17.08.2012

Sierotka cz. IV

Dobry wieczór (taa, wieczór...)!
Chciałabym tylko zamieścić małe ostrzeżenie, iż w tej części jest sporo agresji, także jeśli ktoś jest na to wrażliwy, z góry przepraszam za dyskomfort. ^^''

Murasaki - Szczerze? Nie mam pojęcia, ale Bill-jednorożec mógłby być epicki. xD

Marona - Słodzisz mi bardzo, ale dziękuję. ^^'' <3

Pozdrawiam wszystkich serdecznie i życzę miłej lektury, a także miłego weekendu! :)


Sierotka cz. IV

Następne mijające dni nie przynosiły ulgi. Wszystko wyglądało tak samo: pobudka, szkoła, lekcje, sen. Trwał w beznadziei, co odbijało się na jego nastroju i zachowaniu. Stał się cichy, spokojny, choć wciąż burkliwy. Taką zmianą z pewnością cieszył Adama i Sauliego, przynajmniej tak mu się wydawało, ale kogo to obchodzi. On chciał powrotu do przeszłości, takiej, która przepadła bezpowrotnie niczym kamień rzucony w głęboką toń. Głęboką czerwoną toń.

W czwartek skończył lekcje kilka minut wcześniej. Pogoda była całkiem niezła, więc postanowił zaczekać na Sauliego na zewnątrz budynku. Udał się do jednego ze swoich ulubionych zakątków.

- Bill!

Obrócił się zdziwiony. Na stałym miejscu siedziało kilku chłopaków z jego „bandy”. Podszedł do nich bez chwili zwłoki.

- Siema! – rzucił, witając się ze wszystkimi. Odpowiedzieli mu tym samym.
- Stary, co się z tobą działo? Gdyby nie Teo, który widział cię na korytarzu, myślelibyśmy, że gdzieś zniknąłeś.
- Gdzie przepadłeś? Nie mieszkasz już w bidulu, nie?
- Ale przecież nadal jesteś w tej budzie!
- Jestem na przechowaniu u jakiegoś typa. Pojebane, wiem, ale Królowa stwierdziła, że „tak będzie lepiej”.
- Przejebane.
- No nie?

Nagle zabrzmiał donośny dźwięk klaksonu. Blondyn zerknął na ulicę.

- Spadam, mój dozorca przyjechał – rzekł ciężko. – Spróbuję was dorwać któregoś dnia.
- Spoko, wrócisz do nas kiedyś czy to tak na zawsze?
- Niby na miesiąc, ale coś ogarnę. Tam nie da się wysiedzieć, straszna chujnia. Spadam.
- Nie daj się stary!

Koskinen po raz kolejny ziewnął, opierając się o kierownicę.

- Ile można czekać na tego gówniarza…

Gdy wreszcie dostrzegł Billa podążającego w stronę samochodu przekręcił kluczyk w stacyjce. Musi pogadać z Adamem. Jeśli to wszystko ma się udać, powinien wraz z resztą nauczycieli ograniczyć temu dzieciakowi możliwości spotykania się z jemu podobnymi. Szczególnie martwił go jeden chłopak. Jedyny, który nie okazał żadnego entuzjazmu z przybycia starego kolegi.

*

Około godziny dwudziestej odłożył ołówek. Zrobił już całą stronę ćwiczeń, zostało mu ich tylko kilka. W przerwie rozsupłał swój opatrunek żeby móc rozprostować rękę.

Podszedł do okna wychodzącego na ogród. Od swojego przyjazdu ze szkoły zastanawiał się, co mógłby zrobić, żeby wydostać się z tego miejsca. Ucieczka wydawała się niemożliwa, prośba o przeniesienie również zdawała się być pozbawiona sensu. Niesłuszne oskarżenie? Posądzenie Lamberta o złe traktowanie? Zbyt wiele razy przyłapano go na kłamstwie. Prychnął wściekły. Co jeszcze miałby zrobić? Zniechęcić go do siebie do tego stopnia, że oddałby go z pożegnalnym kopem w dupę? Próbował, ale ten człowiek miał wprost anielską cierpliwość! To musiałoby być coś mocnego. Z drugiej strony ciągle wisiała nad nim groźba zakładu poprawczego, nie mógł więc się zbyt mocno postarać. Sytuacja bez wyjścia. Może jednak jest coś takiego, co nie podchodziłoby pod żadne punkty karne, a jednak zalazłoby jego opiekunowi za skórę? „A gdyby… To głupie!”, skarcił się sam w myślach. „Ale skuteczne…” Potrząsnął głową, lecz szalona myśl nie dawała mu spokoju. „To obrzydliwe! Jestem aż tak zdesperowany?!” Rozejrzał się po pomieszczeniu.

*

- Tak?
- Chciałbym pogadać z panem Lambertem.
- Adam, chłopak chce z tobą pogadać.
- Jasne, niech przyjdzie. Nie chce mi się stąd ruszać…

Sauli przewrócił oczami.

- Chodź.

Blondyn zaprowadził go korytarzem wprost do salonu. Nie było to ogromne pomieszczenie, za to bardzo przytulne. Sporą jego część zajmowały kanapa i pokaźna szafa, na której pod szkłem błyskały jakieś medale czy stare monety. Niektórzy lubią rupiecie.

- Co, Bill? Potrzebujesz czegoś?

Adam siedział na kanapie i przeglądał jakąś książkę, podczas gdy Sauli zniknął im gdzieś z pola widzenia. To odpowiednia chwila.

- Hm? Coś się stało?

Niewiele myśląc, wskoczył mężczyźnie na kolana i niebezpiecznie przybliżył się do jego twarzy. Powiódł dłońmi po jego ciele. W niebieskich oczach dostrzegł szok i przerażenie. Tylko determinacja broniła go przed podobnym spojrzeniem. Całe ciało dygotało z obrzydzenia. Nie przerwał występu, przysunął się bliżej. Gdyby tak bardzo nie skupił się na myśli powrotu do ośrodka będącej w tamtej chwili jedyną rzeczą ratującą go przed ucieczką, być może zauważyłby drugiego z mężczyzn, który właśnie pojawił się w pokoju. Uniknąłby wtedy bolesnego zderzenia z ziemią.

- Co ty odpierdalasz, gówniarzu?!
- Proszę, nie!
- Sauli!
- W co ty się zabawiasz, gnojku?! Chcesz się wyładować?! Masz swoją rękę! Chcesz wrócić do bidula?! Trzeba było otworzyć gębę i powiedzieć!
- Ała! To boli!
- Stul pysk!!!

Próbował się szarpać, lecz były funkcjonariusz okazał się silniejszy. Brutalnie zaciągnął go do pokoju i wepchnął do środka. Chłopak stracił równowagę.

- Jutro stąd wypierdalasz! Dostałeś dom, żarcie, własny pokój, rzeczy, o których wiele dzieciaków może jedynie pomarzyć i to dajesz nam w zamian?!
- Sauli, proszę…
- Nie!!! Z rankiem gówniarz znika i nie widzę powodu żeby było inaczej!

Zniknął z hukiem zamykając ze sobą drzwi. Bill wciąż trwał skulony na podłodze, rozmasowując bolące ramię. Nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji. Zresztą… Chyba niezbyt dobrze przemyślał swój plan. Zza ściany dochodziły do niego kolejne krzyki, które następnie przerodziły się w kłótnię, zakończoną głośnym trzaskiem drzwi wejściowych. Nie rozumiał, dlaczego.

Oparł się plecami o łóżko i pozostał w tej pozycji przez kolejną godzinę. Zaczął nabierać wątpliwości co do swojego wyboru.

*

- Bill, obudź się. Musisz już wstać.

Leniwie uchylił powieki. Nie był pewien, co zdziwiło go bardziej: fakt, że przeleżał całą noc na podłodze czy to, że zobaczył przed sobą Adama, a nie tak jak zwykle Sauliego.

- Wstań już. Nie chcę się spóźnić i ty też nie powinieneś.

Gdy mężczyzna zniknął za drzwiami, Kaulitz zdołał przeanalizować wszystko, co właśnie zobaczył. Adam pracował w sierocińcu już wiele lat, a mimo to Bill nigdy nie widział go w takim stanie jak tego ranka. Podpuchnięte oczy, słaby, zachrypnięty głos. A on był tego przyczyną.

„Nieważne, liczy się cel.”

*

W przeciwieństwie do Koskinena Lambert jeździł koszmarnie, a tego dnia w oczach Billa zdobył pierwsze miejsce pośród najgorszych kierowców w kraju, może nawet i na świecie. Cudem nie mieli żadnego wypadku.

Kiedy samochód w końcu stanął na dobre, zarówno kierowca jak i pasażer odetchnęli z ulgą.

- Dobra, trzeba iść – mruknął mężczyzna, z trudem zdejmując głowę z zagłówka. Był tak nieprzytomny, że zapomniał domknąć swojej teczki. Wszystkie dokumenty wysypały się na parking. - Szlag… Idź do szkoły, ja to pozbieram.

Nastolatek spełnił jego polecenie.

*

Wparował do szkoły niewiele przed ósmą i od razu udał się do łazienki, rzuciwszy po drodze szybkie „dzień dobry” tutejszemu woźnemu, który, choć zwykle niczym niewzruszony, dziś nie potrafił ukryć zdziwienia zachowaniem swojego współpracownika. Szczęk kluczy. Toaleta dla nauczycieli. Lustro.

Zziajany przyjrzał się swojemu odbiciu. Wyglądał tak źle jak się czuł. Przeczesał palcami ciemne kosmyki. Powinien jak najszybciej pokryć je świeżą warstwą farby, odrosty stawały się coraz bardziej widoczne. Przejrzał teczkę w poszukiwaniu kosmetyczki. Tak, malował się, mimo iż jego przełożeni wielokrotnie sugerowali mu zaprzestanie tego „procederu”. Na szczęście dla niego to słowo pani dyrektor liczyło się najbardziej, a ona rozumiała jego sytuację. Makijaż nie był jedynie fanaberią. Przysłaniał pokrytą bliznami zniszczoną skórę. Adam latami zmagał się z trądzikiem, który pozostawił po sobie ślad. Krycie zmian było jedynym, co mógł w tej sytuacji zrobić.

Korektor, podkład, puder. Było lepiej, choć nie wystarczyło to, by ukryć zmęczenie. Westchnął i zerknął na zegarek. „7:58, cholera…”

*

- Dzień dobry i przepraszam za spóźnienie. Proszę otwórzcie podręczniki na rozdziale trzecim – wyrzucił z siebie jednym tchem nim dotarł do swojego biurka. Z trudem utrzymywał się na nogach. Krzesło było dla niego wybawieniem.

- Ale my jesteśmy już na piątym, proszę pana.

Spojrzał na podręczniki na ławce przed sobą. Dlaczego powiedział „trzeci”?

- Racja, przepraszam. Otwórzcie na piątym – rzekł z uśmiechem, otwierając dziennik. Tyle liter… - Morris Braun?
- To nie ten dziennik, proszę pana!

Podniósł wzrok i rozejrzał się po klasie. Klasa – dziennik, dziennik – klasa. Te liczby. Twarze, które zaczęły mu się mieszać.

Drżące palce przy skroniach – ostatnia rzecz, jaką pamiętał.

*
- Ałć…

Obudził go koszmarny ból. Złapał się za głowę, która najwyraźniej szykowała się, aby za chwilę eksplodować.

- Jak się pan czuje?

Pani Meier, szkolna pielęgniarka. Uśmiechnął się do niej ciepło, lecz dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, co właściwie robi na łóżku w jej gabinecie.

- Stracił pan przytomność na lekcji – oznajmiła jak gdyby było to coś zupełnie normalnego. Lambert spojrzał na nią zdziwiony. – Tak, tak, właśnie tak było. Ciężka noc, prawda? Nie wzywałam pogotowia, bo wyglądało mi to na zwykłe omdlenie z przemęczenia. Budził się pan już kilka razy, nie wiem czy pan pamięta.
- Pewnie tak było. Miałem…ciężką noc. Kłótnia z bliską osobą.
- Nie musi mi się pan tłumaczyć – kobieta machnęła ręką. – Proszę jechać do domu i porządnie się wyspać.
- A moje zajęcia?
- Na pewno mają już za pana zastępstwo.

Powoli postawił stopy na podłożu. Świat zawirował. Może powinien wezwać taksówkę?

- Dziękuję za wszystko. Miłego dnia.
- Miłego.

Zostawił pielęgniarkę samą zajętą wypełnianiem jakichś papierów przy akompaniamencie muzyki płynącej ze starego rozklekotanego radia.

*

Było już po piętnastej, a na horyzoncie nie pojawiał się ani Sauli, ani Adam. Musiał im naprawdę dopiec poprzedniego wieczoru. Kąciki jego ust przesunęły się lekko w górę. Niewiele myśląc odszedł w stronę znajomego miejsca.

- Hej Bill!
- Siema.

Jego stara grupa, liczniejsza niż ostatnio. Było ich pięciu, wiek od 14 do 17 lat. Razem spędzali czas, wpędzali się w kłopoty. Jedyni jakkolwiek bliscy dla niego ludzie, poza Tomem rzecz jasna.

- Jak leci?
- Udało mi się wyrwać na chwilę, może nawet na dłużej.
- No nareszcie! Dobra robota!
- Gdzie ty właściwie teraz jesteś?
- U jakiegoś typa od Lamberta. Wiecie, tego od niemca i angola.
- Od tego pedała?!
- Uważaj w nocy… No wiesz.
- Dajcie spokój! Najlepszy nauczyciel w tej budzie!
- Może dla ciebie Teo.
- Ej – niespodziewanie odezwał się jeden z najstarszych członków grupy. – Chodźmy stąd. Pogadamy w Kącie.

Kąt był kawałkiem terenu przy zgięciu ogrodzenia, osłoniętym z dwóch stron gęstymi krzakami. Pracownicy sierocińca rzadko tam przychodzili między innymi ze względu na trudne dojście do tego miejsca. Droga idąca pomiędzy siatką a budynkiem zwężała się do tego stopnia, że dorośli mieli problem z przedostaniem się tamtędy. Dotyczyło to również niektórych wychowanków ośrodka.

Byli już u celu, gdy Bill zauważył znajomy kawałek materiału wystający spod kurtki jednego z kolegów.

- Blake, skąd masz tę chustkę? – warknął w stronę niższego od siebie szatyna.
- Co cię to obchodzi? – usłyszał w odpowiedzi. Chłopak nawet nie raczył się odwrócić.
- To chustka Toma, oddawaj ją! – zażądał Kaulitz jeszcze bardziej zdenerwowany. Wszyscy przystanęli, by obserwować sytuację.
- Znalazłem ją, więc jest moja. Spierdalaj – spokojna odpowiedź.
- Jak śmiesz…

Młodszy chłopak znany był w ośrodku ze swojego temperamentu, który jedynie wpędzał go w kłopoty. Tym razem nie było inaczej.

Jego zamach nie dość, że słaby, był na dodatek niezbyt celny, w przeciwieństwie do ciosu jego przeciwnika. Blondyn został przyparty do ogrodzenia. Nie był w stanie się wyrwać.

- Nie będę słuchał takiego śmiecia jak ty!
- Co?!
- Po jaką cholerę tu wracałeś?! Mało ci jeszcze, że przez ciebie Bruno siedzi?! Jeszcze ktoś ci potrzebny?!
- Bruno zabił Toma!
- Tom był kretynem, choć i tak mniejszym niż ty!
- Zamknij mordę!

Nie miał siły w niczym poza swoim gardłem. Ręce, nogi, nic nie dawało sobie rady w starciu z drugim ciałem. Tak trudno być słabym…

*

- Tego mi było trzeba… - mruknął, przeciągając się w swoim małym łóżku. Przewrócił się na bok i wtulił w poduszkę. Drzemka dobrze mu zrobiła, czuł się nieporównywalnie lepiej niż rano.

Telefon zawibrował na szafeczce obok. Adam, choć bardzo się opierał, zmusił się do wyciągnięcia ręki. SMS. „Nieodebrane połączenie z godziny 17:30. Numer…” Wyłączył wiadomość. Nieodebranych połączeń było co najmniej siedem. Przeklął pod nosem. Do kogo dzwonić najpierw, do szkoły czy do Sauliego? Dylemat rozwiązał się sam.

- Halo? – jęknął zaspany.
- Myślałem, że już się do ciebie nie dodzwonię! Odbieraj ten cholerny telefon!
- Błagam cię, ciszej… - wydusił z siebie, łapiąc się za głowę. – Miałem koszmarny poranek, zrozum mnie…
- Masz rację, przepraszam. Ja po prostu… Ja już zaczynałem wariować! Najpierw nie mogłem się do ciebie dodzwonić, w szkole powiedzieli mi, że zemdlałeś i pojechałeś do domu, potem znowu cisza… Gdyby nie portier, wywaliłbym drzwi do twojego mieszkania!
- Już wszystko ok, przepraszam, że cię zmartwiłem – powiedział, gdy udało mu się przebić przez potok słów tak niespotykany w wykonaniu tego blond mruka.
- Nie, Adam, to ja przepraszam. Naprawdę. Za dzisiaj, za wczoraj… Przesadziłem.
- Daj spokój. Wściekłeś się i nie panowałeś nad sobą. Zapomnijmy o tym.
- Chciałbym o tym zapomnieć, ale chyba się nie da. Mogę przyjechać? Wolałbym mieć cię na oku.
- Już nic mi nie będzie, ale jasne. Czemu „chyba się nie da”?

Sauli na moment zawiesił głos. Starał się odpowiednio dobrać słowa i ton.

- Ten, no, ech… Ten dzieciak jest w szpitalu. Miał spięcie ze swoimi.

*

Fala chłodnego powietrza uderzyła w jego ciało. Pewnie zamknąłby okno, gdyby nie był tak straszliwie obolały. Niestety Blake i reszta postanowili tego dnia nie mieć dla niego litości. Przeżył, choć nie było to życie jego marzeń, raczej ciągnący się koszmar. Koszmar na jawie, czy może być coś gorszego? Zakaszlał. Niesiony desperacją, nacisnął odpowiedni przycisk przy ścianie. Robiło się naprawdę zimno, a on nie należał do osób o dobrym zdrowiu. Nie musiał długo czekać na przybycie pielęgniarki.

- Coś się stało? – rzuciła na wejściu.
- Mogłaby pani zamknąć okno?

Brązowe tęczówki obserwowały, jak kobieta szybko podchodzi do okna i zamyka je z hukiem.

- Te dzieciaki! Myślałby kto, że ja nie mam nic pilniejszego do roboty… - zdążyła burknąć nim ponownie zniknęła za drzwiami. Po korytarzu przez dłuższą chwilę roznosił się stukot jej niskich obcasów.

Wsunął się głębiej pod kołdrę, wykorzystując jej część do obwiązania swojej ręki. Zasnął dopiero nad ranem, gdy upiorne drżenie przestało mu już przeszkadzać.

*

Wypisano go ze szpitala po południu następnego dnia. Do końca był sam, bo któż miałby go odwiedzić? Dopiero w recepcji spotkał się z jednym z pracowników sierocińca, który został zobligowany do wypełnienia formalności. Rozmawiali lakonicznie. Zarówno w szpitalu jak i w samochodzie padło między nimi zaledwie kilka słów.

- Nie jedziemy do ośrodka? – spytał Bill, zdziwiony, że minęli znajomą okolicę.
- Nie. A co, chciałbyś?
- Nie.

Z początku nie zrozumiał, co się dzieje, dokąd ten mężczyzna go wiezie, lecz parę kilometrów później wszystko stało się jasne. Opuścił samochód pod wysoką żelazną bramą, gdzie czekał już na niego blondwłosy jegomość w kurtce moro i ciężkich butach.

*

Drzwi skrzypnęły, informując wszystkich o możliwości przejścia. Nastolatek wkroczył do pomieszczenia jako pierwszy. Znał już to miejsce, nie musiał się z nim ponownie zaznajamiać. Ściany nie zmieniły koloru, meble nie przesunęły się ani o milimetr. Mimo wszystko czuł się tutaj inaczej niż poprzednio.

Jego torba wylądowała na podłodze. Starszy blondyn wyszedł bez słowa.
Stuknięcie drzwi, szczęk zamka. Znów był sam na tych kilku metrach kwadratowych.

Położył się na łóżku. Sprężyny zgięły się pod jego ciężarem. Skulił się nieznacznie i skrył po kołdrą. Po raz pierwszy od dłuższego czasu udało mu się tak szybko rozluźnić i usnąć. Po raz pierwszy od dawna czuł się bezpieczny.

*

- Nie mam dobrych wiadomości, jest tylko gorzej – zakomunikował ponuro lekarz po obejrzeniu chorej ręki. Usiadł ciężko na swoim miejscu. – Będę szczery, w takiej sytuacji nawet rehabilitacja może niewiele pomóc. Przykro mi.
- Cholera… - szepnął Lambert. Zatopił palce we włosach. Tak bardzo obawiał się podnieść wzrok i zobaczyć te wszystkie emocje na młodej twarzy. Odważył się dopiero po chwili. Wolałby tego nigdy nie zobaczyć, ani drżących ust, ani zaszklonych oczu. Niczego.

Wyciągnął do niego rękę. Szczupła sylwetka mignęła mu przed oczami. Trzask drzwi.

- Zapisze go pan mimo wszystko?
- Oczywiście. Zawsze trzeba spróbować.

*

Zatrzasnął się w kabinie. Z całych sił usiłował powstrzymać to żałosne wycie, próbujące wyrwać się z jego gardła. Utkwił wzrok w ręce, która trzęsła się jak galareta.

- Ty jebana suko!!!

Jedno uderzenie, kolejne. Bolało.

- Dlaczego mi to robisz?!

Z szeroko rozchylonych powiek wypływały kolejne łzy. Ściekały po gładkiej skórze wprost na podłogę. Wkrótce i on się na niej znalazł, osłabiony bólem kolejnych ciosów.

- Ał…

Dyszał. Trząsł się. Podkulił nogi i przycisnął je do klatki piersiowej, by poczuć chociaż odrobinę ciepła. Oparł głowę o swoje kolana.

*
Uchylił drzwi, wciąż będąc w nie najlepszym stanie. Gładził obolałą rękę i przyciskał ją do swojego ciała.

Jego nauczyciel stał naprzeciwko kabiny. Ciekawe, ile usłyszał? Bill unikał jego wzroku. Wyciągnął zdrową rękę po swój plecak.

- Ja go zaniosę. Idź już do samochodu.

Kiwnął głową i odwrócił się w stronę drzwi.

- Dasz radę. Wierzę w ciebie – usłyszał za swoimi plecami. Słone krople ponownie napłynęły do jego oczu.

Drache

9 komentarzy:

  1. Łii ^^
    kocham cię <3

    Jak mogłaś to zrobić Billowi? No jak?!
    Wrrr u.u jednak cię nie kocham u.u

    OdpowiedzUsuń
  2. wydawało mi się, że reszta kolegów Billa go nawet szanuje, a tu się okazało, że poszli za tym Blake'm. niefajnie. ale tym bardziej jestem ciekawa jak to rozwiążesz. czy Bill odzyska ich szacunek czy nie, a może w ogóle coś innego się stanie. :)
    nie wiem co sądzić o "ataku" Billa na Adama. rozumiem desperację, zeby się stamtąd wydostać, ale on wydaje się być dość inteligentny, mógł wymyśleć coś innego. (ale jako drama lover jestem tym wyborem zachwycona^^)
    szkoda mi Adama, jest tak przemęczony, wykonczony.
    co tak właściwie jest mięzy Adamem i Saulim? są przyjaciółmi, parą? (wiem, że to nieistotne dla opowiadania, ale mnie to intryguje^^)
    życzę weny, Dra i czekam na kolejny odcinek :)) <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Bill boleśnie zetknął się z rzeczywistością.Nie wszyscy starzy koledzy okazali się prawdziwymi kumplami.To co go spotkało uświadomiło mu,że nie ma powrotu do starego życia.I jeszcze ta ręką.Szkoda mi go.
    Adam...Faktycznie ma anielską cierpliwość.Pomaga Billowi kosztem swojego zdrowia i związku.Ciekawe ile Sauli będzie jeszcze wstanie znieść?To co odwalił Bill miało prawo doprowadzić go do furii.
    Uwielbiam postać Billa w twoim opowiadania.Jest zarówno krnąbrnym nastolatkiem jak zagubionym dzieckiem.Odrzuca pomoc wszystkich chociaż wie,że jej potrzebuje.Ostatnia scena mnie poruszyła.Jego bezsensowna walka z bolącą ręką przysporzyła mu tylko bólu. Mam nadzieje,że Lambert odnajdzie drogę do porozumienia się z nim.Odcinek super.Życzę dalszej weny!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Cały czas szkoda mi Billa,ale teraz już chyba zrozumie że Adam chce dla niego dobrze i zacznie współpracować. Jestem ciekawa jak to się rozwinie. :))

    OdpowiedzUsuń
  5. Ajć, biedny Bill :( Szkoda mi go :(
    Czekam na kolejny odcinek :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Biedny Bill. T_T Strasznie mi go szkoda, Adama też. A Sauliego nie lubię. XD Kocham to opowiadanie.
    Pozdrawiam. ^^

    OdpowiedzUsuń
  7. Zakończenie totalnie mnie rozbroiło.
    Cudownie, że Adam wierzy w Billa i że ten chyba powoli zaczyna rozumieć, że to wszystko jest dla jego dobra.
    Plan, który miał go uwolnić od ciągłego nadzoru obu panów był podły. Zadziałał, ale Bill przypłacił powrót na stare śmieci wizytą w szpitalu.
    Wierzę, że zacznie współpracować z Adamem i Saulim i że szybko wyjdzie na prostą. :)
    Życzę weny.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej Dra, wybacz, że zacznę od środka, ale chcę moje klepanie rozpocząć od treści xD
    Bidon, oj zaskakujesz. Tzn miałam teaser już jakiś czas temu, ale cii xD pomysł zaskoczył mnie. To jest przykład prawdziwej determinacji. (W realu no i innych okolicznościach Adam już dawno by się rzucił, ale nie fantazjujmy zbytnio w tym momencie). Podoba mi się za to postawa Sauliego. Nadal nieugięty.
    No i przez pojawienie się Kaulitza, Adam ma problemy. Omdlenie, kłótnia z Saulim, stresy. Ma cierpliwość i dobre serce. Sytuacja Billa jest straszna. Nawet nie potrafię odnaleźć się w jego położeniu. Ostatnie słowa napawają jednak nadzieją. Nadzieją,że jeszcze nie wszystko stracone.
    Pozdrawiam, kochana <3

    OdpowiedzUsuń