31.08.2012

Sierotka cz. V

Sierotka cz. V



Pobudka była dla niego okropna, mimo iż mijał już kolejny dzień od jego wyjścia ze szpitala. Ciało było ciężkie i obolałe, wciąż i wciąż przypominało mu o jego debilnym pomyśle.

Niechętnie uchylił powieki. Kilka słów obiło mu się w głowie.

- Wstań, już siódma.

Sauli stał nad nim z założonymi rękami i miną strażnika więziennego. Bill zadrżał na ten widok.

- Muszę? Miałem jeszcze dzisiaj nie iść do szkoły – spytał zaspanym głosem. Czuć w nim było nawet nutkę nieśmiałości oraz uległości, których obiecywał sobie nigdy nikomu nie okazywać. Ostatnie wydarzenia zweryfikowały jego poglądy.
- Nie idziesz, ale i tak masz robotę. Śniadanie na stole, o 7:30 masz być w gotowości.

Mężczyzna zniknął tak szybko jak się pojawił. Kaulitz dał sobie jeszcze minutę, po czym odsunął się od wygrzanej poduszki. Choć nienawidził tego wszechobecnego zimna, czuł, że na chwilę obecną nie było dla niego lepszego miejsca niż to na tych kilku metrach kwadratowych. Był wdzięczny Sauliemu za drugą szansę, przecież nie musiał się godzić na jego powrót. Tak samo było z Adamem, zdawał sobie sprawę, iż przysporzył sporo problemów im obojgu. Tym bardziej doceniał ich gest.

Powoli wstał i ruszył do łazienki.

*

Nim skończył zegar wybił godzinę dziewiątą. Rozejrzał się po swoim „mieszkaniu”. Łazienka posprzątana, pokój również, pozostało jedynie wyniesienie śmieci.

Odstawił odkurzacz na bok i położył się na łóżku. Przypadek sprawił, że kątem oka zerknął na ścianę. Niewielki napis tuż przy łóżku.

CHUJ

*

Pukanie do drzwi.

- Skończyłeś?
- Tak.

Starszy blondyn wszedł do środka.

- No dobra, niech będzie – orzekł po pobieżnej „inspekcji”. – Chodź, mam dla ciebie inną pracę.
- Ej, jak coś to nie ja to zrobiłem – odezwał się, wskazując na nakreślony długopisem na ścianie wulgaryzm. – To już tak było.
- Wiem o tym. Chodź.
- Czy mieszkał tutaj ktoś przede mną?
- To niemłody dom, ale pewnie chodzi ci o ten napis? – chłopak kiwnął głową. – Mieszkała tu wcześniej dwójka dzieciaków z sierocińca. Najpierw chłopak, potem dziewczyna. Chłopak to nabazgrał.
- Co się z nimi stało?
- Nic niezwykłego. Po jakimś czasie wrócili do sierocińca i poszli w świat, kiedy tylko osiągnęli pełnoletność. Co cię to tak interesuje? – nastolatek wzruszył ramionami. – Tutaj masz swoje następne zadanie.

Znajdowali się w salonie. Koskinen wskazał na kilka ścierek.

- Zetrzyj kurze, a ja przygotuję coś na drugie śniadanie. Potem odkurzysz.
- Czemu ja?
- Nie będziesz siedział w pokoju kolejny dzień, zapomnij.
- Ale moja ręka…
- Nic ci nie będzie.

Stłumił złość i chwycił jeden z kawałków materiału. Zanim podszedł do szafki, jego „strażnik” zdążył zniknąć mu z pola widzenia. „Nie wiem, o co mu chodzi, przecież tu jest czysto.” Mimo to podjął się powierzonej pracy, przy okazji przyglądając się znalezionym przedmiotom. Pod wielką taflą szkła zalegały liczne odznaczenia, zaświadczenia oraz dyplomy, w większości związane ze służbą wojskową i policyjną, choć nie tylko.

Niniejszym zaświadcza się, iż Sauli Eerik Koskinen ur. 28. marca 1980 roku w Dreźnie… - widniało na dyplomie otrzymanym za ukończenie jakiegoś szkolenia.
Nagroda za bardzo dobre wyniki w testach sprawnościowych…
Za zachowanie zimnej krwi w trudnych sytuacjach…

Niezbyt go to dziwiło, nie potrzeba było wielkiego umysłu, aby domyślić się, że Koskinen świetnie pasuje do obrazu idealnego policjanta czy wojskowego. Zimny, nieustępliwy, nastawiony na cel – takiego widział go Bill. Natomiast chłopak nie spodziewał się ujrzeć wśród tych wszystkich papierów nazwiska Lamberta. Po co jego certyfikaty miałyby tu być? Nie miał na nie miejsca w swoim mieszkaniu?

Dostrzegł coś jeszcze. Wziął w palce leżący na uboczu przedmiot, średniej wielkości naszyjnik. Miał owalny kształt i liczne zdobienia na swojej srebrnej powierzchni. Uwagę blondyna przykuła niewielka wypukłość przy krawędzi. Po jej naciśnięciu ozdoba rozchyliła się, odsłaniając dwa zdjęcia – kobiety i mężczyzny. Leila i Eber – napisano na zdjęciach.

„Pamiątka rodzinna?”, to pierwsze, co przyszło mu na myśl. „Wygląda na cenne…”

Zaczął bawić się łańcuszkiem, który pięknie błyszczał. Jaka mogła być wartość takiego drobiazgu? 50 euro? 100? Nigdy nie miał do tego głowy, Tom znał się lepiej na tych wszystkich praktycznych aspektach życia na ulicy (a raczej w ich wypadku „przy” ulicy). Oblizał usta. Odłożył naszyjnik na miejsce. Przyłapanie na kradzieży byłoby jedną z ostatnich rzeczy, których teraz potrzebował. Po jednej wpadce kolejna? O nie, nie pozwoli losowi tak z siebie zakpić.

Wrócił do ścierania kurzu. Nie zauważył maleńkiego obiektywu.

*

Ostatnie zdanie i koniec na dziś. Leniwie wyciągnął się na krześle. Został mu jeszcze jeden przedmiot i będzie mógł spokojnie położyć się spać. Nie był jakoś szczególnie zmęczony, ale lubił spać. Lepsze to niż ślęczenie nad książkami.

Nagle rozległ się głośny pomruk. Chłopak odłożył długopis i spojrzał na zegarek. Było już późno, a kolacji nadal nie było. „Zapomnieli o mnie? Jestem głodny…” Podniósł się i podszedł do wyjścia. Normalnie skorzystałby z dzwonka, lecz tym razem drzwi były uchylone. Rozejrzał się i postawił stopę na korytarzu. Poszedł, jak mu się wydawało, w stronę salonu. Tylko tam widział zapalone światło.

- Kochanie, kiedy skończysz?

Skrzywił się. „Kochanie? Co za pedał”, skomentował w myślach pytanie Lamberta. Zaraz potem odezwał się Koskinen.

- Skończyłbym wcześniej, ale ciągle mi przeszkadzasz.
- Domagam się uwagi. Zajmij się mną!
- Jak skończę pracę.
- Sauliii…

Ostrożnie wyjrzał zza ściany. Jakiś cichy głosik mówił mu, że nie powinien jeszcze ujawniać swojej obecności. Ale na co on czekał?

Brunet wstał i zbliżył się do siedzącego przy stoliku mężczyzny. Przejechał dłońmi po jego ramionach.

- Odłóż to, proszę. Potrzebujesz przerwy.
- Nie potrzebuję żadnej przerwy.
- W takim razie ja potrzebuję twojej przerwy.

Dłoń powiodła niżej. Policzek zetknął się z drugim.

- Chodźmy do sypialni… - zamruczał.
- Adam, nie teraz.
- No chodź…
- A ten dzieciak?
- Szybko się uwiniemy.
- Jaki ty potrafisz być uparty…
- Kocham cię, marudo.

Złączyli ze sobą usta, by trwać tak prawie pół minuty. Następnie chwycili się za ręce i ruszyli w wiadomym kierunku, lecz Bill już tego nie widział. Po dłuższej chwili trwania w niemym szoku, gdy nie mógł złapać tchu sparaliżowany tym co zobaczył, niezauważony czmychnął do swojego pokoju, bezszelestnie zamykając za sobą drzwi. Z początku stał w bezruchu, a jego dłoń przysłaniała drżące wargi. Jedna myśl. Wystrzelił jak z procy i prawie wywracając się w biegu, wpadł do łazienki. Zwymiotował do toalety.

*

Spędził sporą część wieczoru, zachodząc w głowę, co właściwie się wydarzyło. Trwał tak dopóki jego ciało nie dało mu do zrozumienia, że nie zniesie dalszego siedzenia na lodowatych kafelkach. Wrócił do pokoju, poruszając się niepewnym krokiem i drżąc jak osika.

Zawinął się w kołdrę. Obraz jego nauczyciela oraz drugiego mężczyzny razem nie dawał mu spokoju. Niby nie powinno być to dla niego nic szczególnie zaskakującego, uczniowie już dawno wydali osąd co do orientacji Lamberta, jednak czym innym są żarty, a czym innym ujrzenie czegoś na własne oczy. Marzył, aby wymazać to zdarzenie z pamięci. Już nigdy nie spojrzy na swoich opiekunów tak samo. Znów zrobiło mu się niedobrze. „A co jeśli oni…mnie…”

Skrzypnięcie drzwi. Kroki.

- Kolacja – zakomunikował lakonicznie Sauli. Spojrzał na materiałowy kokon. Para brązowych oczu wpatrywała się w niego z niepewnością. Westchnął zrezygnowany. – Mam nadzieję, że jesteś przygotowany do zajęć. Jutro o 7. Dobranoc.

Musiało minąć dobre kilka minut zanim nastolatek zdecydował się opuścić swoją kryjówkę. Rzucił okiem na talerz z kanapkami. Jakoś nie miał apetytu.

Wyciągnął z plecaka czarny podrapany zeszyt i rzucił go na biurko. Otworzył go na pierwszej niezapisanej stronie. Nigdy nie myślał, że będzie musiał posunąć się do czegoś takiego jak prowadzenie pamiętnika, lecz jakiś rok temu coś w nim pękło. To była dla niego praktycznie jedyna szansa na zachowanie względnej sprawności psychicznej, szczególnie po śmierci brata. Z dwojga złego lepszy dziennik niż psychiatryk.

Z trudem nakreślił pierwsze znaki. To będzie długa noc…

*

Tak jak się spodziewał, na zajęciach pojawił się kompletnie nieprzytomny. Jego wzrok wodził od tablicy do zeszytu, lecz umysł nie rozumiał prawie nic. Bezmyślnie przepisywał kolejne wyrazy. Zdołał rozbudzić się dopiero na kolejnych lekcjach. Ostatnią z nich była znienawidzona przez wszystkich matematyka. Zaczęło się zwyczajnie, nauczycielka zadawała klasie do zrobienia kilka zadań z podręcznika, a raz na jakiś czas ktoś podchodził do tablicy i zmagał się z jednym czy dwoma przykładami. Piętnaście minut przed dzwonkiem Kaulitz sięgnął po swój notatnik. Chciał jakoś zabić czas. Nie wolno mu było rysować po zeszycie przedmiotowym, matematyczka zawsze się o to czepiała. Jedna z największych pił w szkole, wolał z nią nie zadzierać, zresztą nikt nawet nie próbował. Ta kobieta słynęła z uprzykrzania życia zarówno uczniom jak i niektórym nauczycielom.

- Kaulitz, do tablicy.

Wstał bez żadnych protestów. Chwycił swój zeszyt i położył go na biurku.

- Ten drugi również.

Spiął mięśnie.

- Co drugie?
- Zeszyt. Już.

Wahał się. „Co robić?!”

- Ale tam nic nie ma – próbował się migać.
- W tym jest pewnie jeszcze mniej. Rusz się, mam sama po niego iść?

Nieustępliwa jak zawsze. Chłopak przełknął ślinę. Spojrzał na swoje miejsce. Co w takiej sytuacji zrobiłby Tom? Tyle razy powtarzał mu, żeby nie nosić ze sobą tego przeklętego zeszytu.

Był na przegranej pozycji. Przyniósł nauczycielce swój notatnik i bez słowa podszedł do tablicy. Matematyczka podyktowała mu pierwsze zadanie.

*

Dzwonek obwieścił koniec zajęć. Tłum dzieciaków błyskawicznie wyparował. W klasie pozostał jeden chłopak oraz jego nauczycielka.

Bill podszedł do biurka. Jego zeszyt przedmiotowy leżał na rogu, drugi znajdował się gdzieś poza zasięgiem jego wzroku.

- Mogę dostać mój zeszyt?

Kobieta nawet nie odwróciła się w jego stronę.

- Zasady są jasne, zeszyt trafi do pani dyrektor.
- Ale dlaczego?!
- Nie uważałeś na lekcji, więc na następnych też nie będziesz uważał.
- Przecież rozwiązałem większość zadań!
- „Większość”.
- Zrobiłem tyle, ile umiałem…
- To za mało. Umiałbyś więcej, gdybyś uważał na zajęciach.
- Proszę mi go oddać! To moja własność!
- Nie i koniec! A ty zaraz pójdziesz do pani dyrektor razem ze swoim zeszytem!
- Jakieś problemy?

Zwrócili się w stronę wyjścia. W drzwiach stał nie kto inny jak Sauli. „Szlag…” Nastolatek znalazł się między młotem a kowadłem.

- A pan to…
- Sauli Koskinen. Sprawuję tymczasową opiekę nad Billem.
- A tak, słyszałam o panu.
- To miłe. Bill, chodź.
- Ale mój zeszyt…
- Idzie do pani dyrektor. Koniec dyskusji.
- Nie może pani!
- Założymy się?

Zacisnął zęby. Nie miał szans nic zdziałać, mógł jedynie pogorszyć swoją sytuację. Przegrany zwiesił głowę, zabrał swój plecak i wyszedł, mając nadzieję, że nikt nie zaznajomi się z jego notatkami. Dawno tak bardzo się nie denerwował. Sauli również. Szczerze nie znosił tej kobiety, zbyt dobrze znał ją z opowieści Adama. Jedna z nieprzychylnych mu osób.

26.08.2012

Powiadomienia

Widzę dużo współczucia dla Billa i Adama, ale podzielone zdania co do Sauliego. Ciekawie, ciekawie. :)

Murasaki - Zmienne są Twe uczucia. xD

Unda - Przepraszam! ^^''

kitty - Bardzo dziękuję! Cieszę się, że jego postać przypadła Ci do gustu. :)

Ingeborg - Adam wierzy w Billa chyba jako jeden z nielicznych. Szkoda, że Bill zdaje się tego nie zauważać... 

Marona - Lans teaserem? Nieładnie... ;p Fanfic do fanfica? xD Pozdrowionka! <3

A teraz główniejsza część posta. Przepraszam za opóźnienie w tym tygodniu. Odcinek pojawi się pewnie jakoś na początku następnego. W ramach rekompensaty mogę jedynie zaproponować fanpage'a, gdzie będę umieszczać powiadomienia o nowych odcinkach Sierotki i Bariery Zmysłów. Jeśli ktoś ma ochotę, zapraszam. :)


To tyle na dziś.
Pozdrawiam wszystkich i życzę miłej niedzieli. :)

17.08.2012

Sierotka cz. IV

Dobry wieczór (taa, wieczór...)!
Chciałabym tylko zamieścić małe ostrzeżenie, iż w tej części jest sporo agresji, także jeśli ktoś jest na to wrażliwy, z góry przepraszam za dyskomfort. ^^''

Murasaki - Szczerze? Nie mam pojęcia, ale Bill-jednorożec mógłby być epicki. xD

Marona - Słodzisz mi bardzo, ale dziękuję. ^^'' <3

Pozdrawiam wszystkich serdecznie i życzę miłej lektury, a także miłego weekendu! :)


Sierotka cz. IV

Następne mijające dni nie przynosiły ulgi. Wszystko wyglądało tak samo: pobudka, szkoła, lekcje, sen. Trwał w beznadziei, co odbijało się na jego nastroju i zachowaniu. Stał się cichy, spokojny, choć wciąż burkliwy. Taką zmianą z pewnością cieszył Adama i Sauliego, przynajmniej tak mu się wydawało, ale kogo to obchodzi. On chciał powrotu do przeszłości, takiej, która przepadła bezpowrotnie niczym kamień rzucony w głęboką toń. Głęboką czerwoną toń.

W czwartek skończył lekcje kilka minut wcześniej. Pogoda była całkiem niezła, więc postanowił zaczekać na Sauliego na zewnątrz budynku. Udał się do jednego ze swoich ulubionych zakątków.

- Bill!

Obrócił się zdziwiony. Na stałym miejscu siedziało kilku chłopaków z jego „bandy”. Podszedł do nich bez chwili zwłoki.

- Siema! – rzucił, witając się ze wszystkimi. Odpowiedzieli mu tym samym.
- Stary, co się z tobą działo? Gdyby nie Teo, który widział cię na korytarzu, myślelibyśmy, że gdzieś zniknąłeś.
- Gdzie przepadłeś? Nie mieszkasz już w bidulu, nie?
- Ale przecież nadal jesteś w tej budzie!
- Jestem na przechowaniu u jakiegoś typa. Pojebane, wiem, ale Królowa stwierdziła, że „tak będzie lepiej”.
- Przejebane.
- No nie?

Nagle zabrzmiał donośny dźwięk klaksonu. Blondyn zerknął na ulicę.

- Spadam, mój dozorca przyjechał – rzekł ciężko. – Spróbuję was dorwać któregoś dnia.
- Spoko, wrócisz do nas kiedyś czy to tak na zawsze?
- Niby na miesiąc, ale coś ogarnę. Tam nie da się wysiedzieć, straszna chujnia. Spadam.
- Nie daj się stary!

Koskinen po raz kolejny ziewnął, opierając się o kierownicę.

- Ile można czekać na tego gówniarza…

Gdy wreszcie dostrzegł Billa podążającego w stronę samochodu przekręcił kluczyk w stacyjce. Musi pogadać z Adamem. Jeśli to wszystko ma się udać, powinien wraz z resztą nauczycieli ograniczyć temu dzieciakowi możliwości spotykania się z jemu podobnymi. Szczególnie martwił go jeden chłopak. Jedyny, który nie okazał żadnego entuzjazmu z przybycia starego kolegi.

*

Około godziny dwudziestej odłożył ołówek. Zrobił już całą stronę ćwiczeń, zostało mu ich tylko kilka. W przerwie rozsupłał swój opatrunek żeby móc rozprostować rękę.

Podszedł do okna wychodzącego na ogród. Od swojego przyjazdu ze szkoły zastanawiał się, co mógłby zrobić, żeby wydostać się z tego miejsca. Ucieczka wydawała się niemożliwa, prośba o przeniesienie również zdawała się być pozbawiona sensu. Niesłuszne oskarżenie? Posądzenie Lamberta o złe traktowanie? Zbyt wiele razy przyłapano go na kłamstwie. Prychnął wściekły. Co jeszcze miałby zrobić? Zniechęcić go do siebie do tego stopnia, że oddałby go z pożegnalnym kopem w dupę? Próbował, ale ten człowiek miał wprost anielską cierpliwość! To musiałoby być coś mocnego. Z drugiej strony ciągle wisiała nad nim groźba zakładu poprawczego, nie mógł więc się zbyt mocno postarać. Sytuacja bez wyjścia. Może jednak jest coś takiego, co nie podchodziłoby pod żadne punkty karne, a jednak zalazłoby jego opiekunowi za skórę? „A gdyby… To głupie!”, skarcił się sam w myślach. „Ale skuteczne…” Potrząsnął głową, lecz szalona myśl nie dawała mu spokoju. „To obrzydliwe! Jestem aż tak zdesperowany?!” Rozejrzał się po pomieszczeniu.

*

- Tak?
- Chciałbym pogadać z panem Lambertem.
- Adam, chłopak chce z tobą pogadać.
- Jasne, niech przyjdzie. Nie chce mi się stąd ruszać…

Sauli przewrócił oczami.

- Chodź.

Blondyn zaprowadził go korytarzem wprost do salonu. Nie było to ogromne pomieszczenie, za to bardzo przytulne. Sporą jego część zajmowały kanapa i pokaźna szafa, na której pod szkłem błyskały jakieś medale czy stare monety. Niektórzy lubią rupiecie.

- Co, Bill? Potrzebujesz czegoś?

Adam siedział na kanapie i przeglądał jakąś książkę, podczas gdy Sauli zniknął im gdzieś z pola widzenia. To odpowiednia chwila.

- Hm? Coś się stało?

Niewiele myśląc, wskoczył mężczyźnie na kolana i niebezpiecznie przybliżył się do jego twarzy. Powiódł dłońmi po jego ciele. W niebieskich oczach dostrzegł szok i przerażenie. Tylko determinacja broniła go przed podobnym spojrzeniem. Całe ciało dygotało z obrzydzenia. Nie przerwał występu, przysunął się bliżej. Gdyby tak bardzo nie skupił się na myśli powrotu do ośrodka będącej w tamtej chwili jedyną rzeczą ratującą go przed ucieczką, być może zauważyłby drugiego z mężczyzn, który właśnie pojawił się w pokoju. Uniknąłby wtedy bolesnego zderzenia z ziemią.

- Co ty odpierdalasz, gówniarzu?!
- Proszę, nie!
- Sauli!
- W co ty się zabawiasz, gnojku?! Chcesz się wyładować?! Masz swoją rękę! Chcesz wrócić do bidula?! Trzeba było otworzyć gębę i powiedzieć!
- Ała! To boli!
- Stul pysk!!!

Próbował się szarpać, lecz były funkcjonariusz okazał się silniejszy. Brutalnie zaciągnął go do pokoju i wepchnął do środka. Chłopak stracił równowagę.

- Jutro stąd wypierdalasz! Dostałeś dom, żarcie, własny pokój, rzeczy, o których wiele dzieciaków może jedynie pomarzyć i to dajesz nam w zamian?!
- Sauli, proszę…
- Nie!!! Z rankiem gówniarz znika i nie widzę powodu żeby było inaczej!

Zniknął z hukiem zamykając ze sobą drzwi. Bill wciąż trwał skulony na podłodze, rozmasowując bolące ramię. Nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji. Zresztą… Chyba niezbyt dobrze przemyślał swój plan. Zza ściany dochodziły do niego kolejne krzyki, które następnie przerodziły się w kłótnię, zakończoną głośnym trzaskiem drzwi wejściowych. Nie rozumiał, dlaczego.

Oparł się plecami o łóżko i pozostał w tej pozycji przez kolejną godzinę. Zaczął nabierać wątpliwości co do swojego wyboru.

*

- Bill, obudź się. Musisz już wstać.

Leniwie uchylił powieki. Nie był pewien, co zdziwiło go bardziej: fakt, że przeleżał całą noc na podłodze czy to, że zobaczył przed sobą Adama, a nie tak jak zwykle Sauliego.

- Wstań już. Nie chcę się spóźnić i ty też nie powinieneś.

Gdy mężczyzna zniknął za drzwiami, Kaulitz zdołał przeanalizować wszystko, co właśnie zobaczył. Adam pracował w sierocińcu już wiele lat, a mimo to Bill nigdy nie widział go w takim stanie jak tego ranka. Podpuchnięte oczy, słaby, zachrypnięty głos. A on był tego przyczyną.

„Nieważne, liczy się cel.”

*

W przeciwieństwie do Koskinena Lambert jeździł koszmarnie, a tego dnia w oczach Billa zdobył pierwsze miejsce pośród najgorszych kierowców w kraju, może nawet i na świecie. Cudem nie mieli żadnego wypadku.

Kiedy samochód w końcu stanął na dobre, zarówno kierowca jak i pasażer odetchnęli z ulgą.

- Dobra, trzeba iść – mruknął mężczyzna, z trudem zdejmując głowę z zagłówka. Był tak nieprzytomny, że zapomniał domknąć swojej teczki. Wszystkie dokumenty wysypały się na parking. - Szlag… Idź do szkoły, ja to pozbieram.

Nastolatek spełnił jego polecenie.

*

Wparował do szkoły niewiele przed ósmą i od razu udał się do łazienki, rzuciwszy po drodze szybkie „dzień dobry” tutejszemu woźnemu, który, choć zwykle niczym niewzruszony, dziś nie potrafił ukryć zdziwienia zachowaniem swojego współpracownika. Szczęk kluczy. Toaleta dla nauczycieli. Lustro.

Zziajany przyjrzał się swojemu odbiciu. Wyglądał tak źle jak się czuł. Przeczesał palcami ciemne kosmyki. Powinien jak najszybciej pokryć je świeżą warstwą farby, odrosty stawały się coraz bardziej widoczne. Przejrzał teczkę w poszukiwaniu kosmetyczki. Tak, malował się, mimo iż jego przełożeni wielokrotnie sugerowali mu zaprzestanie tego „procederu”. Na szczęście dla niego to słowo pani dyrektor liczyło się najbardziej, a ona rozumiała jego sytuację. Makijaż nie był jedynie fanaberią. Przysłaniał pokrytą bliznami zniszczoną skórę. Adam latami zmagał się z trądzikiem, który pozostawił po sobie ślad. Krycie zmian było jedynym, co mógł w tej sytuacji zrobić.

Korektor, podkład, puder. Było lepiej, choć nie wystarczyło to, by ukryć zmęczenie. Westchnął i zerknął na zegarek. „7:58, cholera…”

*

- Dzień dobry i przepraszam za spóźnienie. Proszę otwórzcie podręczniki na rozdziale trzecim – wyrzucił z siebie jednym tchem nim dotarł do swojego biurka. Z trudem utrzymywał się na nogach. Krzesło było dla niego wybawieniem.

- Ale my jesteśmy już na piątym, proszę pana.

Spojrzał na podręczniki na ławce przed sobą. Dlaczego powiedział „trzeci”?

- Racja, przepraszam. Otwórzcie na piątym – rzekł z uśmiechem, otwierając dziennik. Tyle liter… - Morris Braun?
- To nie ten dziennik, proszę pana!

Podniósł wzrok i rozejrzał się po klasie. Klasa – dziennik, dziennik – klasa. Te liczby. Twarze, które zaczęły mu się mieszać.

Drżące palce przy skroniach – ostatnia rzecz, jaką pamiętał.

*
- Ałć…

Obudził go koszmarny ból. Złapał się za głowę, która najwyraźniej szykowała się, aby za chwilę eksplodować.

- Jak się pan czuje?

Pani Meier, szkolna pielęgniarka. Uśmiechnął się do niej ciepło, lecz dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, co właściwie robi na łóżku w jej gabinecie.

- Stracił pan przytomność na lekcji – oznajmiła jak gdyby było to coś zupełnie normalnego. Lambert spojrzał na nią zdziwiony. – Tak, tak, właśnie tak było. Ciężka noc, prawda? Nie wzywałam pogotowia, bo wyglądało mi to na zwykłe omdlenie z przemęczenia. Budził się pan już kilka razy, nie wiem czy pan pamięta.
- Pewnie tak było. Miałem…ciężką noc. Kłótnia z bliską osobą.
- Nie musi mi się pan tłumaczyć – kobieta machnęła ręką. – Proszę jechać do domu i porządnie się wyspać.
- A moje zajęcia?
- Na pewno mają już za pana zastępstwo.

Powoli postawił stopy na podłożu. Świat zawirował. Może powinien wezwać taksówkę?

- Dziękuję za wszystko. Miłego dnia.
- Miłego.

Zostawił pielęgniarkę samą zajętą wypełnianiem jakichś papierów przy akompaniamencie muzyki płynącej ze starego rozklekotanego radia.

*

Było już po piętnastej, a na horyzoncie nie pojawiał się ani Sauli, ani Adam. Musiał im naprawdę dopiec poprzedniego wieczoru. Kąciki jego ust przesunęły się lekko w górę. Niewiele myśląc odszedł w stronę znajomego miejsca.

- Hej Bill!
- Siema.

Jego stara grupa, liczniejsza niż ostatnio. Było ich pięciu, wiek od 14 do 17 lat. Razem spędzali czas, wpędzali się w kłopoty. Jedyni jakkolwiek bliscy dla niego ludzie, poza Tomem rzecz jasna.

- Jak leci?
- Udało mi się wyrwać na chwilę, może nawet na dłużej.
- No nareszcie! Dobra robota!
- Gdzie ty właściwie teraz jesteś?
- U jakiegoś typa od Lamberta. Wiecie, tego od niemca i angola.
- Od tego pedała?!
- Uważaj w nocy… No wiesz.
- Dajcie spokój! Najlepszy nauczyciel w tej budzie!
- Może dla ciebie Teo.
- Ej – niespodziewanie odezwał się jeden z najstarszych członków grupy. – Chodźmy stąd. Pogadamy w Kącie.

Kąt był kawałkiem terenu przy zgięciu ogrodzenia, osłoniętym z dwóch stron gęstymi krzakami. Pracownicy sierocińca rzadko tam przychodzili między innymi ze względu na trudne dojście do tego miejsca. Droga idąca pomiędzy siatką a budynkiem zwężała się do tego stopnia, że dorośli mieli problem z przedostaniem się tamtędy. Dotyczyło to również niektórych wychowanków ośrodka.

Byli już u celu, gdy Bill zauważył znajomy kawałek materiału wystający spod kurtki jednego z kolegów.

- Blake, skąd masz tę chustkę? – warknął w stronę niższego od siebie szatyna.
- Co cię to obchodzi? – usłyszał w odpowiedzi. Chłopak nawet nie raczył się odwrócić.
- To chustka Toma, oddawaj ją! – zażądał Kaulitz jeszcze bardziej zdenerwowany. Wszyscy przystanęli, by obserwować sytuację.
- Znalazłem ją, więc jest moja. Spierdalaj – spokojna odpowiedź.
- Jak śmiesz…

Młodszy chłopak znany był w ośrodku ze swojego temperamentu, który jedynie wpędzał go w kłopoty. Tym razem nie było inaczej.

Jego zamach nie dość, że słaby, był na dodatek niezbyt celny, w przeciwieństwie do ciosu jego przeciwnika. Blondyn został przyparty do ogrodzenia. Nie był w stanie się wyrwać.

- Nie będę słuchał takiego śmiecia jak ty!
- Co?!
- Po jaką cholerę tu wracałeś?! Mało ci jeszcze, że przez ciebie Bruno siedzi?! Jeszcze ktoś ci potrzebny?!
- Bruno zabił Toma!
- Tom był kretynem, choć i tak mniejszym niż ty!
- Zamknij mordę!

Nie miał siły w niczym poza swoim gardłem. Ręce, nogi, nic nie dawało sobie rady w starciu z drugim ciałem. Tak trudno być słabym…

*

- Tego mi było trzeba… - mruknął, przeciągając się w swoim małym łóżku. Przewrócił się na bok i wtulił w poduszkę. Drzemka dobrze mu zrobiła, czuł się nieporównywalnie lepiej niż rano.

Telefon zawibrował na szafeczce obok. Adam, choć bardzo się opierał, zmusił się do wyciągnięcia ręki. SMS. „Nieodebrane połączenie z godziny 17:30. Numer…” Wyłączył wiadomość. Nieodebranych połączeń było co najmniej siedem. Przeklął pod nosem. Do kogo dzwonić najpierw, do szkoły czy do Sauliego? Dylemat rozwiązał się sam.

- Halo? – jęknął zaspany.
- Myślałem, że już się do ciebie nie dodzwonię! Odbieraj ten cholerny telefon!
- Błagam cię, ciszej… - wydusił z siebie, łapiąc się za głowę. – Miałem koszmarny poranek, zrozum mnie…
- Masz rację, przepraszam. Ja po prostu… Ja już zaczynałem wariować! Najpierw nie mogłem się do ciebie dodzwonić, w szkole powiedzieli mi, że zemdlałeś i pojechałeś do domu, potem znowu cisza… Gdyby nie portier, wywaliłbym drzwi do twojego mieszkania!
- Już wszystko ok, przepraszam, że cię zmartwiłem – powiedział, gdy udało mu się przebić przez potok słów tak niespotykany w wykonaniu tego blond mruka.
- Nie, Adam, to ja przepraszam. Naprawdę. Za dzisiaj, za wczoraj… Przesadziłem.
- Daj spokój. Wściekłeś się i nie panowałeś nad sobą. Zapomnijmy o tym.
- Chciałbym o tym zapomnieć, ale chyba się nie da. Mogę przyjechać? Wolałbym mieć cię na oku.
- Już nic mi nie będzie, ale jasne. Czemu „chyba się nie da”?

Sauli na moment zawiesił głos. Starał się odpowiednio dobrać słowa i ton.

- Ten, no, ech… Ten dzieciak jest w szpitalu. Miał spięcie ze swoimi.

*

Fala chłodnego powietrza uderzyła w jego ciało. Pewnie zamknąłby okno, gdyby nie był tak straszliwie obolały. Niestety Blake i reszta postanowili tego dnia nie mieć dla niego litości. Przeżył, choć nie było to życie jego marzeń, raczej ciągnący się koszmar. Koszmar na jawie, czy może być coś gorszego? Zakaszlał. Niesiony desperacją, nacisnął odpowiedni przycisk przy ścianie. Robiło się naprawdę zimno, a on nie należał do osób o dobrym zdrowiu. Nie musiał długo czekać na przybycie pielęgniarki.

- Coś się stało? – rzuciła na wejściu.
- Mogłaby pani zamknąć okno?

Brązowe tęczówki obserwowały, jak kobieta szybko podchodzi do okna i zamyka je z hukiem.

- Te dzieciaki! Myślałby kto, że ja nie mam nic pilniejszego do roboty… - zdążyła burknąć nim ponownie zniknęła za drzwiami. Po korytarzu przez dłuższą chwilę roznosił się stukot jej niskich obcasów.

Wsunął się głębiej pod kołdrę, wykorzystując jej część do obwiązania swojej ręki. Zasnął dopiero nad ranem, gdy upiorne drżenie przestało mu już przeszkadzać.

*

Wypisano go ze szpitala po południu następnego dnia. Do końca był sam, bo któż miałby go odwiedzić? Dopiero w recepcji spotkał się z jednym z pracowników sierocińca, który został zobligowany do wypełnienia formalności. Rozmawiali lakonicznie. Zarówno w szpitalu jak i w samochodzie padło między nimi zaledwie kilka słów.

- Nie jedziemy do ośrodka? – spytał Bill, zdziwiony, że minęli znajomą okolicę.
- Nie. A co, chciałbyś?
- Nie.

Z początku nie zrozumiał, co się dzieje, dokąd ten mężczyzna go wiezie, lecz parę kilometrów później wszystko stało się jasne. Opuścił samochód pod wysoką żelazną bramą, gdzie czekał już na niego blondwłosy jegomość w kurtce moro i ciężkich butach.

*

Drzwi skrzypnęły, informując wszystkich o możliwości przejścia. Nastolatek wkroczył do pomieszczenia jako pierwszy. Znał już to miejsce, nie musiał się z nim ponownie zaznajamiać. Ściany nie zmieniły koloru, meble nie przesunęły się ani o milimetr. Mimo wszystko czuł się tutaj inaczej niż poprzednio.

Jego torba wylądowała na podłodze. Starszy blondyn wyszedł bez słowa.
Stuknięcie drzwi, szczęk zamka. Znów był sam na tych kilku metrach kwadratowych.

Położył się na łóżku. Sprężyny zgięły się pod jego ciężarem. Skulił się nieznacznie i skrył po kołdrą. Po raz pierwszy od dłuższego czasu udało mu się tak szybko rozluźnić i usnąć. Po raz pierwszy od dawna czuł się bezpieczny.

*

- Nie mam dobrych wiadomości, jest tylko gorzej – zakomunikował ponuro lekarz po obejrzeniu chorej ręki. Usiadł ciężko na swoim miejscu. – Będę szczery, w takiej sytuacji nawet rehabilitacja może niewiele pomóc. Przykro mi.
- Cholera… - szepnął Lambert. Zatopił palce we włosach. Tak bardzo obawiał się podnieść wzrok i zobaczyć te wszystkie emocje na młodej twarzy. Odważył się dopiero po chwili. Wolałby tego nigdy nie zobaczyć, ani drżących ust, ani zaszklonych oczu. Niczego.

Wyciągnął do niego rękę. Szczupła sylwetka mignęła mu przed oczami. Trzask drzwi.

- Zapisze go pan mimo wszystko?
- Oczywiście. Zawsze trzeba spróbować.

*

Zatrzasnął się w kabinie. Z całych sił usiłował powstrzymać to żałosne wycie, próbujące wyrwać się z jego gardła. Utkwił wzrok w ręce, która trzęsła się jak galareta.

- Ty jebana suko!!!

Jedno uderzenie, kolejne. Bolało.

- Dlaczego mi to robisz?!

Z szeroko rozchylonych powiek wypływały kolejne łzy. Ściekały po gładkiej skórze wprost na podłogę. Wkrótce i on się na niej znalazł, osłabiony bólem kolejnych ciosów.

- Ał…

Dyszał. Trząsł się. Podkulił nogi i przycisnął je do klatki piersiowej, by poczuć chociaż odrobinę ciepła. Oparł głowę o swoje kolana.

*
Uchylił drzwi, wciąż będąc w nie najlepszym stanie. Gładził obolałą rękę i przyciskał ją do swojego ciała.

Jego nauczyciel stał naprzeciwko kabiny. Ciekawe, ile usłyszał? Bill unikał jego wzroku. Wyciągnął zdrową rękę po swój plecak.

- Ja go zaniosę. Idź już do samochodu.

Kiwnął głową i odwrócił się w stronę drzwi.

- Dasz radę. Wierzę w ciebie – usłyszał za swoimi plecami. Słone krople ponownie napłynęły do jego oczu.

Drache

15.08.2012

#7YearsOfTokioHotel

Korzystając z okazji pragnę życzyć wszystkim Alienom, zwykłym fanom oraz osobom, które czują się związane z datą 15.08, Wszystkiego Najlepszego z okazji kolejnej rocznicy Durch den Monsun! :D
Mam nadzieję, że miło spędzicie ten dzień. :)
Pozdrowienia!



9.08.2012

Sierotka cz.III

Hej!
Na wstępie przepraszam za krótki odcinek. Tak mi się akurat rozłożył materiał. Poza tym w tym tygodniu moja kolej na Barierę, więc mam trochę ograniczony czas. Mam nadzieję, że mimo wszystko odcinek przypadnie Wam do gustu. :)

kitty - Dzięki! :) Miałam nie ustalać konkretnych terminów, bo zwykle ich nie dotrzymuję (taka prawda! wszystko idzie dobrze, dopóki nie mam deadline'a...). Nie wiem dlaczego tak jest... W każdym razie póki co trzymam się wersji: odcinek raz na tydzień w weekend. :)

Dziękuję wszystkim za miłe słowa! <3
Pozdrawiam i życzę miłej lektury!

Część III

- Wstań, jest siódma.

Powieki uchyliły się leniwie. „Gdzie…” W ostatniej chwili odepchnął się od ziemi. Przez sen zsunął się na samą krawędź łóżka.

- Śniadanie na biurku, drugie zaraz ci przygotuję. Przyszykuj się, masz pół godziny.

Sauli odszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Chłopak postawił stopy na podłodze i przetarł twarz. Nie miał ochoty w ogóle zaczynać tego dnia.

*

Szybka podwózka dała mu jeszcze piętnaście dodatkowych minut przed rozpoczęciem zajęć. Nie za bardzo wiedział, w jaki sposób powinien wykorzystać ten czas. Gdyby Tom tu był pewnie poszliby gdzieś razem. Gdyby był.

Odetchnął ciężko, odganiając łzy napływające mu do oczu. „To już nie wróci, bądź silny!”, rozkazał siebie w myślach. Nie było łatwo, brak Toma nie był teraz jego jedyną bolączką.

Dokądkolwiek nie poszedł, czuł na sobie wzrok innych. Jedni współczuli, kilka osób uśmiechnęło się kpiąco. Byli też tacy, co chcieli do niego podejść, lecz w ostatnim momencie rezygnowali. Najwyraźniej nie sprawiał wrażenie osoby pragnącej kontaktu.

- Chcesz coś ode mnie? – warknął w stronę jednego z dzieciaków, gdy szedł środkiem korytarza w stronę właściwiej sali. Nie mógł postąpić inaczej. Miał swój status i honor, których musiał się trzymać, nieważne jak bardzo miał tego dnia ochotę zwyczajnie usiąść na podłodze i poddać się emocjom. Wyć i płakać do utraty sił, licząc, że to pomoże. Nie pomogłoby.

Ta sama sala. Ta sama ławka. To samo miejsce. Na wolnym położył swój plecak. Nikt nie będzie zajmował tego krzesła.

*

Niewiele pamiętał z zajęć, przywdziewanie i utrzymywanie pozbawionej emocji maski pochłaniało całą jego energię. Już na wstępie było źle, gdy nauczycielka przez pomyłkę wyczytała Toma z listy obecności. „Przecież nie żyje, ty głupia suko…”, cisnęło się Billowi na usta. Reszta pedagogów bardziej się pilnowała. Mogliby tylko nieustannie nie wypytywać młodszego Kaulitza o jego stan. „Jak się czuję? A jak mam się, kurwa, czuć…”

Unikał towarzystwa, a raczej to towarzystwo unikało jego i tej morderczej aury, która mu towarzyszyła. Wodził wzrokiem po korytarzu od grupki do grupki, szukając „swoich”. Tak jak zwykle jednak w godzinach szkolnych nie był w stanie ich nigdzie wypatrzyć. Zwykle odnajdywali się nawzajem dopiero po lekcjach, gdyż mieli zajęcia w innych salach z innymi klasami.

Po południu, gdy wreszcie miał wolne, spróbował poszukać swoich kumpli na zewnątrz budynku. Jak na złość trafił wprost na kogoś innego.

- Już jesteś? Dobrze, nie spóźnimy się.

Skrzywił się na widok krótkich jasnych włosów i znajomych tatuaży.

- A co jeśli z tobą nie pojadę? – zapytał zgryźliwym tonem. Mężczyzna uśmiechnął się.
- Ułatwisz mi sprawę. Ja dzwonię do Adama, on do pani dyrektor – rzekł, rozłożywszy ręce. – Nie będę się z tobą szarpać jak z dzieckiem.

Spuścił wzrok, burcząc coś wściekle. Załatwianie spraw z grupą będzie musiało poczekać.

*


- Dzień dobry, proszę usiąść. Zaraz obejrzę rękę.

Niezbyt dobrze czuł się w gabinecie, mimo iż Adam zgodził się zostać na korytarzu. Sauli uznał, że w ogóle nie ma po co opuszczać samochodu.

- Długo już tak masz? – spytał łysawy mężczyzna koło czterdziestki. Wydawał się być sympatyczny.
- Od ponad roku drżała tylko trochę. Teraz od jakiegoś tygodnia jest gorzej.

„Bruno. Tom. Strzały.” Znów wspomnienia.

- Coś spowodowało, że ręka zaczęła drżeć ten rok temu?
- Bójka.
- Rozumiem. O wypadku opowiadał mi Sauli. Zdejmij koszulkę i połóż się.

Przełknął ślinę. Nie przewidział takiego obrotu sprawy.

- To konieczne? – spytał cicho.
- Muszę widzieć mięśnie, poza tym chcę obejrzeć twój kręgosłup. Ostrzegam, że to może boleć. Nie wiem, jak zrosły się twoje rany ani co dokładnie spowodowało uszkodzenie.

*

- Już po wszystkim. Mogę pana prosić na chwilę? – lekarz zwrócił się do Adama. Mężczyzna spojrzał na nastolatka, który właśnie wyszedł z gabinetu w wyraźnie kiepskim nastroju i z obolałymi plecami.
- Słucham, coś się stało? – wszedł do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
- Proszę usiąść, to zajmie chwilę – medyk wskazał krzesło przy swoim biurku. – Po prostu ze względu na przepisy muszę panu powiedzieć o moich zaleceniach i spostrzeżeniach.
- Jasne.
- Sporządziłem dokładny opis problemu, w razie gdyby chcieli państwo np. zlecić dodatkowe badania czy zmienić lekarza. To zawsze ułatwia pracę. Dla chłopaka mam listę ćwiczeń, które powinien wykonywać regularnie. Nie mówię, że od razu, bo niektóre ruchy nadal sprawiają mu ból, ale im szybciej zacznie tym lepiej.
- Rozumiem, dziękuję. Czy skieruje go pan na rehabilitację?
- Na razie nie, z poważnymi zabiegami wolałbym poczekać. Proszę zgłosić się za tydzień na kontrolę, wtedy zobaczymy.
- Czy jest coś jeszcze?
- Właściwie jedna rzecz – rzekł, przysuwając się do stołu. – Czy ten chłopak miał jakieś przejścia? Nie mówię o wypadku, raczej o wcześniejszych rzeczach.

Lambert zmarszczył brwi.

- Czy chodzi panu o coś konkretnego? – spytał skonsternowany.
- Ciężko mi stwierdzić coś konkretnego, nie jestem psychologiem. Z łatwością mogę jednak orzec, że ten dzieciak jest bardzo wystraszony. Pracowałem z różnymi osobami, często ofiarami wypadków, ale nie spotkałem się jeszcze z takim przypadkiem.
- To młody chłopak, który dopiero co stracił jedyną bliską mu osobę. Ma prawo być zagubiony.
- To prawda, chciałem po prostu zwrócić uwagę na problem.
- Dziękuję.
- Oto wszystkie dokumenty i zalecenia. Proszę uważać na tego dzieciaka.

Kiedy opuścił gabinet, przywitało go chłodne spojrzenie. Bill siedział w poczekalni i patrzył na niego spode łba. Lambert tylko pokręcił głową.

- Chodź, wracamy.

*

Wodził wzrokiem po kolejnych linijkach znaków, usiłując znaleźć odpowiednią kombinację. Nie było to łatwe, wszystko go rozpraszało. Od Adama siedzącego tuż obok i czekającego na jego odpowiedź, przez Sauliego opierającego się o zamknięte drzwi, po intensywnie drżącą rękę. Nie potrafił się skupić.

- Spróbuj, to nie jest trudne – odzywał się co chwilę jego nauczyciel. To tylko pogarszało sprawę. Wściekle przyciskał niesprawną kończynę do swojego ciała. Dlaczego ona tak się trzęsła? Czemu nie dało się tego wyłączyć? Przygryzał wargę ze złości, lecz to zdawało się nie pomagać. Działało wręcz odwrotnie, im bardziej Bill się denerwował, tym mniej znośny stawał się ten niekontrolowany przez niego odruch. Chciało mu się płakać z bezsilności.

- No dalej, powiedz.
- Przestań… - wycedził przez zęby. Choć to nie te słowa cisnęły mu się na usta, notes oraz obecność opalonego mężczyzny z tatuażami na ramieniu skutecznie go hamowała.
- Nie mogę. Musisz zrobić to zadanie.

Adam co i raz spoglądał bezradnie w kierunku Sauliego. Siedzieli tak już od godziny, a postępy były znikome, jeśli nie powiedzieć żadne. Byli dopiero w połowie pracy domowej z angielskiego, a przed nimi jeszcze trudniejsze przedmioty, takie jak matematyka. Jej zresztą najbardziej obawiał się Lambert, który na co dzień uczył literatury i angielskiego.

- Chcesz zrobić przerwę? – zaproponował w końcu.
- Chcę to już mieć za sobą…

Było mu żal tego chłopaka. Widział te wściekłe spojrzenia skierowane w stronę nieposłusznej kończyny. Bardzo chciał mu pomóc, jednak nie miał wyboru, musiał pogodzić się ze swoją bezsilnością.

Znów zwrócił wzrok ku byłemu policjantowi.

- 10 minut przerwy – zarządził, dając znak Koskinenowi. Obaj opuścili pomieszczenie. Na placu boju został jedynie Bill. Przepełniony bólem jęk.

- Kurwa mać…

Drache

2.08.2012

Sierotka cz.II

Hej wszystkim!
Szczerze mówiąc nie spodziewałam się aż takiego odzewu, bardzo dziękuję za wszystkie komentarze! :) 

Agnes Scarlet May - Dziękuję. :) Prawdę mówiąc mam jakieś sadystyczne skłonności i w moich wcześniejszych opowiadaniach bohaterom zdarzało się umierać bądź cierpieć. ;p Z drugiej strony nie lubię czytać o takich rzeczach. Dziwna sprawa.

Murasaki - Jestem złym człowiekiem. ;p

Anonim z 1.08.12 - To zabrzmiało trochę okrutnie. ^^''

Jeszcze raz dzięki i zapraszam na kolejną część. :)
Pozdrowienia!


Część II

Ciepłe kolory ścian nie pomagały mu się uspokoić. Trząsł się jak osika, podczas gdy Sauli wykonywał za niego wszystkie niezbędne czynności, takie jak rozmowa z pielęgniarkami, lekarzami, a także z dyrektorką sierocińca. Sam nie był w stanie tego zrobić. Obraz martwego nastolatka nie znikał sprzed jego oczu. Swoim stanem przykuwał uwagę pracujących na miejscu medyków.

- Wszystko w porządku? – spytała kolejna pielęgniarka. Czwarta, może piąta z rzędu.
- Wszystko ok, miał swoje przeżycia – odpowiedział za niego blondyn. Nauczyciel zdołał zmusić się jedynie do kiwnięcia głową. Kobieta odeszła w swoją stronę. – Adam, proszę cię, weź się w garść. Rozsypiesz się, a razem z tobą to stare krzesło.

Lambert zdołał na powrót nawiązać kontakt z rzeczywistością. Dłoń na jego ramieniu.

- Nie chcę nigdy więcej widzieć czegoś takiego… - powiedział cicho, wzbraniając się przed płaczem.
- Myślę, że już nie będziesz miał okazji.
- Oby…

Donośny stukot obcasów sprawił, że obaj unieśli głowy. Podeszła do nich niska starsza pani o związanych w kok jasnych włosach. Była bardzo przejęta.

- Boże, Adam! – uniosła głos, uwiesiwszy się mężczyźnie na szyi.
- Spokojnie pani dyrektor. Proszę, spokojnie – uspokajał ją Adam. – Nie powinna się pani denerwować.

Kobieta zaszlochała cicho.

- Jak to się mogło stać! Nie jestem w stanie sobie tego nawet wyobrazić! Nasz wychowanek… Boże Przenajświętszy…

Zamilkli i pozwolili nowoprzybyłej na płacz. Niektórzy ludzie tego potrzebują. Koskinen wyciągnął z kieszeni chusteczkę. Po dzisiejszym dniu wiedział już, że zawsze trzeba mieć przy sobie co najmniej jedną paczkę.

- Dziękuję i przepraszam – odpowiedziała na jego gest. – Tyle lat zajmuję się tą placówką, ale coś takiego nigdy nie miało miejsca. Zawsze byliśmy w stanie zapobiec tragedii, a teraz… Nie zdążyliśmy.
- Gdybyśmy tylko od razu tam poszli…
- Nie, Adam! – sprzeciwił się blondyn. – Nie wiesz, co dokładnie się stało. Nie wiesz, czy udałoby nam się uratować tego dzieciaka. Powinniśmy się cieszyć, że choć jeden z nich przeżył.
- Masz rację, jak zawsze.
- Nie przesadzałbym, ale miło, że się zgadzasz.
- Czy Bill już się obudził?

Obaj pokręcili głowami.

- Lekarze nie chcieli nam wiele powiedzieć.
- Wiemy tylko, że jego stan jest „poważny”. Jeśli on…
- Adam, otrząśnij się – Sauli kucnął tuż przed nim. Ich spojrzenia spotkały się. – Potrzebujemy cię teraz.
- Zabierz go do domu – odezwała się nagle dyrektorka. – Zrobiliście wszystko, co mogliście, resztą zajmę się ja. Zadzwonię do kilku pracowników, będziemy na zmianę monitorować sytuację.
- To byłoby dobre wyjście. Potrzebujesz odpoczynku.
- Mogę nawet dać ci wolne, jeśli nie będziesz czuł się na siłach, aby w poniedziałek pojawić się w pracy.
- Dziękuję, pani dyrektor.

Mężczyźni powoli wstali i zabrali swoje rzeczy.

- Zajmę się sprawą Toma i przygotuję wszystko do pogrzebu. Najtrudniejsze jednak dopiero przed nami – ich oczy zwróciły się ku drobnej postaci. – Bill będzie potrzebował naszej pomocy. Sam może sobie z tym wszystkim nie poradzić.

Brunet kiwnął głową. Rozumiał słowa kobiety, lecz jego gest bardziej wynikał z grzeczności niż z jego obecnej postawy. Przed oczami wciąż pojawiały mu się potoki koszmarnej czerwieni.

*

Tom? Gdzie jesteś? Nie czuję cię przy mnie…

Jestem tu.

Gdzie? Tu jest zimno…

Jestem przy tobie.

Kłamiesz! Nie ma cię tu! Boję się, Tom…

Jestem przy tobie, ale nie tak jak to sobie wyobrażasz. Muszę iść, pamiętaj o mnie.

Dokąd? Dokąd musisz iść? Pójdziemy tam razem!

Ty nie możesz tam iść. Jeszcze nie.

To nie w porządku!

Życie nie jest w porządku. Śmierć również nie jest.

Śmierć?

Kocham cię, braciszku.

Nigdy tak do mnie nie mówiłeś.

To był mój błąd. Zawsze unikałem zabaw w wyznania. Długo się nie zobaczymy, chcę żebyś wiedział, ile dla mnie znaczysz.

Co?! Nic nie rozumiem!

To nieważne. Kocham cię i zawsze będę przy tobie. Kiedyś się spotkamy.

Nie odchodź, błagam cię!!! Ja… Nie dam rady…

Jeden z nas dostał szansę, Bill. Jesteś nim ty. Nie płacz i nie bój się. Gdy już się spotkamy, wszystko będzie jak dawniej. Do tego czasu musisz być dzielny.

Nie każ mi! Nigdy taki nie byłem! To ty trzymałeś mnie za rękę!

Pora żebyś zaczął iść o własnych siłach. Nie płacz, to nic nie da. Bądź silnym facetem. Nie daj się światu.

*

- Dasz sobie radę, dasz sobie radę, dasz… Kogo ja oszukuję!

Ostatni raz denerwował się tak na swojej rozmowie o pracę. Miał trudności ze stawianiem kolejnych kroków w linii prostej. Jego nogi drżały podobnie jak całe jego ciało. Jak ma mu to powiedzieć?

- Dzień dobry, nazywam się Adam Lambert. Jestem z sierocińca…
- Sala 19.

Odwrócił się i ruszył do sali. Na co on liczył? Na wsparcie? I tak chyba lepiej będzie załatwić to samemu.

Zapukał do drzwi i odczekał chwilę. Cisza. Zapukał znowu. To samo. Zerknął do środka.

Pokój był nieduży, specjalnie wybrany dla „pacjenta z problemami”. Tak zwykle traktowano dzieci z domu dziecka, jak osobną kategorię. Było to dość okrutne, lecz Lambert wiedział, że czasem tak jest lepiej. Nigdy nie wiadomo, co osoby tak brutalnie potraktowane przez los mogą zrobić. Zwłaszcza takie jak Bill. Zwłaszcza teraz.

Leżał na łóżku odwrócony od drzwi. Jego drobne ciało otulała szpitalna kołdra, spod której można było dostrzec jedynie kilka kosmyków dłuższych włosów w kolorze ciemnego blondu. Spał, czuwał, nie wiadomo. Adam nie widział jego twarzy.

Nauczyciel podszedł bliżej i mimo obaw usiadł na krańcu łóżka. Powiódł wzrokiem na ścianę. Czerwony przycisk, który w każdej chwili mógł wyratować go z kłopotów. Westchnął cicho. Musi ukryć zdenerwowanie.

- Bill? – zagadnął do chłopaka. Nieznaczny ruch materiału. Nie spał. – Bill, wiem, że to nie jest dobry moment, ale muszę z tobą porozmawiać.
- Nie mamy o czym.

Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Nie spodziewał się współpracy.

- Chodzi o to co wydarzyło się w zeszłym tygodniu.
- Odwal się.

Coraz chłodniejszy, agresywniejszy ton. Jeszcze jedna próba.

- Bill, Tom…
- Odpierdol się do kurwy nędzy!!! Nie widzisz, że mam gdzieś gadkę z tobą?!

Odskoczył wystraszony, gdy chłopak znienacka zerwał się do siadu. Na szczęście kroplówka ograniczała mu ruchy.

- Spierdalaj stąd!!! Daj mi spokój!
- Uspokój się i zmień ton.
- Nie!

Czerwony przycisk. Nie miał wielkiego wyboru. W sali w mig pojawiło się kilka dodatkowych osób. Blondwłosy nastolatek cofnął się. Wiedział, że nie ma szans.

- Wszystko w porządku, proszę pana?

Brunet na powrót odwrócił się w stronę brązowych tęczówek, które zdążyły się już skryć. Ciało było skulone, spięte. Chłopak się bał.

- Tak, już wszystko w porządku – odpowiedział spokojnie, nie odrywając wzroku od szczupłej sylwetki. Wyszedł z pokoju wraz z personelem.

Lambert choć wciąż roztrzęsiony, z ulgą opuścił szpital i skierował się do domu. Długo nie potrafił wymazać z głowy obrazu zapuchniętych czerwonych oczu swojego ucznia.

*

- Chyba zwariowałeś…
- Jestem śmiertelnie poważny.
- Nie! Nie! I jeszcze raz nie! Adam, nie zbawisz świata! Tego dzieciaka tym bardziej nie!
- Chcę dać mu szansę! Może coś z niego będzie…
- Z takich jak on już nic się nie odzyska. Tacy się nie zmieniają! Może gdyby był młodszy.
- On nie da sobie rady!
- To już nie twoja wina! Zajmij się innymi, oni też cię potrzebują.
- Jesteś bez serca.
- Jestem realistą, Adam. W przeciwieństwie do ciebie.
- Daj mu szansę! Chociaż miesiąc. Jego rany powinny się dokładnie zagoić. W sierocińcu nie ma na to szans!
- Przesadzasz.
- On potrzebuje rehabilitacji.
- Bo?
- Kula uszkodziła nerw. Już wcześniej miał problemy z lewą ręką, a teraz w ogóle ledwo może cokolwiek w niej trzymać.
- Czemu tak bardzo starasz się mnie przekonać?
- On się boi, Sauli. Został sam i nie da sobie rady. Wiesz jak działają zorganizowane grupy.
- Przywództwo nie przejdzie na niego?
- Nie ma szans.
- Jeśli tak jest to ustawią go wcześniej czy później. Jaki jest sens chronienia go przez miesiąc? Ma przed sobą jeszcze ponad rok w sierocińcu.
- Jest szansa, że przez ten miesiąc uda nam się dostosować ośrodek do nowej sytuacji. Więcej obsługi, zajęć dla dzieciaków. Wszystko żeby odwrócić ich uwagę.
- I to wszystko dla jednego niewdzięcznego gówniarza?
- Korzyści będą również dla całej reszty. Proszę, zgódź się.
- Przeliczę finanse i wtedy zdecyduję.
- Co ja bym bez ciebie zrobił…
- Przygarnął cały sierociniec, to na pewno.

*

Ostrożnie odsunął rękę od swojego ciała. Całą drogę przyciskał ją do siebie tak mocno, że pomału zaczynał tracić w niej czucie. Co jednak miał zrobić, jeśli kończyna uparcie drażniła go swoim nieustającym drżeniem? Nie pomagał ani opatrunek, ani leki. Nic nie pomagało.

Znużony oparł głowę o szybę. Choć minęła jedynie połowa dnia, on nie miał już siły na więcej. Wypisanie ze szpitala, wizyta w sierocińcu, zabranie swoich rzeczy, wizyta na cmentarzu na grobie brata, a teraz jeszcze to. „Ten dzień mógłby się już skończyć…” Nie miał pojęcia, dokąd jechał i prawdę mówiąc niewiele go to obchodziło. Potrzebował łóżka, łazienki, jedzenia i świętego spokoju, reszta była nieważna.

- Już prawie jesteśmy.
- Wszystko mi jedno.

Wtedy jeszcze nie wiedział, że igra z ogniem.

Pojazd wjechał na teren sporej posesji. Kątem oka przyjrzał się ogrodzeniu. „Niełatwo będzie stąd nawiać.” Oprócz najeżonego szpikulcami płotu miałby do pokonania kłujący żywopłot. „Na wszystko jest sposób, ale to później.”

- Dojechaliśmy.

Przyjął to do wiadomości. Mężczyzna wyłączył silnik i wysiadł z auta. Był sporo niższy od niego, nie wydawał się więc groźnym przeciwnikiem.

Drzwi po jego stronie uchyliły się.

- Nawet o tym nie myśl.

Bill spojrzał na niego z niezrozumieniem.

- Rozumiem, że przyglądałeś się ogrodzeniu, bo interesuje cię architektura krajobrazu i wcale nie planowałeś ucieczki?

Jego oczy otworzyły się jeszcze szerzej. „Skąd on to…”

- Wysiadaj, pomogę ci z torbą.

Chłopak posłusznie opuścił samochód i stanął przy bagażniku. W skupieniu obserwował jak kierowca wyciąga ze środka kolejne rzeczy. Przyjrzał się jego posturze; widocznie zarysowane mięśnie, kilka blizn, liczne tatuaże na opalonej skórze. Czy to możliwe, że się przeliczył?

- Podobam ci się, że tak mnie lustrujesz?

Kaulitz zjeżył się i odwrócił z obrzydzeniem.

- Idź do drzwi. Będę szedł tuż za tobą.

Jego ton był bardzo zdecydowany, a nawet władczy. Tak bardzo różnił się od Lamberta, który podobno wysłał go po niego. Kimkolwiek był ten gość, Bill był zmuszony czuć do niego szacunek.

- Nie planuj nic głupiego.

Znów był o dwa kroki przed nim. Jak on to robi?!

Zatrzymali się przed wejściem. Niższy blondyn wyciągnął z kieszeni pęk kluczy.

- Mówiłem to już, ale powtórzę jeszcze raz – rzekł, otwierając zamek. – Nazywam się Sauli Koskinen i biorę cię pod swoją opiekę tylko na czas określony i tylko dlatego, że Adam mnie o to poprosił. Adam przyjedzie tu później, teraz pracuje. Jakieś pytania? – chłopak uciekał wzrokiem. Nawet to spojrzenie jasnoniebieskich oczu było dla niego dominujące. – Wchodź.

Nie rozglądał się zbytnio, pragnął zapamiętać jedynie najważniejsze szczegóły. Gdziekolwiek jednak nie popatrzył, czuł na sobie wzrok Sauliego. Nie potrafił nawet na moment zapomnieć o jego obecności i przeszywającym spojrzeniu.

- Tu zamieszkasz.

Mężczyzna pchnął drzwi. Obaj weszli do niewielkiego jasnego pokoju z drewnianą podłogą, dużym oknem i najważniejszymi meblami: łóżkiem, biurkiem, szafą i półką z książkami. Wszystko w brązowej tonacji.

- Po prawej masz łazienkę. Kupiliśmy ci kilka rzeczy typu szampon czy pasta do zębów – Koskinen ponownie odwrócił się do chłopaka. Jego głos przybrał jeszcze mocniejszy ton. – Cokolwiek zniszczysz, będzie na twoją niekorzyść. Nie łudź się, że jeśli coś rozwalisz, przyniesiemy ci nowe. Jeśli zrobisz syf, będziesz miał syf i to nie nasza sprawa. Będziesz dostawał cztery posiłki dziennie i to też twoja rzecz, czy się nimi najesz. Na lekcje będę cię zawoził do szkoły, w tej kwestii nic się nie zmieniło. Po zajęciach Adam będzie pomagał ci w pracach domowych. Dodatkowo będziesz również uczęszczał na rehabilitację ręki. Znam dobrego lekarza. W razie czego przy drzwiach masz przycisk z dzwonkiem żeby mnie zawołać. Jakieś pytania?
- Za co trafiłem do więzienia?

Sauli zaśmiał się i pokręcił głową, co tylko bardziej zirytowało Kaulitza.

- Dzieciaku, uwierz mi, nigdy nie chciałbyś trafić do więzienia – powiedział, gdy na powrót spoważniał. – Jeśli nie masz żadnych pytań, ja wracam do swojej pracy.
- Jak długo tu zostanę?
- W planach jest miesiąc, ale to zależy od ciebie i twoich postępów. Oceniać je będzie Adam, więc radzę ci być dla niego miłym. W razie jakichkolwiek problemów nie zawahamy się powiadomić dyrekcję sierocińca.
- Jakby ta stara torba mogła mi coś zrobić! – prychnął.
- Wiedziałem, że nie ma co na ciebie liczyć – blondyn pokręcił głową. – Ona pewnie nic w twoim rozumieniu tego słowa, ale mam nadzieję, że „poprawczak” coś ci mówi. Miej na względzie, że lubią tam takich jak ty.

Starał się nie okazać wzruszenia, lecz wiedział, iż mężczyzna ma rację. Trafił do poprawczaka tylko raz i gdyby nie Tom, z pewnością marnie by tam skończył. Teraz mogłoby być tylko gorzej.

- Tyle ode mnie.
- Będę zamknięty na klucz?
- Nie masz po co szwędać się po domu. Słyszałem o tobie, wiem co nieco o twoim zachowaniu. Na chwilę obecną większe luzy nie są ci potrzebne. Wychodzę, obiad o 16.

Trzask drzwi i szczęk zamka. Bill z niedowierzaniem rozejrzał się po pokoju. „Czy to wszystko dzieje się naprawdę?”

Podszedł do ściany, przy której stało jednoosobowe łóżko. Położył się na materacu. Ledwie się mieścił, złe strony bycia wysokim.

Przysunął się do kąta, tak czuł się bezpieczniej.

„Bądź silny. Bądź silny. Silny…”

Usnął z łzą na policzku.

*

- Już jestem! Masz coś dla mnie? – rzucił głośno Adam, gdy tylko pojawił się w przedpokoju. Po pospiesznym zdjęciu butów i zrzuceniu płaszcza od razu udał się do jadalni. – Ale jestem głodny…
- Tak, zdążyłem zauważyć – westchnął blondyn, nakładając kolejną porcję warzyw. – Jak ci minął dzień?
- Jeszcze niestety nie minął. Mam całą stertę prac do sprawdzenia i wszystko na jutro – mężczyzna załamał ręce. Rozchmurzył się dopiero, kiedy ujrzał przed sobą pełny talerz.
- Ja też mam jeszcze masę roboty. Do jutra muszę skończyć to radio z komisariatu.
- Dużo ci zostało?
- Wymiana kilku kabli i złożenie całości. Powinienem się wyrobić.
- Dobrze, że chociaż ty znasz się na elektronice – rzekł z uśmiechem. – Co z Billem? Sprawiał jakieś problemy?

Sauli wziął kolejny kęs.

- Odkąd przyjechał siedzi cicho. Zaglądałem do niego, ale chyba śpi.
- Miał ciężki dzień, po raz pierwszy był dzisiaj na grobie brata. Musi czuć się koszmarnie. Jeszcze ta przeprowadzka…
- Adam…
- Jutro pierwszy dzień w szkole. Gadałem z nauczycielami. Jeśli coś się będzie działo…
- Adam, otrząśnij się! To nie jest twój problem.
- Wbrew pozorom jest! Mój, a także reszty pracowników.
- Czasem mam wrażenie, że tylko ty tak bardzo angażujesz się w życie tych dzieciaków – westchnął blondyn, po czym skupił się na dokończeniu posiłku.
- Pójdę zobaczyć, co u niego – odezwał się w końcu Adam.
- Odnieś talerz, proszę.
- Ty i twój pedantyzm – zaśmiał się mężczyzna. Spełnił „prośbę” drugiego.
- Nie jestem pedantem, jestem porządny i lubię porządek. To ty jesteś wiecznie roztrzepany – usłyszał spokojne wytłumaczenie. Potargał jasną czuprynę.
- Zaraz przyjdę, ponuraku.

Ciche mruknięcie.

*

- Hej, można? – rzucił na wejściu. – Przyniosłem ci obiad – oznajmił, stawiając talerz na stole. Przysunął krzesło do łóżka, na którym leżał chłopak, spoglądający na niego pełnymi podirytowania oczami. Obrócił się i usiadł na materacu, starając się jednak nie odsuwać od ściany.

- Nie musisz się denerwować, chciałem tylko zapytać, jak się czujesz.

Krótkie prychnięcie i odwrócenie głowy mówiło wystarczająco wiele.

- Jestem w pierdlu, jak mam się czuć? – burknął Bill. – Czemu tu jestem? Chcę wrócić do sierocińca.
- Razem z panią dyrektor uznaliśmy, że tak będzie lepiej –odpowiedział spokojnie Adam. Znów prychnięcie. „Dlaczego on jest taki agresywny?” – Twoje rany jeszcze się nie zagoiły. Tutaj będzie ci lep…
- Mam gdzieś co sądzicie!!! Chcę wrócić do siebie!

Pierwszym odruchem było cofnięcie się, lecz Lambert zatrzymał mięśnie. Okazanie strachu byłoby najgorszym z możliwych rozwiązań. Przyjrzał się postawie chłopaka. Lekko zgarbiony z oczami przysłoniętymi grzywką. Drżące ciało. Palce zaciskające się na zbyt dużych jeansowych spodniach.

- Tak będzie, gdy uznamy to za stosowne – powiedział stanowczo. Bill zjeżył się jeszcze bardziej, ale nie ruszył się z miejsca. – Radzę ci popracować nad sobą. Nie zgodzę się na powrót agresora do ośrodka.
- Doradzaj sobie, złamasie.

Adam popatrzył na niego surowo, po czym wyjął ze spodni niewielki notatnik. Usiadł przy biurku i otworzył jedną ze stron. Zwinnie nakreślił na niej kilka linijek tekstu, czemu towarzyszyło zdziwione spojrzenie nastolatka.

- Masz pięć szans lub mniej w zależności od wagi przewinienia. Potem nie ma już żadnego „ale”, ja rozmawiam z panią dyrektor, ty pakujesz rzeczy i żegnamy się bezpowrotnie. Dobrze wiesz, że po poprzednim razie wystarczy byle co żebyś wrócił do zakładu poprawczego. Rozumiemy się?

Zacisnął zęby. Musiał się poddać, nie miał wyjścia.

- Tak…

Tak bardzo nienawidził, gdy ktoś miał nad nim przewagę.

*

Wyszedł i przekręcił klucz w zamku. Dopiero wtedy mógł pozwolić sobie na uspokojenie się. Praca z Billem miała być ciężka, lecz nie przypuszczał, że będzie aż tak męcząca. W ciągu kilku minut stracił więcej energii niż przez cały dzień pracy.

Sauli stał przy drzwiach.

- Rzadko bywasz surowy.
- Tak, wiem. To niestety moja wielka wada – westchnął, rozmasowując skronie. Nagłe zdenerwowanie wywołało u niego ból głowy. Kiedy tylko znaleźli się w salonie od razu zaległ na kanapie.
- Myślisz, że uda ci się utrzymać w ryzach tego dzieciaka? – spytał Sauli, siadając przy swoim stanowisku pracy. – Nie chcę rozwalonego pokoju.
- Póki poprawczak działa na jego wyobraźnię powinno być dobrze – przeczesał palcami gęste włosy. – Mam tylko nadzieję, że nie przegnie i naprawdę tam nie trafi.
- Chyba zdaje sobie sprawę, że jego rówieśnicy zrobiliby sobie tam z niego żywą zabawkę.
- Nie chcę tego sobie nawet wyobrażać.
- Nie musisz, to nie twój problem. Wracasz do siebie?
- Na razie nie, wziąłem zeszyty ze sobą. Wieczorem wrócę, mam bliżej do pracy.
- Wiem, przecież to jeden z nielicznym powodów, dla których jeszcze płacisz za tę klitkę…
Drache