5.05.2012

11. Krok ku nowemu

Nadgryziony księżyc rozświetlał skąpane w mroku kanadyjskie niebo. Towarzyszyły mu gwiazdy, których światło nieustannie przebijało się przez wszechogarniającą ciemność. Z jakiegoś powodu cieszyła go kolejna szansa na ujrzenie tego obrazu. Zwykle gdy zasypiał, serowata kula znajdowała się poza obrębem jego okna. Zbliżała się do niego dopiero koło pierwszej w nocy. W tamtej chwili zegar wskazywał już drugą.

To już kolejna taka noc. Ostatnio nie potrafił zasnąć. Za dużo myśli, zbyt wiele pytań. Nie bał się, nie widział w tym sensu. To ciekawość nie pozwalała mu na sen. Zwykła ludzka ciekawość. Może też trochę smutku. Znów będzie musiał zniknąć, iść dalej. Pozostawić wszystko za sobą. Trochę było mu tego szkoda.

Drzwi cicho skrzypnęły. Nie spodziewał się tego. Wyrwany z zamyślenia odwrócił się w stronę wejścia do pokoju.

- Nie śpisz? – spytała Erika, niepewnie wchodząc do pokoju.
- Nie mogę zasnąć – odpowiedział cicho. – Coś się stało?
- Też nie mogę zasnąć. Mogę tu spać?

Spojrzał w stronę sufitu i swojego ulubionego okna. Księżyc jakby ociągając się, brnął w stronę swojego przeznaczenia.

- Proszę.
- Dobra. Jeśli się zmieścisz…

Chłopak niechętnie położył się w poprzek łóżka, by zrobić małej trochę miejsca. Po ostatnim razie obiecał sobie, że już nigdy więcej nie będzie spał w tej pozycji, ale tym razem uznał, że da za wygraną. To wyjątkowa sytuacja. Pewnie i tak więcej się już nie powtórzy.

- Nie chcę żebyś jechał.

Szelest materiału. Oboje usiłowali zmieścić się pod jedną kołdrą.

- Wiesz, że nie mogę zostać – jego głos był stanowczy. – To było wiadome od samego początku.
- Wiem, ale nie wiedziałam, że staniesz mi się tak bliski.

Na jego twarzy pojawił się uśmiech.

- Ja też tego nie wiedziałem – odparł szczerze. – Nie miałem pojęcia, że kiedykolwiek przydarzy mi się taka historia – znów spojrzał w niebo. – 6 miesięcy…
- Bill – zaczęła cicho. Tak bardzo różniła się od osóbki, którą poznał pół roku temu. Wtedy nie przypuszczał, że ten uparty gadatliwy dzieciak potrafi mieć też swoją wrażliwą stronę. – Będziesz nas odwiedzał?
        
Dwudziestolatek uśmiechnął się szerzej.

- Pewnie. Albo wy odwiedzicie mnie.
- Nie zerwiesz z nami kontaktu? Nawet gdy już uda ci się wrócić do domu?

Potargał jej blond włoski, co spotkało się ze sporą dawką oburzenia.

- Nie. Nie zerwę.

Przykryła się materiałem i przytuliła do kościstego boku. Kiedyś wściekłby się za taką bliskość. Dzisiaj nie zaprotestował.

- Jesteś dla mnie jak brat.

Nie odpowiedział. Był bratem tylko dla jednej osoby, lecz nie mógł zaprzeczyć, że ta małą blondyneczka stała mu się cholernie bliska.

*

W dzień pokutował za kolejną nieprzespaną noc. Momentami był kompletnie nieprzytomny, nie wspominając już o swoim nieustannym ziewaniu. Po pewnym czasie nawet nie chciało mu się przysłaniać ręką ust. Musiałby chodzić wszędzie z dłonią przyklejoną do twarzy.

- Ostatnio w ogóle się nie wysypiasz. To brak dziewczyny czy coś cię martwi?

Nie chciało mu się reagować na pierwszą sugestię. Zdążył się już przyzwyczaić do charakteru Browna. Przede wszystkim jednak był na to zbyt zmęczony.

- Myślę o tej wyprowadzce – odpowiedział szczerze. Dręczył się tym, odkąd uświadomił sobie, jak wiele znów się zmieni. Nowy dom, współlokator, praca… Prawdziwa praca i życie na własny rachunek. Nigdy tego nie miał. Do tej pory pracą było Tokio Hotel, a gdy było trzeba wszystko załatwiał jego menadżer. Teraz będzie inaczej, choć wiedział, że nie będzie sam.
- Wiesz, że w razie czego będziesz mógł do nas wrócić – odparł brodacz.
- Dziękuję – powiedział z lekkim uśmiechem blondyn. Zawsze dobrze mieć jakąś deskę ratunku. Gdyby tylko mógł, zostałby jeszcze trochę u Brownów, niestety wiedział, że to co zarobi u leśniczych jeszcze długo nie wystarczy na pokrycie wszystkich wydatków związanych z podróżą do domu. Poza tym wraz ze zmianą pory roku pracy będzie coraz mniej. Potrzebował czegoś stałego, na cały rok.
- William jest w porządku. Ręczę za niego – rzekł Steven. Wrzucił garść pokarmu do paśnika. – Jego syn podobno też jest ok. Tylko trochę leniwy. Mam nadzieję, że się dogadacie.
- Ja też. – Po chwili dodał – Nie potrzebuję kłótni. Mam swoje rzeczy do roboty.
- Rozsądnie. Myślę jednak, że dojdziecie do porozumienia. Przydałby ci się ktoś w twoim wieku.
„To prawda” – przyznał w myślach.

Tego dnia skończyli pracę dużo wcześniej niż zwykle. Mieli w planach zakupy w miasteczku oraz zapalenie małego znicza na grobie Billa. To była jego inicjatywa, czuł wewnętrzną potrzebę doglądania swojego „miejsca spoczynku”. Wizyty w tym miejscu, choć krótkie, dawały mu siłę i motywację do działania. Musiał przecież w końcu wrócić do domu, by to wszystko odkręcić.

*

Mimo wyjątkowej kolacji pożegnalnej Bill nie czuł, że wyjeżdża, że teraz wszystko będzie trochę inaczej. Był świadomy wyjazdu i przejmował się najbliższą przyszłością, to oczywiste, jednak podświadomie miał niemalże stuprocentową pewność, iż następnego dnia znów obudzi się i zaśnie w tym samym łóżku, stojącym w tym samym pokoju. Tak samo zresztą jak i następnego dnia, a później jeszcze następnego.

Wieczorem zaczął się pakować. Nauczony latami doświadczenia wolał zrobić to wcześniej niż tuż przed godziną zero. Pośpiech nigdy nie jest dobry podczas pakowania. Chłopak wciąż jeszcze pamiętał, jak przy jednym z wyjazdów podczas trasy koncertowej zostawił kilka swoich ciuchów w hotelu. Wtedy nie mógł sobie tego wybaczyć, lecz teraz wspomnienie tego błędu wywołało uśmiech na jego twarzy.

Odłożył na bok ubrania przyszykowane na następny dzień. Reszta wylądowała w dużej sportowej torbie, którą kupił kilka dni temu. Czerwona, zwyczajna torba. Kiedyś nawet nie pomyślałby o jej zakupie, zawsze wolał eleganckie walizki. Czasy się zmieniają…

*

Dochodziło południe. Po skończonym pakowaniu Bill runął na łóżko, by po raz ostatni przyjrzeć się miejscu swojego dotychczasowego pobytu. Dziś opuści swój drugi dom. Znów zostanie sam. Co prawda miał komórkę z numerami do rodziny Brownów, ale wiedział, jak to jest ze znajomościami na odległość. Tak, zbyt dobrze to wiedział.

Podparł się na rękach i spojrzał w górę. Jego ulubione okno odkrywało przed nim widok wspaniałego czystego nieba pokrytego jedynie nielicznymi leniwymi obłokami. Zapowiada się całkiem ładna pogoda. Może to dobry znak?

Po kilku minutach, kiedy zdołał ogarnąć pokój wzrokiem co najmniej kilka razy, poczuł się gotowy. Powoli wyprostował się i chwycił swoją torbę. Nie spiesząc się, ruszył w stronę wyjścia. Ostrożnie zamknął za sobą drzwi.

*

- Gotowy?
- Tak.

Steven zabrał jego torbę i umieścił ją w bagażniku swojego samochodu. Specjalnie wziął wolne na ten dzień, by nie musieć wyjeżdżać z samego rana. Zresztą, on chyba też chciał jeszcze pobyć z Billem jak najdłużej. Tak samo jak reszta rodziny.

Blondyn podszedł do stojącej kilka kroków dalej Avril. Przytulił ją na pożegnanie.

- Dziękuję za wszystko. Naprawdę dziękuję. Kiedyś się za wszystko odwdzięczę – powiedział. Kobieta uśmiechnęła się smutno.
- Nie masz za co dziękować – odpowiedziała. – Będzie nam cię brakowało. Uważaj na siebie.

Podała dwudziestolatkowi niewielką papierową torebkę. „Prezent?”

- To dla mnie? – spytał zdziwiony i w mig zerknął do środka. Dostrzegł czarny materiał.
- Pomyślałam, że może będziesz chciał od czasu do czasu zakryć swoją bliznę. Wiem, że nie lubisz, gdy ludzie o nią pytają. Szalik na zimne dni już masz, przyda ci się coś lżejszego.
- Naprawdę dziękuję – rzekł radośnie i ponownie przytulił blondynkę. Nie ukrywał, iż zastanawiał się nad zakupem czegoś takiego, lecz ciągle brakowało mu pieniędzy. Po dołożeniu się do rachunków oraz zakupie potrzebnych rzeczy z jego wypłaty nie zostało praktycznie nic.

Odwrócił się w stronę Eriki, która uparcie ciągnęła go za rękaw kurtki.

- Ja też mam coś dla ciebie – oznajmiła i wyjęła z kieszeni małego misia.
- Ty go zrobiłaś?
- Tak! W szkole, na zajęciach plastycznych.  
- Dziękuję. To najwspanialszy prezent – odparł, przyglądając się podarkowi. Mały bury miś z materiału z doczepioną zawieszką. Jego oczka zrobione były z dwóch różnych guzików. Chłopak przypiął pluszaka do swoich jeansów.
- Będziesz dzwonił?
- Pewnie. Obiecałem to.

Mała na chwilę przylgnęła do jego szczupłego ciała, by za moment odsunąć
się i przybić swojemu przyjacielowi pożegnalną piątkę.

- No to cześć! – rzucił na odchodnym i wsiadł do samochodu, w którym już siedział Steven. Kaulitz zapiął swój pas.
- No to jedziemy.

Pomachał im na odchodne, po czym odwrócił się w stronę drogi. Zastanawiał się, czy na pewno wziął wszystkie swoje rzeczy, lecz w końcu stwierdził, że w razie czego Brown podwiezie mu brakujące ciuchy.

Samochód ruszył w siną dal, a niewielkie kamyki obijały się o karoserię. 
Drache

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz