! – obruszyła się Crystal. – Po co mieliby coś robić?
- Ze złości, z zemsty… Ty znasz ich lepiej, dlatego cię pytam. Nie chciałbym, żeby donieśli na mnie gdzieś za te papiery…
- Póki Marcus jest po twojej stronie, nie zrobią tego. To mogłoby zaszkodzić wam obojgu. Poza tym nie wyobrażam sobie nawet żeby mogli coś takiego zrobić.
- W takim razie czuję się bezpieczniej, dzięki – rzekł w odpowiedzi. To jedno zapewnienie wystarczyło mu żeby się rozchmurzyć. – Ej!

Obejrzał się za siebie i dostrzegł białą futrzaną kulkę, która radośnie szturchała go nosem.

- Idź sobie stąd. Nie chcę kłopotów – powiedział, lecz wbrew swoim słowom pogłaskał psa po głowie. Zwierzak przylgnął do jego boku, by zachęcić go do wspólnej zabawy.
- Nie za dobrze ci idzie – zaśmiała się uroczo dziewczyna.
- Co poradzę, lubię psy. Potrafią poprawić humor – kąciki jego ust uniosły się w górę, gdy mały zwierzak zaczął podskakiwać i tarzać się po ziemi. - Mój pewnie jest teraz w Niemczech. Ciekawe, co u niego…
- Na pewno tęskni.
- Może. Dawno go nie widziałem, długo byłem w trasie z zespołem. Nie wiem nawet, czy rozpoznałby mnie po tak długim czasie.
- Nie mów tak! Zwierzęta mają dobrą pamięć. Na przykład kot mojej ciotki poznał mnie, gdy przyjechałam do niej w odwiedziny po kilku latach.
- Brr, nie lubię kotów. One mnie zresztą też – wzdrygnął się.
- Koty lubią tylko tych, których chcą. Są bardziej wybredne niż psy.
- Sugerujesz, że nie jestem dla nich wystarczająco dobry?
- Być może – odpowiedziała, pokazując mu język. Prychnął.

Kapsel niespodziewanie zerwał się na równe nogi i pognał w tylko sobie znanym kierunku.

- No to ten problem mamy już z głowy. Hę?
- Co się dzieje? – zapytała i zwróciła wzrok w tym samym kierunku co jej kolega.
- Isaac i Macy trzymają się za ręce – przekrzywił głowę ze zdziwienia. Znajomy chichot przykuł jego uwagę. – Co cię tak bawi?
- Bo wyglądasz zabawnie z taką miną – dwudziestolatek ponownie prychnął. – Ta dwójka ma się ku sobie praktycznie od samego początku tylko żadne z nich nie chciało się do tego przyznać.
- Pomyślałem kiedyś, że mogliby zostać parą. Mają ze sobą wiele wspólnego.
- Poza charakterem.
- Racja. Biedny Isaac…
- To twoja wina – Bill spojrzał na nią z niezrozumieniem. – Cała afera o twoje nazwisko pchnęła ich ku sobie.
- Bo stanęli po mojej stronie?
- Dostali powód do rozmów, a to już dobry początek.
- Chociaż jedna pozytywna rzecz w tym całym zamieszaniu. Szkoda, że nie pomogłem Marcusowi…
- Z Irene? Nie przejmuj się, jeszcze przyjdzie na nich kolej.
- Mam nadzieję. Wyrzuty sumienia nie dadzą mi spokoju, jeśli nic z tego nie wyjdzie – westchnął zrezygnowany.
- Czemu tego nie zdejmiesz? – spytała, gdy Kaulitz podrapał się w szyję.
- Nie chcę. Tak jest dobrze – burknął, poprawiwszy opaskę.
- Nie, nie jest. Skóra powinna oddychać. Aż tak bardzo się tego wstydzisz?

Chude palce ostrożnie powiodły po szpecącej wypukłości.

- Może kiedyś uda mi się to usunąć.
- Przesadzasz. Zdejmij to choć na chwilę.
- Nie.
- Kilka sekund.
- Daj mi spokój.
- Zrób to dla mnie…
- Nie.
- Jesteś strasznie uparty. I tak już ją widziałam, nie rozumiem więc, czego tu się wstydzić.
- Zrozumiałabyś, gdybyś przez lata musiała wyglądać nieskazitelnie 24 godziny na dobę – mruknął. Nie udawało mu się, dziewczyna zdawała się być wyjątkowo zdeterminowana. Przewrócił oczami. – Dobrze, wygrałaś. Nie wiem, po co mnie tak męczysz.
- I co? Nie jest lepiej?
- Czuję się nago… - stwierdził, nie potrafiąc się rozluźnić. Chciał przysłonić się ręką, jednak uznał, że to już przesada. Wytrzyma te kilka sekund czy nawet minutę.
- Kiedyś miałeś czarne włosy, prawda?
- Zgadza się, choć nie tylko. Miałem wiele różnych kolorów.
- A teraz przestałeś farbować?
- Odkąd ściąłem włosy nie tknąłem farby. Z początku to było moje zerwanie z przeszłością, potem nie chciałem wysłuchiwać uwag Browna na swój temat, a teraz… Szkoda mi pieniędzy, dobra farba jest droga. A ty farbujesz włosy?
- Nie, to mój naturalny kolor.
- Naprawdę? Rzadko widuje się osoby z tak jasnymi włosami.
- Potraktuję to jako komplement.

Uśmiechnęli się do siebie. W pewnym momencie dziewczyna znów zachichotała.

- Chyba nie jest aż tak strasznie, co?

Blondyn przez kilka sekund zastanawiał się, o co może chodzić. Zorientował się w sytuacji dopiero wtedy, gdy Crystal wskazała palcem na jego opaskę. Zupełnie zapomniał, że nie ma jej na szyi.

- Koniec tego – rzucił, przysłaniając bliznę.
- Jesteś strasznie uparty.
- Wiem. Taki już jestem.

Rozmowę przerwało im przybycie znużonego życiem Marcusa. Wyglądał jak gdyby dopiero co się obudził.

- Nie chcę wam przeszkadzać, ale radziłbym zebrać się już na obiad, bo za moment niewiele z niego zostanie – zasugerował, ziewając przy tym kilkukrotnie. We trójkę ruszyli do stołówki.

*

Mimo dość wczesnej godziny na miejscu panował wyjątkowy ścisk. Zgodnie jednak uznali, iż wpierw rozejrzą się za jedzeniem, a dopiero później zaczną szukać wolnych miejsc przy stołach. Po wybraniu co smaczniejszych kąsków ruszyli w stronę siedzeń zajętych przez ich znajomych. Niezbyt to ucieszyło Billa, który czuł, że i tym razem nie obejdzie się bez konfliktu. Usiadł na samym końcu stołu, jak najdalej od Chrisa i reszty.

Z początku wszystko szło dobrze. Skłócona z nim trójka zdawała się nie reagować na jego obecność, on zresztą również w końcu przestał zwracać na nich uwagę. Zajął się rozmową z Isaaciem. Spięcie nastąpiło, kiedy przechodzący obok Matthew boleśnie stuknął Billa łokciem.

- A może jakieś „przepraszam”? – syknął były wokalista. Nie zareagowałby, gdyby miał pewność, że było to jedynie przypadkowe szturchnięcie.
- Spadaj – rzucił tylko blondyn, machnąwszy ręką.
- Daj spokój, Bill.
- Nie będę do końca życia przepraszał za jedną rzecz! – kontynuował mimo sprzeciwu kolegi.
- Przestań, nie warto – Isaac próbował go uspokoić.
- Masz rację, nie warto. I tak nie wzbudzisz niczyjego współczucia.
- Nie mam takiego zamiaru – postawa osiłka jeszcze bardziej go rozwścieczyła.
- My widzimy co innego. Nie masz krzty honoru, nastawiając ludzi przeciwko sobie! Wróć do siebie i tam rozwalaj wszystko dookoła!
- Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciał! – zrobił krok w jego stronę. Robiło się coraz gorzej.
- Może zrzucimy się na bilet dla ciebie? W jedną stronę?
- Wal się! Sam potrafię o siebie zadbać!
- Właśnie widzę! A gdzie twój „zespół”, co? Nikt nie garnie się żeby cię zabrać?
- Oni nie wiedzą, co się ze mną stało!
- To dlaczego nie wyślesz im maila? Nie zadzwonisz?
- Nie mam numeru, a w maila nikt nie uwierzy.
- Po prostu poznali się na tobie, łgarzu, albo nikt nie chce tam takiego śmiecia jak ty!

Niesiony emocjami człowiek najczęściej popełnia błędy. On niestety był tylko człowiekiem. Wściekle zamachnął się na jasnowłosego kolegę. Zbyt późno uświadomił sobie, iż mógł to być ostatni cios w jego życiu.

Zapierał się z całych sił, lecz jego waga stawiała go na przegranej pozycji. Szybko został wyciągnięty na dwór, gdzie zaznajomił się z twardością tamtejszego podłoża. W ostatniej chwili skrył głowę, by uchronić ją przed licznymi ciosami. Reszta ciała nie miała takiego szczęścia.

„Pojedynek” nie trwał długo. Po kilku uderzeniach silniejszy blondyn zwolnił uścisk, dając Billowi szansę na ucieczkę, z której bez zawahania skorzystał. Oddalając się zerknął za siebie, by dostrzec Isaaca i Marcusa awanturujących się z Matthew. Musieli powstrzymać blondyna przed zrobieniem mu krzywdy. Ma u nich dług.

Tak, był tchórzem, ale czasem lepiej być żywym tchórzem niż martwym człowiekiem honoru.

21.05.2012

22. An deiner Seite


Dyszał niczym po prawdziwym maratonie. Jego mięśnie drżały. Opadał z sił, gdy krwiożercze łby co i raz wychylały się z otchłani, aby pochwycić go i zaciągnąć w nicość. Miotał się i szarpał, uderzając pięściami na oślep, lecz to nie przynosiło rezultatu. Krzyknął przerażony, gdy dwie paszcze zamknęły się na jego nadgarstkach. Chciał się wyrwać, ale pozostało mu tylko błaganie o litość. Silne potrząśnięcie. Ciemność i znajoma twarz. Marcus?

- Stary, uspokój się wreszcie! – skarcił go chłopak. Dopiero wtedy Bill zauważył jego dłonie na swoich nadgarstkach. – Obudzisz całą okolicę!

Blondyn spojrzał na niego wciąż nie potrafiąc dojść do ładu. „Czyli to był sen, kolejny koszmar”, pomyślał. Opadł na poduszki z głośnym westchnięciem.

- Przepraszam. Miałem zły sen – wydukał, przecierając twarz. Ile jeszcze będzie musiał znosić te wizje?
- Zauważyłem – odparł Marcus, wracając na swoje łóżko. – U nas jakoś łatwiej było z tobą wytrzymać. Mam tylko nadzieję, że nie będę musiał budzić cię co noc. Chciałbym tu wypocząć.
- Jasne, to oczywiste. Tylko, że… To miejsce źle na mnie działa.
- Ty serio boisz się lasu?

Bill spojrzał na niego spode łba.

- Tak, boję się – przyznał niepewnie. Mówienie o swoich słabościach nigdy nie jest łatwe. – Miałem kiedyś wypadek i powiedzmy, że miał on związek z lasem. Dość przykra historia.
- Spoko.

Szatyn nakrył się śpiworem i odwrócił do ściany. Kaulitz w pierwszej chwili miał ochotę zrobić to samo, lecz powstrzymał się.

- Słuchaj, co do tego, co było wczoraj, przepraszam, że tak wyszło. Nie powinienem był kłamać, co do swojego nazwiska, ale nie widziałem innego wyjścia – zaczął.
- Wiesz, normalnie by mi to zwisało, ale to nie jest mała sprawa - chłopak odwrócił się w jego stronę. – Okłamałeś wszystkich, masz fałszywe papiery. Gdyby to chodziło tylko o zmyślenie jakichś pierdół, to jeszcze by uszło.
- Tak, wiem, ale nie widziałem wtedy innego wyjścia! Uwierz mi, że miałem powody, żeby to zrobić.
- Na jakiej podstawie miałbym ci wierzyć?

Zamilkli. Świerszcz mącił niezręczną i pełną napięcia ciszę. Nieporuszony grał swoją pieśń, która być może cudowna dla jego gatunku, dla ludzi i tak była jedynie cykaniem.

- Więc?

Były wokalista wstał bez słowa i zapalił stojącą w kącie lampkę nocną. Przy jej ciepłym świetle zaczął przeszukiwać swoją torbę. W końcu udało mu się wyłowić znajomego laptopa.

- Pokażę ci coś.

Nie wiedział, czy uda mu się go przekonać, jednak musiał spróbować. Niechętnie ściągnął z szyi swoją opaskę.

*

Opuścili domek koło południa, co i tak było dobrym wynikiem zważywszy na wydarzenia ostatniej nocy. Obaj byli niewyspani, jednak Bill mógł być z siebie zadowolony, częściowo osiągnął swój cel. Marcus zrozumiał jego sytuację, ale straconego zaufania nie odzyska się z dnia na dzień. Mimo wszystko wciąż byli ze sobą w pozytywnych stosunkach, z czego należało się cieszyć. Co więcej, szatyn dał słowo, że nie wspomni o niczym swojemu ojcu, więc były wokalista mógł być spokojny o swoją pracę.

Udali się do dużego budynku, w którym mieściła się m.in. miejscowa stołówka. Mimo dość późnej pory, liczyli, że dostaną jeszcze coś na śniadanie. Na miejscu natknęli się na znajomego tancerza w jego najbardziej rozpoznawalnym stanie, czyli dość niewyspanego. Wybrali kilka rzeczy z pozostałych po śniadaniu resztek, po czym dosiedli się do kolegi.

- Gdzie reszta? – zagadnął Marcus. Isaac ospale podniósł głowę znad talerza.
- Poszli się przejść czy coś. Przynajmniej tak mówiła Macy, gdy próbowała wyciągnąć mnie z łóżka.
- Nie dałeś się jej, podziwiam cię.
- Nie ma czego podziwiać. Nie jest aż taka straszna. A jak z tobą? – spytał, zwracając się do Billa.
- Mogło być gorzej. Powinienem był inaczej to rozegrać – stwierdził, wpatrując się w kanapkę. Jakoś nie miał apetytu.
- Teraz to już nieważne. Myśl, jak z tego wybrnąć, bo nieźle się wkopałeś.
- Muszę przyznać Marcusowi rację. Atmosfera jest dość napięta.
- Scheiβe… - westchnął i położył się na stole.
- Nie możesz po prostu pokazać im tego co mi? – zapytał szatyn. Bill pokręcił głową.
- To może nie wystarczyć. Słyszałeś Chrisa, nic do niego nie dochodzi.
- Tak, on bywa strasznie uparty.
- Podobnie jak ja.
- To prawda, jesteście w tej kwestii dość podobni.
- Sorry, że się wcinam, ale macie coś na obronę? Może coś doradzę czy coś – zaproponował Isaac.
- Mam kilka zdjęć i nagrań na laptopie. Nie jestem tylko pewien czy to im wystarczy.
- I blizny.
- Blizny?
- Długa historia. Opowiem ją później.
- Dzisiaj jest ognisko, więc będziesz mieć szansę, żeby od razu wszystkim ją opowiedzieć.
- Cóż, może to coś da.
- Dla odwagi powiem ci, że masz kilka osób po swojej stronie. Jestem ja, Macy, Marcus…
- I Crystal. Dzięki – powiedział Bill, uśmiechając się lekko. – W pewnym momencie zacząłem już planować przedwczesny powrót do domu.
- Kiepski pomysł. Znając życie dotarłbyś na miejsce wtedy, kiedy my, jeśli w ogóle byś tam dotarł.
- Nie no teoretycznie da się tak zrobić. Słyszałem o ludziach, którzy przemierzają całe kraje w ten sposób. Chciałbym kiedyś tego spróbować.
- Osobiście wolę własne auto. A teraz chyba pójdę się przejść, idziecie?
- Ja odpadam.
- Spaaaać… - jęknął blondyn, który nadal zalegał na stole.
- Jak chcecie. W takim razie do zobaczenia później.

Chłopak odłożył swój talerz i udał się do wyjścia. Kaulitz ponownie zerknął na swoją nieszczęsną kanapkę. Czy to możliwe żeby przez kilka minut stała się bardziej apetyczna?

- Nieźle popsułeś Marcusowi szyki – rzekł tancerz, przerywając koledze dopiero co rozpoczęty posiłek.
- Że co? – Bill ze zdziwieniem uniósł głowę.
- Postawiłeś go w kiepskiej sytuacji. Przez twoje fałszywe papiery może mieć problemy z ojcem, a za jakiekolwiek wspieranie ciebie narazi się Irene.
- Co ma do tego Irene? – były wokalista zmarszczył czoło. – Wiem, że trzyma stronę Chrisa…
- To wieloletnia miłość Marcusa.

Dwudziestolatek z wrażenia zachwiał się na krześle.

- Nie wiedziałeś?
- Nigdy się tym nie interesowałem. Nie widziałem też żadnych znaków, ale ja nigdy nie byłem dobry w tego typu sprawach.
- Nie przejmuj się tym, bo Irene też o niczym nie wie i również nic nie zauważyła mimo upływu czasu – Isaac wyciągnął się na krześle, po czym przyjął nieco poważniejszą pozę niż poprzednio. – Marcus buja się w niej już od szkoły średniej.
- I nigdy jej się z tego nie zwierzył? Przecież to nie ma sensu… - westchnął, załamując ręce.
- Wszyscy mu to mówiliśmy, ale on po prostu nie potrafił się przemóc. Inna sprawa, że Irene przez długi czas była w związkach z innymi, więc Marcus po prostu nie chciał ingerować. Obecnie jest wolna.
- Czyli miałby szansę coś zdziałać – rzekł, wpatrując się tępo w kolorowe wzory na obrusie. – Masz rację, nawaliłem.
- Tak bywa. Popełnianie błędów to część ludzkiej natury, choć z drugiej strony ciężko mi ocenić, czy to co zrobiłeś to błąd. Nie znam twojej historii.
- Poznasz ją wieczorem, spokojnie – oświadczył. Wreszcie zabrał się za mozolne jedzenie kanapki. Jego żołądek już zaczął się o to dopominać.
- Czy to o tych bliznach wspominałeś wcześniej? – brunet kiwnął głową, wskazując na ślady na bladej skórze.
- Między innymi – Kaulitz obrócił rękę i przyjrzał się nielicznym małym wybrzuszeniom, które widniały na jego ciele. Szycie uratowało go przed większymi znamionami. – To przez wypadek.
- Wyglądają jak ślady po ugryzieniach.
- Bo nimi są.
- Aha. Ciesz się, że są takie małe. Popatrz na mój.
- Ałć! – poruszył się chłopak, gdy kolega zaprezentował mu bliznę na swojej łydce. Była kilkakrotnie większa od śladu na szyi blondyna. – Skąd to masz?
- Pies sąsiadów. Lata temu, ale zostanie na zawsze. Przez to nienawidzę psów.
- A Kapsel?
- To chomik, nie pies. Tylko nie przekazuj tego Matthew.
- Spoko – zaśmiał się Bill.
- Małe psy mi nie przeszkadzają, ale takie jak tamten wilczur…
- Może zmieńmy temat?
- Chętnie. Mam do ciebie prośbę.
- Słucham?
- Jakiś czas temu gadałem z Crystal. Nie wiem, czy wiesz, ale lekko się w tobie zadurzyła.
- Miałem takie podejrzenia… – stwierdził niepewnie, wspominając poprzedni wieczór.
- Nie jesteś zachwycony.
- Nie spodziewałem się tego. Zresztą, nie planowałem sobie nikogo szukać. Moja sytuacja i tak jest już dość skomplikowana.
- Spoko, nie wnikam. Chodzi mi tylko o to, żebyś na nią uważał. Jest bardzo delikatna.
- Rozumiem, ale… Cholera… - zaklął, wsuwając palce w swoje jasne włosy. Ostatnią rzeczą, której teraz potrzebował, były dramaty miłosne.
- Ej, wyluzuj. Nie każę ci się przecież z nią żenić – uspokajał go Isaac. - Po prostu jest dla mnie jak młodsza siostra i gdybyś coś planował…
- Nic nie planuję, ale rozumiem, o co ci chodzi. Nie martw się, nie skrzywdzę jej. Nie jestem taki.
- W porządku, ale jak coś…
- Wiem, wiem, domyślam się.

*

Tego dnia spędzili ze sobą jeszcze kilka godzin, przechadzając się co jakiś czas po okolicy, by wreszcie wypatrzyć zacienione miejsce na jakimś wzgórku przy wodzie. Gawędzili ze sobą o sprawach błahych i istotnych, o pogodzie i planach na przyszłość. Czasami ktoś się do nich dosiadał, ale zwykle reszta trzymała się gdzieś razem. Oni przyglądali się wszystkiemu z boku. Bill zdawał sobie sprawę z nastawienia znajomych do jego osoby. Chciał przeczekać największą burzę.

Ruszyli się z miejsc dopiero, gdy przyszła pora na zapowiedziane ognisko. Blondyn skoczył jeszcze po swoją torbę i wraz z ciemnoskórym kolegą poszli na spotkanie ze znajomymi, którzy zasiedli już w specjalnie przygotowanym do tego celu miejscu.

Zdążyli się jedynie przywitać. Po krótkim „Cześć!” kilka osób ostentacyjnie wstało i przemieściło się na inne wolne stanowisko. Wzrok pozostałych zwrócił się na Kaulitza, który zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno powinien był rezygnować z pomysłu wyjazdu.

- A tym co odbiło? – obruszyła się Macy, odwracając się w kierunku obrażonej grupki.
- Wielce oburzeni. Niech idą, jeśli chcą.
- Niepotrzebnie przyszedłem…
- Teraz to już zostań – rzekł Marcus, w odpowiedzi na próbę wycofania się blondyna.
- Powinni dać ci szansę. To nic ich nie kosztuje – stwierdziła Crystal.
- Dzięki, że wy mi ją daliście – odparł miło Bill, siadając na krawędzi pnia pełniącego tu funkcję ławki.
- Mam nadzieję, że tego nie pożałujemy…
- Marcus!
- To może pokażę wam to co mam, póki jeszcze nie wywołałem kolejnych niepotrzebnych spięć – stwierdził były wokalista, kładąc laptopa na kolanach. Cała czwórka przysunęła się do ekranu, on zaś wykorzystał czas potrzebny do włączenia się urządzenia i pozbył się przysłaniającego jego szyję kawałka materiału. Otworzył pierwszą z zapisanych stron.

13.05.2012

21. Głębia

Hej wszystkim! Zapraszam na kolejny odcinek! :)

obsesja - Spoko. Po prostu wiele razy nachodziły mnie czarne myśli co do sensu pisania tego opowiadania, stąd też jakieś ponure wnioski. :) Cieszę się, że czytasz nasze opowiadania. I nie dziwię się, że myślisz tutaj też o Tomie, zwłaszcza biorąc pod uwagę Twoją twórczość. ;) Pozdrowienia i życzę weny! :D

Ingeborg - Na chwilę obecną stwierdzam, że przeniesienie się było słuszną decyzją, nie wiem tylko, czy było nią również przeniesienie się akurat tutaj, ale przynajmniej nic nagle nie znika (a nawet jeśli to wystarczy jedno odświeżenie strony, by wszystko naprawić, nie 20!). Pozdrawiam serdecznie! :)

Kamilia - Ja też mam nadzieję, że nic tutaj sobie nie zniknie. Dosyć stresu z tego powodu. :P Pozdrowienia!

Maroń - Ciekawe, czy normalnie też jest mistrzem podrywu tego kalibru. Piękne oczy mu w jego obecnym stanie niewiele pomogą. :P Pozdrawiam. :*


 21. Głębia

Odsunął zasłonę i postawił stopy na zimnej posadzce. Pomieszczenie wypełniała gęsta biała para. Osuszył ciało ręcznikiem, po czym odwiesił go na miejsce. Zrobił kilka kroków. Znalazł się przed wielką taflą szkła.

Przetarł dłonią zaparowaną powierzchnię. Zobaczył przed sobą twarz znajomego chłopaka z pół długimi włosami w kolorze ciemnego blondu. Odszedł krok do tyłu. Brązowe tęczówki lustrowały nagie ciało. Uważnie śledziły każdy centymetr bladej skóry. Zatrzymywały się na dłużej w kilku miejscach, tam, gdzie kilka lat temu wbita w skórę igła zabarwiła ciało na inny niż naturalny kolor, tworząc znane ludziom znaki i symbole. „Freiheit 89“ – wolność i pełnoletność. Mówiące samo za siebie "Wir hören nie auf zu schreien. Wir kehren zum Ursprung zurück.". Wreszcie gwiazda na jego podbrzuszu – błąd młodości.

Ubrał się i wyszedł, pozostawiając za sobą otwarte drzwi.

*

Z każdym dniem pogoda stawała się coraz piękniejsza i w mig wiosna zamieniła się w lato. W czerwcu wszyscy myśleli już i mówili tylko o jednym, a końcówka miesiąca minęła pod znakiem pakowania się na zasłużony odpoczynek. Pierwsza sobota lipca była dniem wyjazdu. Cała grupa znajomych spotkała się o wschodzie słońca, by zapakować się do dwóch aut, które mieli prowadzić Macy i Matthew. Mieli do przebycia wiele kilometrów, aby w końcu dotrzeć nad upragnione jezioro. Cel był jednak wart tej długiej, męczącej podróży, gdyż było to miejsce mało znane turystom. Była to więc szansa na prawdziwy wypoczynek z dala od ludzi i obowiązków.

Wspólnymi siłami udało im się załadować do pojazdów w ciągu jakichś 30 minut. Choć wyjeżdżali jedynie na tydzień toreb i plecaków było całkiem sporo, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, iż jechało ich łącznie 8 osób. Przeważająca większość bagaży należała do dziewczyn, przez co kilka toreb musiało jechać w drugim wozie. Podjęcie decyzji, które to będą, zajęło kilka dodatkowych minut.

Bill znalazł sobie miejsce z tyłu przy drzwiach, obok śpiącego Isaaca. Marcus i Matthew jechali z przodu. Chris zabrał się w podróż razem z dziewczynami, lecz musiało to być coś normalnego, ponieważ nikogo specjalnie nie zdziwił taki stan rzeczy. Widać Chris po prostu czuł się lepiej w towarzystwie płci żeńskiej i już. Kaulitz nawet ucieszył się z takiego rozwiązania, w ten sposób nie było szansy na sprzeczkę czy nieprzyjemną atmosferę.

Umilali sobie podróż jak tylko mogli; rozmową, żartami czy drzemką. Dzięki temu tych kilka godzin w samochodzie minęło dość szybko. Po drodze mieli tylko jeden przystanek, koło południa zatrzymali się na posiłek w jednej z przydrożnych knajpek. Tam odpoczęli i nabrali sił na dalszą podróż.

Niedługo potem dotarli wreszcie na miejsce. Dokonawszy wszelkich niezbędnych formalności, zostawili samochody na parkingu, by z radością udać się w głąb bujnie porośniętego drzewami terenu. Były wokalista czuł się tutaj dość niepewnie. Zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno dobrze zrobił decydując się na ten wyjazd.

- Daleko jeszcze? – rzucił niby od niechcenia. Nie udało mu się jednak w pełni ukryć zdenerwowania.
- 5-10 minut. A co?
- Nic, tak pytam… - mruknął pod nosem, rozglądając się na boki i spoglądając podejrzliwie w stronę pobliskich zarośli. Był prawie pewny, że coś się tam ruszyło.
- Nie mów, że już jesteś zmęczony! – jęknęła Macy, poprawiając niesione bagaże.
- A może on się boi? – zasugerował Matthew.
- Boję się? Niby czego?
- Wiesz, jesteśmy na skraju lasu. Czasem bywają tutaj różne zwierzęta. Łosie, lisy, wilki, niedźwiedzie… Haha! Patrzcie na jego minę!
- Daj mi spokój! – warknął po chwili Bill, zdawszy sobie sprawę z wygłupu kolegi.
- Tutaj nie ma żadnych dzikich zwierząt. No, może ptaki i wiewiórki – oznajmiła z powagą Irene.
- I ryby w jeziorze – dodała Crystal.
- Tchórzu! Jakim cudem mieszkałeś u Brownów? – dopytywał się osiłek. - Przecież oni mają dom w środku lasu!
- Może on wcale u nich nie mieszkał.

Wszyscy spojrzeli ze zdziwieniem na autora tych słów. Młody chłopak zdawał się z kolei nic sobie z tego nie robić. Rzucił oskarżycielskie spojrzenie w stronę szczupłego blondyna.

- Mieszkałem, choć faktycznie nie czułem się tam zbyt dobrze – odparł dwudziestolatek, wpatrując się w niebieskie tęczówki. „Nie dam ci tej satysfakcji!” – Nie lubię lasów, to wszystko. Idziemy? Chcę wreszcie odstawić te rzeczy.
- On ma rację, chodźmy do domków. Pokłócicie się później – zarządziła Irene.

Ruszyli dalej, a po kilku krokach wznowili przerwaną wcześniej dyskusję o planowanym na wieczór ognisku. Kaulitz zerknął za siebie. „To może nie być przyjemny wyjazd.”

*

Zajęli cztery domki ustawione tuż obok siebie blisko brzegu jeziora. Były niewielkie, każdy z nich przeznaczony był dla góra dwóch osób. Już w drodze ustalili, że Bill będzie dzielił przestrzeń z Marcusem. Podziały nie spotkały się generalnie z niczyim sprzeciwem, z wyjątkiem jednego. Liczba osób wymusiła na grupie stworzenie jednego koedukacyjnego domku. Wszyscy chłopcy solidarnie współczuli Isaacowi jego temperamentnej współlokatorki.

- I pamiętaj, masz sprzątać swoje rzeczy! – dało się słyszeć, mimo odległości oraz wciąż jeszcze zamkniętych okien.

Po ogólnym rozpakowaniu toreb cała grupa postanowiła wykorzystać dobrą pogodę i spędzić trochę czasu nad jeziorem. Matthew zdecydował się jako pierwszy sprawdzić temperaturę wody. Po głośnym pluśnięciu w okolicy rozległo się siarczyste „K****!!!”. Pierwszy kontakt z wodą jest zawsze najgorszy.

- Ej, nie idziesz z nami grać? – spytał szatyn po ujrzeniu stroju kolegi. Bill oprócz krótkich czarnych spodenek miał na sobie koszulkę bez rękawów oraz opaskę na szyi.
- Grać? W co?
- W siatkówkę w jeziorze.
- Nie, dzięki. Nie jestem dobry w grach zespołowych.
- Jak chcesz. Nie jest ci za ciepło?
- Nie, czemu? – chłopak kiwnął głową, wskazując na jasnobeżową koszulkę. – A, to. Przyzwyczaiłem się. Nie lubię pokazywać ciała – wyjaśnił, po czym zdał sobie sprawę, że jest tutaj jedynym przedstawicielem płci męskiej, który ma z tym problem. Kolejny punkt za bycie innym.
- Twoja wola – syn pana Martina wzruszył ramionami. – O, idą dziewczyny, będzie można zaczynać.

*

Rywalizacja była wyjątkowo zaciekła. Każdy chciał przyczynić się do zwycięstwa swojej drużyny. Piłka nieustannie przelatywała raz na jedną, raz na drugą stronę „boiska”, czasami lądując w toni przejrzystej wody. Kaulitz z boku obserwował tę zażartą i na oko nierówną walkę. Przez jego upór byli zmuszeni grać 3 na 4, lecz udało im się dobrać technicznie w taki sposób, by szanse obu drużyn były wyrównane.

- Bill, może jednak zagrasz z nami?
- Właśnie, rusz się!
- Nie, dzięki! Tu mi dobrze.

Opuścił stopy i zanurzył je w wodzie. Drgnął przy pierwszej fali zimna, która przeszła przez jego ciało, jednak nieprzyjemne uczucie szybko zniknęło. Leżał na drewnianym pomoście, grzejąc się promieniami letniego słońca. W tym momencie nie potrzebował nic więcej. Nawet drinki z palemką były zbędne. Zerknąwszy po raz ostatni w stronę grupy, a szczególnie jej damskiej części, przymknął oczy. Dawno nie doświadczył takiego relaksu…

Niedługo cieszył się spokojem. Szybki zdecydowany chwyt i zanurkował w wodzie. Wyskoczył z niej wściekły i zjeżony niczym kot.

- OSZALAŁEŚ?! – wrzasnął w stronę skręcającego się ze śmiechu Matthew. W mig wdrapał się na pomost i ściągnął z siebie mokrą koszulkę, która przylgnęła do jego ciała.
- Ja nie mogę, co za panienka!
- Zrób to jeszcze raz to…

Nie zdążył dokończyć.

- Tak jest! – umięśniony blondyn przybił piątkę Isaacowi, któremu najwyraźniej spodobał się pomysł kolegi i postanowił przyłączyć się do zabawy.
- Bardzo zabawne! – rzuciła rozzłoszczona ofiara żartu, ochlapując chłopaków. Jeszcze nigdy nikt nie potraktował go jak szmacianej lalki. To chyba znak, że przydałoby mu się przytyć kilka kilo.
- Ładne tatuaże, Kaulitz!

Przeklął w myślach. Ani głos, ani tym bardziej jego barwa nie zwiastowały niczego dobrego. Odwrócił się w stronę stojącego nieopodal Chrisa. Zabawę czas zacząć…

- No co się patrzysz? Odzwyczaiłeś się od brzmienia własnego nazwiska?
- O czym ty mówisz, Chris?
- O jego prawdziwym nazwisku. Wcale nie nazywa się Brown.
- Co?
- Ale jak to?
- Nawet jeśli to co z tego?
- To, że cała jego przeszłość jest zmyślona! – kontynuował chłopak o czarno-czerwonych włosach. Razem z Billem wymieniali złowrogie spojrzenia. – Okłamał nas!
- Chyba przesadzasz, stary.
- Masz rację, nie nazywam się Brown – rzekł poważnym tonem blondyn. – Nazywam się Kaulitz i nigdy nie byłem modelem, a wokalistą w zespole. Zadowolony?
- Ja tak.
- To nie jest taka prosta sprawa, Isaac – zastanowił się głośno Marcus. – W dokumentach figurujesz jako Brown.
- Są fałszywe?

Kaulitz zwiesił głowę. Zewsząd czuł na sobie oskarżycielskie spojrzenia.

- Tak – przyznał, podnosząc wzrok. – Nie miałem wyjścia, straciłem swoje w wypadku.
- Jakim wypadku?
- To długa historia.
- Chętnie posłuchamy.
- Swoje słuchanie możesz sobie wsadzić w d***!
- Tak jak ty swoją zmyśloną historię!
- Bill! Chris!
- Zmyśloną?! Chciałbym żeby była zmyślona!
- Ja chciałbym żeby była przynajmniej dobra, bo na prawdziwą nie mamy pewnie co liczyć!
- W takim razie mogę równie dobrze nic nie mówić. Ty już wydałeś na mnie wyrok.
- To nie mów! Nikt nie chce słuchać kłamcy!
- Ja chcę – wtrącił się Isaac. Bill spojrzał na niego ze zdziwieniem, lecz zaraz uśmiechnął się lekko. Choć jedna osoba dała mu szansę obrony.
- A ja nie! – zaprotestowała Irene. – Jeżeli kłamał od samego początku to czemu teraz miałby mówić prawdę?
- Dokładnie!
- Ale czemu miałby kłamać? To nie ma sensu!
- Nie wiem i nie obchodzi mnie jego powód. Nie będę trzymał z łgarzem – odezwał się nagle Matthew.
- Ja też nie – poparła go Irene.
- Przestańcie! – odezwała się przejęta całą aferą Crystal. – Nie wierzę, że Bill zrobił to bez powodu. Bill?

Dwudziestolatek stał już na wilgotnych deskach. Chwycił swoją koszulkę i ręcznik, który pozostawił na brzegu.

- A ty dokąd, tchórzu?
- Uciekasz?
- No, chodź, przedstaw nam swoją „historię”!
- Są w niej elfy i wróżki?
- A może jednorożce.
- Pie******e się… - syknął cicho i ruszył w stronę domków. Nie odwracał się za siebie i bez tego całkiem dobrze słyszał padające słowa. „Tchórz”, „kłamca”, „łgarz”. Dostał dziś swoją łatkę i nie miał pojęcia, czy kiedykolwiek się jej pozbędzie. Teraz nie było na to szans.

*

Ostatnie promienie letniego słońca resztkami sił przebijały się przez przybierający na sile mrok. Robiło się coraz ciemniej i zimniej, ale jego zdawało się to nie obchodzić. Spędzał już kolejną godzinę, przesiadując przy brzegu jeziora. Złość grzała jego ciało.

Nie był tu sam. Uświadomił mu to cichy szelest i dźwięki ostrożnych kroków. Odruchowo spojrzał za siebie, lecz po chwili powrócił do poprzedniej pozycji.

- Mogę? – spytała jak zwykle uprzejmie Crystal. Nie odpowiedział, więc usiadła obok. – Dlaczego nie powiedziałeś nam od razu kim jesteś?
- Mam swoje powody. Zresztą, to już przeszłość.

Wpatrywał się w świecący punkt po drugiej stronie jeziora. Woda była wyjątkowo spokojna, uśpiona.

- Nie możesz się jej tak po prostu wyprzeć. Poza tym to też część teraźniejszości.
- Nie mam ochoty za każdym razem spowiadać się z tego, co się stało – przejechał dłonią po swojej największej bliźnie. – Uwierzyłabyś, gdybym przedstawił się: „Jestem Bill Kaulitz, była gwiazda muzyki dla nastolatek, wokalista, którego pozbył się jego własny zespół”? No właśnie.
- Jak to „pozbył się”?
- Nieważne – chłopak wstał i odszedł kawałek na niewielką piaszczystą plażę. Podniósł owalny kamień.
- Czemu nie przedstawiłeś się nam chociaż z prawdziwego nazwiska? – blondynka podążyła za nim.
- I co? Miałem się później tłumaczyć, czemu w moich dokumentach jest napisane co innego? A może miałem czekać aż któreś z was poda mnie gdzieś za fałszywe papiery?
- Nikt z nas by tego nie zrobił!
- Skąd miałem wiedzieć? Nie znałem was wtedy.
- Po co ci fałszywe papiery?
- Bo straciłem prawdziwe.
- Gdzie? – nie odpowiedział. – To wszystko nie ma sensu.
- Naprawdę? – spytał beznamiętnie i wrzucił kamień w błękitną toń. Nigdy nie potrafił robić „kaczek”, więc teraz nawet nie starał się próbować. – Czemu Brown mnie uratował? Mógł mnie zostawić tym piep**onym kundlom, nie tkwiłbym teraz w tym cholernym bagnie!
- Co? – Bill spojrzał na zakłopotaną dziewczynę, która w najmniejszym stopniu nie znała jego ojczystego języka. Prychnął.
- Nic nie rozumiesz? – zaśmiał się szyderczo. – I tak byś mnie nie zrozumiała, nawet gdybym mówił w WASZYM języku. Na co ja liczyłem? Że uda mi się zacząć wszystko od nowa? Że ktoś mnie wreszcie zaakceptuje? Zidiociałem do reszty…

Panująca wokół cisza i spokój tego miejsca doprowadzały go do szału. W jego żyłach gotowała się wzburzona krew przepełniona złością i niemożliwym do zniesienia żalem za wszystkie te miesiące, które miały go przecież doprowadzić do czegoś dobrego. Czuł, że zmarnował cały ten czas.

Toń jeziora robiła się coraz ciemniejsza, co nadawało jej przygnębiającej głębi. Spojrzał przed siebie. Nie wiedząc, czemu, ruszył do przodu.

- Bill, wracaj! Przeziębisz się!

Nie słuchał. Jakaś dziwna siła ciągnęła go na dno. Przed oczami przemykały mu obrazy z całego życia. Dzieciństwo. Szkoła. Kariera. Ostatnie miesiące. Wszystko wydawało się być tak odległe…

Zimna woda podeszła do jego ud, wywołując na ciele gęsią skórkę, umysł jednak trwał w zawieszeniu, odcięty od tego świata.

„Czy to musiało się tak potoczyć? Czy musiałem tak skończyć? Zostawili mnie. Jak śmiecia. Porzucili. A gdybym był inny? Gdybym nie wszczął tej przeklętej kłótni? Gdybyśmy nie zatrzymali się wtedy w lesie? Co dzisiaj bym robił? Czy dalej występowałbym na scenie wraz z Tokio Hotel? Gdzie byłbym teraz?”

Kolejny krok. Ciężkie westchnięcie.

„Teraz to już nieważne…”

Ktoś z całej siły pociągnął go za rękę. Stracił równowagę, lecz utrzymał się na nogach.

- CO?! – wykrzyczał wściekle. Ptaki z pobliskiego drzewa poderwały się do lotu.
- Otrząśnij się! Co właściwie próbowałeś zrobić?!

Zdezorientowany popatrzył jej w oczy. Dopiero teraz doszło do niego, że…nie ma pojęcia, co właściwie planował. Niepewnie rozejrzał się wokół zdając sobie sprawę, że jest dość daleko od brzegu. Woda sięgała mu już do pasa.

Zrobiło mu się zimno.

- Ja… - zaczął niepewnie. Nadal nie był w stanie trzeźwo myśleć. – Ja…
- Chodź już. Wracajmy – dziewczyna pociągnęła go w stronę brzegu. – Robi się późno.
- Nie! – zaprotestował, oswabadzając rękę.
- Bill, proszę cię…
- Zostaw mnie! Idź i zostaw mnie tutaj… - jego głos zadrżał. Nie chciał się załamywać. Nie tutaj. Nie teraz.
- Ale dlaczego?
- Oni mnie nie chcą… Nie pasuję tam…
- Co ty gadasz! To tylko kłótnia, zdarza się.
- Nie, odejdź! – krzyknął niczym na zjawę, która ukazała mu się, by sprowadzić go na złą drogę. Paradoksalnie owym potworem dążącym do samozagłady był on sam.

Gwałtownie zerwał się do ucieczki, lecz potknął się i wylądował w wodzie. Choć zapierał się przed tym jak tylko mógł, delikatnym dłoniom udało się wyciągnąć jego twarz na powierzchnię. Gwałtownie nabrał powietrza krztusząc się przy tym.

Zatopił palce we włosach, których część zdołała przylepić mu się do twarzy. Łkał bezsilnie wciąż tkwiąc w zmąconej cieczy. Oczyszczał umysł, wyrzucał z siebie cały smutek, który zbierał się w jego sercu od czasu wypadku, a może i jeszcze dłużej. Obce ciało przylgnęło do niego, próbując oddać mu odrobinę swojego ciepła. Bill, choć skołowany i bezradny w tej chwili jak porzucone dziecko, odwzajemnił gest. Oparł brodę o ramię dziewczyny, a słone krople ściekały mu po twarzy. W końcu z powierzchni jego ciała trafiały do jeziora, uderzając wcześniej z impetem w jego naruszoną taflę. Później tonęły, rozpływając się w nicości.

„Tom. Mamo. Tato. Gordon. Gustav. Georg. David.”, wymieniał imiona kołaczące się w jego głowie. Widział twarze spoglądających na niego ludzi, twarze, które następnie odwracały się i znikały jak gdyby nigdy ich nie było. Gdy otworzył oczy, zniknęło wszystko. Zostało tylko jezioro, on i Crystal, która cierpliwie trwała przy nim i próbowała uspokoić jego szał. Pomóc mu swoim wsparciem i ulżyć w ten sposób w cierpieniach, których nie znała i nie rozumiała. W symfonii smutku i rozpaczy.

- Już lepiej? – ciepły głos dotarł do jego uszu. Kiwnął głową.
- Chodźmy na brzeg – odparł cicho. – Jest coraz chłodniej.
- Nareszcie.

Oboje wstali i ruszyli w stronę plaży. Serce chłopaka zaczęło pomału się uspokajać.

- Crystal? – odezwał się tuż przed postawieniem stóp na piaszczystym brzegu.
- Tak?
- Dziękuję.

Blondynka uśmiechnęła się do niego, a on odpowiedział jej tym samym. Szybko osuszyli się ręcznikiem i podążyli ścieżką w stronę domków. Na szczęście nie było jeszcze zupełnie ciemno.

- Opowiesz mi kiedyś swoją historię? – zapytała dziewczyna, gdy zbliżali się do celu.
- Na pewno – odparł, uśmiechając się. – Zasługujesz na to. Jesteś jedyną osobą, która za mną poszła. Jedyną stąd, która wyciągnęła do mnie dłoń, gdy potrzebowałem pomocy.
- Wszystko wyglądałoby inaczej w innych okolicznościach – stwierdziła Crystal, poprawiając włosy. – Okłamałeś nas wszystkich, więc nie możesz się dziwić, że ludzie mają do ciebie żal.
- Nie dziwię się, sam nie wiem, jak zachowałbym się w takiej sytuacji. Po prostu… Cieszę się, że mimo błędu mogłem liczyć na czyjeś wsparcie. Dziękuję.

I wtedy stało się coś, czego w ogóle się nie spodziewał. Drobne usta zetknęły się z jego policzkiem.

- Nie ma o czym mówić – rzekła z uśmiechem. – Pójdę już, to był dzień pełen wrażeń. Miłej nocy.

Odmachnął jej na pożegnanie, po czym patrzył jak znika za drzwiami jednego z drewnianych budynków. Przejechał palcami po swojej skórze. Czy to się stało naprawdę? Ale dlaczego? Nie miał jednak siły na więcej rozmyślań. Nie mając nikogo w zasięgu wzroku, udał się do siebie i Marcusa. Z ulgą spostrzegł, że drugiego lokatora nie ma w tej chwili w domku. Postanowił to wykorzystać i jak najszybciej położyć się spać. Jutro czeka go kilka spraw do wyjaśnienia. Oby drzwi były otwarte…

5.05.2012

20. Ku przyszłości

Powoli rozsunął powieki ochraniające oczy przed pierwszymi promieniami słońca. Wyciągnął rękę poza obrąb łóżka i po omacku szukał swojego telefonu. Jeszcze piętnaście minut. Przyzwyczajenie robiło swoje. Przeciągnął się i odwrócił na plecy, by dać sobie trochę czasu na dobudzenie się. Jego współlokator jeszcze spał, nie było sensu budzić go wcześniej niż to konieczne. Przeczesał palcami swoje blond włosy, które długością dochodziły mu już do linii brody. Wciąż za krótkie aby je związać, wystarczająco długie by sprawiać problemy. Będzie musiał poprosić Irene o pomoc, jeśli oczywiście po zakupach zostaną mu jeszcze jakieś pieniądze. Tego ostatniego nie mógł być pewien.

Głośny dźwięk budzika. To będzie długi dzień.

*

Razem z Marcusem byli pierwszymi na miejscu. Umówili się na przystanku autobusowym, skąd całą grupą mieli jechać do miasta. Na szczęście wszyscy, nawet Isaac, przybyli na czas, dzięki czemu nie trzeba było czekać na kolejny autobus. Sama podróż była długa, niepotrzebny był im dodatkowy stracony czas. Trójka chłopaków odbiła sobie wczesną porę drzemką w czasie podróży. Zaryzykowali, mimo zapowiedzi pozostałych, utrzymujących, iż zostawią ich w tym autobusie i być może trafią na nich w drodze powrotnej do domu.

Cel podróży spokojnie można było uznać za sporej wielkości miasto. Były wokalista z zainteresowaniem rozglądał się wokół, nie potrafiąc zawiesić wzroku na czymkolwiek na dłużej niż ułamek sekundy. Odzwyczaił się już od takich widoków. Zawsze ciągnął do miasta, tak samo zresztą jak jego brat. Wychowani na wsi, lecz uciekający stamtąd przy pierwszej nadarzającej się okazji. W mieście zawsze coś się działo. Tutaj nie byli znanymi wszystkim braćmi z sąsiedztwa. Mieli poczucie anonimowości, które, choć ograniczone, towarzyszyło im nawet w czasie kariery. Poza tym Bill nienawidził robaków, a w mieście było ich mniej.

Od razu skierowali się do właściwiej dzielnicy. Zwiedzanie było zbędne, przecież byli tutaj już tyle razy, oczywiście oprócz Kaulitza, ale on wolał skupić się na łażeniu po sklepach niż na oglądaniu zabytków.

Podążali według swojej wypracowanej już listy. Po kolei wchodzili do sklepów i dzielili się na dwie grupki: jedną, której celem było zwiedzenie jak największej liczby alejek w możliwie krótkim czasie, i drugą, która zajmowała kilka siedzeń i znudzona czekała na resztę. To prawda, że mogliby się rozdzielić, a każdy wchodziłby tylko do tych sklepów, do których chciał, ale tak podobno było bezpieczniej i weselej. Blondyn postanowił nie łamać zasad i nie wyłamywać się z tłumu.

Ze względu na to, iż była to jego pierwsza taka „wyprawa” starał się jak najmniej siedzieć, a jak najwięcej działać. Nie znał tutejszych sklepów, nie mógł więc już na wejściu ocenić, czy jest sens zapuszczać się w głąb sali, czy też nie. Wyjątek z wiadomych przyczyn stanowiły sklepy z damską odzieżą.

Szybko zorientował się, że jeśli chodzi o gust, najbliżej mu było do Chrisa buszującego właśnie pomiędzy kolejnymi wieszakami. Nie odezwali się do siebie od czasu sprzeczki. Bill postanowił przełamać milczenie i złagodzić nerwową atmosferę między nimi. Atmosferę, która zdążyła stać się już przedmiotem zainteresowania niektórych z ich wspólnych znajomych (Marcus i Isaac zgodnie uznali, że nie obchodzą ich czyjeś prywatne konflikty, o ile nie są w nie bezpośrednio bądź pośrednio zamieszani).

- Fajna koszulka – rzucił podchodząc do młodszego kolegi. W odpowiedzi usłyszał burknięcie. Chłopak zniknął między alejkami. – Nie to nie – westchnął, wzruszywszy ramionami. Nic na siłę. I tak powinien być wdzięczny, że Chris nie puścił w obieg informacji o jego przeszłości, a przynajmniej nic na to nie wskazywało.

Nagle tuż obok niego pojawił się Marcus.

- Jesteś już przy końcu? Chcemy iść coś zjeść – oznajmił ze znudzoną miną. Bill szybko rozejrzał się dookoła.
- Jeszcze sekundę – odpowiedział i zaczął pobieżnie przeglądać kolejną górę ciuchów. Szatyn zrezygnowany wrócił na swoje miejsce.

*

Około pierwszej po południu cała ósemka była już w trakcie miłej pogawędki w jednym z tutejszych barów szybkiej obsługi. Podczas gdy dziewczyny wraz z Chrisem prezentowały swoje dzisiejsze łupy, a reszta dyskutowała o urodzie jednej z kelnerek, Bill zajął się rachunkami i stanem swojego portfela. Westchnął ciężko. Nigdy nie było dobry w oszczędzaniu.

- Kłopoty? – zagadnął Marcus, dostrzegając zatroskaną minę kolegi.
- Trochę. Chyba przesadziłem. Najgorzej wyszło z tym cholernym laptopem – jęknął, zbierając resztę drobnych do portfela.
- Ale przynajmniej jest dobry. Uwierz mi, że ten grat, przy którym tak się upierałeś, zepsułby się już po kilku tygodniach. Wyrzucanie pieniędzy w błoto.
- Cóż, wierzę ci. Wielkie dzięki za pomoc.
- Nie ma sprawy. Zostało ci coś jeszcze do kupienia?
- Z elektroniki na szczęście nie. Potrzebuję jeszcze skarpetki i bieliznę. Drobne rzeczy.
- A masz kąpielówki na wyjazd?
- Kąpielówki?
- Nie mów, że zapomniałeś…
- Wypadło mi to z głowy! Cholera, jeszcze one…
- Pożyczyłbym ci kasy, ale sam nie mam.
- Spoko, może mi starczy.
- Pożyczyć ci pieniądze? – spytała niespodziewanie Crystal, która siedziała obok nich. Musiała usłyszeć ich rozmowę.
- Nie, dzięki, nie musisz  – speszył się blondyn. Poczuł się głupio. Dziewczyna próbuje wyratować go z problemu, w który sam się wpakował. Co za wstyd.
- Na pewno? – nalegała.
- Nie, absolutnie nie – dodał szybko, licząc na to, że inni nie zorientują się w sytuacji.
- Ok, ale jak coś to daj znać – rzekła z uśmiechem, po czym odwróciła się do reszty.
- Spoko, dzięki.

Odetchnął z ulgą. Miał nadzieję, że nie będzie musiał korzystać z pomocy koleżanki. Od tej pory będzie lepiej rozplanowywał budżet. Przynajmniej będzie się starał…

*

Cudem zmieścił się w odliczonej kwocie. Uratowały go promocje w sklepie z bielizną i jego dobre oko, które je wypatrzyło. Odetchnął z ulgą, pewny, że nie będzie musiał pożyczać od znajomej blondynki ani centa. Z drugiej strony jednak został z pustym portfelem i już przygotowywał się na post do czasu kolejnej wypłaty, gdy spotkała go miła niespodzianka. Wieczorem po zakupach zadzwonił do niego Steven z propozycją wspólnego niedzielnego obiadu. Przystał na nią od razu. Dawno nie widział znajomego mężczyzny, u którego miał dożywotni dług wdzięczności. W końcu to on ocalił go przed śmiercią, przygarnął pod swój dach, wyleczył, a także zapewnił niezły start w nowym życiu. Obaj mieli kilka potknięć podczas trwania tej znajomości, lecz mimo wszystko wciąż żywili do siebie sympatię. Można nawet powiedzieć, że Bill stał się dla Browna synem, którego ten nigdy nie miał. Kaulitz z kolei wiedział, że może zawsze na niego liczyć. Zresztą cała rodzina Brownów stała mu się bliska, w pewnym momencie nawet tak bliska jak jego własna.

Zaskoczył się lekko, gdy wyszedł z domu i dostrzegł, że oprócz Stevena spędzi czas również z Avril oraz Eriką. Po krótkim, ale i radosnym przywitaniu pojechali razem na obiad. Ku zaskoczeniu chłopaka trafili do baru, do którego trafił z Brownem podczas ich pierwszego wspólnego wyjazdu do miasta kilka ładnych miesięcy temu.

We dwójkę poszli po posiłek dla siebie oraz pań. Szybko uwinęli się z tym zadaniem, żeby mieć więcej czasu na rozmowę.

- Powiedziałbym, że urosłeś, ale to chyba niemożliwe – zaśmiał się drwal, po czym usiadł do stołu.
- Raczej nie, za to urosły mi włosy – odparł dwudziestolatek, przeczesując palcami swoje włosy tak, by nie zrzucić z nich zielonej bandany, którą udało mu się dostać na wyprzedaży.
- I kiedy je zetniesz?
- Jeszcze nie wiem. Pozwolę im rosnąć jeszcze trochę, a potem zobaczymy.
- Wracasz do starego wyglądu?
- To była głównie praca. Na razie o tym nie myślę.
- Według mnie wygląda ładnie – wypowiedziała się Avril.
- Z tą bandaną, opaską i skórzaną kurtką wyglądałbyś czadowo!
- Haha, dzięki za komplement – uśmiechnął się na stwierdzenie Eriki. Przypomniał sobie reakcje jej koleżanek ze szkoły, gdy kiedyś przyszedł odebrać ją z zajęć.
- Właśnie, nie nosisz już szalika.
- Jest na niego za ciepło. Kupiłem opaskę, którą noszę zamiast niego na zmianę z inną bandaną.
- To prawda, w lecie nie byłby zbyt wygodny. Mogłabym zrobić ci coś lżejszego na taką pogodę…
- Nie trzeba, to co mam mi wystarczy – odparł najmilej jak potrafił. Nie chciał robić kłopotów, a i nie potrzebował w tej chwili niczego dodatkowego na szyję.
- Mamy coś dla ciebie – oznajmił dumnie drwal. Na stole pojawiła się sporej wielkości paczka.
- Dla mnie? – zdziwił się. – Z jakiej okazji?
- Nie potrzeba okazji do prezentu – powiedziała ciepło Avril.
- No dalej! Otwórz! – niecierpliwiła się dziewczynka.

Kaulitz ostrożnie zdarł papier z pakunku. W środku znajdowała się kolorowa książka. Nie za bardzo rozumiał cel, jaki niosło podarowanie mu jej, dopóki nie spojrzał na nazwisko autora, a raczej autorki. Avril Brown.

- Mam nadzieję, że ci się spodoba. Co prawda nie jestem pewna, czy lubisz tego typu historie, ale jedno z opowiadań było inspirowane twoim pojawieniem się u nas. Dlatego też chciałam, żebyś je przeczytał.

Nie potrafił ubrać emocji w odpowiednie słowa. Pojawiał się w prasie, telewizji, internecie, opowiadaniach fanów, lecz nigdy nie było to dla niego coś tak osobistego jak spisanie fragmentu jego życia przez bliską osobę. To było zupełnie inne uczucie. Poczuł się zaszczycony.

- Ja… Dziękuję – wydusił tylko, przeglądając kolejne kartki.
- A wiesz, że ja robiłam rysunki?
- Serio?
- Jasne! Do każdej historii jest przynajmniej jedna moja praca.
- Ciekawe, jaki jest do mojej.
- Nie powiemy ci.
- Dlaczego?
- Bo musisz najpierw sam odszukać tutaj swoją historię.
- Nie powiecie mi która to?
- Nie.
- Skoro tak. Mam nadzieję, że uda mi się ją znaleźć mimo mojego angielskiego.
- Myślę, że tak. Język nie jest zbyt skomplikowany, więc nie powinieneś mieć z tym problemu.
- W razie czego weźmiesz słownik i po kłopocie – dodał Steven.
- Jeszcze raz dziękuję. Nie wiem, co powiedzieć.
- Nic nie mów tylko odwróć książkę.

Blondyn ze zdziwieniem spojrzał na drugą stronę okładki, do której delikatnie doczepiona była koperta. W środku znalazł pieniądze.

- Zanim zapytasz i zaczniesz marudzić, posłuchaj. Wyjeżdżamy w wakacje do Stanów na kilka tygodni i planowaliśmy zabrać cię ze sobą, jednak okazało się, że nie mamy takiej możliwości. Słyszałem od pana Williama, że planujecie z dzieciakami jakiś wspólny wyjazd. Wyjazdy na urlop, a szczególnie taki z rówieśnikami, są potrzebne zwłaszcza w twoim wieku. Chcielibyśmy chociaż w ten sposób zrekompensować ci tę niemoc z naszej strony, a także wesprzeć cię jakoś finansowo. Wiem, że w twojej sytuacji każdy cent jest na wagę złota…
- Brzmisz jak ojciec – zauważyła pani Brown.
- Ja? No… Oj, nieważne! Bierz, młody.
- Ale…
- Nawet nie próbuj się wykręcać!
- Dobrze. W takim razie dziękuję – rzekł szczerze, uśmiechając się.
- Jest mi głupio, że tak wyszło z tym wyjazdem.
- Bardzo chciałam żebyś jechał z nami…
- Takie życie, nie przejmuj się – Bill pogłaskał dziewczynkę po głowie.
- Spróbuję namówić Williama na kilka dni wolnego dla ciebie pod koniec sierpnia. Wtedy mam nadzieję, że już wszystko wypali.
- Naprawdę nie trze…
- Cicho!
- Ok – roześmiał się. Jego dług wdzięczności powiększył się tego dnia do niebotycznych rozmiarów, lecz on starał się w tej chwili o nim nie myśleć. Był szczęśliwy, prawdziwie radosny, czując, że ma przy sobie kogoś tak bliskiego i kochającego go mimo wad. Tak bardzo pragnął by ten dzień mógł trwać dłużej…
Drache