25.09.2012

Sierotka cz. VIII



Sierotka cz. VIII


Sauli długo głowił się, co powinien zrobić. Uparcie odkładał podjęcie decyzji na później, lecz nim się obejrzał nadszedł weekend, czas wyjścia Billa ze szpitala. Coś trzeba było zrobić. Naprawdę nie miał ochoty być niczyją niańką, to nie leżało w jego naturze. Ostatecznie jednak…

- Poczekaj w samochodzie. Otworzę drzwi, zaniosę rzeczy i wrócę do ciebie. Wolę, żebyś nie stał na zimnie.
- W porządku.

Kiedy wrócił, chłopak wciąż był w tym samym stanie – śpiący, owinięty szalikiem i wciśnięty w jakąś starą przymałą kurtkę. Wyglądał jak stereotypowe biedne dziecko z sierocińca.

- No chodź.

Puścił go przodem i zamknął samochód. Choć nie dawał tego po sobie poznać, kontrolował każdy ruch swojego podopiecznego. Bill wciąż pozostawał dla niego nastolatkiem z problemami, do którego należy mieć ograniczone zaufanie.

Nie trwało długo nim znaleźli się w znanym sobie pokoju. Jak można było przypuszczać i tym razem nie zmieniło się tutaj wiele.

Bill stanął obok łóżka, na które patrzył zmęczonym wzrokiem. Mimo iż choroba odpuściła, jego ciało potrzebowało czasu, żeby z powrotem naładować baterie. Był wiecznie śpiący, nie miał apetytu. Podczas pobytu w szpitalu schudł kilka kilogramów, co przy jego budowie ciała sprawiało, że wyglądał jeszcze słabiej niż w rzeczywistości.

- Chcesz coś zjeść? – chłopak pokręcił głową. – Przyniosę ci coś po 17 i weźmiesz leki. Póki co dam ci spokój.
- Ok.

Już miał odchodzić, gdy przypomniał sobie o jednej rzeczy.

- Trzymaj.

Na pościeli wylądował czarny zeszyt.

*

Mieli przed sobą cały tydzień pod jednym dachem, a już pierwszej nocy zaczęły się problemy. Przeraźliwy krzyk sprawił, że Sauli omal nie wypadł z łóżka. Chwilę zajęło mu dojście do tego, czy była to rzeczywistość, czy tylko wytwór jego uśpionego umysłu. Po względnym zorientowaniu się w sytuacji żwawo wstał i wyszedł na korytarz, udając się w stronę innej, mniejszej sypialni. Jak mógł przypuszczać, to właśnie tam znajdowało się źródło całego zamieszania.

Szczupły chłopak kulił się na łóżku, opierając bok o ścianę. Szlochał.

- Ja już nie chcę tego oglądać… Nie mogę… Nie wytrzymam…

Blondyn kucnął przy nim.

- Tom? – zapytał cicho. Nie musiał tego robić, wszystko było jasne jak słońce. – Uspokój się, to tylko sen. Nic się nie dzieje.
- On zginął… Byłem tam…
- Oddychaj głęboko. Przyniosę ci coś do picia.
- Nie! – mężczyzna zatrzymał się w pół kroku, czekając na wyjaśnienia. – Proszę nie… Ja nie chcę być sam.

Para dużych oczu błysnęła w ciemności. To niebywałe, że kilka projekcji zmęczonego umysłu potrafi tak mocno wstrząsnąć człowiekiem.

Sauli przetarł twarz.

- Skoro tak, chodź ze mną do kuchni. Dam ci coś do picia.

Pokiwał głową na zgodę. Wciąż dochodził do siebie po tym natłoku obrazów i dźwięków.

Jego umysł nie zarejestrował momentu, kiedy obaj znaleźli się w kuchni, gdzie były policjant włączył czajnik elektryczny i przyszykował kubek z herbatą. Mężczyzna co i raz ukradkiem spoglądał na drżącego nastolatka, który uparcie wbijał wzrok w swoje dłonie. Chude palce zaciskały się na koszulce.

- Widziałem jego wzrok, gdy umierał. Widziałem jak dostał kulę…

„Powiedzieć coś, przemilczeć, pocieszyć, pogłaskać po głowie? Czego on ode mnie oczekuje? Czy w ogóle oczekuje ode mnie jakiejś reakcji? Współczucia? Wsparcia?”

Póki co stał przy czajniku, wyczekując na wrzątek. Gdy urządzenie stanęło, zorientował się, że zamilknął również i Bill. Nie był pewien, czy to dobrze.

- Będzie dobrze – rzekł jedyne, co wpadło mu do głowy. Najmniej krzepiąca rzecz pod słońcem. Tak rzadko się sprawdza.

*

Kolejna godzina z nosem w kablach. Jedno z nudniejszych zajęć, jakie mogło mu przypaść. Coś nie łączyło, ale nie wiadomo gdzie. Uparcie sprawdzał każdy kolejny kabelek, a było ich całkiem sporo.

- Czy dostanę coś do jedzenia?
- Weź sobie z kuchni.
- A coś ciepłego?
- Nie mam teraz czasu gotować.

Wrócił do pracy, by metodą eliminacji namierzyć winowajcę, który oczywiście okazał się być ostatnim ze sprawdzanych kabli. Sięgnął do swojej skrzynki z narzędziami, aby zmontować nowe połączenie. Do jego nosa dotarł pomidorowy zapach. Kroki. Chłopak poszedł do swojego pokoju.

Próbował skupić się na swoim zajęciu, jednak żołądek miał swoje zdanie w tym temacie. Po krótkiej walce Koskinen uległ swojej potrzebie i udał się do kuchni. Znalazł tam źródło przyjemnego zapachu: garnek z sosem pomidorowym, obok którego znajdował się większy z makaronem spaghetti. Nie zostało tego bardzo dużo, acz wystarczyło na jedną porcję.

- Może jeszcze będzie z niego jakiś pożytek.

*

W poniedziałek rano mężczyzna pozwolił Billowi przenieść się do salonu. Nie żeby wcześniej był temu przeciwny, po prostu jego podopieczny nie miał wtedy takich zachcianek. Najwyraźniej miał już dość samotności i siedzenia godzinami w pokoju, Sauli zresztą mógł powiedzieć to samo. Spędzali więc czas obok siebie w salonie, gdzie Bill leżał na kanapie i oglądał jakiś koncert na laptopie, a jego opiekun kończył swoje kolejne zlecenie.

W pewnej chwili nastolatek zagadnął:

- Tom zawsze chciał nauczyć się grać na gitarze. To było jego marzenie. Miał sobie kupić jakąś za swoje pierwsze zarobione pieniądze.
- Nie wyszło.
- Ta…

Blondyn oderwał się na moment od swojej pracy. Chłopak spuścił wzrok. Wpatrywał się w swoje palce, które nerwowo zaciskał na pościeli.

- A ty? – usłyszał. – Masz jakieś marzenia?
- Nie, właściwie nie – odparł szybko. – Zawsze chciałem tylko wydostać się z bidula, znaleźć dziewczynę, może później mieć dzieci. Nie lubię ich, ale chyba tak zazwyczaj wygląda normalne życie? Chciałbym tylko żeby miały lepiej niż ja. Nikomu nie życzę takiego piekła…
- A nie myślałeś nigdy o czymś poza „normalnym życiem”?

Chłopak przyłożył brzeg dłoni do ust. Wpatrywał się w przestrzeń.

- Nie przypominam sobie – odezwał się w końcu. – Nie chcę marzyć, marzenia i tak się nie spełniają. Poza tym rozczarowanie boli. Wolę od razu pogodzić się z rzeczywistością niż próbować upiększyć sobie życie.
- Niektóre marzenia się spełniają.
- Masz jakieś?

Sauli odwrócił wzrok. Przygryzł dolną wargę.

- Nie, teraz nie.
- A miałeś?
- Tak, ale to nieważne.
- Nie wyszło?
- Nie – westchnął ciężko, spoglądając na szafkę z odznaczeniami. – Nie wyszło.
- Czasem lepiej jest nie marzyć.

Bill patrzył na niego swoimi brązowymi oczami. Były pełne smutku, a zarazem współczucia. Obaj mieli coś, co ich łączyło: zawiedzone nadzieje i zniszczone marzenia.

Koskinen wstał z miejsca.

- Nadal mam jeszcze jedno marzenie – powiedział, odchodząc w stronę kuchni. Czajnik dał znać o swojej gotowości do działania.
- Jakie? – spytał nastolatek. Choć tego nie okazywał, był bardzo ciekaw odpowiedzi.

Usłyszał ją dopiero, gdy były policjant wrócił do pokoju z gorącymi napojami.

- To nic takiego – rzekł i uśmiechnął się ciepło. Wręczył blondynowi jeden z kubków. – Chciałbym po prostu żeby Adam osiągnął sukces.
- Jaki? – próbował go dopytać, upiwszy łyk herbaty. Syknął, kiedy poczuł pieczenie na swoim języku.
- Może tego nie wiesz, ale Adam poświęcił bardzo wiele nauce i nauczaniu. Studia, szkolenia, kursy, badania, praktyki… Teraz nawet pojechał do Stanów na konferencję naukową. To jego praca i pasja.
- Świr… - burknął Bill. Mężczyzna miał wielką ochotę mu odpowiedzieć, lecz się powstrzymał. – A to wcześniejsze marzenie? To co nie wypaliło?
- Jak pewnie widziałeś podczas sprzątania tutaj, miałem niezłe osiągnięcia w pewnych dziedzinach, nietrudno więc się domyślić, o co chodziło. Poza tym, widziałem, że szafa z pamiątkami moimi i Adama wzbudziła w tobie zainteresowanie.

Cisza. Obaj patrzyli na siebie, wyczekując reakcji drugiego.

- Nic nie ukradłem – odezwał się w końcu Bill, czując, do czego zmierza ta rozmowa. Blondyn wyglądał na zadowolonego z odpowiedzi.
- Wiem o tym, spokojnie – odparł z uśmiechem. – Chciałbym żeby tak zostało.
- Nic nie ukradnę! Nie mam po co!
- Dobrze już, uspokój się – zbliżył się i poklepał chłopaka po plecach. Kaszel odpuścił. – Chciałem po prostu cię poinformować, że w tym domu są kamery i jeśli będziesz próbował wywinąć jakiś numer, one to wychwycą. Hej, może dałbyś mi ją do prania? – Sauli kiwnął głową w stronę chustki zawiązanej na bladym nadgarstku.
- Nie, nie trzeba – odparł szybko chłopak. – Jutro sam ją upiorę.
- Nie rozstajesz się z nią ani na chwilę. Musiałeś bardzo kochać brata.

Zacisnął paznokcie na jasnej pościeli, a oczy zwróciły się ku jednemu z wzorów na materiale. Oddech stracił rytm.

Spotkanie. Dziedziniec między budynkami.

- No i po co nas tu sprowadziłeś, Bruno?
- Spokojnie, chciałem tylko pogadać.
- Gadać można wszędzie. Określ się.

- Tak, kochałem go.

- Ej, czy to jest…
- Odłóż to, Bruno.
- Dajcie spokój. Fajny, nie? Znalazłem niedaleko.

- Był moim bratem i najbliższą osobą.

- Powiedziałem: odłóż to.
- Dalibyście spokój! Chciałem wam tylko pokazać sztuczkę. Zauważyłem jakiś czas temu, że władza i siła łączą się ze sobą. Niby stare jak świat, ale widzę w tym coraz więcej prawdy. Co się dzieje, Bill? Jesteś jakiś blady.

Spiął mięśnie. Wciąż pamiętał ten dotyk. Tak przerażający i obleśny.

- Cały drżysz. Przestraszyłem cię?
- Odsuń się od niego!

Ręka sunąca w dół ciała niczym wąż.

Momentalnie wstrzymał oddech.

- Widzicie? O tym mówię. Wystarczy odpowiedni argument i masz wszystko, czego chcesz.
- Powiedziałem, zostaw go!

- Zawsze się za mną wstawiał, nawet wtedy, gdy nawaliłem. Zresztą to właśnie wtedy zwykle potrzebowałem go najbardziej.

- Odwal się od niego…
- Ale o co ci chodzi? Bill przecież powiedziałby, gdyby coś było nie tak. Teraz milczy, więc wszystko jest ok.

- Mieliśmy tylko siebie nawzajem. Razem przeciwko światu.

- Tom, pomocy…

- I przegraliśmy…

W uszach zadźwięczał mu strzał. Było ich kilka, ale to ten pierwszy będzie mu się śnił przez kolejne noce. Przy pierwszym upadł Tom.

*

- Mam nadzieję, że to wszystko – mruknął do siebie Koskinen, przekraczając próg domu. Żwawo pozbył się mokrej kurtki oraz butów, plecak położył na podłogę, by za chwilę wypakować z niego książkę i plik kserówek. Praca domowa Billa. Nie zazdrościł mu ani trochę, sam jakoś nigdy nie tęsknił za szkolnymi latami. Do szkoły nigdy też nie było mu po drodze.

Uchylił drzwi pokoju, pierwszy raz zapominając o pukaniu. Widok, który zastał, był dla niego co najmniej intrygujący. Kaulitz leżał na swoim łóżku, podrzucając i łapiąc kolorową piłeczkę. Nie byłoby w tym nic ciekawego, gdyby nie to, że przy swoim zajęciu używał obu rąk, nie tylko jednej, jak miał w zwyczaju. Ćwiczył i choć musiał się przy tym męczyć, świadczyły o tym chociażby wydawane przez niego dźwięki oraz świst powietrza wydostający się z jego układu oddechowego, nie dawał za wygraną. Ręka trzęsła się od sporej dawki wysiłku.

- Szlag! - przeklął, gdy nie udało mu się złapać kulistego obiektu, który potoczył się na podłodze. Obrócił się gwałtownie, lecz zastygł w bezruchu, kiedy ujrzał Sauliego stojącego w drzwiach. Chłopak nie spodziewał się ujrzeć ani jego, ani tym bardziej ciepłego spojrzenia, jakim go obdarzył. Cofnął się speszony.

Blondyn pokręcił głową. Lekko popchnął stopą piłkę w jego stronę.

- Nie miałem zamiaru ci przeszkadzać – powiedział szczerze, po czym podszedł do biurka. – Przyniosłem coś dla ciebie. To materiały z dzisiejszych zajęć. Lepiej żebyś przerabiał wszystko na bieżąco niż potem utonął w zaległościach.
Drache

15.09.2012

Sierotka cz. VII

Murasaki - Ej, ej nie ma takiego grożenia! xD

rogogon, Ingeborg - Ja to wiem, Wy to wiecie, ale życie życiem. Poza tym są zawody, gdzie na bycie homoseksualistą patrzy się o wiele gorzej niż przy innych. Np. praca nauczyciela wiąże się z pracą z dziećmi, a niektórzy wciąż uważają gejów i pedofilów za to samo, a przynajmniej uznają oba przypadki za zagrożenie dla dzieci (proszę, nie rozwódźmy się nad poziomem intelektualnym takich osób). Adam został zwolniony "na wszelki wypadek", żeby nikt nie wykorzystał sytuacji i nie próbował udowadniać, że w ośrodku pracuje "zboczeniec". Moim zdaniem dość realny scenariusz.


Sierotka cz. VII


Słońce wznosiło się wysoko nad zachmurzonym horyzontem, kiedy Sauli mijał kolejne skrzyżowanie w drodze do domu. Powinien być z siebie dumny. Do końca trwał przy Adamie, pilnując go, by ten nie zrobił czegoś głupiego i nie przegapił swojego lotu. Godzina mordęgi na lotnisku w tłumie wściekłych na wszystko ludzi. Podziwiał się, iż miał ochotę rozstrzelać ich tylko pięć razy.

„Oby Adam dał sobie radę…”

Stawał na głowie żeby odgonić od niego wszelkie złe myśli i skierować jego tok rozumowania na właściwy tor. Motywował go, przekonywał o jego wielkiej szansie. „Oby to wszystko nie poszło na marne…”

Ledwie zamknął samochód, pojawiło się przed nim kolejne wyzwanie. Ostatkiem sił powstrzymał się przed utratą kontroli nad sobą.

- Co ty tu robisz? – warknął, podchodząc do drzwi. Na schodku siedział nie kto inny jak znienawidzony przez blondyna nastolatek. Ten sam, który przysporzył mu do tej pory tyle kłopotów.
- Nie mam dokąd iść – odpowiedział jak gdyby nigdy nic. Jego ubranie i torba były brudne i zupełnie przemoczone, sam zaś nie wyglądał na zdrowego.
- To nie moja sprawa, poza tym masz przecież sierociniec. Jak w ogóle to wlazłeś?
- Normalnie, przez płot.

Na dowód uniósł swoje dłonie. Kilka płytkich ran, zabarwionych krwią. Kątem oka były funkcjonariusz dostrzegł również poszarpane spodnie.

- Nieudany przeskok – wyjaśnił chłopak, czując na sobie wzrok Sauliego.
- Masz pięć minut i widzę cię za ogrodzeniem. Pospiesz się, bo zawołam policję.
- Nie.
- Ja nie żartuję.
- Ja też nie.
- Szukają cię, nie chcę kłopotów.
- Jest Adam?
- Dla ciebie pan Lambert. Nie ma, wyjechał.
- Kiedy wróci?
- To nie twoja sprawa. Nie weźmiemy cię z powrotem, zapomnij!
- Nie chcę wracać do ośrodka! – zachrypiał.
- A ja nie chcę cię tutaj! Wypieprzaj!

Zabolało, ale miało boleć. Mimo to chłopak nie ruszył się z miejsca. Drgnął dopiero, gdy poczuł ucisk na swoim ramieniu.

- Wstań – rozkazał starszy.

Przez chwilę miał szansę przyjrzeć się jego twarzy. Wydała mu się dziwnie znajoma i niestety nie była to dobra rzecz. Zaczerwienione, szkliste oczy, spuchnięte powieki, róż na policzkach, drżenie ust. Przypominał mu Adama sprzed kilku lat. Z tych przeklętych kilku dni…

Krótka piłka.

- Właź do środka – nie zrozumiał. – Już!

Od razu zaprowadził go salonu i położył na kanapie.

- Poczekaj.

Nie wyglądał na kogoś, kto miałby zamiar gdziekolwiek uciekać. Blondyn pospieszył do łazienki. Wracając zahaczył jeszcze o sypialnię.

- Wytrzyj się i przebierz – rzekł, rzucając chłopakowi ręcznik i ciepłe ubranie. – Nie będę patrzył.

Wykorzystał ten czas na przygotowanie gorącej herbaty. Kiedy opuścił kuchnię nastolatek miał już na sobie świeże ciuchy.

- Teraz gorączka.

Podał mu termometr. Nie było dobrze, widział to w każdym najdrobniejszym ruchu młodego ciała. Z niecierpliwością czekał na sygnał.

- Jesteś o wiele spokojniejszy niż na początku – rzucił wesoło, by choć trochę rozluźnić atmosferę. Bill odpowiedział uśmiechem.
- Spokorniałem – rzekł słabo.

„Może ten dzieciak nie jest taki całkiem zły? Przynajmniej ma szansę takim nie być. Adam miał rację.”

Pamiętał jego słowa jak gdyby padły wczoraj, a nie pięć lat temu.

- Moja matka kiedyś stwierdziła, że mam dar. Potrafię znajdować dobro w ludziach.
- W każdym?
- Nie spotkałem jeszcze człowieka zupełnie wyniszczonego przez zło, choć nie wykluczam ich istnienia. Większość ludzi ma w sobie coś dobrego.
- Jesteś naiwny.
- Albo patrzę dalej niż ty. Na powierzchowność wpływa wiele czynników, lecz niewiele jest tak silnych, aby zmienić samą duszę. W duszy jest to, czego szukam w ludziach.
- Jeśli udało ci się znaleźć coś takiego we mnie to znajdziesz to w każdym.
- Śmiejesz się, a ja wcale nie musiałem się trudzić ze znalezieniem w tobie dobra. Jesteś wspaniałym człowiekiem, Sauli. Kocham cię.

Potrójne piknięcie przywróciło go do rzeczywistości. Bill podał mu termometr. Nie spodziewał się tak złych wyników.

- Jedziemy do szpitala – zarządził od razu. Kaulitz nie miał siły się sprzeciwiać. Było naprawdę źle.

*

Przyciągali spojrzenia wszystkich osób w budynku, lecz cóż poradzić, że Bill nie radził sobie z chodzeniem o własnych siłach. Półprzytomny trzymał się szyi mężczyzny, któremu cudem udało się donieść go do recepcji. Wieloletnia służba w wojsku, a później w policji po raz kolejny na coś się przydała.

- Bardzo wysoka gorączka, drżenie ciała, bóle mięśni, kaszel. Podejrzewam zapalenie płuc – zdał „raport” jednej z pielęgniarek, która od razu popędziła po pomoc.
- Zimno mi…
- To gorączka. Wszystko w porządku.
- Nigdy nie było mi tak zimno…

Nie zdążyli usiąść w poczekalni, lekarz od razu zabrał Billa do jednej z sal. Sauli został z pielęgniarkami. Odpowiadał na wszystkie zadawane mu pytania.

- Przepraszam na moment – powiedział, gdy skończył i oddalił się na kilka kroków. Wyciągnął z kieszeni telefon. Zawahanie. Który numer wybrać?

- Dzień dobry. Z tej strony Sauli Koskinen, znajomy Adama…

*

Wszedł do sali wskazanej mu przez dyżurną pielęgniarkę. Trzy zajęte łóżka. Podszedł do tego stojącego w rogu pomieszczenia.

- Jak się czujesz? – zapytał. Chłopak patrzył na niego zamglonym wzrokiem. – Chyba nie za dobrze. Dostałeś leki? – lekkie kiwnięcie. – Powinny niedługo zacząć działać.
- Nadal mi zimno.
- Wiem, potem będzie ci gorąco i tak na zmianę. Nigdy nie chorowałeś?
- Chorowałem, ale nigdy aż tak.
- Zdarza się. Jesteś w dobrych rękach, wyzdrowiejesz. To najważniejsze.

Wahał się, wciąż się wahał, czy powiadomić o wszystkim Adama. Był prawie pewien, że brunet wróci do kraju pierwszym samolotem, gdy tylko dowie się, co się stało. Taki już był, wrażliwy na krzywdę innych, próbujący naprawiać świat kosztem swojego szczęścia, lecz czy Sauli pokochałby go gdyby było inaczej?

Nie zauważył, kiedy Bill odwrócił się od niego i wlepił wzrok w krawędź łóżka znajdującą się tuż za jego nogami. Śmiał się. Jego oczy zyskały pewien blask, odróżniający je od przeciętnych chorych oczu. Był szczęśliwy, pierwszy raz od długiego czasu. Koskinen nigdy nie widział u niego takiego spojrzenia. Nagle szczupła dłoń uniosła się ponad białą szpitalną pościel. Palce zacisnęły się, chwytając coś w powietrzu. „Majaki, to się zdarza”, przeszło blondynowi przez myśl.

- Tom nie chce, żebym odchodził – powiedział niespodziewanie. – Mówi, że to za wcześnie.

Mężczyzna tylko pokiwał głową.

- Ma rację. Słuchaj się go – dodał od siebie. Nastolatek ponownie zacisnął dłoń.
- To trudne. Jestem słaby.
- To łatwiejsze niż się wydaje. Tom w ciebie wierzy.

Nie wyglądał na przekonanego, choć może to tylko kwestia jego fatalnego stanu. Każdy oddech bolał, osłabiał…

- Zrobisz to dla niego?

Brązowe tęczówki uniosły się ku identycznej parze, niknącej w jasnej poświacie. Poczuł znajomy dotyk na swoim czole.

Znów ten błysk w oczach.

- Postaram się…

Chłopak mocniej wtulił się w poduszkę. Jego usta wygięte były w uśmiechu, którego Sauli ze swojej perspektywy nie był w stanie dostrzec. Tak samo jak nie słyszał tych dwóch zdań dźwięczących w młodej głowie.

Zawsze będę przy tobie. Razem przez to przejdziemy.

Klatka piersiowa unosiła się miarowo. Oddech zwolnił, stał się spokojniejszy. Bill pogrążał się w śnie. Jednocześnie Koskinen poczuł jakąś dziwną pustkę, jak gdyby ktoś opuścił to miejsce. To dziwne, przecież nikt nie wychodził z pomieszczenia…

*

- On nie powinien wracać do ośrodka.
- Tym razem się z panią zgadzam.

W miarę możliwości dyskutowali najciszej jak się dało, żeby tylko nie obudzić śpiącego chłopaka. Nie wyszli na korytarz, ponieważ zostali sami na sali, a lekarz stanowczo nalegał, aby ktokolwiek miał oko na chorego nastolatka, który mógł znienacka poczuć się gorzej. Personel nadal nie potrafił postawić w 100% trafnej diagnozy co do jego stanu, mimo iż nie ukrywano, że wersja Sauliego pozostawała prawdopodobna. Drugą możliwością była angina bądź inny stan zapalny górnych dróg oddechowych.

- Na razie jakiś czas poleży w szpitalu, to pewne.
- Tak, ale nie będzie mógł tu zostać w nieskończoność – martwiła się kobieta. – Spędzi tutaj kilka dni, góra tydzień i co potem? U nas nie ma dla niego warunków.
- Co? To tylko jedno chore dziecko.
- I potrzebuje spokoju, i opieki, żeby dojść do siebie.
- Jak każdy, ale to chyba normalne? Nikt nigdy nie chorował w państwa ośrodku? Ciężko mi w to uwierzyć.
- Bill potrzebuje w tej chwili indywidualnego podejścia i odseparowania od rówieśników. Zapewne wie pan, o czym mówię.
- Wiem i zdaję sobie sprawę do czego pani zmierza, i moja odpowiedź brzmi „nie”.

Jej spojrzenie zdawało się zupełnie na niego nie działać.

- Adam pewnie by się zgodził, ale ja nie jestem Adamem – kontynuował. –  Ten dzieciak to nie mój problem tylko wasz.
- On nie jest niczyim problemem! – oburzyła się kobieta. – To tylko dziecko, które potrzebuje pomocy!
- Jak zwał tak zwał – machnął ręką. – Ja już się nim zajmowałem i nic dobrego z tego nie wyszło.
- Nie mogło być tak źle, skoro chłopak ostatecznie znalazł się u pana. Obdarzył pana zaufaniem, to już dużo.
- Szuka frajera do darmowego mieszkania, nie nabiorę się na to.

Kaulitz niebezpiecznie się poruszył. Dorośli kontynuowali rozmowę dopiero, gdy mieli pewność, że ich podopieczny zapadł w głęboki sen. Sauli westchnął ciężko. Przeczesał palcami swoje krótkie włosy.

- Ten dzieciak napsuł tyle krwi i mnie, i Adamowi…
- Mimo to zdaje się pan nie opierać mu aż tak bardzo.

Jej słowa oraz uśmiech zbiły go z tropu. Dopiero gdy powiódł za jej wzrokiem zorientował się, że jego dłoń spoczywa na głowie chłopaka i gładzi rozrzucone na poduszce kosmyki. Speszył się i cofnął rękę. Powoli dochodziło do niego co zrobił.

- Pomyślałem, że to pomoże mu zasnąć – próbował się usprawiedliwić. Dyrektorka kiwnęła głową.
- Rozumiem – powiedziała ciepło. – Każdy potrzebuje czułości, zwłaszcza po takich przejściach. Odrobina czułości, spokój, poczucie bezpieczeństwa - tego nie dostanie w ośrodku.
- Adam próbował dać mu choćby namiastkę tego wszystkiego, ale ten dzieciak po prostu nie chciał tego przyjąć.
- Nie chciał i nie potrafił – Sauli zwrócił twarz ku siwiejącej kobiecie, tym samym dając jej znak, by kontynuowała. – On i Tom od początku byli bardzo wycofanymi dziećmi. Owszem, bawili się z innymi, ale sami nigdy nie inicjowali kontaktu. Gdy podrośli, było już tylko gorzej. Mieli tylko siebie, później jeszcze ten mały „gang”. Nie potrafili się odnaleźć w tym świecie.
- Przez tyle lat? Nie było u was psychologa, żeby im pomógł?
- U nas praktycznie wszystkie dzieci powinny być otoczone opieką psychologiczną, ale sam pan się pewnie domyśla, jak to działa w praktyce.
- Nieważne. Ja nie mam wykształcenia w tym kierunku, mógłbym nie dać sobie z nim rady.
- A gdyby się zmienił?
- Nie wierzę, że ktoś może zmienić się od tak.
- „Od tak” może nie, ale są takie wydarzenia w życiu, które potrafią zmienić nasze poglądy o 180 stopni. Myślę, że w ostatnim czasie Bill uświadczył sporo takich zmian.

*

Metalowe elementy dźwięczały, uderzając o siebie. Ostatnie poprawki i test. Idealnie. Teraz wystarczy tylko szybkie czyszczenie i kolejne radio będzie gotowe do oddania.

Sauli wyciągnął się na krześle. Zegarek w jego telefonie wskazywał już godzinę dziewiętnastą. Czas zawsze szybko mijał mu podczas pracy. Wstał, by rozprostować nogi.

W całym domu panowała kompletna cisza. Miało się wrażenie, że każdy najdrobniejszy szmer rozchodzi się po całym budynku. Z jednej strony lubił ten stan, wtedy najłatwiej było mu się skoncentrować na pracy, z drugiej miał już tego wszystkiego dość. To kolejny samotny dzień z równie samotnym porankiem, południem, popołudniem i wieczorem, niedługo także i nocą. Nigdy nie przypuszczał, że spokój będzie mu tak przeszkadzał.

Wreszcie coś przerwało ciszę. Adam. Szybko odebrał połączenie.

- No cześć, jak tam konferencja?

Uśmiech nie schodził z jego twarzy. Tak bardzo tęsknił za tym głosem.

- Cieszę się, że wszystko ok. Mówiłem ci, że warto jechać. Tutaj też w porządku. Pracuję, co innego mogę robić? Ten dzieciak? Znalazł się, nie musisz się przejmować. Ok, to czekam na telefon. Miłej zabawy!

Nie chciał rozwodzić się nad obecną sytuacją Billa. Im mniej wiedział Adam, tym lepiej dla wszystkich.

Wciąż nie był pewien, jaką decyzję podjąć.


*

Kolejne rzeczy lądowały w torbie. Musiał działać szybko, w każdej chwili ktoś mógł pojawić się w drzwiach. Cholerny kaszel… Byłoby dobrze, gdyby zdobył jakieś recepty, a najlepiej trochę leków.

- Wybierasz się gdzieś? – usłyszał znajomy głos. Odwrócił się w popłochu. Nie spodziewał się dzisiaj nikogo, a już na pewno nie jego. – Ucieczka w takim stanie to najgłupsze, co mógłbyś zrobić. Nie przeżyłbyś nocy.
- I tak zdechnę, co za różnica jak? Tak chociaż zachowam resztki honoru.
- Od kiedy ucieczka ma cokolwiek wspólnego z honorem?
- A podanie się na tacy ma?!
- Masz swoją odpowiedź. Lepiej wracaj do łóżka – powiedział Sauli, gdy Bill zaczął się krztusić. – Daj mi torbę.
- To boli…
- Wiem.

Zaprowadził chłopaka na łóżko. Po krótkiej walce kaszel w końcu ustąpił, choć nastolatek potrzebował jeszcze kilku chwil żeby uspokoić oddech.

- Boli… Boli… - szeptał do siebie przy każdym głębszym zaczerpnięciu powietrza.
- Gdzie byłeś cały ten czas od ucieczki z sierocińca? – spytał były funkcjonariusz.
- Na cmentarzu – odparł cicho Kaulitz.
- Cały dzień i noc? – potaknął. – W taką pogodę?! – znów kiwnięcie. – Czy ty w ogóle myślisz?!
- Dokąd miałem pójść?
- Nigdzie! Nie powinieneś był w ogóle ruszać się z sierocińca!

Nie chciał się przyznać, lecz nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Pierwszy raz ujrzał w tym chłopaku nie uprzykrzającego życie bachora, a zagubione samotne dziecko. Pierwszy raz zrobiło mu się go naprawdę żal. On miał swoje miejsce na świecie, Bill nie miał go wcale. On miał rodzinę i Adama, Bill już nikogo. Co sam zrobiłby w takiej sytuacji? Czy rzeczywiście poddałby się bez słowa?

- Nie wiem, po co się ciebie słucham. Nie jesteś moim opiekunem – burknął nastolatek. – Po co w ogóle tu przyszedłeś?
- Nie wiem, po co się boczysz, zaraz sobie idę – odpowiedział starszy, co spotkało się z głośnym prychnięciem. Zabawne, że nawet w tak beznadziejnej sytuacji ten drobny blondynek starał się grać twardego.
- To nie masochizm zadawać się z problemem?

Jasne oczy otworzyły się szerzej.

- Całe życie słyszę, że jestem problemem. Dla rodziców byłem problemem, dla ośrodka też. Dla szkoły, ludzi, świata. Dla ciebie również nim jestem.
- Nie bądź problemem.
- Zawsze będę dzieckiem z sierocińca. Nie zmyję tego z siebie.

„To nieważne”, chciał powiedzieć, lecz się powstrzymał. To nie w jego stylu mówić coś innego niż prawdę, nawet jeśli była bolesna.

- Dla Toma byłeś kimś wyjątkowym.
- Tom nie żyje. Zamknijmy temat.

Miał ochotę załamać ręce. W takich chwilach dostrzegał wyższość wiedzy Adama nad swoim doświadczeniem. Jego pracą było rozbijanie gangów narkotykowych, nie radzenie sobie z dziećmi z problemami!

Ostatni pomysł. Sięgnął do kieszeni.

- Pani dyrektor kazała ci to przekazać.

W swoim życiu widział już wiele, ale nigdy nie spotkał się z tak wielką radością wywołaną kawałkiem poplamionego materiału.

Drache

5.09.2012

Sierotka cz. VI

Do dzisiejszego odcinka dorzucam rysunki. Kto ma dodaną moją stronę na fb, pewnie już je widział, więc przepraszam za spam. :)

i dodatkowo dla tych, którzy czytali Przejście Kapsel. ;)

A teraz zapraszam na odcinek. :)
Pozdrowienia!

Sierotka cz. VI

- Johann Wolfgang von Goethe to jeden z najważniejszych autorów tej epoki. Cierpienia Młodego Wertera miały wielki wpływ zarówno na kierunek rozwoju literatury podczas Okresu Burzy i Naporu, jak i później romantyzmu.

Adam spacerował pomiędzy ławkami, obserwując, jak jego uczniowie notują podawane przez niego informacje. Lubił ten widok, uwielbiał dzielić się wiedzą i kształcić dzieciaki, wiedząc, iż może dzięki temu zapewni im lepszy start w dorosłe życie. Szczególnie tyczyło się to uczniów z sierocińca. Ich początki zawsze są trudne, więc jeśli jest szansa, by zdjąć z ich barków choć odrobinę tego ciężaru, trzeba działać. W to wierzył Adam.

Pukanie do drzwi.

- Proszę!

Zza progu wychylił się jeden z nauczycieli. Mężczyzna około pięćdziesiątki.

- Adam, pani dyrektor chce cię widzieć u siebie na dużej przerwie.

W całej klasie rozległo się głośne „Uuu!”. Lambert uśmiechnął się i pokręcił głową.

- Ej, ej, spokój – zarządził. – Dobrze, pojawię się, jak tylko mi się uda.

„Gość” kiwnął głową, po czym zniknął za drzwiami.

- Co pan zrobił? – zapytał żartobliwie jeden z uczniów. Reszta mu zawtórowała.
- Cóż, tego dopiero się dowiem – odparł pogodnie. – A teraz wracamy do zajęć!

Pod płaszczem optymizmu kryła się spora dawka ciekawości i niepokoju. Kolejno analizował przebieg poprzednich dni. Nie dopełnił jakichś formalności? Przegapił radę? Może chodzi o Billa? Tyle możliwości. „No nic, dowiem się później.”

Robił właśnie kolejną rundkę po klasie, gdy przyuważył coś na jednej z ławek. Zatrzymał się.

- Spokojnie, nie musisz ich chować – powiedział, kiedy uczeń, zorientowawszy się w sytuacji, zaczął w panice składać swoje rzeczy. – Pokaż mi je.

Chłopak niechętnie wysunął spod zeszytu kilka luźnych kartek. Nie podnosząc wzroku, podał je prowadzącemu. Był wyraźnie skrępowany całą sytuacją, w przeciwieństwie do Lamberta, który oglądał jego rysunki z wielkim zainteresowaniem.

- Ty je narysowałeś? Są świetne – skomentował napisy wykonane w stylu przypominającym graffiti. Kreska była mocna i dynamiczna, kolory intensywne acz idealnie dobrane do tekstu. Oddał prace nastolatkowi. – Zróbmy tak, jeśli będziesz uważał na zajęciach i robił notatki, pozwolę ci rysować. Nie chcę, żeby taki talent się zmarnował. Umowa stoi?

Błysk w oczach. Chłopak energicznie kiwnął głową.

- Super! – ucieszył się Adam. – To jeszcze raz. Jak już mówiłem…

*

- Dzień dobry.
- Dzień dobry. Wejdź i siadaj, Adam.

Mały przytulny gabinet. Mężczyzna zajął miejsce przy drewnianym biurku. Jego przełożona wyglądała na smutną i podenerwowaną.

- Coś… Coś się stało? – spytał zaniepokojony. Nigdy wcześniej nie znalazł się w takiej sytuacji.

Dyrektorka westchnęła. Chyba nie za bardzo wiedziała, jak zacząć rozmowę.

- Jest problem Adam. Nawet powiedziałabym, że bardzo duży.

Stresował się coraz bardziej. Próbował chwycić się jakiejś myśli, lecz wszystkie jedynie przelatywały przez jego głowę.

- Proszę mówić.

Nerwowe oczekiwanie. Głośne bicie serca. Kobieta położyła przed nim obdrapany zeszyt, uprzednio otworzywszy go na odpowiedniej stronie.

- Nie powinniśmy tego robić, ale w obecnej sytuacji nie widzę innego wyjścia. Proszę, przeczytaj ten fragment.
- Czy to jest…
- Tak.

Od razu poznał ten charakter pisma i dziwne rysunki na stronach. Nie powinien tego robić, ale skoro sytuacja tego wymagała… W skupieniu czytał kolejne linijki tekstu. Jego oczy robiły się coraz większe. To nigdy nie powinno było się stać. To nie miało się stać. Gdzie popełnił błąd…

- Grono pedagogiczne aż huczy od plotek – odezwała się starsza pani. –  Boję się, że ktoś mógł zawiadomić ministerstwo o tej całej sytuacji.
- O jakiej sytuacji? – oburzył się Adam. Fala złości wstrząsnęła jego ciałem. – To tylko pamiętnik dziecka, którego nie dość, że nie powinniśmy czytać, to jeszcze może zawierać dziesiątki zmyślonych historii!
- Chyba nie rozumiesz powagi sytuacji – odparła ostrzej. Podziałało. – Jeżeli urzędnicy się o tym dowiedzą, ośrodek może znaleźć się w bardzo złej sytuacji. Powinieneś wiedzieć, jak patrzy się na homoseksualnych nauczycieli, mimo iż oficjalnie nikt tego nie potępia.

Lambert na powrót usiadł na krześle.

- Co pani proponuje? Nie jestem w stanie zmienić swojej orientacji.

Zapadła długa niezręczna cisza pełna zdenerwowania, strachu i niepewności. Dyrektorka wzięła głęboki oddech. Adam zacisnął dłonie na swoich kolanach.

- Będę musiała zawiesić cię do czasu rozwiązania całej sprawy.

*

Kluczyki, telefon, portfel – wszystko było gotowe do drogi. Sauli w spokoju dopijał swoją przedpołudniową kawę. Zostało mu jeszcze dużo czasu do wyjścia, mógł więc sprawdzić pocztę elektroniczną i przejrzeć wiadomości. Dwa nowe zlecenia. Dobrze, pieniądze zawsze się przydadzą.

Właśnie sięgał po swój kubek, kiedy usłyszał warkot silnika. Nie spodziewał się nikogo o tej porze. Wyjrzał przez okno. „Adam?”

Ledwie odstawił naczynie na stół, gdy w domu rozległ się głośny trzask drzwi wejściowych. Lambert wpadł do salonu jak burza, po drodze gubiąc buty i rzucając w kąt swoją teczkę. Wreszcie padł na kanapę, skrywając twarz w dłoni.

Koskinen zaniemówił. Co miało znaczyć to dziwne przedstawienie?

- Adam? – zaczął nieśmiało. Mężczyzna ani drgnął. – Adam… Coś się stało?

W zapłakanych niebieskich oczach dostrzegł bezsensowność tego pytania. Drżące usta również mówiły wystarczająco wiele.

- Dowiedzieli się o nas. Chcą mnie wylać z pracy.

Ścięło go z nóg. Usiadł na wolnym miejscu.

- C-co? Ale… Ale skąd…

Nagle dostrzegł coś jeszcze. Brunet trzymał w dłoni czarny podrapany zeszyt. Wydawał mu się znajomy, choć z pewnością nie należał do Adama.

Przebłysk.

- Proszę mi go oddać! To moja własność!
- Ale mój zeszyt…

Teraz rozumiał, dlaczego Bill tak bardzo pragnął odzyskać ten nieszczęsny zeszyt. Palce zacisnęły się w pięść. Mógł zapobiec tragedii…

*

- Adam, wstań, proszę. To już kolejny dzień. To za długo trwa.
- Nie mam siły…

Trzeci dzień wegetacji, bezproduktywnego leżenia na kanapie z głową zwróconą w stronę ściany. Wstawał jedynie raz na kilka godzin, by udać się do łazienki bądź zjeść coś, gdy jego ciało nie dawało mu spokoju. Potem znów kładł się i spał. Telefon ze szkoły nie pomógł. Lambert został ostatecznie pozbawiony pracy.

Sauli doglądał go niemal bez przerwy. Nigdy przedtem nie widział swojego partnera w takim stanie. Było to coś nowego, a zarazem koszmarnego. Próbował; zagadywał, podnosił głos, ale nic nie pomagało. Adam ani drgnął.

Ich podopieczny przyglądał się wszystkiemu zza rogu. Od dnia powrotu Lamberta ze szkoły, nikt nie zwracał uwagi na to, czy chłopak kręci się po domu, czy też nie. Sauliemu mogło być to nawet na rękę, gdyż nie musiał wtedy dbać o każdy kolejny posiłek dla dzieciaka, który przecież powinien być na tyle samodzielny, aby nie umrzeć z głodu przy pełnej lodówce.

- Wiem, że kochałeś swoją pracę, ale musisz wziąć się w garść. Takie jest życie. Znajdziesz coś innego.
- Boję się, że nic nie znajdę, że nie utrzymamy domu…
- Kupimy mniejszy i damy radę.
- Kochasz ten dom.
- To tylko dom. Najbardziej brakuje mi ciebie.

Od tej pory nie padło już ani jedno słowo. Blondyn gładził bok mężczyzny. Każdy ruch przepełniony był nietypową dla niego delikatnością. A może taki właśnie był prawdziwy Sauli? Delikatny. Troskliwy. Adam był jednym z nielicznych, którym udało się to odkryć.

Cichy szept, pocałunek złożony na ciemnych włosach. Bill przysłonił usta. Bał się, że płacz go zdradzi. Bo płakał, a przynajmniej był blisko. Odszedł stąpając tak cicho jak tylko mógł.

- Dostałem dzisiaj telefon – przemówił nagle Adam.
- Kto dzwonił?
- Nie pamiętam nazwiska. Dostałem zaproszenie na konferencję w Stanach. Chcą żebym wypowiedział się na temat metod nauczania w domach dziecka w Niemczech.
- To duże wyróżnienie.
- Bardzo. Chciałbym jechać, ale nie wiem czy powinienem. Ta cała afera…
- Powinieneś – rzekł stanowczo Koskinen. - To co się stało nie jest twoją winą. Masz dużą wiedzę i trochę doświadczenia.
- Może znalazłbym pracę w Stanach? Ech, marzenia.
- Na pewno udział w czymś takim ci nie zaszkodzi. Jeśli nie będziesz chciał jechać, zaciągnę cię siłą i wepchnę w ten cholerny samolot!
- A pieniądze? Nie zwrócą mi za przelot.
- Mamy pieniądze, a jeśli będzie bardzo źle, pożyczymy. Mogę też sprzedać motocykl.
- Nawet o tym nie myśl, Sauli! Nie pozwolę ci go sprzedać!
- Nie masz jak mi tego zabronić.
- Kochasz ten motor…
- To tylko maszyna. Kiedyś kupię inną.
- Dobrze, pojadę na tę konferencję, ale tylko wtedy, gdy obiecasz, że jej nie ruszysz. Obiecaj, proszę!

Chwila zawahania. Mężczyzna prychnął i pokręcił głową.

- Obiecuję.

*

Drzwi uchyliły się w momencie, gdy Bill kończył rozwiązywać kolejne zadanie. Spojrzał za siebie, lecz kiedy tylko dostrzegł krótkie jasne włosy, wrócił do swojej pracy. Starszy usiadł na krześle obok.

- Spakowałeś się już?

Chłopak spojrzał na niego z niezrozumieniem.

- Jutro wracasz do siebie.
- Ale… Dlaczego?
- Sam powinieneś wiedzieć, dlaczego.

Przygryzł wargę.

- Adam już nie pracuje w sierocińcu. Dyrekcja chce żebyś wrócił.
- Ale ja nie chcę tam wracać! – podniósł głos. – Oni mnie zabiją!
- Przesadzasz.
- Błagam, nie róbcie mi tego! Adoptujcie mnie! Cokolwiek!!!

Nie wierzył, że te słowa przeszły mu przez gardło. Naprawdę tego chciał?

- Mamy już wystarczająco dużo problemów. Nie potrzebujemy kolejnego.

Osłupiał. Otępiały wpatrywał się w drewniany blat.

- Jutro o 7.

Wstał i podszedł do drzwi. Kaulitz zerwał się na równe nogi.

- Ja ucieknę! Nie zatrzymają mnie tam! – krzyknął. Sauli wzruszył ramionami.
- To nie nasza sprawa.

Zimny spokój przeciwko burzy emocji. Skrzypnięcie drzwi.

Kolana ugięły się pod nim. Usiadł na podłodze. Był wściekły, gdyż wiedział, kto jest winny tej całej sytuacji. Niestety, ta wiedza jedynie pogarszała sprawę.

- Dlaczego…

*

- Wysiadka.

Kilka szaroburych złączonych ze sobą budynków, ogrodzonych równie przygnębiającym żelaznym płotem. Wcale nie miał ochoty tam wracać.

- No idź – ponaglił go Sauli. – Pomóc ci z torbą? – pokręcił głową. – To wychodź.
- Ale…
- Nie.

Wściekle pchnął drzwi i wyskoczył z samochodu. Tracił równowagę pod ciężarem swojego bagażu, lecz targające nim emocje dodawały mu sił. Szaro-niebieskie oczy odprowadziły go do samych drzwi.

Sauli przeklął i odpalił silnik.

*

- Wróciłem! – rzucił, przekraczając próg domu. Z ulgą ściągnął buty i wszedł do salonu. Miał przed sobą sporo pracy, a obiecał Adamowi pomóc się spakować na wyjazd. – Adam?
- Jestem w sypialni! Dobieram rzeczy, pomożesz mi?
- Zaraz przyjdę, wstawię tylko wodę na kawę.

Wszedł do kuchni i włączył czajnik, a następnie nasypał łyżeczkę proszku do swojego kubka. W oczekiwaniu na upragnione cpyknięcie oparł się o ladę. W gruncie rzeczy był zadowolony. Jeżeli Adam sam zaczął się pakować, znaczyło to, że czuł się lepiej, a przynajmniej próbował się tak poczuć. „To duży krok”, pomyślał. „I duża szansa.”

Wierzył w Adama i jego sukces. Mimo całej szorstkiej powierzchowności i mrożącego spokoju, dopingował swojego partnera z całych sił, zwłaszcza po bolesnym upadku własnych marzeń. Był przekonany, że Lambert jest w stanie bardzo dużo zaoferować światu, jak również sam może wiele od niego zyskać.

Wreszcie upragniony dźwięk. Zalał kawę. Nagle do jego uszu dotarła znajoma melodia wydobywająca się z telefonu byłego nauczyciela.

- Halo? Tak, dziś rano. Nie. Nie no, skąd! A co się stało? Kiedy? Zadzwonię, gdy będę coś wiedział. Dziękuję. Do widzenia. Sauli!

To nie brzmiało dobrze. Załamał ręce i szybkim krokiem udał się do sypialni.

- Co się dzieje? – zapytał. Adam wyglądał na podenerwowanego.
- Bill uciekł. Szukają go – odparł zmartwiony. – Cholera… - szepnął, spoglądając przez okno.
- Spokojnie, nie powinieneś się denerwować.
- Jak mam być spokojny, Sauli?! – blondyn aż podskoczył. Lambert rzadko podnosił głos. – Ten gówniarz szlaja się niewiadomo gdzie! Niecały miesiąc temu zginął jego brat, co jeśli teraz… Boże…
- Usiądź, proszę – zaprowadził go na duże dwuosobowe łóżko. Obaj usiedli. – Oddychaj.
- Ja już nie mogę, Sauli, naprawdę mam dosyć…

Drżał cały, zarówno jego ciało jak i jego głos. Dłoń młodszego spoczęła na jego ramieniu.

- To nie powinien być twój problem.

Nienawidził tej koszmarnej bezsilności, która pojawiała się za każdym razem, kiedy widział najbliższą sobie osobę ze łzami ściekającymi po policzkach. Miał wtedy poczucie winy. Zastanawiał się, co mógł zrobić lepiej bądź co może jeszcze zrobić, by wszystko naprawić. Pech, że zazwyczaj w takich sytuacjach nie mógł już zrobić nic. Był, tylko tyle.

Przysunął się do niego najbliżej jak mógł.

- Nie płacz, masz zadanie do wykonania. Skup się na nim – szeptał, tuląc wyższego mężczyznę. – Przebrniemy przez to. Kocham cię.

Przeklinał w duchu tego porąbanego dzieciaka, przekreślającego ich kolejne plany, rujnującego zdrowie i dobry humor. Od początku był przeciwny braniu kogoś takiego pod swoje skrzydła, jednak nie miał serca wypominać tego Adamowi. Nie tutaj, nie teraz. W ogóle.

- Też cię kocham…

Policzek przy policzku, dłoń obok dłoni. „Kiedy to się wreszcie skończy…”

*

Dawno nie miał tak stresującego dnia. Przemykał kolejnymi zaułkami jak zbieg, którym właściwie był. Nie miał tylko pewności, ile czasu jeszcze mu zostało nim do poszukiwań zabierze się policja. Uciec z sierocińca to jedno, uniknąć złapania to zupełnie inna sprawa. Zarzucił kaptur, skrywając pod nim swoje czarne włosy. Zaczęło padać. „Idealny dzień na ucieczkę. Mało ludzi kręci się po mieście w taką pogodę.”

Przekroczył mury cmentarza niezauważony przez nikogo. Nawet tutejsi pracownicy woleli ukryć się przed deszczem niż pilnować nagrobków, których przecież i tak nikt nie ruszy. Może jakieś zdobienia, ale komu przyszłoby do głowy kraść w taką pogodę?

Prosto, trzecia w prawo, pierwsza w lewo… Jedna wizyta wystarczyła mu do zapamiętania całej drogi. Nie wybaczyłby sobie, gdyby było inaczej.

Stał tam, w takim samym stanie jak miesiąc temu. Skromny grób z najtańszego materiału, z najtańszym nagrobkiem i najtańszymi literami. Kilka metrów pod ziemią leżała trumna z najtańszego drewna, a w niej spoczywał chłopak w najtańszym garniturze. Dla Billa jednak to wszystko było droższe niż najgładszy marmur, najdostojniejsze drewno, najdelikatniejszy materiał. Dla niego te kilka elementów było najcenniejszym skarbem. Jedynym jaki miał.

Odłożył torbę i przykucnął. Pogładził zimny kamień.

- Cześć Tom, co u ciebie? – zaczął jak gdyby nigdy nic, wyginając usta w lekkim uśmiechu. - U mnie po staremu, znowu wplątałem się w bagno, z którego nie potrafię się wyplątać. Miałem szansę na dobry start w życiu, ale wszystko zjebałem. Uwierzyłbyś? Powinienem teraz być w budzie na zajęciach… Tak, nawiałem. Nie, nie chodzi o matmę. Boję się. Wiem, że teraz się ze mnie śmiejesz, ale ja naprawdę się boję! Boję się, że… Boję się, że mnie zabiją. Zapierdolą jak psa. Nasza grupa. Straciłem swoją pozycję. Kiedyś szanowali mnie tylko dlatego, że byłeś ty. Teraz jestem dla nich śmieciem. Może nawet gorzej, bo wydałem Bruno. Pewnie zaraz ciśniesz we mnie jakimś piorunem, ale nie widziałem innego wyjścia. Sam nie dałbym rady mu nic zrobić. Psy są skuteczniejsze i działają na legalu. Bruno trochę posiedzi, mieli dowody na jego winę. Ja? Nie ma już dla mnie miejsca w ośrodku. Nigdzie indziej też nie. Nie mam dokąd pójść. Jestem w potrzasku. Adam? Wylali go. Przeze mnie. Zjebałem mu życie. Kurwa, nie dość, że sobie to jeszcze jemu! Dasz wiarę?!

Słodkie i słone krople mieszały się ze sobą i łączyły w nową całość. Jakakolwiek jednak by nie była, ciągnęła w dół. Tylko nielicznym udało się umknąć „zagładzie”. Samotnicy, niezbliżający się do nikogo. Ile czasu jednak jeszcze im zostało i czy naprawdę ich los będzie więcej wart od losu pozostałych?

Położył głowę na zmoczonej deszczem płycie. Tak czy inaczej był już przemoczony, więc co za różnica?

- Tak chciałbym żebyś powiedział mi, co teraz robić, Tom… Dokąd pójść, gdzie się schować…

Wtulił policzek w lodowaty kamień. Nie zauważył, kiedy zmorzył go sen.