30.06.2012

27. Zderzenie

Ha, wyrobiłam się! Mam tylko nadzieję, że to nie wpłynie na wyniki mojego egzaminu... Kogo ja oszukuję.
Wiem jedno, jeśli nie lubiłyście mnie po ostatnim odcinku to tutaj lepiej nie będzie. Zgadza się, jestem okrutna. ;p
Pozdrowienia i miłej lektury!

27. Zderzenie

- Ile jeszcze do końca?
- Na pewno nie tyle, ile byś chciał.

Mijał kolejny zwyczajny dzień. Stali klienci, te same produkty. Nawet pogoda nie miała ochoty podnosić ich na duchu. Deszczowe chmury od rana przysłaniały niebo, co jakiś czas mocząc okoliczne drogi. Marcus znów denerwował się pracą swojego laptopa, który za nic nie chciał łączyć się z siecią. Może to nie zła aura była przyczyną kłopotów z działaniem maszyny?

- A teraz ile jeszcze do końca? – ciągnął Bill. Denerwowanie kolegi było jego jedyną rozrywką dzisiejszego dnia.
- Cholerny złom! – przeklął jego współpracownik. - Za każdym razem, gdy przynoszę go do sklepu, coś jest nie tak.
- Ile jeszcze…
- Zamknij się.

Koniec zabawy. Podrażni się z nim później.

Wstał, niedbale przeczesał włosy palcami i udał się na zaplecze. Po chwili rozległ się głośny trzask.

- Co znowu zrobiłeś? – spytał Marcus, nie odwróciwszy się nawet w stronę, z której dobiegł przyozdobiony kilkoma westchnięciami i przekleństwami hałas.
- Nic, upadłem. Ał – padła odpowiedź. Konserwa przetoczyła się po podłodze.
- Posprzątaj to lepiej – rzucił tylko szatyn. Zza zaplecza dobiegł go głośny szelest i stuknięcia stawianych na sobie produktów.

*

- Skończyłeś? – przywitał go kolega, gdy Bill ponownie pojawił się w pomieszczeniu.
- Powiedzmy… - odpowiedział, siadając na stołku i opierając się o wolny fragment lady.
- Nie wiem, jak ty sobie wyobrażasz branie nadgodzin i samotne przesiadywanie tutaj. Rozwalisz cały sklep.
- Chyba to rzeczywiście nie jest dobry pomysł. Crystal obiecała rozejrzeć się za czymś dla mnie. Może to wypali.
- Mówisz jakoś bez przekonania – zauważył Martin.
- Trochę przestało mi zależeć.

Współpracownik spojrzał na niego ze zdziwieniem.

- Na czym przestało ci zależeć? – zapytał niepewnie.
- Na szybkim powrocie do kraju – padła odpowiedź. Szatyn zamrugał kilkakrotnie.
- Myślałem, że po to tutaj jesteś? Żeby zarobić na powrót?
- Tak jest, ale… Cholera… - chłopak pokręcił głową. Odchylił się do tyłu, wplatając palce w swoje jasne włosy.
- Stary, nie musisz nic mówić, jeśli nie chcesz.
- Wiem… Tyle, że to nie jest takie łatwe – rzekł, wpatrując się w jakiś zawieszony w przestrzeni punkt. – To strasznie skomplikowane. Ostatnio wszystko zaczęło się w końcu układać. Mam spokojne życie tak różne od mojego poprzedniego…
- Mówiłeś, że tęsknisz za bratem.
- Bo tak jest! – ze zdenerwowaniem uderzył czołem w blat. – Tęsknię, ale co z tego skoro…
- Skoro?
- Znaleźli już kogoś na moje miejsce.

Chwila ciszy. Mimo swojego charakteru, Marcus postanowił brnąć dalej w tę rozmowę.

- Wyjaśnij.
- Przed powrotem tutaj przeczytałem na stronie zespołu, że znaleźli sobie nowego wokalistę. Niby wiem, że to przecież biznes i musieli kogoś znaleźć, ale… Ku**a…
- Sam sobie odpowiedziałeś. Nie możesz oczekiwać od innych, że będą żyli w wiecznej żałobie. Ludzie odchodzą, a życie toczy się dalej. Pogódź się z tym. Ej, Bill? – zagadnął, gdy blondwłosy dwudziestolatek niespodziewanie opuścił swoje miejsce. – Przepraszam, chyba nie powinienem…
- Nie, masz rację – przerwał mu. – Poukładam towar na półkach. Muszę się czymś zająć.
- Chyba nie ma nic innego do roboty. Może później będzie coś do dostarczenia. Dam ci znać.
- Dzięki – odparł, poprawiając zawiązaną na szyi chustkę. – Marcus?
- No?
- Nie chciałbyś się przejść albo przejechać ze mną któregoś wolnego dnia?
- Zależy dokąd. O co chodzi?

Kaulitz westchnął i skupił wzrok na suficie.

- Nie tak daleko stąd znajduje się mój grób. Tak, dobrze słyszałeś – dodał, widząc minę kolegi. – Pewnie to dla ciebie dziwne…
- Chcesz tam iść?

Chłopak potaknął. Nie odrywał wzroku od obranego punktu.

- Masochizm – skomentował swój własny pomysł.
- Z pewnością, ale mogę tam z tobą iść, jeśli chcesz. Zastanawia mnie tylko, czemu nie poprosiłeś o to Crystal. Zdaje się, że dobrze się dogadujecie.
- Nawet bardzo, ale nie chcę jej w to mieszać. To moja przeszłość i moje problemy.
- A czemu ja?
- Pomyślałem, że z tobą znam się lepiej, razem mieszkamy, pracujemy. Nie musisz…
- Daj spokój, tak zapytałem. Nie ma sprawy, musimy się tylko zgadać co do dnia.
- Super, wielkie dzięki – rzekł z uśmiechem. Chciał w podzięce uścisnąć dłoń kolegi, jednak dzieliła ich zbyt duża odległość, a żadne z nich nie lubiło ruszać się z miejsca bez wyraźnego powodu.
- Sorry za pytanie, ale, jak to jest mieć grób? – zagadnął nagle szatyn, gdy jego współpracownik zniknął na zapleczu.
- Ciężko to opisać – zastanowił się. Poprawił swój strój roboczy. – Wiesz, że dla kogoś jesteś martwy. Zaczynasz wierzyć, że cię nie ma. Gdy zobaczyłem go po raz pierwszy, poczułem się jak wyklęty, a może po prostu jak wyproszony gość. Sam nie wiem.
- Nie chcę się nigdy o tym przekonywać – wzdrygnął się chłopak. – A zmieniając temat, jakieś plany co do Crystal?
- Plany? – roześmiał się. – Co masz na myśli?
- Nie mówię, że ślub, ale wszyscy widzą, że nie idziecie w stronę przyjaźni.
- Inni wiedzą lepiej jak zawsze. Dzień dobry – dodał głośno, słysząc skrzypnięcie drzwi. – Nie wiem, czas pokaże, co z tego będzie.
- Irene twierdzi, że „słodko razem wyglądacie”.
- To miłe – rzekł, wychodząc z pomieszczenia ze słoikiem z przetworami. – Kiedyś pewnie zwróciłbym na to uwagę, ale to już nie te czasy.
- Bill?

Brzdęk szkła. Zawartość słoika znalazła się na podłodze.

Blondyn przez dłuższy czas patrzył zdezorientowanym wzrokiem na stojącego kilka kroków dalej chłopaka o długich prostych włosach i zielonych tęczówkach. I ten głos, tak znajomy.

- Georg!!! – wybiegł za ladę i wpadł znajomemu w ramiona. Nie mógł złapać tchu. Szok wstrząsnął jego ciałem. - O, Gott… - szepnął, będąc wciąż w uścisku. To wszystko było tak nierzeczywiste, choć zmysły nie pozostawiały złudzeń. To było zbyt realne. Czyżby…
- Nie wierzę! Po prostu nie wierzę! – usłyszał w swoim ojczystym języku. Tak dawno nie miał z nim styczności. – Jak to się stało?! Przecież jesteś martwy!

Odsunęli się, nie odrywając od siebie wzroku. Serce byłego wokalisty uspokoiło się, usłyszawszy te do bólu prawdziwe słowa.

- Jednak nie jestem. Jestem jak najbardziej żywy – odpowiedział, gdy udało mu się uporać z narosłą przez miesiące barierą językową. – Mogę ci to nawet udowodnić.
- Bierz tę rękę! Sam się lej po twarzy, świrze! – Georg zasłonił się rękami. – Do czego to doszło… Początek zombie apokalipsy czy co?
- Wal się – odgryzł się, wciąż się śmiejąc. – Rany… - wydusił z siebie, gdy zaczęło do niego dochodzić, co się właśnie wydarzyło.
- Nie wierzę, w to co się dzieje. Jak to w ogóle możliwe?!
- To długa historia. Nie uwierzyłbyś, gdybym ci powiedział – odparł spokojnie. Nagle zdał sobie z czegoś sprawę, lecz nim zdążył zadać koledze nurtujące go pytanie, odpowiedź pojawiła się sama.
- Ile jeszcze ci to zaj…

Stali jak wyryci naprzeciwko siebie. Ten sam kolor oczu, podobne rysy twarzy, wzrost, a teraz także i spojrzenie. W głowach setki myśli, lecz w ustach ani jedno słowo. Zrobili krok w swoją stronę. Przyglądali się sobie, nie wierząc w swoją obecność. Jeden patrzył na drugiego jak na przybyłego z zaświatów ducha, choć tak naprawdę jedynie Tom miał ku temu powody. Kolejne kroki, tym razem śmielsze od poprzednich. Złączone ramiona. Nareszcie. Po tylu miesiącach.

Usta drżały, próbując zmusić się do wydania jakiegoś sensownego dźwięku. Milczeli. Chłonęli swoje ciepło, dotyk, zapach. Dojrzewali do uznania swojej obecności.

Bill zachichotał cicho. Przestawał już wierzyć w to, że kiedyś zobaczy się z bratem, że po takim czasie zdołają się ze sobą spotkać, że znów może być jak dawniej. Zobaczył światełko w tunelu.

Bolesne zderzenie z rzeczywistością. Wylądował na ziemi.

- TY JE**NY ŚMIECIU!!!

Nie zdążył zareagować. Nim się obejrzał otrzymał kilka kolejnych ciosów.

- JAK MOGŁEŚ?!

Z jednej strony szok, z drugiej poczucie winy nie pozwalały mu się bronić. Sam nie wiedział, co przeważało.

Tom krzyczał i okładał go pięściami. Płakał.

- DLACZEGO?!

Młodszy z braci nadal leżał na podłodze, gdy dwójka chłopaków odciągała jego bliźniaka. Tak, było ich dwóch, lecz wciąż mieli trudności z przeciwdziałaniem takiej furii.

Blondyn obrócił się na bok i zakaszlał głośno. Na podłodze pojawiła się mieszanina śliny oraz krwi. Podniósł wzrok. Widok Toma bolał go bardziej niż odniesione obrażenia. Jego oczy, wściekłość i żal. Wszystko skierowane przeciwko młodszemu.

- Nienawidzę cię…

Wyrwał się i wybiegł ze sklepu. Zaraz za nim zniknął Georg.

- Chodź, pomogę ci wstać – Marcus wyciągnął rękę do sponiewieranego kolegi, lecz on ogłuchł. Podniósł się chwiejnie o własnych siłach, by pokuśtykać w stronę drzwi. Czarny samochód stał tuż przy wejściu.

- Tom, uspokój się! Co ci odbiło?! – szatyn, próbował załagodzić sytuację. Bezskutecznie.
- Zamknij się i wsiadaj do środka albo zostawię cię na tym pie*****ym zadupiu!
- Tom, proszę! Wysłuchaj mnie! Daj mi szansę!

Jego prośby nie zdały się na nic, przysporzyły mu za to więcej szkód. Syknął, łapiąc się za bok, gdy Tom z impetem kopnął drzwi auta.

- Nie zbliżaj się!!! – usłyszał.

To ostatnie słowa, jakie zapamiętał z tego zdarzenia. Potem był już tylko obraz odjeżdżającego samochodu. Przez moment jeszcze go widział, lecz pojazd po chwili zniknął za zakrętem, zabierając ze sobą resztki jego nadziei. Osunął się na chodnik.

Było jeszcze tych kilka sekund, kiedy liczył na to, że brat zmieni zdanie, jednak rozum nie pozostawiał złudzeń. Bill znał bliźniaka zbyt dobrze, by wierzyć w to, iż ten po niego wróci. To był koniec, jedyna szansa przepadła.

Skulił się i obserwował słone krople rozbryzgujące się o jezdnię. Tylko to trzymało go z dala od wszechogarniającego obłędu. Gdyby nie ta tak typowa dla tego miejsca pustka, być może skoczyłby pod samochód. Tutaj nie miał szans nawet na rower.

„Ty je**ny śmieciu…”

Coraz więcej kropel, coraz więcej wilgoci wokół. Pogoda dała o sobie znać.

- Załatwić ci transport do szpitala?

Uniósł wzrok. Marcus stał nad nim, chowając ich obu pod wielkim parasolem.

- Nie, nie trzeba – odpowiedział cicho. Wstał mimo bólu i krępującego zimna.
- Zadzwoniłem po Isaaca. Ma w domu całą aptekę, opatrzy ci rany.
- Dzięki.

Zniknęli w sklepie, by poczekać na pomoc i odsapnąć po wydarzeniach dzisiejszego dnia. 
Drache

24.06.2012

26. Pogoda zmienną jest

Witam i przepraszam za tak długą nieobecność. Sesja i brak weny zrobiły swoje...
Bardzo dziękuję za wsparcie! :) Został mi już tylko jeden egzamin (tylko albo aż). 

Dzisiaj zamiast jednej dłuższej notki, dwie krótkie. Uznałam, że tak będzie lepiej. 

Notka druga: poniżej. 

Kamilia - Pływanie jest trudniejsze niż się wydaje, przynajmniej dla mnie. W basenie to jeszcze, ale jezioro to już ciężka sprawa.

Pozdrawiam i życzę miłej lektury!


26. Pogoda zmienną jest

Powrót do rzeczywistości okazał się dla wszystkich wyjątkowo ciężki. Wczesne pobudki, praca - rzeczy, które jeszcze kilka dni wcześniej wydawały się być tak odległe, dziś znów były boleśnie realne.

Sprzedawcy jedynego w okolicy sklepu spożywczego właśnie odpoczywali. Próbowali wykorzystać choćby kilka minut na relaksującą drzemkę. Mieli na to czas jedynie do południa, potem znów czekało ich użeranie się z klientami. Nawet nie chciało im się o tym myśleć.

Skrzypnięcie drzwi wyrwało ich ze stanu zawieszenia. Współpracownicy półprzytomnie spojrzeli w stronę wejścia.

- Cześć, nie przeszkadzam? Może przyjść później?
- Ty nigdy – wyszczerzył się Bill. W odpowiedzi usłyszał stłumiony chichot swojego kolegi. Powiedział coś nie tak? – Coś ci podać?
- Jakbyście mogli, przyda mi się pomoc – powiedziała Crystal, wyjmując z torebki całą listę potrzebnych produktów. – I wiem, że to głupio zabrzmi, ale czy któryś z was mógłby mi pomóc donieść to do domu? Jeśli coś właśnie robicie to nie ma sprawy. Po prostu musiałabym przyjść po część rzeczy drugi raz, a wczoraj nadwyrężyłam sobie nogę…
- Co robiłaś? – spytał Marcus, odebrawszy listę od dziewczyny.
- Robiłyśmy w domu przemeblowanie i tak jakoś wyszło…
- Bill ci pomoże, ja przypilnuję sklepu – blondyn spojrzał na niego z niezrozumieniem, lecz chłopak jedynie chytrze się uśmiechnął. „To że ją lubię nie znaczy, że chcę od razu do niej zarywać!”, cisnęło się Kaulitzowi na usta, lecz decyzja już zapadła. – Poza tym muszę jeszcze uporać się ze stertą papierów. Im szybciej to zrobię, tym lepiej.

Wszyscy obecni zaakceptowali taki układ i zabrali się za kompletowanie potrzebnych rzeczy. Wszystko to wraz z drogą do domu dziewczyn zajęło około pół godziny, mimo iż zdawało się, że minęło jedynie dziesięć minut.

- Bardzo dziękuję za pomoc, zarówno tobie jak i Marcusowi – usłyszał były wokalista, stawiając siatki z zakupami przed wejściem do domu.
- Nie ma sprawy. Następnym razem wystarczy, że zadzwonisz. O tej godzinie bez problemu moglibyśmy przynieść ci te rzeczy pod sam dom – zaproponował.
- Dzięki, ale nie. To już by było nie w porządku – powiedziała zdecydowanie. - Nie jest ci zimno? – dodała niespodziewanie.
- Może trochę – przyznał, po raz kolejny pocierając drżące ramiona. – A tobie? To niezbyt dobry pomysł założyć letnią sukienkę na taką pogodę. Wejdź do środka, przeziębisz się.
- Masz rację, popełniłam błąd. Może też wejdziesz? – zaproponowała. – Powinieneś się rozgrzać.
- To miłe, ale nie mogę – pokręcił głową. – Muszę wracać do sklepu.
- Napij się chociaż herbaty, nie chcę żebyś się rozchorował. A jeśli się tak bardzo upierasz to dam ci chociaż jakąś kurtkę czy parasol. Zaraz będzie padać.
- Dziękuję, że się o mnie martwisz – powiedział z nutą radości w głosie, a także w sercu. To zawsze przyjemne uczucie, gdy ktoś się o ciebie troszczy. – Wejdę na chwilę, jest naprawdę zimno - zwrócił wzrok ku szaremu niebu, które wcale nie zdradzało oznak letniej pogody.

*

To wolne popołudnie spędzali dość leniwie w zaciszu swojego wspólnego domu. Pogoda już od tygodnia nie dopisywała, pierwszy raz od dawna niebo skryło się za chmurami na tak długo. Obaj tęsknili za swoim wyjazdem, z którego wrócili tydzień temu. Może jeszcze uda im się gdzieś wyrwać w tym roku.

Leżeli na swoich łóżkach, sącząc piwo. Marcus usilnie próbował połączyć się z internetem, jednak zła aura najwyraźniej wpływała również na siłę sygnału. Bill poddał się po kilku nieudanych próbach i zajął się lekturą etykietki na butelce.

- Przeklęta pogoda! – denerwował się szatyn. – Nic nie zrobię bez zasięgu.
- Co jest aż tak ważnego, że się wściekasz? – zagadnął leniwie jego współlokator.
- Chciałem nauczyć się grać chociaż jedną nowa piosenkę.

Brązowe tęczówki zwróciły się ku instrumentowi zalegającemu w kącie pokoju. Wysłużone drewniane pudło, wielokrotnie odnawiane. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłby Marcus po zarobieniu sporej sumy pieniędzy, byłoby kupno nowego, lepszego sprzętu. Uwielbiał grać i starał się to robić co najmniej godzinę dziennie. Pojawienie się skojarzeń było w tym wypadku nieuniknione, mimo iż szatyn grał zupełnie inaczej niż Tom. Nie gorzej ani nie lepiej, inaczej. Dobierał inne piosenki, miał inny styl wciąż jednak był to ten sam instrument, ta sama czynność. Bill odwrócił wzrok, gdy jego współlokator znów wziął do rąk swoją gitarę.

- Chciałbym zobaczyć się kiedyś z bratem… – szepnął jak gdyby od niechcenia, po czym upił łyk piwa.
- Ty masz brata? – zapytał chłopak zaskoczony nagłym wyznaniem swojego współlokatora.
- Taa… - zabrzmiała smutna odpowiedź. Żałował, że rozpoczął ten temat. Choć nie widział twarzy swojego współpracownika, czuł, iż ten chciałby dowiedzieć się o sprawie czegoś więcej. – Stare dzieje…
- Nie wiedziałem.
- Skąd miałbyś wiedzieć – Bill wstał z łóżka i podszedł do okna. Na dworze znów lało, a krople z impetem uderzały w szybę. – Tom Kaulitz. Razem graliśmy w zespole.
- Fakt, nigdy o nim nie wspominałeś – przyłożył butelkę do ust. – Nigdy cię też nie odwiedził.
- On nie wie, że żyję.

Nastała nieprzyjemna cisza. Marcus nie był przekonany, jak zareagować. Pociągnął łyk z trzymanej w rękach butelki i zaczął:

- Dlaczego mu nie…
- Pizza przyjechała – wypalił blondyn, wciąż wpatrując się w okno. – Dobrze, bo już jestem głodny.

Wyszedł, pozostawiając przyjaciela w pokoju. Samego z burzą kłębiących się myśli.

*

- Ten list nie dawał mi spokoju.
- Jaki list?
- Ten no wiesz… Ten co przyszedł w marcu.
- Dostałeś pięć takich listów. Wiesz… Ja rozumiem, jakie to dla ciebie ciężkie, ale mija już rok. Może powinieneś się z tym wszystkim wreszcie pogodzić?

Samochód zwolnił i wjechał na krawężnik. Warkot silnika ustał, siedzieli chwilę w ciszy.

- Idź szybko, nie chcę tutaj zbyt długo siedzieć. 

Drache

25. Ból dnia wczorajszego

Tak jak przypuszczał, opuszczenie łóżka następnego dnia było dla niego istnym wyczynem. Stłuczone mięśnie bolały, a na ciele pojawiły się ciemne zabarwienia. Zrezygnował ze śniadania.

- Ał. Ał. Ał. Ał… - rozległo się w pomieszczeniu, kiedy wstawał z materaca. Toczył ze sobą zażartą wewnętrzną walkę. Umysł nie chciał już przyjmować większej dawki bólu, lecz on musiał iść do łazienki. Potrzeba wygrała.
Gdy wrócił, na drugim łóżku dostrzegł Marcusa.

- Myślałem, że już dziś nie wstaniesz – powitał go szatyn. – Jak żyjesz?
- Nie żyję… - jęknął, rozmasowując bolące ramię.
- Nie mogę uwierzyć, że wystarczyła jedna noc, żeby cię tak dobić. Przesadziłeś z tańcem?
- Tak, to na pewno to. Przesadziłem o tę jedną jedyną piosenkę – prychnął z irytacją na sugestię kolegi.
- Dobra, już nie dramatyzuj – Marcus przewrócił oczami. – Zrobić ci masaż?

Zapadła chwilowa cisza.

- Nie… Dzięki, nie jest tak źle – padła niepewna odpowiedź.
- Jak chcesz. Przyniosłem ci jedzenie, znaj moje dobre serce – oznajmił chłopak, podając współlokatorowi talerz z kilkoma kanapkami. – Potraktuj to jako podziękowanie za Irene.

Na twarzy Kaulitza pojawił się cwaniacki uśmieszek.

- I jak poszło? – spytał, biorąc w dłoń kanapkę.
- Lepiej niż przypuszczałem, tym bardziej, że padło to na mnie znienacka – rzekł. Poprawił okulary. – Sam na to wpadłeś czy ktoś ci pomógł?
- Na co?
- Na to, żeby mnie z nią zgadać.
- To moje dzieło – odparł, szczerząc się radośnie.
- Jesteś bardziej rozgarnięty niż przypuszczałem. Zaimponowałeś mi.
- Cieszy mnie to.
- Tak szczerze to mnie też – zaśmiał się na widok oburzonej miny kolegi. – Obiad też ci przynieść żebyś nie umarł z głodu?
- Nie, dziękuję. Powinienem dać radę sam o siebie zabrać.
- „Powinieneś”, będę miał to na uwadze.

*

- Dobra… Teraz powinno być ok – powiedział do siebie, odsuwając się od ekranu. Położył ołówek na swój zeszyt i rozmasował skronie. Jeśli nic się nie zmieni, powinien uzbierać założoną kwotę w ciągu najbliższych kilku tygodni po powrocie z wyjazdu. Zawsze jednak mogą zajść jakieś nieprzewidziane okoliczności, które wydłużą mu czas niezbędny do osiągnięcia upragnionego celu. Może jeszcze uda mu się znaleźć dodatkowe źródło dochodu?

Wziął laptopa na kolana. Spojrzał na zegarek, ma jeszcze chwilę dla siebie.

Nie mógł się nadziwić, że nawet w takim miejscu jest w stanie połączyć się z internetem. Nie była to może prędkość światła, ale zawsze mógł jakoś zabić czas. Standardowe sprawdzenie poczty, usunięcie spamu, sprawdzenie prognozy pogody. Coś jeszcze?

Wpisał adres znajomej strony niegdyś związanej z jego pracą. Zmarszczył czoło. Na monitorze wyświetliło się coś zupełnie innego niż poprzednio. Nowy dynamiczny wygląd wskazywał na pomyłkę adresu. Dopiero napisy sprowadziły chłopaka na ziemię.

Tokio Hotel – Reaktywacja! Zespół wznawia działalność! Nowy wokalista!

Wyłączył przeglądarkę i odepchnął od siebie laptopa.

Nagle uchyliły się drzwi. Biała kula wylądowała na jego nogach.

- Złaź, Kapsel! – rozkazał Matthew. Pies błyskawicznie zeskoczył z łóżka i usiadł przy jego nodze. – Hej, sorry za wejście. Robisz coś?
- Nie, właściwie to nie – odpowiedział nieco skołowany, przeczesując palcami swoje włosy. „Co za koszmar…” – Coś się stało?
- Nie, wszystko spoko. Chciałem tylko pogadać, wiesz, o tym co się stało. Sorry za to.
- Spoko. Nie jestem bez winy, bo to ja wyskoczyłem z pięściami.
- Zgoda?

Nie namyślał się długo. Podali sobie ręce.

- Potrzebujesz czegoś? Mam u siebie dobrą maść. Isaac też powinien mieć jakieś leki.
- To coś da?
- Nie bralibyśmy tego ze sobą, gdyby nie dawało. Więc jak?
- Wezmę wszystko, co mogłoby mi pomóc – jęknął, próbując wyprostować się na łóżku.
- Daj mi minutę. Zaraz przyniosę maść od nas z domku.

Chłopak zniknął tak szybko jak się pojawił, pozostawiając za sobą swojego zdezorientowanego psa. Zwierzak przez moment zastanawiał się, co zrobić. Zerkał to na drzwi, to na siedzącego na łóżku Billa, wpatrując się w niego swoimi wielkimi oczami. W końcu jednak, czując, iż jego pan opuścił go na dłużej, wybiegł z budynku.

Były wokalista zwrócił wzrok ku zalegającym wokół niego rzeczom. Zamknął czerwony zeszyt.

*

- Szkoda, że niedługo musimy wracać. Lubię tu przyjeżdżać.
- Też żałuję, zwłaszcza teraz.

Dwójka przyjaciół spędzała kolejną godzinę ucinając sobie pogawędkę na drewnianym pomoście, przy okazji obserwując zażartą walką reszty znajomych, którzy nie mogli dojść do porozumienia w sprawie punktacji dzisiejszego meczu. Powierzenie liczenia Isaacowi nie było dobrym pomysłem.

- Nie chce mi się wracać – oznajmił blondyn, rozglądając się po okolicy. Nigdy nie przypuszczał, że taki mieszczuch jak on, mógłby kiedykolwiek powiedzieć coś podobnego. Chcieć zostać gdzieś na zadupiu? To do niego niepodobne.

- Też bym została, ale trzeba wracać do pracy – Crystal poprawiła swoje długie włosy i skupiła wzrok na przemieszczającym się tuż obok ślimaku. -  Poza tym mamy rezerwację jedynie do końca tego tygodnia. Moglibyśmy starać się ją przedłużyć, ale nie mam już pieniędzy na taką przyjemność.
- Ja też nie… - westchnął. Kiedyś nie musiał się martwić tego typu problemami. Kiedyś… Dawno temu.
- Ej, Bill!

Cudem udało mu się złapać kulisty obiekt nim ten zaliczył bolesne spotkanie z jego twarzą. Choć starał się tego nie zdradzać, w jego głowie kłębiła się tylko jedna myśl: „Ał! Ał! Ał! Ał…”. Taki minus gwałtownych ruchów i nagłego wylądowania na plecach.

- Łał, niezły refleks! – dziewczyna klasnęła w dłonie i pochyliła się nad cierpiącym w duszy kolegą. – Pomóc ci wstać?
- Nie, dzięki. Tak mi dobrze, ciepło – odparł, wpatrując się w jej oblicze. Pierwszy raz miał okazję dobrze przyjrzeć się Crystal i stwierdził, że urodą zdecydowanie odbiega od przeciętnej. Była naturalnie ładna, co rzadko zdarzało mu się widzieć w ostatnich latach spędzonych w innym świecie. Mogłaby mieć jedynie trochę większy biust…

- Ej, możesz nam wreszcie odrzucić tę piłkę?”

„F*ck…”

*

Sprawdzali domek chyba pięć razy, a i tak za każdym razem okazywało się, że coś w nim zostało. Skarpetka Billa, dezodorant Marcusa… Tak to już jest, gdy do pokoju dobiorą się dwaj bałaganiarze. W końcu i tak nie udało im się doliczyć jednej pary bokserek. Obsługa ośrodka z pewnością im tego nie zapomni.

Zapakowanie się do aut zajęło im więcej czasu niż poprzednio. Walizki jak na złość nie chciały się zamknąć, Isaac zaspał, a Irene zgubiła swoją suszarkę. W teorii wszystko miało być tak pięknie jak w dniu przyjazdu, w praktyce wyszło jak wyszło: chaos i niepotrzebny stres.

Wracali w tym samym składzie. Bill zajął miejsce obok Isaaca, który jak zwykle momentalnie odpłynął myślami w siną dal. Blondyn po krótkiej walce ze sobą postanowił mu towarzyszyć w tej podróży. 
Drache

4.06.2012

24. Dalszy rozwój wypadków

obsesja - Staram się! Niestety często coś mi w tym przeszkadza... 

Trzymajcie kciuki za moje jutrzejsze zaliczenie!



- Gratuluję, to było naprawdę mądre – prychnął Marcus, podchodząc do leżącego w łóżku kolegi, który jęczał żałośnie przy każdym większym ruchu. – Po co ci to było, debilu?
- Odczep się… - burknął. – To był moment…
- Gdyby ten „moment” trwał trochę dłużej, ktoś musiałby cię zbierać z ziemi. Hamuj się trochę następnym razem!
- Nie musisz mi tego dwa razy powtarzać… - mruknął, naciągając na głowę poduszkę. Był wdzięczny koledze za okazaną pomoc, lecz jego niekończące się narzekanie pomału stawało się nie do zniesienia.
- Przynajmniej jest szansa, że w przyszłości będziesz unikał rzucania się na większych. Nie mogę cię jednak za bardzo pouczać, bo sam kiedyś zrobiłem to samo. Matthew potrafi wkurzyć.
- I jak to się skończyło?
- Kilka dni w szpitalu na obserwacjach, ale żadnych złamań ani uszkodzonych narządów.
- Aha. Dobre i to.
- Taa. Tak w ogóle to zostawiłeś to – chłopak rzucił koledze na kolana czerwony zeszyt. – Jeśli nie potrzebujesz pielęgniarki to pozwól, że pójdę się przejść.
- Jasne – powiedział głos spod poduszki.

*

Próbował się zdrzemnąć, jednak uznał, że to bez sensu, nie był jakoś szczególnie zmęczony. Z czasem przygnębienie również minęło. Ból pozostał, lecz nie był on na tyle dotkliwy, by zatrzymać go w domku na resztę dnia. Jutro i tak będzie czuł się jeszcze gorzej, a chciał korzystać z możliwości danych mu przez letni wyjazd. Pewnie nieprędko nadarzy się podobna okazja. Zabrał ręcznik i poszedł na plażę znajdującą się kawałek za domkami. Tak jak się spodziewał, nie było tam żywej duszy. Reszta najprawdopodobniej zajmowała się sobą w tej popularniejszej części ośrodka.

Zostawił wszystko na brzegu i poszedł zanurzyć stopy w ciepłej wodzie. Zdążyła się już nagrzać od letnich promieni słońca. Postanowił popływać, by rozruszać obolałe mięśnie i przy okazji sprawdzić swoją wytrzymałość. Dawno nie pływał, zastanawiał się, czy pamięta jeszcze, jak to się robi.

Po kilku pierwszych potknięciach szło mu całkiem nieźle, jednak w krótkim czasie uznał, że nie ma siły na więcej. Ból był zbyt drażniący.

Wynurzywszy się z wody, zauważył, iż nie jest tu sam. Dwie blondynki stały na brzegu zwrócone w jego stronę. Kiedy usłyszał swoje imię, wstał i ruszył w ich kierunku. Krople wody spływały z końcówek jego wilgotnych włosów, rysując mokre ścieżki na nagiej klatce piersiowej.

- Hej, o co chodzi? – zagadnął.
- Chciałyśmy zobaczyć, jak się czujesz, ale widzę, że nie jest najgorzej – rzekła lekko podirytowana Irene. – Myślałam, że gorzej dostałeś.
- Martwiłyśmy się o ciebie – dodała z troską Crystal.
- To dobrze, że nie wyglądam tak źle jak się czuję – odparł niemiło, zwracając się do jednej z dziewczyn. Nie miał zamiaru wysłuchiwać czyichś pretensji. – Chciałem popływać, bo kto wie, czy będę miał jeszcze ku temu okazję, jeśli twojemu kumplowi znowu się coś nie spodoba.

Nie zamierzał być miły dla kogoś, kto jawnie okazywał swoją niechęć do niego. Może trochę przesadził, czepiając się Irene, ale nie czuł wyrzutów sumienia z tego tytułu.

Zdziwił się, gdy dziewczyna zamiast odpowiedzieć mu w podobnym tonie, uspokoiła się.

- Przepraszam cię za niego. To wszystko wymknęło się już spod kontroli – przyznała szczerze. – Myślę, że powinniśmy podać sobie ręce i zacząć wszystko od początku.
- Pomyślę nad tym, kiedy zagoją mi się siniaki – burknął, sięgając po swój ręcznik.
- Przepraszam, że robię ci taki problem! – podniosła głos.
- Ej, też mam tego wszystkiego dosyć, nawet bardziej niż ty, ale tekst w stylu „Zapomnijmy o wszystkim i zostańmy przyjaciółmi!” dwie godziny po tym, jak twój kumpel o mało mnie nie zabił, brzmi dość mało wiarygodnie, nie sądzisz?
- Przeprosiłam cię za to! Co mam jeszcze zrobić? Błagać cię na kolanach?!
- Proszę, uspokójcie się! – wcięła się Crystal. – Bill, daj im szansę. Chciałabym, żeby wszystko było tak jak wcześniej.
- Też bym tego chciał.
- Ja również. Więc jak?

Chłopak spojrzał w oczy Irene, a później Crystal. Choć miały podobną barwę, tak bardzo różniły się od siebie. Owinął się ręcznikiem.

- Ok, spróbujmy – rzekł, podchodząc bliżej. – Co mam zrobić?
- Pomyślałam, że moglibyśmy zebrać się wieczorem przy ogniskach, tak jak zwykle i pogadać na spokojnie.
- Dacie mi się wytłumaczyć? – dziewczyna potaknęła. – Dobra, w takim razie muszę podładować laptopa.
- Co ci się stało w szyję?

Kaulitz odruchowo przyłożył palce do skóry, przysłaniając bliznę. Niczym nieskrępowana ciekawość blondynki przyprawiła go o zażenowanie. Powstrzymał się od komentarza.

- To nieważne. Opowiem wieczorem – odpowiedział tylko.
- Jak chcesz. W takim razie pójdę powiedzieć reszcie. Idziesz, kochana?
- Teraz sobie przypomniałem, że powinnaś zagadać do Marcusa – powiedział Bill, robiąc zamyśloną minę. Może chociaż na tyle się przyda. – Chciał ci coś powiedzieć na osobności.
- Serio? – zdziwiła się. – Nie wiesz, o co mogło chodzić?
- Nie mam pojęcia – rozłożył bezradnie ręce. – Jego spytaj.
- Zaraz to zrobię, dzięki.
- Nie ma sprawy.
- Ja za chwilę przyjdę, ok? Chciałam pogadać o czymś z Billem.

Zaskoczeni spojrzeli na blondynkę. Jej koleżanka uśmiechnęła się cwaniacko.

- W takim razie już wam nie przeszkadzam. Do zobaczenia wieczorem! – rzuciła, po czym zniknęła za drzewami. Chłopak westchnął.

- Zapoczątkowałaś istnienie nowej plotki – zauważył, zastanawiając się nad intencjami dziewczyny.
- Być może, ale przynajmniej będą mieli o czym gadać – uśmiechnęła się ciepło. Zwróciła błękitne oczy w stronę dwudziestolatka. – Boli cię jeszcze?
- Trochę tak. Chyba nici z pływania – odwrócił się w stronę jeziora. – Może pojutrze będę mieć jeszcze szansę.
- Czemu nie jutro?
- Mam przeczucie, że jutro też będzie mnie boleć. Poza tym wyjdą mi siniaki.
- Póki co masz tylko jedną czerwoną plamę. Może nie będzie tak źle – stwierdziła, wskazując palcem odznaczający się okrąg na boku byłego wokalisty. – Jesteś pewien, że nic ci nie jest?
- Jest w porządku, dzięki za troskę. Czemu tak się mną przejmujesz?

Blondynka szybko odwróciła wzrok. Kąciki jej ust wygięły się lekko w górę.

- Dzisiejsze starcie wyglądało dość poważnie. Nie chciałabym, żeby ci się coś stało.
- Podobam ci się?

Na jej twarzy pojawił się lekki rumieniec. Bill musiał przyznać, iż był to całkiem uroczy widok.

- Być może…

*

- I naprawdę musiałeś robić z tego aż taką tajemnicę?
- Bo akurat uwierzyłbyś mu, gdyby było inaczej…

Rozejrzał się ze zrezygnowaniem. Zrobił co mógł, resztę pozostawia w rękach znajomej trójki, która właśnie prowadziła ostrą dyskusję na temat jego prawdomówności. „To było do przewidzenia.” Zerknął na pozostałych. Oni również czekali na względny spokój.

- Niech oni się w końcu ogarną. Chcę już iść potańczyć… - marudziła Macy, wspominając o mającym się niedługo odbyć wieczorze tanecznym.
- Ciekawe, co zagrają.
- Pewnie to co zawsze. Sprawdzone przeboje lat 80’ i 90’.
- Też idziesz, Bill? – spytał Marcus.
- Nie mam ochoty. Pójdę wcześniej spać – odpowiedział, zamykając laptopa.
- Żartujesz? Ile ty masz lat? 60?
- Nie pleć. Nie ty dzisiaj oberwałeś – odezwał się do Isaaca na tyle cicho, by uniknąć kolejnych konfliktów. – Swoją drogą, dzięki za pomoc. Tobie również, Marcus.
- Spoko.
- Nie ma sprawy.
- Idziesz teraz do nas? – zauważył szatyn, gdy Bill wstał ze swojego miejsca.
- Tak, odniosę laptopa i położę się spać.
- W takim razie pilnuj kluczy – kawałki metalu zadzwoniły po odbiciu się o dłoń chłopaka.
- Dzięki. Miłej zabawy!

Odszedł, zostawiając za sobą zbierającą się do odejścia grupę. Nie został jednak sam. Pewna drobna osóbka dotrzymywała mu kroku.

- Hm? O co chodzi? – zapytał, gdy zorientował się w sytuacji.
- Na pewno nie pójdziesz z nami?
- Nie mam siły. Innym razem.
- Nie wiem czy uda nam się załapać na kolejny raz. W niedzielę wyjeżdżamy.
- W takim razie trudno. I tak nie umiem tańczyć.
- Poszedłbyś tam chociaż na chwilę – nalegała Crystal. – Posiedziałbyś z nami, napił się czegoś.
- Nie chce mi się. Gdzie to jest w ogóle?
- Budynek obok stołówki. Nie daj się prosić!

Krótki bilans zysków i strat. Analiza nastroju, chęci, bólu, temperatury powietrza… Nie chciało mu się siedzieć samemu w domku.

- Daj mi chwilę, tylko zostawię laptopa.