Między Światami
Nie pamiętam,
jaki to był dzień ani jaka była pogoda. Jedyne co pamiętam to strach i stres,
które trawiły moje nieszczęsne ciało. Miały ku temu powód. Pierwszy raz w moim
dość krótkim wtedy życiu miałem zamieszkać sam. No, może niezupełnie sam, ale
nadal wydawało mi się to lepsze niż perspektywa spędzenia kolejnych miesięcy na
garnuszku rodziców. Miałem 24 lata i niewielką wiedzę o świecie. Byłem świeżo
po studiach, a wcześniej rzadko opuszczałem rodzinny dom. Mama zawsze odciągała
mnie od wszelkich „szalonych” pomysłów.
Taksówka
podjechała na parking sporego strzeżonego osiedla. Kierowca spytał mnie, czy
aby niepotrzebna mi pomoc z bagażami. Odparłem, że nie. Jak by to wyglądało?
Młody, zdrowy chłopak nie potrafi poradzić sobie z torbą i plecakiem?
Dopiero
później doszedłem do wniosku, że w tamtej sytuacji pomoc nie byłaby złym
pomysłem…
*
Po kilku
minutach błądzenia po klatkach schodowych i dotarciu windą na właściwe piętro
wreszcie znalazłem się pod właściwymi drzwiami. Moje nowe lokum, miejsce na ziemi.
Wziąłem głęboki wdech i zadzwoniłem do drzwi. Zapomniałem, że w kieszeni mam
klucz.
Nie czekałem
długo. Już po chwili do moich uszu dobiegł dźwięk przekręcanego zamka. W
wejściu stanął mój nowy współlokator.
- Hej, Bruno!
Fajnie cię zobaczyć po latach. Pomóc ci z torbami?
- Hej, nie,
nie trzeba. Dam sobie radę, ale dzięki.
Z ulgą
załadowałem swoje rzeczy do wąskiego przedpokoju. Pot lał się ze mnie
strumieniami.
- Odpocznij
chwilę. Na pewno jesteś zmęczony podróżą.
Zostawiwszy
wszystkie bagaże na podłodze, poszliśmy we dwójkę do salonu, gdzie zasiedliśmy
na skórzanej kanapie. Ciemne meble
idealnie pasowały do tego pomieszczenia. Pokój był jasny i przestronny. Po
latach spędzonych w mieszkaniu w kilkudziesięcioletniej kamienicy takie lokum
wydawało się dla mnie szczytem luksusu.
- Podoba ci
się?
- Żartujesz?
Wygląda świetnie!
- Cieszę się.
Tobiasz
spoglądał na mnie z ciepłym uśmiechem na ustach. Był moim kolegą z liceum, choć
to raczej za dużo powiedziane. Chodziliśmy do tej samej klasy, lecz rozmawialiśmy
ze sobą może raz czy dwa.
- Bardzo się
zmieniłeś przez te lata – zauważyłem, patrząc na niego.
- Każdy kiedyś
dorasta.
Zapamiętałem
go jako buntownika, który wiecznie ściągał na siebie kłopoty. Wyróżniał się
swoim strojem i wymyślnymi, wielobarwnymi fryzurami. Czasami kolor włosów
zmieniał częściej niż bieliznę. Nie był lubiany, ale nigdy nie wyglądał na
kogoś, kto by się tym przejmował. Samotnik chodzący własnymi ścieżkami. Od tego
czasu najwyraźniej wiele się zmieniło. Tamtego dnia obok mnie siedział
szczupły, wesoły chłopak ubrany w wyprasowaną, białą koszulę i ciemne spodnie.
Nadal miał długie włosy, lecz były one ułożone i związane nierzucającą się w
oczy gumką. Wyglądał bardzo profesjonalnie.
- Czym się
teraz zajmujesz?
- Praca
biurowa w jednej z korporacji. Organizacja spotkań, konferencji. A ty?
- Na razie
nic. Skończyłem ekonomię i będę rozglądać się za pracą.
- W takim
razie trzymam kciuki. Na pewno ci się uda, zawsze byłeś dobry z matmy – rzekł
przyjaźnie.
W niczym nie
przypominał cichego buntownika sprzed lat.
- Rozgość się
i rozejrzyj po mieszkaniu. Cały salon jest twój, tak jak się umawialiśmy. W
kącie stoi szafa na ubrania. Masz też zasuwane drzwi, gdybyś potrzebował
prywatności.
- Wielkie
dzięki, naprawdę. Jeśli będziesz stąd czegoś potrzebował…
- Raczej nie
będę – powiedział łagodnym tonem. – Nigdy nie korzystałem z tego pomieszczenia.
Teraz pozwól, że pójdę do siebie. Mam sporo pracy i potrzebuję spokoju.
Pogadamy wieczorem przy kolacji.
- Ok. Nie będę
ci przeszkadzał.
Kiwnął głową i
udał się w swoją stronę. Ja w tym czasie postanowiłem zająć się moimi sprawami.
Już miałem otworzyć torbę z rzeczami, kiedy zadzwoniła mama.
*
Nazajutrz
pierwszą rzeczą, którą zrobiłem po otwarciu oczu, było przejrzenie aktualnych
ofert pracy. Jeszcze będąc u rodziców odpowiedziałem na kilka, ale słysząc co
nieco o sytuacji na rynku pracy, postanowiłem nie czekać na odpowiedź, lecz
dalej rozsyłać aplikacje.
Tego ranka
wstałem dość wcześnie, więc miałem szansę natknąć się na Tobiasza, który właśnie
wychodził z domu. „Chodzący ideał” pomyślałem o nim. W jego ubiorze nie dało
się dostrzec ani jednej skazy.
- Już na
nogach? – zagadnął, widząc mnie przez uchylone drzwi do salonu.
- Im wcześniej
tym lepiej – odpowiedziałem. Chłopak potaknął. – O której wracasz? Może
przygotuję jakiś obiad, czy coś.
- Mną się nie
przejmuj – brunet machnął ręką. – Moje powroty do domu to jedna wielka
niewiadoma. Możesz mi zostawić coś do odgrzania, jeśli bardzo chcesz.
- Jasne.
Miłego dnia!
- Dziękuję i
nawzajem!
Prędko
przekonałem się, jak wiele prawdy kryło się w jego słowach. Przez dwa kolejne
dni, podczas których głównie przesiadywałem w naszym wspólnym mieszkaniu,
powroty Tobiasza miały miejsce o różnych porach, najczęściej jednak po godzinie
dwudziestej.
Dla mojego
współlokatora nasze mieszkanie było hotelem. Ciężko było mi to zrozumieć. Do
tej pory dom kojarzył mi się jedynie z domem rodzinnym. Pomału zaczynałem
tęsknić za moją okolicą.
W środę po
południu dostałem pierwszy telefon z odpowiedzią na moje zgłoszenie. Później
był następny i jeszcze kilka. Naładowało mnie to nową solidną dawką optymizmu.
Może nie skończę tak, jak duża część moich znajomych.
Nawiązując do
tematu moich znajomych, z okazji przeprowadzki postanowiłem w czwartek
wieczorem zorganizować małe spotkanie. Nie potrafiłem skontaktować się z
Tobiaszem, więc wysłałem mu wiadomość SMSem. Nie odpisał, lecz mimo wszystko
uznałem, że kilka dodatkowych osób nie będzie mu przeszkadzać. Ostatecznie,
będziemy przesiadywać głównie u mnie w pokoju.
Impreza była
udana, nikt nie zachowywał się nieodpowiednio, a ostatni gość wyszedł przed
dwudziestą drugą. Nim jednak nastąpiło ostateczne zakończenie spotkania byłem
pewien, że usłyszałem szczęk drzwi wejściowych, lecz gdy wyjrzałem z salonu, w
przedpokoju nie dostrzegłem nikogo. Tobiasz bezszelestnie przemknął do swojego
pokoju.
Sytuacja
powtarzała się ilekroć zapraszałem gości. Mój współlokator był prawdziwym
mistrzem w tym, co robił, tj. w skradaniu się, rzecz jasna. Znajomi żartowali,
że mieszkam pod jednym dachem ze szpiegiem bądź innym asem wywiadu. Momentami
ta hipoteza wydawała mi się być całkiem prawdopodobna. Innym razem
stwierdziliśmy, że Tobiasz jest magikiem. Również ta wersja zdawała się być
całkiem do rzeczy.
Dzień po
pierwszej imprezie w nowym lokum miałem zaplanowaną rozmowę kwalifikacyjną.
Wstałem wcześnie rano, ponieważ chciałem wykorzystać przynajmniej kilka godzin
na przygotowanie się. Poza tym przez stres nie mogłem spać.
Jakież było
moje zdziwienie, gdy o godzinie piątej rano usłyszałem szum wody. „W porządku.
Poczekam.” pomyślałem. „Prysznic nie zajmie mu przecież wiele czasu.”
Tak też
zrobiłem. Minęło piętnaście minut, trzydzieści, godzina. Z tego wszystkiego
zdążyłem uciąć sobie jeszcze krótką drzemkę. Gdy uchyliłem powieki, zegarek wskazywał
na siódmą rano. Łazienka była pusta, tak samo zresztą jak całe mieszkanie.
Ziewnąłem
głośno i poczłapałem do łazienki. Lustro wciąż było zaparowane. Przetarłem je
dłonią.
Przemywszy
twarz, sięgnąłem po ręcznik przy okazji zahaczając o coś dłonią. Puszka spadła
na podłogę, robiąc przy tym o wiele za dużo hałasu. „Lakier do włosów” widniało
na opakowaniu. Cóż, wygląd kosztuje. Kosmetyk nie był mój, więc stwierdziłem,
że wstawię go do szafki Tobiasza. Tak było bezpieczniej i dla lakieru, i dla mnie.
Kiedy
uchyliłem białe drzwiczki, moje oczy przybrały kształt dwóch spodków. Tylko
refleks uchronił mnie przed stosem najróżniejszych puszek i buteleczek
wysypujących się ze schowka. Na moje szczęście nic nie spadło na podłogę.
Jedynie lakier do paznokci wylądował w zlewie. Tak, czarny lakier do paznokci.
Wstawiłem go do szafki i szybko zamknąłem drzwiczki. Nie zamierzałem o nic
pytać.
*
Rozmowa poszła
mi całkiem nieźle, tak samo jak dwie kolejne. Mimo to w piątek wieczorem nie
myślałem już o niczym innym jak o powrocie do domu na weekend. Nie udało mi się
pożegnać z Tobiaszem, który jak zwykle zniknął nie wiadomo gdzie i
prawdopodobnie wróci do mieszkania
dopiero o
zmierzchu. Zostawiłem mu karteczkę z informacją o wyjeździe, to powinno
wystarczyć. Później po prostu wyszedłem z domu z zamiarem znalezienia
zamówionej przez siebie taksówki.
U rodziców
zostałem powitany jak żołnierz wracający z misji. Od razu dostałem jedzenie,
moje brudne ciuchy wylądowały w pralce, a ja musiałem zmierzyć się z całą serią
pytań. Siedziałem w jadalni jak na spowiedzi, relacjonując każdy dzień mojego
pobytu w centrum miasta. To nic, że moje nowe lokum znajdowało się jedynie
kilka kilometrów od mieszkania rodziców. Mama traktowała moją wyprowadzkę
bardzo poważnie, chyba nawet dużo poważniej niż ja sam. Ojciec nie mówił nic.
Ciekawiło go tylko, jak poszło mi na rozmowach kwalifikacyjnych i czy dostałem
już jakąś ofertę pracy. Mama oczywiście od razu go zgromiła, gdyż, jak
stwierdziła, ojciec mnie stresuje. Od tej pory nie odezwał się ani słowem.
Posiedziałem u
rodziców do niedzieli i wieczorem wróciłem już do siebie. Powitały mnie
zamknięte drzwi. Duża odmiana po wizycie w domu.
- Tobiasz? –
zapytałem niepewnie. Tak jak się spodziewałem, mieszkanie było puste.
Wrzuciłem
plecak do salonu i skierowałem się do kuchni. Wyprułem z domu tak szybko, że
zapomniałem czegokolwiek zjeść. Mój żołądek głośno protestował przeciwko
takiemu traktowaniu.
Idąc do celu,
musiałem minąć drzwi do pokoju mojego współlokatora. Zatrzymałem się przy
nich. Pokój Tobiasza był jedynym
pomieszczeniem, którego nie zwiedziłem. Tobiasz nigdy mi tego nie proponował,
więc nie nalegałem, choć nie ukrywam, intrygowało mnie, co znajduje się za
drzwiami obitymi grubą warstwą tłumiącego wszelkie dźwięki materiału.
Pociągnąłem za
klamkę, zamknięte jak zwykle. I tym razem musiałem obejść się smakiem.
Do mojego nosa
zakradał się specyficzny zapach. Pojawiał się za każdym razem, gdy
przechodziłem obok tego pokoju. Woń kojarzyła mi się ze starociami i
stęchlizną. Najwyraźniej Tobiasz rzadko wietrzył sypialnię.
Wróciłem do
swoich zajęć. Momentalnie straciłem apetyt.
*
Obudził mnie
szum wody. Poderwałem się zdezorientowany i rozejrzałem dookoła. Zegarek na
stole wskazywał drugą w nocy. Przekląłem wściekły. Akurat kiedy chciałem się
porządnie wyspać…
Nie wiem, o
której wrócił i dlaczego tak późno. Nie interesowało mnie to. Byłem zbyt
wściekły wyrwaniem mnie ze snu.
*
Następnego
dnia, o dziwo, udało mi się trafić na Tobiasza. Co więcej, jedliśmy razem
kolację.
- Dostałem
robotę. Jutro mam pierwszy dzień – oznajmiłem zadowolony. Chłopak odpowiedział
uśmiechem.
- Gratulacje –
powiedział miło.
Korzystając z
okazji, postanowiłem dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
- Idę na rano,
więc chciałbym się wyspać. Tak tylko mówię. Wczoraj brałeś prysznic dość późno
i…
- A, tak.
Obudziłem cię? Przepraszam, nie chciałem. Wróciłem dość późno i nie miałem
czasu się ogarnąć.
- Byłeś w
domu?
- Można tak
powiedzieć. Nie martw się, dzisiaj nie będę ci już przeszkadzał. Przynajmniej
nie bardziej niż zwykle.
- Dzięki.
Niewiele się
dowiedziałem. Chyba nie byłbym dobrym szpiegiem.
Intrygował
mnie całym sobą. Nawet jego strój wydawał mi się podejrzany. Zawsze nosił
koszule z długim rękawem i czarne, dopasowane spodnie. Czyżby po prostu lubił
taki strój? Możliwe, ale mało prawdopodobne.
Nie mogłem go
rozgryźć i doprowadzało mnie to do szału. Nigdy nie spotkałem kogoś takiego.
Każdą wolną chwilę spędzałem na obserwacji lub rozmyślaniach. Dlaczego on jest
taki tajemniczy? Co ukrywa? Nikt nie zamyka pokoju, jeśli nie ma w nim nic do
ukrycia.
Jak na złość
nie mogłem nic znaleźć. Tobiasz zdawał się być człowiekiem idealnym. Był cichy,
uprzejmy, ułożony, nie odzywał się niepytany. Jego ubranie zawsze było czyste,
świeże, pachnące i idealnie dopasowane do jego szczupłej sylwetki. Moja matka
byłaby zachwycona takim synem. Jego rodzice z pewnością też byli z niego dumny.
Tak przypuszczałem, bo przecież nigdy o nich nie wspominał.
Mój
współlokator wychodził rano z mieszkania i wracał dopiero późnym wieczorem. Gdy
tylko przekraczał próg domu, od razu kierował się do swojego pokoju. Zwykle
nawet nie zahaczał o kuchnię. Jedynym pomieszczeniem, które odwiedzał poza
swoim własnym, była łazienka, a i tak nie zostawiał w niej prawie żadnych
śladów swojej bytności. Człowiek-widmo.
Dopiero pewne
wydarzenie rzuciło mi trochę inne światło na jego osobę.
*
Tego dnia
siedziałem nad zleceniem, a właściwie przysypiałem nad nim, do późnych godzin
nocnych. Pracowałem nad wielką bazą danych. W pewnym momencie, jak gdyby nigdy
nic, zadzwonił telefon. O trzeciej w nocy! Błyskawicznie wróciłem do życia.
Dawno nie słyszałem tak koszmarnego dzwonka. To nie była zwykła melodyjka.
„Wycie” to najłagodniejsze określenie na to, co uderzyło w moje uszy.
Nieprzytomnie
doczołgałem się do kuchni, skąd dobiegał ten piekielny dźwięk. Gdy podniosłem
urządzenie, ono akurat przestało dzwonić. Na wyświetlaczu widniało czyjeś imię.
- Tobiasz, weź
swój telefon! – powiedziałem dość głośno, pukając w futrynę jego drzwi. Żadnej
odpowiedzi. Spał i nic nie słyszał zza swojej dźwiękoszczelnej bariery.
Zrezygnowany
odruchowo chwyciłem za klamkę. Jakież było moje zdziwienie, gdy drzwi ustąpiły.
Długo nie
walczyłem ze swoim sumieniem. Wszedłem do środka.
Uderzył mnie
obrzydliwy zapach. Mieszanka wielu rzeczy, których wtedy jeszcze nie znałem, a
i nie miałem prawa znać. Spalenizna, trociny i alkohol. Dużo alkoholu. Ściany
pokoju pomalowane były na ciemny kolor. Nie widziałem dokładnie jaki, gdyż
jedynym źródłem światła w tym zagraconym pomieszczeniu był niewielki telewizor
stojącym na szafce w rogu pokoju. Bałem się dotykać czegokolwiek. Wszędzie
walały się butelki, paczki po papierosach i cała masa innych śmieci. Plastikowe
woreczki, folia aluminiowa… Gdzie ja trafiłem?
Spojrzałem na
obraz na szklanym ekranie. Nagranie z jakiegoś koncertu rockowego. Nigdy nie
interesowały mnie takie rzeczy. Hałas, pot, bród, alkohol – to nie dla mnie.
Nie rozumiałem ludzi, którzy chadzali na podobne spędy mrocznych wariatów.
Wieczór z dobrą książką wydawał się mi nieporównywanie lepszy.
Na ścianach
pokoju wisiały plakaty, a z jednej strony znajdowało się także kilka
drewnianych półek, które wprost uginały się od medali, pucharów i jakichś
nagród. „Najlepszy zespół rockowy 2007”, „Najlepsze występy live”, „Przebój
rockowy 2008” – tylko te tytuły udało mi się odczytać, a było ich znacznie,
znacznie więcej. Wszystkie jednak zdawały się mieć na sobie daty dość odległe.
Co najmniej kilka lat wstecz.
Pod półkami, w
rogu pokoju stała kanapa. Wyglądała na mocno nadgryzioną zębem czasu. Ktoś na
niej spał. Wytężyłem wzrok, żeby przyjrzeć mu się bliżej. Nie znałem tego
człowieka. Chłopak ubrany jedynie w czarne podarte jeansy. Jego długie,
postrzępione, czarne włosy były rozrzucone na poduszce. Na jego twarzy
dostrzegłem mocny makijaż. Wzdrygnąłem się, gdy zobaczyłem jego ramiona i
klatkę piersiową pokryte licznymi tatuażami. Nigdy nie kojarzyły mi się dobrze.
Po co szpecić swoje ciało?
Nagle coś mnie
tknęło. Skierowałem wzrok ku obrazowi na telewizorze. Akurat trafiłem na
przerwę, podczas której jeden z muzyków „rozmawiał” z tłumem. Przyjrzałem się
jego twarzy, po czym spojrzałem na śpiącą postać. Zrobiłem to jeszcze raz, a
potem znowu. Telewizor, kanapa, kanapa, telewizor. Ten makijaż, rysy twarzy…
Wszystko zaczynało układać się w logiczną całość.
Zawadziłem
kolanem o niski stolik. Butelki na jego blacie zatrzęsły się niebezpiecznie.
Przypomniałem sobie, po co tu przyszedłem. Wsunąłem telefon pomiędzy piwo i
jakieś papierki. Urządzenie przylgnęło do lepkiej powierzchni. Obrzydlistwo…
Mdliło mnie od
odoru tego miejsca. To nie był mój świat. Chciałem stąd jak najszybciej
zniknąć.
Ciepłe
powietrze podrażniło mój policzek. Poczułem ucisk w klatce piersiowej. Coś było
nie tak. Niepewnie uniosłem wzrok. Ujrzałem postać stojącą zaledwie kilkanaście
centymetrów ode mnie. Nigdy nie czułem takiego przerażenia, jakie spłynęło na
mnie w tamtej chwili.
- Precz mi z
oczu – Tobiasz wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Nie musiał mi
tego dwa razy powtarzać.
*
Przez następne
dni unikałem go jak ognia, co nie było wcale takie trudne. Mój współlokator już
prawie w ogóle nie bywał w domu. Zastanawiałem się, czy ma to związek ze mną,
czy co innego było przyczyną takiego stanu rzeczy.
Nigdy nie
zamieniłem z nim słowa o tym, co się stało. Nie zamieniłem z nim też słowa w
ogóle. Nie było ku temu okazji.
Krótko po
mojej wizycie w jego prywatnym królestwie zwolnili mnie z pracy. Chodziło nie
tylko o moje zlecenie dotyczące baz danych. Nie wytrzymałem narzuconego mi tempa
i zawaliłem kilka projektów. Nie przejąłem się zbytnio, ponieważ miałem do
czego wrócić.
Po krótkiej
rozmowie z rodzicami zdecydowałem się na powrót do domu. Szybko spakowałem
swoje rzeczy, a całą kwotę mającą pokryć koszty mojego mieszkania z Tobiaszem
przez cały ten czas zostawiłem na stole w salonie wraz z krótką notką
pożegnalną. Teraz wiem, że to było dziecinne, ale wtedy wydawało mi się
najlepszym wyjściem.
Zamknąłem ze
sobą drzwi, a klucz wsunąłem pod wycieraczkę z nadzieją, że nikt niepowołany go
tam nie znajdzie.
Potem
uciekłem. Po prostu uciekłem i wróciłem do mojego starego, znanego sobie życia.
Dopiero po
latach zrozumiałem, że rzeczywistość moja i rzeczywistość Tobiasza były dwoma
odmiennymi rzeczami. Ja żyłem teraźniejszością, on nie potrafił do niej trafić.
Może po prostu tego nie chciał.
Drache
***
Zupełnie nie fanfiction, ale przypuszczam, że można dość łatwo zgadnąć, kto był dla mnie bazą dla jednej z postaci. ;p ;)
A tak na marginesie: THNews planuje zorganizować w czerwcu zlot w Krakowie. Wybiera się ktoś? :P
A tak na marginesie: THNews planuje zorganizować w czerwcu zlot w Krakowie. Wybiera się ktoś? :P