23.02.2013

Verloren cz.XI

Część XI



Zafascynowany obserwował, jak resztka jego drinka znika pomiędzy wargami roznegliżowanej blondynki. Nie miał jej tego za złe, kilka łyków za takie widoki to dobry układ.

Jeden z wolnych wieczorów między kolejnymi występami spędzał z zespołem w klubie pełnym żądnych sławy kobiet i dziewczyn w różnym wieku. Były gotowe na wiele, aby osiągnąć swój cel. On nie protestował. Chętnie przyjmował ich „dary” w zamian za złudzenie dobrze wykonanej pracy. Nie był przecież kimś, kto mógłby im pomóc w jakiejkolwiek karierze, chyba że chodziło o karierę profesjonalnej prostytutki. Tak, w tej kwestii mógłby im nawet napisać referencje, oczywiście dopiero następnego dnia, gdy będzie w stanie to zrobić.

Nim zdążył odprowadzić wzrokiem złodziejkę swojego napoju, na stole przed nim pojawiła się kolejna postać – urocza szatynka z odpowiednimi walorami. Z pewnością były sztuczne, tak samo zresztą jak cała ona, ale kto w takiej chwili przejmowałby się detalami?

- Zatańczysz? – spytała, kręcąc ponętnie biodrami. Tommy pokręcił głową.
- Ja nie tańczę – odpowiedział. – Wolę inną rozrywkę…
Podeszła bliżej i kucnęła przed nim. Jej dłoń powiodła w górę wąskich jeansów.
- Chodźmy w jakieś ustronne miejsce. Sprawdzimy, czy podobają się nam podobne zabawy…
- Brzmi nieźle, ale przydałaby się jakaś zachęta.
Dziewczyna uśmiechnęła się figlarnie. Jej usta zbliżyły się do jego szyi.
- Bardzo przepraszam, spotkanie biznesowe na szczycie!

Gitarzysta momentalnie został postawiony do pionu i zaciągnięty z dala od okupowanej przez niego kanapy. Gdy już doszło do niego, co się stało, wściekle wyszarpnął rękę z uścisku Adama.

- Co ty do cholery robisz?! – syknął wściekle.
- Co ja robię?! A zastanowiłeś się przez chwilę, co ty robisz?!
- Co niby?!
- Ja pieprzę…

Ich wymiana zdań ściągnęła na nich spojrzenia prawie całej sali. Szybko przenieśli się do toalet, gdzie mieli szansę w miarę normalnie porozmawiać, bez konieczności przekrzykiwania głośnej muzyki.

- Więc? – Ratliff rozłożył ręce, oczekując wyjaśnienia.
Adam przetarł twarz. Nie był w najlepszym nastroju.
- Nie jesteś nastolatkiem, żeby tak się zachowywać…
- Jestem dorosły i robię co chcę ze swoim wolnym czasem.
- W takim razie mam nadzieję, że zachowasz się jak dorosły i weźmiesz odpowiedzialność za to, że jakaś dziwka zacznie się zwierzać prasie z waszej upojnej nocy…
- Chrzanisz – prychnął basista. – Do takich akcji nie musiałbym żadnej z nich nawet dotknąć.
- Normalnie miałbym to w dupie, ale tu chodzi również o reputację moją i reszty zespołu – brunet odpowiedział burknięciem. – Dobrze wiesz, że mogą mówić co chcą dopóki nie mają na to dowodów. Wystarczy moment nieuwagi, a twoje zdjęcie ląduje w prasie. Nie wyniosłeś nic ze swojej ostatniej akcji?

Niemiłe wspomnienia, choć z samego momentu powstania kompromitujących zdjęć nie pamiętał nic. Następne dni spędzane na gęstym tłumaczeniu się i przeprosinach nie należały jednak do najprzyjemniejszych.

- Bill mógł wiele stracić przez tamte zdjęcia – kontynuował piosenkarz. Tommy spojrzał na niego złowrogo.
- To nie jest twoja sprawa – uciął krótko.
- Słucham?

Atmosfera gęstniała, a płynący w ich żyłach alkohol nie łagodził sytuacji.

- To jego decyzja i jego ryzyko – padło wyjaśnienie.
- Nie rozumiem cię, Tommy. Chłopak ryzykuje dla ciebie karierę, a ty masz to za nic!
- Wyjaśnijmy coś sobie. Nic mnie nie łączy z tym gówniarzem – syknął mężczyzna.
- Ten „gówniarz” ma więcej rozumu niż ty! On przynajmniej nie boi się swoich uczuć! – Lambert odpowiedział zdenerwowany.
- Przymknij się! Jeśli chcesz to go bierz. Widziałem, jak na niego patrzyłeś w klubie.
- Niczego mi nie wmawiaj!
- Wmawiam? – prychnął z rozbawieniem. – Znam cię, Adam. Gdyby nie Sauli, Bill byłby twój.
- Nie odbijam facetów.
- Gdyby był sam…
- To nie ma nic do rzeczy!!!
Basista zamilkł i cofnął się o krok. Kiedy Adam Lambert podnosił głos, sytuacja stawała się poważna.

Odruchowo zacisnął dłoń w pięść. Choć wyglądało to groźnie, piosenkarz potrafił panować nad emocjami.

- Nie muszę czegoś do kogoś czuć, a tym bardziej nie muszę go kochać, żeby odczuwać empatię względem niego. Szkoda, że ty nie jesteś do tego zdolny…

Rozmowa zakończona. Adam odwrócił się i wyszedł ze słowa, pozostawiając Tommy'ego samego ze swoimi myślami i wzburzoną krwią w żyłach.

*

Świat zawirował. Podłoga gwałtownie usunęła mu się spod nóg, sprawiając, że wylądował tuż obok rozbitej szklanki. Lepka ciecz pokryła jego dłoń.

Wszechobecny łomot nie pozwalał mu myśleć. Nie potrafił wstać. Nogi ślizgały się po podłodze i uginały pod ciężarem jego ciała. Słyszał śmiech ludzi zebranych wokół. Najdonośniejszy był głos chłopaka, który sprowadził go do parteru. Wystarczyło mu do tego jedno niezbyt silne pchnięcie.

Mówił coś i żywo gestykulował. Ludzie znów zachichotali. Bill nie odpowiadał. Nie rozumiał nic.

W jednej sekundzie znalazł się z powrotem w pionie. Ktoś ciągnął go za rękę. Za jego plecami rozległ się rechot.

Zrobiło się jaśniej, światło kuło w oczy. Zachwiał się. Kolejne szarpnięcie. Gdyby nie ono, utrzymałby równowagę. Podłoga była twarda i lodowata. Wyciągnięta w porę ręka uratowała jego głowę przed uderzeniem.

Podniósł wzrok na starszego brata, który stał nad nim wściekły. Krzyczał, ale jego słowa nie miały sensu. Muzyka, choć stłumiona, wciąż była za głośno.

Zaczął słabnąć po raz kolejny tego wieczoru. Oparł się plecami o ściankę toalety. Żołądek podchodził mu do gardła.

Bliźniak krzyknął coś po raz ostatni. Machnął ręką na odchodne i wyszedł z pomieszczenia.

Bill poczołgał się bliżej toalety. Łzy ciekły z jego twarzy. Nie kontrolował już swojego ciała. W ostatnim akcie bezradności skulił się na podłodze. Żeby tylko ochronić się przed zimnem. Żeby tylko ochronić się przed wszystkim.

W kabinie obok jakaś para uprawiała seks. Zwymiotował.

*

Strącił z szafki dzwoniący telefon. Urządzenie uderzyło o ziemię, a tuż za nim podążyła szklana butelka. Huk nie był niczym dobrym dla obolałej głowy, a nagła pobudka była ostatnią rzeczą, której pragnął jego żołądek. Cudem zdążył do toalety.

Coś było nie tak. Wymiotował, choć przecież nie wypił zbyt dużo poprzedniej nocy. Czy to możliwe, aby ktoś dosypał mu czegoś do drinka? W jakim celu?

Skulił się na dywaniku na podłodze. Wstrząsnęły nim dreszcze. Jego ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Był zmęczony i skołowany. Z trudem odbierał bodźce zewnętrzne, takie jak chłód czy odgłos pukania.

- Tommy, budź się! – krzyknął Adam, waląc pięścią w drzwi. Przekręcił klucz w zamku. – Niedługo wyjeżdżamy. Tommy?

*

Telefon nie mógł zadzwonić o gorszej porze. Głośna melodia zadziałała na niego niczym uderzenie w głowę. Jęknął głośno i wyciągnął rękę spod kołdry.

- H-halo? – zacharczał do słuchawki. Nie silił się na powitanie w innym języku niż ojczysty.
- Bill?
- Tak… Słucham?

Tego dnia osoba po drugiej stronie słuchawki zafundowała mu najgorszą pobudkę, jakiej doświadczył kiedykolwiek w swoim życiu.

- Bill, z tej strony Adam. Tommy jest w szpitalu…

Dalej nie słyszał już nic. Wybiegł z domu najszybciej jak tylko się da.

*

- Bill, obudź się. Hej!

Przetarł twarz, przy okazji ściągając z głowy kaptur. Jego zaspane oczy źle reagowały na światło lamp i jasne ściany wokół. Mruknął zaspany.

- Spałeś tutaj? W poczekalni? – zdziwił się Adam.

Nie było w tym nic zaskakującego. Podróż na lotnisko, a następnie samolotem do innego stanu kosztowała młodego bruneta wiele energii. Zdenerwowanie nie pomagało, mimo zapewnień Lamberta, iż Tommy "nie jest w stanie umierającym". Przesadził z piciem, a na dodatek podłapał jakieś choróbsko. Potrzebował opieki, której nie był w stanie mu zapewnić nikt z zespołu.

- Musiałem przysnąć… – wymamrotał zaspany. Nagle doszło do niego gdzie się znajduje. – Co z Tommym? Obudził się?
Mężczyzna pokręcił głową.
- Dzisiaj już nie ma sensu zabiegać o wizytę. Jest późno. Przyjedziemy tu jutro rano.
Kaulitz pokiwał głową.
- Scheisse! – zaklął niespodziewanie. – Nie zamówiłem pokoju w żadnym hotelu.
- Zajmiesz się tym jutro. Mamy z Saulim wynajęty pokój w hotelu niedaleko stąd. Kanapa jest wolna.

Niezbyt uśmiechało mu się takie rozwiązanie, ale w tamtej chwili nie widział innego wyjścia. Był zbyt zmęczony, by myśleć.

Z trudem podniósł się z krzesła. Uderzył go nieprzyjemny szpitalny zapach.

*

- Wróciłem!

Nikt mu nie odpowiedział. Adam wzruszył ramionami. Wtem uchyliły się drzwi do sypialni.

- Mógłbyś być czasem mniej porywczy, naprawdę – skarcił go Sauli.
- Nie za to mnie kochasz? – zaśmiał się brunet.
Jego partner przewrócił oczami.
- Chłopak śpi. Mógłbyś to uszanować.
- Jeszcze śpi? Przecież jest już południe!
- On chyba jest chory. Słabo wygląda – wyjaśnił Koskinen. Przez jego głos przebijało się zmartwienie. – Nie wiem, czy to dobrze, że kazałeś mu tu przyjechać.
- Nie miałem innego wyboru. Rodziny Tommy'ego tu nie ściągnę z wiadomych względów, a my mamy swoją robotę. Bill jest tutaj najodpowiedniejszą osobą – odparł Adam.
Blondyn nie wyglądał na przekonanego.
- Dostałem telefon ze szpitala – ciągnął piosenkarz. – Tommy już się obudził. Zabiorę Billa i pojedziemy na miejsce.
- Daj mi chwilę. Muszę się ubrać.
- Nie spiesz się. Pójdę go obudzić.

Przeszedł do salonu. Zatrzymawszy się przy kanapie, omiótł wzrokiem zrelaksowaną twarz chłopaka. Spał. Nawet w takim stanie jego uroda robiła na mężczyźnie wrażenie.

Leżał na boku częściowo odkryty. Blada skóra dodawała mu uroku. Usta pozostawały lekko rozchylone, pozwalając na swobodny oddech. Klatka piersiowa i smukła szyja poruszały się rytmicznie. Był taki spokojny. Taki kuszący.

Palce mężczyzny powiodły po czarnych włosach.

- Może w innym życiu.

Serce młodego Kaulitza należało już do kogoś innego. Nie było to coś, na co Adam mógłby jakkolwiek wpłynąć. Nie chciał nawet próbować tego robić.

Cieszyło go, że Bill zdał test. Nikt nie ryzykuje aż tyle dla nieznajomej osoby. Tommy musiał znaczyć dla niego bardzo wiele. A gdyby było inaczej? Nie wiedziałby, co zrobić. Perspektywa szalonej przygody kusiła, lecz Adam miał swoje zasady. Nie przespałby się z nim, nie było takiej możliwości. Nie zrobiłby tego Sauliemu. Chwila przyjemności nie była tego warta. Za bardzo go kochał.

Nachylił się nad uchem ozdobionym rzędem kolczyków.

- Dbaj o naszego kociego diabełka.

Zbyt cicho, by obudzić śpiącego bruneta, zbyt głośno, by nie dotarło to do zrelaksowanego umysłu.

Delikatne szturchnięcie okazało się bardziej efektywne. Brązowe oczy uchyliły się.

- Tommy się obudził. Jedziemy do szpitala?

Nie musiał czekać na odpowiedź. Już kilkanaście minut później byli w drodze na miejsce.

*

Bliżej niezidentyfikowany dźwięk rozszedł się po sali. Pochodził spod pomiętej szpitalnej pościeli, gdzie znajdował się blondwłosy mężczyzna przed trzydziestką. Czuł się o wiele lepiej niż poprzedniego dnia, jednak poruszanie się nadal sprawiało mu trudności. Mięśnie bolały jak gdyby ktoś zbił go na kwaśne jabłko.

Na dźwięk uchylających się drzwi wysunął głowę spod kołdry. Znajomy, wysoki mężczyzna zajrzał do pokoju.

- Już jesteśmy – powiedział.
Blondyn pokiwał głową.
- Masz gościa.
Basista zmarszczył brwi. Adam o nikim mu nie wspominał.
- Cześć.
Ten głos i akcent. Ostatnia osoba, której spodziewał się dzisiaj zobaczyć. Rozstali się przecież już jakieś dwa miesiące temu.
- Zostawię was samych. Przyjdę później – odezwał się Lambert, po czym zamknął za sobą drzwi.

Tommy odwrócił wzrok. Nie był zachwycony takim obrotem sprawy.

- Mieliśmy się już nigdy więcej nie spotkać.
- Adam zadzwonił do mnie. Powiedział, że jesteś w szpitalu.

„Adam, co ci strzeliło do głowy?!”

Wydobył z siebie groźny pomruk i przewrócił się na drugi bok. Był wściekły na całą sytuację, ale jednak zbyt zmęczony, by to jakoś dosadniej okazać. Nie wierzył, że Adam chciał zrobić mu na złość, choć sytuacja mogłaby na to wskazywać.

- Przynieść ci coś? – spytał Bill, zajmując miejsce obok mężczyzny.
- Nie wiem, po co Adam cię tu ściągnął. Będziesz patrzeć jak rzygam?
- Będę podstawiać ci miskę. To mała rzecz, ale wiele daje.
- Wolałbym, żebyś za mną nie jeździł.
- Martwiłem się.
- Ale znowu wracamy do punktu wyjścia. Nie dam ci tego, czego chcesz – blondyn obstawał przy swoim.
- A gdybyśmy wrócili do tego, co było jeszcze wcześniej?
- Wiesz, że to nierealne.
- Chciałbym spróbować. Wtedy było fajnie.
- To prawda – potaknął. – Było fajnie.

Był przekonany, że już wszystko skończone. Po ostatnim spotkaniu każdy z nich miał iść w swoją stronę. Rozstali się w pokoju, zamknęli za sobą drzwi, które Adam z wielką subtelnością wyważył.

Basista ponownie zwrócił się w stronę chłopaka. Chciał na powrót ustalić zniszczone granice między nimi.

- Sprowadzę cię na złą drogę, a tego nie chcę. Mówiłeś, że jesteś ptakiem ze złotej klatki. Nie poradzisz sobie w moim świecie, wierz mi – próbował przekonać młodego wokalistę. Liczył na to, iż ten go posłucha. – Dla dobra nas obojga powinniśmy zerwać kontakt. Na razie tylko dusimy się w tym układzie.

Bill pokiwał głową. Zgadzał się z nim, choć nie ukrywał, że miał nadzieję na inne powitanie.

- Wyjadę jutro, jeśli tego chcesz. Do tego czasu będziesz musiał znosić moje towarzystwo – zdecydował.

Źle go ocenił. Najwyraźniej Kaulitz też potrafił postawić na swoim, czego należało się spodziewać po frontmanie zespołu. Zaimponował mu. Nie znał go od tej strony.

- A podasz mi wodę? – Ratliff rzekł z uśmiechem, co sprawiło, że chłopak również się rozchmurzył.
- Jasne – odpowiedział, biorąc w dłoń pustą szklankę.
- W takim razie nie będzie tak źle.

To był miły dzień spędzony na rozmowie i wspólnych żartach.

Obietnica została spełniona. Nazajutrz po Billu nie było już śladu.

*

Nim wrócił do zespołu spędził w szpitalu trzy dni. Mógł grać na koncertach, lecz niewiele ponad to. Musiał się oszczędzać.

Wolny czas poświęcał na próby i rozmyślania. To, przed czym uciekał, w końcu go dopadło. Nie mógł schronić się za szklaną butelką wypełnioną wysokoprocentowym trunkiem. Był zmuszony zmierzyć się ze sobą sam na sam. Nie było to łatwe, ale iskra wykrzesana z jego wielogodzinnych sesji rozpaliła w nim płomień nadziei. Nadziei na ostateczne pogodzenie się ze sobą i swoimi uczuciami.

Sprzeczka z Adamem i wizyta w szpitalu otworzyły mu oczy na kilka spraw. Seks, imprezy i alkohol były fajne, lecz lepiej smakowały, gdy miał się nimi z kim dzielić. Oczywiście pierwsza z rzeczy nie wchodziła w grę, ale pozostałe jak najbardziej.

- A gdybyśmy wrócili do tego, co było jeszcze wcześniej?

Tęsknił za tym krótkim acz intensywnym okresem w swoim życiu. Wolność, zabawa i kumpel, który towarzyszy ci w najbardziej zwariowanych akcjach.

Pierwszy punkt z listy rzeczy do załatwienia po letniej trasie: odnowienie starych kontaktów. Chciał zacząć od tego najświeższego. Nie powinien, ale chciał.

- Wiesz, że to nierealne.
- Chciałbym spróbować. Wtedy było fajnie.
- To prawda. Było fajnie.

*

Podczas kilkudniowej przerwy między występami zespół Adama Lamberta wrócił do Los Angeles. Wszyscy zgodnie uznali, że przyda im się odpoczynek. Drugiego dnia Ratliff postanowił zrobić coś jeszcze. Wyskoczył do sklepu, po czym podjechał pod bramę domu, który miał okazję zwiedzić tylko raz w życiu.

Stanął przed wejściem, licząc na szczęśliwy traf. Nie uprzedzał Billa o swoim przybyciu. Uznał, że niespodzianka bardziej go ucieszy.

Po raz kolejny postąpił wbrew zdrowemu rozsądkowi.

Rozległ się dźwięk domofonu. Basista zadzwonił raz, a potem następny. Długo czekał na odpowiedź.

- Tak? – rozbrzmiał nieprzyjemny głos. Zdecydowanie nie była to osoba, której szukał.
- Jestem Tommy Joe Ratliff. Jest Bill?
- Nie.

Kiepskie powitanie, mimo to starał się trzymać fason.

- A kiedy będzie?
- Nieprędko.
- To znaczy?
- To znaczy nieprędko.
- Nie pomagasz mi.
- Nie zależy mi na tym. Kim ty w ogóle jesteś?
- Znajomym Billa.
- Więc zadzwoń do niego i zapytaj, kiedy będzie.

Cały jego plan i dobry humor diabli wzięli przez jednego człowieka, którego akurat teraz musiał spotkać na swojej drodze. Przerwanie połączenia uratowało tego zgryźliwca przed wiązanką niecenzuralnych słów.

Tommy prychnął wściekle, po czym wyciągnął swój telefon i wybrał właściwy numer. Dopiero druga próba połączenia powiodła się.

- Cześć. Słuchaj, chciałem zrobić ci niespodziankę i złożyć ci wizytę, ale jakiś buc powiedział mi, że nie ma cię w domu. Może spotkamy się później? – powiedział na jednym wdechu. Musiał poczekać kilka sekund na odpowiedź.
- Cześć – zabrzmiał znajomy głos po drugiej stronie słuchawki. Chłopak był wyraźnie zaskoczony. – To miłe z twojej strony, serio, ale nie wiem, czy to wypali…
- Dlaczego? Coś się stało?

Jego głos brzmiał dziwnie. Krył w sobie wiele emocji.

Wreszcie Kaulitz zdecydował się przemówić. Ratliff nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.

- Jestem poza miastem. W ośrodku odwykowym.
Drache
***

Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze i miłe słowa. <3 Jednocześnie przepraszam za negatywne emocje po poprzedniej części. Czuję się winna. ^.^''
Pozdrawiam ciepło (z naciskiem na "ciepło", bo zima nadal uparcie trwa) i życzę miłego weekendu! :)
 

16.02.2013

Verloren cz.X

Część X



Gdy emocje opadły, przyszła pora na poukładanie myśli. Tommy na spokojnie zanalizował sytuację. Stało się coś, czego nie przewidział. Seks rozpalił uczucie. To nie powinno było się wydarzyć. Miał już prawie trzydziestkę na karku, a mimo to wciąż zdarzało mu się zachowywać nierozważnie. Czym kierował się w tym przypadku? Lepiej nie pytać, ale stanowczo nie był to rozum…

Był zły na to, co się stało, a praca tylko pogarszała sprawę. Często łapał zły humor, co dawało się we znaki otoczeniu. Jego zachowanie stawało się nie do zniesienia i szybko doprowadziło jego znajomych do ostateczności. Pewnego weekendu blondyn zwyczajnie został sam. Poczucie odrzucenia jeszcze bardziej podkopało jego nastrój. Nie zamierzał jednak siedzieć samotnie w mieszkaniu i rozmyślać nad swoim postępowaniem. Poszedł zabawić się w towarzystwie obcych ludzi.

Ale dlaczego znowu wybrał to miejsce? Wiedział, że tu będzie, tak samo jak zwykle. Niewinny szczegół czy część planu?

Wypatrywał znajomych twarzy, lecz nikogo nie dostrzegł. Był sam w tłumie. To nawet dobrze. Nie potrzebował nikogo chętnego do oceny jego zachowania. To jego życie, jego wybory i jego zabawa. Nikomu nic do tego.

Podszedł do pierwszej lepszej blondynki na parkiecie. Jej ponętne ciało aż prosiło się o dotyk, a usta smakowały wybornie. Zamówił jej drinka.

Mógłby przysiąc, iż dostrzegł gdzieś obserwującą go parę czekoladowych oczu, choć może to tylko wytwór jego wyobraźni. Tej nocy alkohol szybko dostawał się do krwi.

Pił i tańczył z coraz to nowymi dziewczynami. Przedstawiały mu się, ale on nie był w stanie zapamiętać ich imion. Zresztą, nie były one dla niego ważne. Liczyła się przyjemność.

- Kocham cię.
- Jesteś nienormalny…

Nienawidził tych przebłysków, wspomnień, które pojawiały się nagle nie wiadomo skąd i psuły mu dobry nastrój. Być może zareagował wtedy zbyt ostro, może i powinien za to przeprosić, ale cóż, życie samo w sobie też nie jest przyjemne. Czasem trzeba podejmować bolesne decyzje.

Poszedł do baru po coś mocniejszego. Świat znów zyskał kilka kolorowych barw, a dziewczyny na sali stały się piękniejsze niż kiedykolwiek.

Korzystał z życia. Nikt nie ma prawa przerywać mu zabawy.

*

- Spać… Muszę spać…
- Zabiorę cię do hotelu.

Długo wahał się, czy aby na pewno jego interwencja była tutaj potrzebna, lecz stan Tommy'ego wydał mu się zbyt poważny. Sam wolałby, aby ktoś zajął się nim, jeśli kiedykolwiek znalazłby się w podobnej sytuacji.

Niewygodnie było mu prowadzić kogoś niższego od siebie. Mężczyzna co i raz wyślizgiwał mu się z rąk lub po prostu potykał się o własne nogi. Że też taksówka musiała zatrzymać się tak daleko od klubu…

Nareszcie dostrzegł żółty pojazd. Niestety w tym samym czasie ktoś dostrzegł ich.

Błysk i trzask. Zbyt dobrze znał to połączenie. Odruchowo zwrócił głowę w stronę znajomego dźwięku. Mężczyzna z aparatem.

"Szlag!"

Zrobiło mu się słabo. Czy to możliwe, aby chodziło o niego? Do tej pory nie miał tutaj ani jednego spotkania z paparazzi. Dlaczego mieliby się nim zainteresować właśnie teraz?

Tym razem nie on miał być celem fotografów.

Przyspieszył kroku, modląc się w duchu, aby nikt go nie rozpoznał. Chował się pod kapturem swojej rozciągniętej bluzy. Jego towarzysz nie miał już tyle szczęścia, lecz Bill nie był w stanie tego zmienić.

Cały drżał z nerwów, gdy pomagał Tommy'emu wtoczyć się do taksówki.

- Ej! – krzyknął kierowca na widok pijanego mężczyzny. – O nie, nie zgadzam się na…
- Do najbliższego hotelu – zarządził brunet. – Zapłacę ekstra za szybki dojazd.
- A czyszczenie?
- Zapłacę za wszystko! Jedź!
- Skoro tak, trzymam za słowo!

*

Wraz z dotarciem na miejsce, byli już bezpieczni. Paparazzo nie podjął pościgu. Zdjęcia pijanego basisty Adama Lamberta nie były aż tyle warte.

Z trudem udało mu się dojść do właściwego pokoju. Gdy tylko się tam znalazł, od razu zaprowadził
Ratliffa do łazienki. Sam zsunął się po ścianie i usiadł na dywanie przy drzwiach. Po takim wysiłku  potrzebował chwili wytchnienia. Przymknął oczy. Żałował, że w ogóle dzisiaj wyszedł z domu, choć nie ukrywał, że jazda tak pokręconą kolejką górską nie była częścią jego planów na wieczór.

- Niech ten dzień już się skończy…

Drzwi uchyliły się. Słyszał kroki należące do Tommy'ego. Nie chciał otworzyć oczu, martwiąc się, co może zobaczyć. Mężczyzna skierował się prosto na łóżko. Materac skrzypnął pod ciężarem jego ciała.

Bill podążył śladem swojego towarzysza. Mieli tylko jedno wspólne miejsce do spania. Odsunął blondyna na bok i położył się na swojej połowie. Szczupłe ręce objęły go w pasie.

- Chcesz się pieprzyć? – usłyszał za sobą pijany głos.
- Nie. Odwal się i idź spać – odwarknął.
- Dziwka.
Nie przejął się za bardzo. Dla Tommy'ego w takim stanie mógłby być kimkolwiek, a i tak zostałby obdarzony równie uroczym określeniem.

Kolejna próba kontaktu jeszcze bardziej go rozwścieczyła. Zerwał się z łóżka i wyszedł z sypialni.

Mocno przetarł oczy. Był w kropce, nie miał pojęcia, co robić dalej. Co gorsza bolał go brzuch. Stres zżerał go od środka. Perspektywa jutra napawała go przerażeniem. Był pewien, iż tej nocy nie zmruży już oka, a na pewno nie tutaj, obok tego człowieka.

Zabrał swoje rzeczy i opuścił pokój. Wspólny poranek to jedna z ostatnich rzeczy, na które miał ochotę.

*

Takiego kaca nie miał już dawno. Najwyraźniej znów zmieszał ze sobą zbyt wiele rodzajów alkoholu. "Nigdy więcej…" przemknęło mu przez myśl. Tak samo jak za każdym razem.

Rozejrzał się po pokoju. Hotel. Był sam. Ciekawe, co robił poprzedniej nocy.

Telefon zabrzęczał, przy okazji wiercąc mu dziurę w głowie swoim upiornym dźwiękiem. Sms. Dziesiąty z kolei.

- Cholera…

Taka liczba wiadomości nie wskazywała na nic dobrego. Prędko chwycił urządzenie i przejrzał skrzynkę. Wszystkie smsy były zapytaniami o przebieg wczorajszej nocy. Część z nich dotyczyła zdjęć w prasie.

Wybrał ostatniego nadawcę i wystukał kilka słów. Rozmowa była ponad jego siły.

Odpowiedź przyszła natychmiast. Otworzył podesłaną mu stronę. Jakieś niewyraźne zdjęcia i nagłówek przestrzegający przed skutkami nadmiernego picia. Od razu rozpoznał siebie i swoją bujną czuprynę. Alkohol nieźle dał mu w kość. Nie był nawet w stanie samodzielnie utrzymać się na nogach. Ktoś go prowadził. Przyjrzał się bliżej. Kojarzył tę bluzę i postać, która się pod nią kryła.

"Bill?"

Nie było dobrze.

*

Zdenerwowanie solidnie dawało mu w kość, gdy następnego dnia jechał w nieznane sobie miejsce. Bacznie obserwował drogę i jednocześnie co chwilę zerkał na GPS, który miał go prowadzić pod ustalony adres.

Urządzenie dało znać, że zbliżają się do celu. Zatrzymał się pod bramą.

- Cześć, jestem na miejscu. Otworzysz?

Nie czekał długo. Zaparkował przy wjeździe do garażu.

Ani dom, ani ogród niczym się nie wyróżniały. Były nawet skromniejsze od większości posiadłości w LA. Ot zwykły duży dom z trawą dookoła. Nic specjalnego w mieście sław.

Jego krokom towarzyszył szczek i ujadanie psów. Wraz z otwarciem drzwi ukazało się przed nim całe stado. Cztery sztuki.

- Przepraszam, czasem nie potrafię ich powstrzymać – wyjaśnił Bill, próbując zawołać zwierzęta do środka. – Idź na górę, prosto i w prawo. Ja zaraz przyjdę.
- Spoko.

Góra, prosto, prawo, drzwi. Sypialnia była przestronna, urządzona na bogato, lecz porządek najwyraźniej nie gościł w niej nigdy. Papiery, puste szklanki i różne elementy garderoby mieszały się ze sobą na podłodze, biurku, a nawet na fotelu, krześle i łóżku. Tommy kątem oka dostrzegł otwartą paczkę tabletek przeciwbólowych zalegającą w kącie obok łóżka.

Mężczyzna usiadł na pościeli. Niedługo później dołączył do niego Bill. Milczeli przez chwilę. Wiedzieli, o czym muszą porozmawiać. Nie wiedzieli tylko, jak zacząć.

- Chciałem cię przeprosić i podziękować – zaczął Ratliff. – Uratowałeś mi dupę.
- To żadna pomoc. Trafiliśmy do prasy.
- Widziałeś zdjęcia? Wszystko w porządku?

Postawa Kaulitza nie zdradzała żadnych złych wieści.

- Nikt mnie nie rozpoznał. Nawet ludzie ode mnie nic nie zauważyli. Jestem bezpieczny.

"Chociaż tyle."

- A ty? – spytał chłopak.
- Nic poważnego. Sprawa za kilka dni rozejdzie się po kościach.
- A Adam?
- Jest zły, ale sam miewał gorsze wpadki, więc nie ma prawa narzekać.
- To może wam zaszkodzić.

Ratliff machnął ręką.

- Nic nam nie będzie. Trochę rozgłosu, tyle.

Wszystko było w porządku. Tym razem im się udało.

Znowu nastała cisza. Zbliżał się kolejny trudny temat, jeszcze mniej przyjemny niż poprzedni.

Tommy postawił sprawę jasno.

- Prasa to kolejny powód, żeby się nie spotykać. Jest za duża szansa, że publika się o nas dowie – powiedział.

Młodszy z dwójki drgnął.

- Da się to zrobić. Tyle osób się ukrywa! Po prostu musielibyśmy bardziej uważać… – próbował ratować sytuację, jednak jego starania na niewiele się zdały. Spojrzenie Tommy'ego mówiło samo za siebie.
- To nie ma szans. Pogódź się z tym.
- Nie dam rady bez ciebie…
- Tyle lat żyłeś beze mnie i nie było z tym problemu.
- Wtedy cię nie znałem i nie kochałem…
- Do jasnej cholery, przestań powtarzać te brednie!!!

Nie rozumiał, dlaczego słowa Billa wywoływały w nim tak wielką złość. Może po prostu nie chciał przyznać się przed samym sobą, iż próbował w ten sposób odciąć się od grożącej mu odpowiedzialności.

- To nie są brednie! – bronił się wokalista, lecz Tommy nie zamierzał go słuchać.
- Zamknij się wreszcie i nie nazywaj seksu miłością!

Brunet zerwał się z łóżka. Patrzył na basistę z determinacją.

- To są twoje odczucia, nie moje – Kaulitz rzekł stanowczo.
- Poza seksem prawie się nie znamy. Ile o mnie wiesz? Ja o tobie niewiele. Nie wiem nawet, czemu ciągle wieszasz na sobie krzyże.

Jego palce odruchowo powędrowały na łańcuszek, na końcu którego zawieszony był długi, smukły znak. Jeden z wielu egzemplarzy w jego kolekcji.

- Bo ja wiem? – odezwał się zakłopotany. – Podoba mi się ich kształt. Poza tym krzyże kojarzą mi się z cierpieniem.
- Nie wyglądasz na cierpiącego. Nie lubię rozczulania się nad sobą i tego całego emo-gówna.

Bill uśmiechnął się smutno.

- W takim razie przepraszam, że czuję się jak ptak w złotej klatce.
- Proszę cię… – mężczyzna jęknął, przewracając oczami. – Możesz z niej wyjść kiedy tylko chcesz.
- Nie wydaje mi się…
- To źle ci się wydaje.

Niczego tak nienawidził jak ckliwych tekstów, a Bill jak na złość nie chciał z nich rezygnować. Obstawał przy swoim.

- Jeśli możesz od tak z niej wyjść to znaczy, że nigdy w niej nie byłeś – ciągnął.
- Twoja klatka jest w twojej głowie. Nie jesteś w mafii, nie jesteś w więzieniu, nie jesteś w rządzie… Co cię ogranicza?
- Spytaj Adama, on powinien wiedzieć o tym więcej niż ty…

Miał już pomału dość powiązań Billa z Adamem. Chciał coś powiedzieć, lecz tym razem wyjątkowo ugryzł się w język.

Chłopak podszedł do drzwi balkonowych. Widok zza szyby wychodził na ogród. Zieleń, która powinna uspokajać.

- Myślałem, że jesteś taki jak ja – Kaulitz rzekł przygnębiony.
- To znaczy jaki?
- Verloren.

Mężczyzna popatrzył na niego zdziwiony.

- Co?
- Nieważne.
- Ważne! Powiedz, o co ci chodzi!

Oczy bruneta zaszkliły się. W pośpiechu uchylił drzwi i sięgnął do kieszeni. Chwilę później jego usta obejmowały już tlącego się papierosa.

- Nie powiesz mi?

Zmieszany i zirytowany wpatrywał się w chłopaka, który raz po raz zaciągał się dymem. Ten widok działał na niego w pewien niezrozumiały sposób. Nie potrafił przestać i miał przeczucie dlaczego.

- Odłóż tego papierosa – rozkazał.
Kaulitz uśmiechnął się z niezrozumieniem.
- Niby dlaczego? To mój jedyny – odparł, zaciągając się ponownie. Gdy tylko odsunął papierosa od ust, jego plecy gwałtownie uderzyły w ścianę.

Nie miał innego wyjścia jak wypuścić dym wprost na twarz Tommy’ego, który patrzył na niego szyderczo, przejmując trujący obłok. „Co robisz? Popierdoliło cię?!” mówił wzrok Billa, gdy dłoń gitarzysty powiodła w górę jego nadgarstka, zagłębiając się przy tym w delikatną skórę.

Palce drapieżnika zręcznie przejęły skarb swojej ofiary. Mężczyzna sam zaciągnął się dymem, by buchnąć nim prosto w twarz bruneta. Bill wykonał nagły ruch, lecz nie potrafił oswobodzić się z uścisku. Ulegał.

- Obaj tego chcemy – mruknął blondyn. Powoli drażnił kolanem nogę chłopaka.
- Nic od ciebie nie chcę!

Powietrze coraz szybciej opuszczało jego płuca. Mięśnie rozluźniały się. Nie potrafił bronić się przed dotykiem, który sprawiał mu przyjemność.

- Na pewno?

Dłoń basisty zsunęła się na wrażliwą strefę.

- Odejdź demonie…
- Demonie? – prychnął rozbawiony. – Jestem tylko niewinnym kotkiem. Przynajmniej tak o mnie mówią.
- Miau…
- Chodź tu, moja myszko…

Złączyli ze sobą usta. Obaj łapczywie chwytali słodki smak podniecenia kryjący się w każdym centymetrze ich ciał.

Ręka mężczyzny chwyciła kraniec ciemnego materiału. Powstrzymała go inna dłoń.

- Nie pozwolę ci…
- Pozwolisz.
- Nie mogę…
- Już to zrobiłeś…

Zęby zatopiły się w delikatnej skórze szyi. Zduszony jęk.

Z początku chciał to załatwić szybko, lecz później uznał, iż skoro to ich ostatni raz, musi być dobry.

Pozbawił chłopaka koszulki.

Pokierował go na ciężkie, drewniane biurko w rogu pokoju. Brunet zajął na nim miejsce. Przerwawszy na moment taniec języków, Tommy zsunął spodnie z bioder swojego partnera. Wylądowały na podłodze wraz z bielizną. Para wróciła do poprzedniej czynności.

Sprawna dłoń wylądowała na najwrażliwszym miejscu męskiego ciała. Wokalista zachłysnął się powietrzem. Masaż przyprawiał go o kolejne intensywne doznania. Zatopił palce w koszulce basisty i pociągnął za materiał.

- Chodźmy na łóżko… – mruknął chłopak.
- Mógłbym wziąć cię tutaj – mężczyzna odparł z lekkim uśmiechem.
- Nie, nie chcę. To drogie biurko.

Stracił górę ubrania i spodnie. Młodszy przejął inicjatywę. Obaj znaleźli się na łóżku, gdzie mieli doprowadzić swoją walkę do ostatecznego etapu.

- Gumki.
- Nie mam.
- Szlag!

Ratliff odepchnął bruneta i zszedł z materaca. Dopadł swojej torby. Jej zawartość szybko znalazła się na podłodze. Znalazł to, czego szukał.

Czuł na sobie to pożądliwe spojrzenie, które spływało po jego półnagim ciele. Brązowe oczy okalane długimi, czarnymi rzęsami lśniły i przyciągały do siebie. Mówiły: „Chodź do mnie. Tak bardzo cię pragnę…”. Ta sama wiadomość zawarta była zresztą także w innych formach. Usta uchylały się zalotnie przy każdym oddechu. Zaróżowiona szyja nie kryła się przed jego wzrokiem. Najoczywistszy sygnał znajdował się oczywiście o wiele niżej i był znacznie mniej subtelny niż poprzednie.

- Zawsze przygotowany… – zamruczał wokalista, gdy jego kochanek powrócił z odpowiednim ekwipunkiem. Na jego oczach zniknęła ostatnia bariera między nimi. Zastąpiła ją inna, lateksowa, ale to nie miało już znaczenia.

Basista sprawnie uporał się z przygotowaniami do ostatniego aktu. Finał zbliżał się wielkimi krokami.

Powiódł dłońmi po całej długości nagich pleców. Nigdy nie przypuszczał, że płaskie pośladki mogłyby działać na niego tak intensywnie. Nigdy. Tak samo jak zapach męskich perfum.

Ich pierwszy raz na trzeźwo. Pierwszy raz bez używek innych niż chemia własnych ciał. Pierwszy raz, gdy mieli pamiętać wszystko. Pierwszy i ostatni.

Jęk wywołany bólem. Ból przechodzący przyjemnością. Kropelki potu zeskakiwały z łączących się w ekstazie ciał.

Jedna dłoń trwała spleciona w uścisku z inną, druga zaś wciąż próbowała błądzić po rozpalonym ciele. Ich czwarta, osamotniona siostra zatrzymała się na pościeli. Jej palce chwytały chłodne prześcieradło.

Przypadek zrządził, iż otumaniony wzrok blondyna powędrował na szafkę tuż obok łóżka. Spojrzał na taflę stojącego tam lusterka. Odbicie odsłoniło przed nim wyjątkowo kuszący widok. Półprzymknięte oczy. Rozchylone usta. Czarne kosmyki włosów przyklejające się do spoconej twarzy.

Poruszył się, wywołując tym reakcję podległego mu ciała. Przyglądał się jej uważnie. Przełknął ślinę. Kolejne pchnięcie, tym razem delikatniejsze. Cichy pomruk dotarł do jego uszu.

Każdy ruch spotykał się z odpowiedzią. Każda zmiana miała znaczenie. Z uwagą obserwował efekty swojej pracy. Może po prostu nie potrafił oderwać wzroku od podnieconego ciała młodego bruneta? Zarysował paznokciami zaróżowioną skórę. Zduszony jęk. Wplótł palce w ciemne kosmyki i pociągnął mocno.

- Głośniej. Chcę cię słyszeć – wyszeptał wprost do ucha chłopaka.

Popatrzył w lusterko. Tym razem wpatrywała się w nie nie jedna para tęczówek, lecz dwie.

Czekoladowe oczy błysnęły.

- Staraj się lepiej, a usłyszysz, co tylko chcesz…

Prowokacyjny uśmiech. Ból rozrywanego ciała. Paznokcie wbite w białą pościel.

Mocno drasnął jego szyję. Powoli zjechał palcami na chudą klatkę piersiową, na której również pozostawił czerwone ślady.

- Boli…
- Ma boleć.
- Jeszcze… Ałć…

W stosunku do kobiet rzadko mógł pozwolić sobie na podobne zachowanie. Zwykle słyszał protesty bądź czuł je na własnej skórze. Tutaj był wolny, wolny od wszelkich zahamowań, a wolność ta doprowadziła go do samych gwiazd.

*

Leżeli obok siebie, przedłużając swoje ostatnie wspólne chwile. Uspokajali swoje oddechy i rytm serc.

- To pożegnanie? – przerwał ciszę Bill. W jego głosie słychać było nadzieję, która jednak spotkała się z bolesną rzeczywistością.
- Tak.
Zasunął powieki. Kąciki ust wygięły się w uśmiechu.
- Najlepsze w moim życiu…

"Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz musiał przeżywać podobnych."

Nie mógł powiedzieć, że Bill był mu zupełnie obojętny, ale nie był dla niego kimś więcej niż kumplem. Nie widział w nim kogoś, z kim mógłby się związać. Pożądał jego ciała, lecz dusza wydawała się być zbyt różna od tego, co znał do tej pory. Zbyt dużo emocji, naiwności i zaangażowania.

Nie trwało długo nim wokalista znów się odezwał.
- Skoro to nasze ostatnie spotkanie… Czy mógłbym cię przytulić? Tylko raz?
- Jeśli chcesz…

Dotyk chudych ramion oplatających jego ciało nie był dla niego komfortowy, mimo to postanowił nie protestować. To tylko kilka sekund, tyle jest w stanie znieść.

Czuł przy sobie bijące serce chłopaka. Czuł, jak stopniowo wracało do normalnego rytmu. Uspokajało się, a jego dotyk mu w tym pomagał.

Nagle drugie ciało drgnęło.

- Dzięki – powiedział Bill, odsuwając się. Jego oczy były zaszklone.

Nie było sensu dłużej tego ciągnąć.

- Powinienem już iść – odezwał się Tommy.
- Tak… Myślę, że tak.

Mężczyzna wstał i rozejrzał się po pokoju. Namierzał wzrokiem kolejne elementy swojej garderoby. Brunet został w łóżku. Jego organizm potrzebował odpoczynku.

- Zaczyna piec – powiedział, wskazując palcami rysy na swojej skórze.

Ratliff podszedł do niego, by rzucić okiem na swoje "dokonania".

- Trochę spuchło. Masz wodę utlenioną? Zdezynfekuję ci to.

Bill odskoczył jak oparzony. Narzucił na siebie kołdrę.

- Nie! – pisnął. – Jeśli masz odejść, zrób to! I tak pozwoliłem ci już na zbyt wiele!

Jego reakcja była gwałtowna, lecz Tommy w pełni ją rozumiał. To był jedyny sposób.

- Masz rację – powiedział w końcu. – Zanim wyjdę, mogę jeszcze skorzystać z prysznica?
- Obok ciebie jest wejście do łazienki. Czyste ręczniki są w szafce przy zlewie.
- Wielkie dzięki.

Obaj zaczęli doprowadzać się do ładu. Osobno. Razem nie mieli na to szans.

*

Już ubrani stali obok siebie w przedpokoju. Basista uchylił drzwi.

- To ten… Bywaj.
- Cześć.

Wyszedł, zostawiając Billa samego. Chłopak otworzył mu bramę. Obserwował, jak auto opuszcza podjazd. Do końca miał nadzieję na inny bieg wydarzeń.

Samochód odjechał w siną dal. Czas wrócić do rzeczywistości. Postanowił zacząć od porządków w pokoju. Może praca wyciszy umysł i choć trochę zagłuszy ból.

*

Starał się jechać ostrożnie. Jeszcze długo miał przed sobą widok załzawionych brązowych oczu. Wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju. To wszystko w ogóle nie powinno było się stać.

Czy mógł coś zmienić? Niewiele, przynajmniej pozornie.

A wystarczyło wtedy powiedzieć tylko kilka słów, które zmieniłyby wszystko. Przemóc się i dać szansę. Spróbować zrozumieć. Stchórzył.

O wiele prościej jest posiąść czyjeś ciało niż duszę.

Drache

***

A teraz niech ktoś spróbuje mi napisać, że tekst był krótki. ;p


9.02.2013

Verloren cz.IX

Część IX



Po raz kolejny spojrzał na rząd literek na ekranie swojego laptopa. Dzień jeszcze na dobre się nie rozpoczął, a on zdążył już dostać od swojego menadżera kilka ofert oraz terminów sesji zdjęciowych. Był pełen podziwu dla człowieka, który potrafił pracować pełną parą od bladego świtu aż do zmierzchu.

Kątem oka dostrzegł idącego w jego stronę kelnera, a wraz z nim szczupłą, wysoką postać. Uśmiechnął się w jej stronę.

- Cześć, co słychać? – przywitał się, odsunąwszy od siebie laptopa. Czarnowłosy chłopak zajął miejsce przy stoliku.
- Przepraszam za spóźnienie. To nie jest moja godzina na wstawanie – usprawiedliwił się Bill, który wyglądał jakby jeszcze na dobre się nie obudził. Co i raz przysłaniał usta dłonią, by ograniczyć swoje ziewanie.

Pretekstem do spotkania był pomysł wspólnego przejrzenia najnowszych kolekcji ubrań w celu wybrania czegoś dla siebie. Obaj mieli podobny gust, więc mogli sobie doradzić w kwestii strojów. Drugi, może nawet ważniejszy, powód spotkania był jednak zgoła inny. Adam chciał spędzić z Billem trochę czasu sam na sam.

Zaczęli od luźnych rozmów przy kawie. Pogoda, interesy, David Jost, dzięki któremu udało im się spotkać. Gdyby nie ten zbieg okoliczności zaistniały przed jego tymczasowym gabinetem, mogliby nie mieć okazji na wymienienie numerów telefonów, a przynajmniej nie do czasu powrotu Tommy'ego z wyjazdu z drugim zespołem.

Wszystko szło świetnie do czasu, gdy Lambert zdecydował się powiedzieć coś, co miało być jedynie kontynuacją luźnej rozmowy.

- Jak ci się układa z Tommym?

Brunet spojrzał na niego speszony. Odsunął się nieznacznie.

- Wcale nam się nie układa. Nie jesteśmy razem – oznajmił, próbując ukryć smutek bijący ze swojego głosu.

Na twarz Adama wstąpiło zdziwienie.

- Nie jesteście? Mógłbym przysiąc…
- Nie, nie jesteśmy. Przyjaźnimy się.
- Kiedy byliście razem w twoich oczach widziałem coś więcej niż przyjaźń.

Wokalista przygryzł dolną wargę. Nie spodziewał się, że ktokolwiek mógłby go rozgryźć. Uciekał przed wzrokiem Adama. Mężczyzna mimo to zdecydował się drążyć temat.

- On o niczym nie wie, prawda?

Znalazł się pod ścianą, więc nawet nie było sensu kłamać. Odetchnął ciężko.

- Nie wiem. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy.
- Powiedz mu jak najszybciej. Zobaczysz, że w ten sposób zrzucisz z siebie ciężar. Będzie ci lżej.

Wahał się. Wcale nie palił się do takiego rozwiązania problemu.

Ty? Godność? Obciągasz facetom w klubach, o jakiej godności pieprzysz?

Rana wciąż była świeża, lecz nie nią się teraz martwił. Co jeśli…

- Co jeśli on mnie odtrąci? – spytał, zwracając się do Adama. Spod powieki wydostała się samotna kropla. Nie zdążył jej zatrzymać.
- Wtedy będziesz wiedział, że gra nie jest warta świeczki. Póki co, zaryzykuj. Przecież ci na nim zależy.

Spiął drżące mięśnie. Nie chciał nawet o tym myśleć. Nie mógł pozwolić sobie na utratę Tommy'ego. Nie w tej chwili.

Tuż przed jego oczami pojawiła się chusteczka. Podziękował cicho.

- To nie skończy się dobrze… – szepnął.
- Skąd wiesz?

Nie podnosił wzroku. Próbował się uspokoić.

- Po prostu o tym wiem – rzekł już bardziej stanowczo. – Nie kocha mnie, tyle.
- To po co to robisz? Nie widzę w tym sensu.

"Ja go potrzebuję"

- To mój wybór. Nie chcę o tym rozmawiać – Bill uciął rozmowę. Nie potrzebował dodatkowej krytyki, i bez niej miał już dość problemów.

Adam kiwnął głową. Szanował decyzję chłopaka.

- Przepraszam, jeśli na ciebie naskoczyłem. Nie powinienem tego robić, to przecież nie moja sprawa.
- Nie, spoko, nie ma problemu – odparł wokalista, siląc się na uśmiech. – Tylko nie mów Tommy'emu o tej rozmowie.
- Będę milczał jak grób.

Widok mężczyzny zabawnie przykładającego sobie palec do ust poprawił mu humor.

- Dziękuję.

Wymienili się spojrzeniami. Kryzys zażegnany.

- Nie wiedziałem, że interesują cię rockmani – Adam mimo wszystko pozostawał na granicy dozwolonych tematów. – Ja próbowałem, ale nie dostałem szansy. Czuję się oszukany! – burknął z udawanym oburzeniem. Liczył na to, że Kaulitz ma do siebie pewien dystans.
Bill niepewnie uraczył go widokiem swoich białych zębów.
- Wiesz jak jest, nie można zawsze mówić całą prawdę – powiedział. Zastanawiał się, na ile swobodnie może czuć się w towarzystwie Lamberta. Jego spojrzenie zachęcało do dalszej rozmowy. – Poza tym ja dopiero niedawno odkryłem, że interesują mnie nie tylko kobiety… No wiesz.
- Jak dawno?
- Z rok? Dla mnie to nadal nie jest odległa data.
- Nie musi być, coś o tym wiem – Adam pokiwał głową. – Nie przejmuj się, akceptacja może trochę potrwać.
- Ale ja już się z tym pogodziłem. Po prostu… – chłopak zawiesił głos. – Po prostu nadal jest to dla mnie nie do uwierzenia.
- Brak cycków, wcięcia w talii, waginy…
- Adam! – syknął, bojąc się, że ktoś ich usłyszy.
- Spokojnie, tutaj jesteśmy bezpieczni. Znam to miejsce, często załatwiam tu interesy. Nic stąd nie wyjdzie – wyjaśnił. Bill nie był tym w pełni usatysfakcjonowany, jednak poczuł się pewniej.
- Nie powinienem w ogóle o tym mówić, ale czuję się lepiej, gdy mogę to z siebie wyrzucić. Męczy mnie ukrywanie się.
- Przy mnie możesz mówić co tylko chcesz. W końcu jesteśmy z tej samej branży – mężczyzna rzekł w dobrej wierze.
- Kiedyś ktoś „z tej samej branży" prawie mnie zniszczył.
- W takim razie to nie jest dobry argument… – Adam lekko się skrzywił.
- Niezbyt, ale jesteś przyjacielem Tommy'ego. To bardziej do mnie przemawia – stwierdził jego rozmówca, uśmiechając się ciepło. Lambert odpowiedział mu tym samym.
- To jak? – zapytał, zerkając z nadzieją na swojego rozmówcę. – Zabierzemy się za zakupy?
- Jasne. Chodź, pokażę ci kilka sklepów.

Bill bardzo chętnie dzielił się z Adamem swoimi spostrzeżeniami. Kiedy unikali prywatnych tematów, chłopak mówił bardzo dużo i szybko. Nieraz plątał się w natłoku konstruowanych przez siebie zdań. Piosenkarz z przyjemnością obserwował młodszego bruneta, który właśnie był w swoim żywiole.

”Mam nadzieję, że Tommy w końcu dostrzeże ten uśmiech." powiedział do siebie, spoglądając na jasną twarz.

*

Ratliff wrócił do miasta kilka dni później. Tak jak poprzednio był zmęczony i spragniony przyziemnych rozrywek. Od razu po powrocie zadzwonił pod odpowiedni numer.

Bill zachowywał się nieswojo. W przeciwieństwie do Tommy'ego Kaulitz nie palił się na spotkanie w klubie. Ratliff długo musiał go namawiać na zmianę zdania i choć rozumiał, skąd może brać się niechęć chłopaka, słowo „przepraszam" nie padło z jego ust ani razu.

- Wszystko w porządku? – zapytał tylko, gdy sprawy nie szły po jego myśli.
- Tommy, chcę z tobą pogadać – odpowiedział brunet.
- Nie teraz. Chodźmy do hotelu.

Wokalista pokiwał głową. Liczył na to, że na osobności pójdzie mu lepiej niż w głośnym, zatłoczonym klubie.

*

Nie było lepiej. Tommy starał się jak najszybciej przejść do sedna ich spotkania. Był złakniony kontaktu i denerwowało go, iż brunet tak uparcie stawia opór jego działaniom.

- Nie, muszę z tobą porozmawiać – mówił Kaulitz, odsuwając od siebie dłonie basisty.
- Później.
- Teraz.
- To nie może zaczekać?
- Nie.
- Skoro tak – prychnął podirytowany muzyk i odszedł od chłopaka. Usiadł na łóżku. – Więc?

Bill westchnął. Godziny przygotowań spełzły na niczym. Miał pustkę głowie.

- Chcę coś zmienić, a właściwie… Nie, muszę to zmienić. Nie potrafię być w tym układzie.
- Jakim układzie?
- Tym między nami.
- Ale o co ci chodzi?
- Bo ja nie potrafię… Tak… Z tymi emocjami… Za dużo emocji, ja potrzebuję czegoś innego… Szlag, gadam jak nienormalny!
- Myślisz, że jesteś nienormalny? – zażartował Tommy.
- Kocham cię.

Blondyn zawiesił głos. Nie spodziewał się usłyszeć żadnych wyznań.

- Jesteś nienormalny… – odpowiedział bez zastanowienia.
- Dlaczego? Chciałem tylko być z tobą szczery. Liczyłem na to, że może ty też… – nie było mu łatwo wypowiadać te słowa, lecz to, co zobaczył po podniesieniu wzroku było dla niego ciosem prosto w serce. – Co robisz? – spytał przerażony.
- Wychodzę – odparł chłodno Tommy, chwytając swoją kurtkę.
- Ale dlaczego?
- Bo to nie ma sensu. Zadurzyłeś się, więc to koniec. Wolę zdusić to w zarodku.
- I tak po prostu wyjdziesz?
- Tak. Znasz jakieś inne wyjście?
Nie wierzył w to, co słyszał. Po takim czasie…
- Gdybyś chociaż dał mi szansę…
- Nie. Nie zwiążę się z facetem.
- Proszę…
- Zamknij się!
Drżał straszliwie. Jego głos się łamał.
- Tommy…
- Nie dotykaj mnie!!!
Odskoczył, kuląc się przed ewentualnym ciosem. Zbyt silna dawka emocji utrudniała mu myślenie. Czy to naprawdę był mężczyzna, przed którym pragnął się otworzyć?
- Nie zbliżaj się! Nie dzwoń! Nie odzywaj się!
Czy to była ta sama osoba, której chciał zaufać?
- Żegnaj. Dziękuję za cały miło spędzony czas.
Ten zimny ton ranił. Ból nie pozwalał mu mówić.

Trzask drzwi. Czy powinien wybiec za nim na korytarz? Prosić go? Błagać na kolanach?

„To tylko kolejna przegrana sprawa. Zachowaj resztki godności."

Ponownie wstrząsnął nim dreszcz, choć to mało powiedziane. Jego ciało dygotało jak gdyby zostało wystawione na najgorszy mróz. Łzy ciekły z szeroko otwartych oczu. Nawet nie próbował ich powstrzymywać.

”Jesteś nienormalny. Jesteś nienormalny. Jesteś nienormalny…"

Z trudem doczołgał się do łóżka. Padł na materac, który ten nocy miała zajmować dwójka ludzi. Może innym razem. Dziś tylko on będzie na nim spał. Nie chciał wracać do domu. Tej nocy chciał zostać sam.

Historia zatoczyła koło. Czuł się brudny, wykorzystany, niepotrzebny.

Jak mógł być tak głupi, by uwierzyć w słowa pijaka…

*

Nic nie układało się po jego myśli. Nadchodzące dni przynosiły jedynie zmęczenie i irytację. Lato zbliżało się wielkimi krokami, a wraz z nim czas letnich tras koncertowych. Miał zdecydowanie za dużo na głowie.

- Wchodzimy za pięć minut!
- Gdzie byłeś Tommy? Ile można na ciebie czekać?
- Znowu się pomyliłeś!
- Masz robotę do wykonania! Ogarnij się wreszcie!

W tym chaosie ostatnim czego mu brakowało był dzwoniący telefon.

- Halo? – warknął do słuchawki.
Odpowiedział mu głos przepełniony żalem i zniekształcony płynącym w żyłach alkoholem.
- Wróć do mnie. Tęsknię za tobą…
Przerwał połączenie.
Drache 
***