Dobry wieczór (taa, wieczór...)!
Chciałabym tylko zamieścić małe ostrzeżenie, iż w tej części jest sporo agresji, także jeśli ktoś jest na to wrażliwy, z góry przepraszam za dyskomfort. ^^''
Murasaki - Szczerze? Nie mam pojęcia, ale Bill-jednorożec mógłby być epicki. xD
Marona - Słodzisz mi bardzo, ale dziękuję. ^^'' <3
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i życzę miłej lektury, a także miłego weekendu! :)
Sierotka cz. IV
Następne mijające
dni nie przynosiły ulgi. Wszystko wyglądało tak samo: pobudka, szkoła, lekcje,
sen. Trwał w beznadziei, co odbijało się na jego nastroju i zachowaniu. Stał
się cichy, spokojny, choć wciąż burkliwy. Taką zmianą z pewnością cieszył Adama
i Sauliego, przynajmniej tak mu się wydawało, ale kogo to obchodzi. On chciał
powrotu do przeszłości, takiej, która przepadła bezpowrotnie niczym kamień
rzucony w głęboką toń. Głęboką czerwoną toń.
W czwartek
skończył lekcje kilka minut wcześniej. Pogoda była całkiem niezła, więc
postanowił zaczekać na Sauliego na zewnątrz budynku. Udał się do jednego ze
swoich ulubionych zakątków.
- Bill!
Obrócił się
zdziwiony. Na stałym miejscu siedziało kilku chłopaków z jego „bandy”. Podszedł
do nich bez chwili zwłoki.
- Siema! –
rzucił, witając się ze wszystkimi. Odpowiedzieli mu tym samym.
- Stary, co
się z tobą działo? Gdyby nie Teo, który widział cię na korytarzu, myślelibyśmy,
że gdzieś zniknąłeś.
- Gdzie
przepadłeś? Nie mieszkasz już w bidulu, nie?
- Ale przecież
nadal jesteś w tej budzie!
- Jestem na
przechowaniu u jakiegoś typa. Pojebane, wiem, ale Królowa stwierdziła, że „tak
będzie lepiej”.
- Przejebane.
- No nie?
Nagle
zabrzmiał donośny dźwięk klaksonu. Blondyn zerknął na ulicę.
- Spadam, mój
dozorca przyjechał – rzekł ciężko. – Spróbuję was dorwać któregoś dnia.
- Spoko,
wrócisz do nas kiedyś czy to tak na zawsze?
- Niby na
miesiąc, ale coś ogarnę. Tam nie da się wysiedzieć, straszna chujnia. Spadam.
- Nie daj się
stary!
Koskinen po
raz kolejny ziewnął, opierając się o kierownicę.
- Ile można
czekać na tego gówniarza…
Gdy wreszcie
dostrzegł Billa podążającego w stronę samochodu przekręcił kluczyk w stacyjce.
Musi pogadać z Adamem. Jeśli to wszystko ma się udać, powinien wraz z resztą
nauczycieli ograniczyć temu dzieciakowi możliwości spotykania się z jemu
podobnymi. Szczególnie martwił go jeden chłopak. Jedyny, który nie okazał
żadnego entuzjazmu z przybycia starego kolegi.
*
Około godziny
dwudziestej odłożył ołówek. Zrobił już całą stronę ćwiczeń, zostało mu ich tylko
kilka. W przerwie rozsupłał swój opatrunek żeby móc rozprostować rękę.
Podszedł do
okna wychodzącego na ogród. Od swojego przyjazdu ze szkoły zastanawiał się, co
mógłby zrobić, żeby wydostać się z tego miejsca. Ucieczka wydawała się
niemożliwa, prośba o przeniesienie również zdawała się być pozbawiona sensu.
Niesłuszne oskarżenie? Posądzenie Lamberta o złe traktowanie? Zbyt wiele razy
przyłapano go na kłamstwie. Prychnął wściekły. Co jeszcze miałby zrobić? Zniechęcić
go do siebie do tego stopnia, że oddałby go z pożegnalnym kopem w dupę?
Próbował, ale ten człowiek miał wprost anielską cierpliwość! To musiałoby być
coś mocnego. Z drugiej strony ciągle wisiała nad nim groźba zakładu poprawczego,
nie mógł więc się zbyt mocno postarać. Sytuacja bez wyjścia. Może jednak jest
coś takiego, co nie podchodziłoby pod żadne punkty karne, a jednak zalazłoby
jego opiekunowi za skórę? „A gdyby… To głupie!”, skarcił się sam w myślach. „Ale
skuteczne…” Potrząsnął głową, lecz szalona myśl nie dawała mu spokoju. „To obrzydliwe!
Jestem aż tak zdesperowany?!” Rozejrzał się po pomieszczeniu.
*
- Tak?
- Chciałbym
pogadać z panem Lambertem.
- Adam,
chłopak chce z tobą pogadać.
- Jasne, niech
przyjdzie. Nie chce mi się stąd ruszać…
Sauli
przewrócił oczami.
- Chodź.
Blondyn
zaprowadził go korytarzem wprost do salonu. Nie było to ogromne pomieszczenie,
za to bardzo przytulne. Sporą jego część zajmowały kanapa i pokaźna szafa, na
której pod szkłem błyskały jakieś medale czy stare monety. Niektórzy lubią
rupiecie.
- Co, Bill?
Potrzebujesz czegoś?
Adam siedział
na kanapie i przeglądał jakąś książkę, podczas gdy Sauli zniknął im gdzieś z
pola widzenia. To odpowiednia chwila.
- Hm? Coś się
stało?
Niewiele
myśląc, wskoczył mężczyźnie na kolana i niebezpiecznie przybliżył się do jego
twarzy. Powiódł dłońmi po jego ciele. W niebieskich oczach dostrzegł szok i
przerażenie. Tylko determinacja broniła go przed podobnym spojrzeniem. Całe
ciało dygotało z obrzydzenia. Nie przerwał występu, przysunął się bliżej. Gdyby
tak bardzo nie skupił się na myśli powrotu do ośrodka będącej w tamtej chwili
jedyną rzeczą ratującą go przed ucieczką, być może zauważyłby drugiego z
mężczyzn, który właśnie pojawił się w pokoju. Uniknąłby wtedy bolesnego
zderzenia z ziemią.
- Co ty
odpierdalasz, gówniarzu?!
- Proszę, nie!
- Sauli!
- W co ty się
zabawiasz, gnojku?! Chcesz się wyładować?! Masz swoją rękę! Chcesz wrócić do
bidula?! Trzeba było otworzyć gębę i powiedzieć!
- Ała! To
boli!
- Stul pysk!!!
Próbował się
szarpać, lecz były funkcjonariusz okazał się silniejszy. Brutalnie zaciągnął go
do pokoju i wepchnął do środka. Chłopak stracił równowagę.
- Jutro stąd
wypierdalasz! Dostałeś dom, żarcie, własny pokój, rzeczy, o których wiele
dzieciaków może jedynie pomarzyć i to dajesz nam w zamian?!
- Sauli, proszę…
- Nie!!! Z
rankiem gówniarz znika i nie widzę powodu żeby było inaczej!
Zniknął z
hukiem zamykając ze sobą drzwi. Bill wciąż trwał skulony na podłodze,
rozmasowując bolące ramię. Nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Nie
spodziewał się tak gwałtownej reakcji. Zresztą… Chyba niezbyt dobrze przemyślał
swój plan. Zza ściany dochodziły do niego kolejne krzyki, które następnie
przerodziły się w kłótnię, zakończoną głośnym trzaskiem drzwi wejściowych. Nie
rozumiał, dlaczego.
Oparł się
plecami o łóżko i pozostał w tej pozycji przez kolejną godzinę. Zaczął nabierać
wątpliwości co do swojego wyboru.
*
- Bill, obudź
się. Musisz już wstać.
Leniwie
uchylił powieki. Nie był pewien, co zdziwiło go bardziej: fakt, że przeleżał
całą noc na podłodze czy to, że zobaczył przed sobą Adama, a nie tak jak zwykle
Sauliego.
- Wstań już.
Nie chcę się spóźnić i ty też nie powinieneś.
Gdy mężczyzna
zniknął za drzwiami, Kaulitz zdołał przeanalizować wszystko, co właśnie
zobaczył. Adam pracował w sierocińcu już wiele lat, a mimo to Bill nigdy nie
widział go w takim stanie jak tego ranka. Podpuchnięte oczy, słaby,
zachrypnięty głos. A on był tego przyczyną.
„Nieważne,
liczy się cel.”
*
W
przeciwieństwie do Koskinena Lambert jeździł koszmarnie, a tego dnia w oczach
Billa zdobył pierwsze miejsce pośród najgorszych kierowców w kraju, może nawet
i na świecie. Cudem nie mieli żadnego wypadku.
Kiedy samochód
w końcu stanął na dobre, zarówno kierowca jak i pasażer odetchnęli z ulgą.
- Dobra,
trzeba iść – mruknął mężczyzna, z trudem zdejmując głowę z zagłówka. Był tak
nieprzytomny, że zapomniał domknąć swojej teczki. Wszystkie dokumenty wysypały
się na parking. - Szlag… Idź do szkoły, ja to pozbieram.
Nastolatek
spełnił jego polecenie.
*
Wparował do
szkoły niewiele przed ósmą i od razu udał się do łazienki, rzuciwszy po drodze
szybkie „dzień dobry” tutejszemu woźnemu, który, choć zwykle niczym
niewzruszony, dziś nie potrafił ukryć zdziwienia zachowaniem swojego
współpracownika. Szczęk kluczy. Toaleta dla nauczycieli. Lustro.
Zziajany
przyjrzał się swojemu odbiciu. Wyglądał tak źle jak się czuł. Przeczesał
palcami ciemne kosmyki. Powinien jak najszybciej pokryć je świeżą warstwą farby,
odrosty stawały się coraz bardziej widoczne. Przejrzał teczkę w poszukiwaniu
kosmetyczki. Tak, malował się, mimo iż jego przełożeni wielokrotnie sugerowali
mu zaprzestanie tego „procederu”. Na szczęście dla niego to słowo pani dyrektor
liczyło się najbardziej, a ona rozumiała jego sytuację. Makijaż nie był jedynie
fanaberią. Przysłaniał pokrytą bliznami zniszczoną skórę. Adam latami zmagał
się z trądzikiem, który pozostawił po sobie ślad. Krycie zmian było jedynym, co
mógł w tej sytuacji zrobić.
Korektor,
podkład, puder. Było lepiej, choć nie wystarczyło to, by ukryć zmęczenie.
Westchnął i zerknął na zegarek. „7:58, cholera…”
*
- Dzień dobry
i przepraszam za spóźnienie. Proszę otwórzcie podręczniki na rozdziale trzecim
– wyrzucił z siebie jednym tchem nim dotarł do swojego biurka. Z trudem
utrzymywał się na nogach. Krzesło było dla niego wybawieniem.
- Ale my
jesteśmy już na piątym, proszę pana.
Spojrzał na
podręczniki na ławce przed sobą. Dlaczego powiedział „trzeci”?
- Racja,
przepraszam. Otwórzcie na piątym – rzekł z uśmiechem, otwierając dziennik. Tyle
liter… - Morris Braun?
- To nie ten
dziennik, proszę pana!
Podniósł wzrok
i rozejrzał się po klasie. Klasa – dziennik, dziennik – klasa. Te liczby.
Twarze, które zaczęły mu się mieszać.
Drżące palce przy
skroniach – ostatnia rzecz, jaką pamiętał.
*
- Ałć…
Obudził go
koszmarny ból. Złapał się za głowę, która najwyraźniej szykowała się, aby za
chwilę eksplodować.
- Jak się pan
czuje?
Pani Meier,
szkolna pielęgniarka. Uśmiechnął się do niej ciepło, lecz dopiero po chwili
zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, co właściwie robi na łóżku w jej
gabinecie.
- Stracił pan
przytomność na lekcji – oznajmiła jak gdyby było to coś zupełnie normalnego.
Lambert spojrzał na nią zdziwiony. – Tak, tak, właśnie tak było. Ciężka noc,
prawda? Nie wzywałam pogotowia, bo wyglądało mi to na zwykłe omdlenie z
przemęczenia. Budził się pan już kilka razy, nie wiem czy pan pamięta.
- Pewnie tak
było. Miałem…ciężką noc. Kłótnia z bliską osobą.
- Nie musi mi
się pan tłumaczyć – kobieta machnęła ręką. – Proszę jechać do domu i porządnie
się wyspać.
- A moje zajęcia?
- Na pewno
mają już za pana zastępstwo.
Powoli
postawił stopy na podłożu. Świat zawirował. Może powinien wezwać taksówkę?
- Dziękuję za
wszystko. Miłego dnia.
- Miłego.
Zostawił
pielęgniarkę samą zajętą wypełnianiem jakichś papierów przy akompaniamencie
muzyki płynącej ze starego rozklekotanego radia.
*
Było już po
piętnastej, a na horyzoncie nie pojawiał się ani Sauli, ani Adam. Musiał im
naprawdę dopiec poprzedniego wieczoru. Kąciki jego ust przesunęły się lekko w
górę. Niewiele myśląc odszedł w stronę znajomego miejsca.
- Hej Bill!
- Siema.
Jego stara
grupa, liczniejsza niż ostatnio. Było ich pięciu, wiek od 14 do 17 lat. Razem
spędzali czas, wpędzali się w kłopoty. Jedyni jakkolwiek bliscy dla niego
ludzie, poza Tomem rzecz jasna.
- Jak leci?
- Udało mi się
wyrwać na chwilę, może nawet na dłużej.
- No
nareszcie! Dobra robota!
- Gdzie ty
właściwie teraz jesteś?
- U jakiegoś
typa od Lamberta. Wiecie, tego od niemca i angola.
- Od tego
pedała?!
- Uważaj w
nocy… No wiesz.
- Dajcie
spokój! Najlepszy nauczyciel w tej budzie!
- Może dla
ciebie Teo.
- Ej – niespodziewanie
odezwał się jeden z najstarszych członków grupy. – Chodźmy stąd. Pogadamy w
Kącie.
Kąt był
kawałkiem terenu przy zgięciu ogrodzenia, osłoniętym z dwóch stron gęstymi
krzakami. Pracownicy sierocińca rzadko tam przychodzili między innymi ze
względu na trudne dojście do tego miejsca. Droga idąca pomiędzy siatką a
budynkiem zwężała się do tego stopnia, że dorośli mieli problem z przedostaniem
się tamtędy. Dotyczyło to również niektórych wychowanków ośrodka.
Byli już u
celu, gdy Bill zauważył znajomy kawałek materiału wystający spod kurtki jednego
z kolegów.
- Blake, skąd
masz tę chustkę? – warknął w stronę niższego od siebie szatyna.
- Co cię to
obchodzi? – usłyszał w odpowiedzi. Chłopak nawet nie raczył się odwrócić.
- To chustka
Toma, oddawaj ją! – zażądał Kaulitz jeszcze bardziej zdenerwowany. Wszyscy
przystanęli, by obserwować sytuację.
- Znalazłem
ją, więc jest moja. Spierdalaj – spokojna odpowiedź.
- Jak śmiesz…
Młodszy chłopak
znany był w ośrodku ze swojego temperamentu, który jedynie wpędzał go w
kłopoty. Tym razem nie było inaczej.
Jego zamach
nie dość, że słaby, był na dodatek niezbyt celny, w przeciwieństwie do ciosu
jego przeciwnika. Blondyn został przyparty do ogrodzenia. Nie był w stanie się
wyrwać.
- Nie będę
słuchał takiego śmiecia jak ty!
- Co?!
- Po jaką
cholerę tu wracałeś?! Mało ci jeszcze, że przez ciebie Bruno siedzi?! Jeszcze
ktoś ci potrzebny?!
- Bruno zabił
Toma!
- Tom był
kretynem, choć i tak mniejszym niż ty!
- Zamknij
mordę!
Nie miał siły
w niczym poza swoim gardłem. Ręce, nogi, nic nie dawało sobie rady w starciu z
drugim ciałem. Tak trudno być słabym…
*
- Tego mi było
trzeba… - mruknął, przeciągając się w swoim małym łóżku. Przewrócił się na bok
i wtulił w poduszkę. Drzemka dobrze mu zrobiła, czuł się nieporównywalnie
lepiej niż rano.
Telefon
zawibrował na szafeczce obok. Adam, choć bardzo się opierał, zmusił się do
wyciągnięcia ręki. SMS. „Nieodebrane połączenie z godziny 17:30. Numer…”
Wyłączył wiadomość. Nieodebranych połączeń było co najmniej siedem. Przeklął
pod nosem. Do kogo dzwonić najpierw, do szkoły czy do Sauliego? Dylemat
rozwiązał się sam.
- Halo? –
jęknął zaspany.
- Myślałem, że
już się do ciebie nie dodzwonię! Odbieraj ten cholerny telefon!
- Błagam cię,
ciszej… - wydusił z siebie, łapiąc się za głowę. – Miałem koszmarny poranek,
zrozum mnie…
- Masz rację,
przepraszam. Ja po prostu… Ja już zaczynałem wariować! Najpierw nie mogłem się
do ciebie dodzwonić, w szkole powiedzieli mi, że zemdlałeś i pojechałeś do
domu, potem znowu cisza… Gdyby nie portier, wywaliłbym drzwi do twojego
mieszkania!
- Już wszystko
ok, przepraszam, że cię zmartwiłem – powiedział, gdy udało mu się przebić przez
potok słów tak niespotykany w wykonaniu tego blond mruka.
- Nie, Adam,
to ja przepraszam. Naprawdę. Za dzisiaj, za wczoraj… Przesadziłem.
- Daj spokój.
Wściekłeś się i nie panowałeś nad sobą. Zapomnijmy o tym.
- Chciałbym o
tym zapomnieć, ale chyba się nie da. Mogę przyjechać? Wolałbym mieć cię na oku.
- Już nic mi
nie będzie, ale jasne. Czemu „chyba się nie da”?
Sauli na
moment zawiesił głos. Starał się odpowiednio dobrać słowa i ton.
- Ten, no, ech…
Ten dzieciak jest w szpitalu. Miał spięcie ze swoimi.
*
Fala chłodnego
powietrza uderzyła w jego ciało. Pewnie zamknąłby okno, gdyby nie był tak
straszliwie obolały. Niestety Blake i reszta postanowili tego dnia nie mieć dla
niego litości. Przeżył, choć nie było to życie jego marzeń, raczej ciągnący się
koszmar. Koszmar na jawie, czy może być coś gorszego? Zakaszlał. Niesiony
desperacją, nacisnął odpowiedni przycisk przy ścianie. Robiło się naprawdę
zimno, a on nie należał do osób o dobrym zdrowiu. Nie musiał długo czekać na
przybycie pielęgniarki.
- Coś się
stało? – rzuciła na wejściu.
- Mogłaby pani
zamknąć okno?
Brązowe
tęczówki obserwowały, jak kobieta szybko podchodzi do okna i zamyka je z
hukiem.
- Te
dzieciaki! Myślałby kto, że ja nie mam nic pilniejszego do roboty… - zdążyła
burknąć nim ponownie zniknęła za drzwiami. Po korytarzu przez dłuższą chwilę roznosił
się stukot jej niskich obcasów.
Wsunął się
głębiej pod kołdrę, wykorzystując jej część do obwiązania swojej ręki. Zasnął
dopiero nad ranem, gdy upiorne drżenie przestało mu już przeszkadzać.
*
Wypisano go ze
szpitala po południu następnego dnia. Do końca był sam, bo któż miałby go
odwiedzić? Dopiero w recepcji spotkał się z jednym z pracowników sierocińca,
który został zobligowany do wypełnienia formalności. Rozmawiali lakonicznie.
Zarówno w szpitalu jak i w samochodzie padło między nimi zaledwie kilka słów.
- Nie jedziemy
do ośrodka? – spytał Bill, zdziwiony, że minęli znajomą okolicę.
- Nie. A co,
chciałbyś?
- Nie.
Z początku nie
zrozumiał, co się dzieje, dokąd ten mężczyzna go wiezie, lecz parę kilometrów
później wszystko stało się jasne. Opuścił samochód pod wysoką żelazną bramą,
gdzie czekał już na niego blondwłosy jegomość w kurtce moro i ciężkich butach.
*
Drzwi
skrzypnęły, informując wszystkich o możliwości przejścia. Nastolatek wkroczył do
pomieszczenia jako pierwszy. Znał już to miejsce, nie musiał się z nim ponownie
zaznajamiać. Ściany nie zmieniły koloru, meble nie przesunęły się ani o
milimetr. Mimo wszystko czuł się tutaj inaczej niż poprzednio.
Jego torba
wylądowała na podłodze. Starszy blondyn wyszedł bez słowa.
Stuknięcie drzwi,
szczęk zamka. Znów był sam na tych kilku metrach kwadratowych.
Położył się na
łóżku. Sprężyny zgięły się pod jego ciężarem. Skulił się nieznacznie i skrył po
kołdrą. Po raz pierwszy od dłuższego czasu udało mu się tak szybko rozluźnić i
usnąć. Po raz pierwszy od dawna czuł się bezpieczny.
*
- Nie mam
dobrych wiadomości, jest tylko gorzej – zakomunikował ponuro lekarz po
obejrzeniu chorej ręki. Usiadł ciężko na swoim miejscu. – Będę szczery, w
takiej sytuacji nawet rehabilitacja może niewiele pomóc. Przykro mi.
- Cholera… -
szepnął Lambert. Zatopił palce we włosach. Tak bardzo obawiał się podnieść
wzrok i zobaczyć te wszystkie emocje na młodej twarzy. Odważył się dopiero po
chwili. Wolałby tego nigdy nie zobaczyć, ani drżących ust, ani zaszklonych oczu.
Niczego.
Wyciągnął do
niego rękę. Szczupła sylwetka mignęła mu przed oczami. Trzask drzwi.
- Zapisze go
pan mimo wszystko?
- Oczywiście.
Zawsze trzeba spróbować.
*
Zatrzasnął się
w kabinie. Z całych sił usiłował powstrzymać to żałosne wycie, próbujące wyrwać
się z jego gardła. Utkwił wzrok w ręce, która trzęsła się jak galareta.
- Ty jebana
suko!!!
Jedno
uderzenie, kolejne. Bolało.
- Dlaczego mi
to robisz?!
Z szeroko
rozchylonych powiek wypływały kolejne łzy. Ściekały po gładkiej skórze wprost na
podłogę. Wkrótce i on się na niej znalazł, osłabiony bólem kolejnych ciosów.
- Ał…
Dyszał. Trząsł
się. Podkulił nogi i przycisnął je do klatki piersiowej, by poczuć chociaż
odrobinę ciepła. Oparł głowę o swoje kolana.
*
Uchylił drzwi,
wciąż będąc w nie najlepszym stanie. Gładził obolałą rękę i przyciskał ją do
swojego ciała.
Jego
nauczyciel stał naprzeciwko kabiny. Ciekawe, ile usłyszał? Bill unikał jego
wzroku. Wyciągnął zdrową rękę po swój plecak.
- Ja go
zaniosę. Idź już do samochodu.
Kiwnął głową i
odwrócił się w stronę drzwi.
- Dasz radę.
Wierzę w ciebie – usłyszał za swoimi plecami. Słone krople ponownie napłynęły
do jego oczu.
Drache
Łii ^^
OdpowiedzUsuńkocham cię <3
Jak mogłaś to zrobić Billowi? No jak?!
Wrrr u.u jednak cię nie kocham u.u
wydawało mi się, że reszta kolegów Billa go nawet szanuje, a tu się okazało, że poszli za tym Blake'm. niefajnie. ale tym bardziej jestem ciekawa jak to rozwiążesz. czy Bill odzyska ich szacunek czy nie, a może w ogóle coś innego się stanie. :)
OdpowiedzUsuńnie wiem co sądzić o "ataku" Billa na Adama. rozumiem desperację, zeby się stamtąd wydostać, ale on wydaje się być dość inteligentny, mógł wymyśleć coś innego. (ale jako drama lover jestem tym wyborem zachwycona^^)
szkoda mi Adama, jest tak przemęczony, wykonczony.
co tak właściwie jest mięzy Adamem i Saulim? są przyjaciółmi, parą? (wiem, że to nieistotne dla opowiadania, ale mnie to intryguje^^)
życzę weny, Dra i czekam na kolejny odcinek :)) <3
Smutno mi...
OdpowiedzUsuńBill boleśnie zetknął się z rzeczywistością.Nie wszyscy starzy koledzy okazali się prawdziwymi kumplami.To co go spotkało uświadomiło mu,że nie ma powrotu do starego życia.I jeszcze ta ręką.Szkoda mi go.
OdpowiedzUsuńAdam...Faktycznie ma anielską cierpliwość.Pomaga Billowi kosztem swojego zdrowia i związku.Ciekawe ile Sauli będzie jeszcze wstanie znieść?To co odwalił Bill miało prawo doprowadzić go do furii.
Uwielbiam postać Billa w twoim opowiadania.Jest zarówno krnąbrnym nastolatkiem jak zagubionym dzieckiem.Odrzuca pomoc wszystkich chociaż wie,że jej potrzebuje.Ostatnia scena mnie poruszyła.Jego bezsensowna walka z bolącą ręką przysporzyła mu tylko bólu. Mam nadzieje,że Lambert odnajdzie drogę do porozumienia się z nim.Odcinek super.Życzę dalszej weny!!!
Cały czas szkoda mi Billa,ale teraz już chyba zrozumie że Adam chce dla niego dobrze i zacznie współpracować. Jestem ciekawa jak to się rozwinie. :))
OdpowiedzUsuńAjć, biedny Bill :( Szkoda mi go :(
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny odcinek :)
Biedny Bill. T_T Strasznie mi go szkoda, Adama też. A Sauliego nie lubię. XD Kocham to opowiadanie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. ^^
Zakończenie totalnie mnie rozbroiło.
OdpowiedzUsuńCudownie, że Adam wierzy w Billa i że ten chyba powoli zaczyna rozumieć, że to wszystko jest dla jego dobra.
Plan, który miał go uwolnić od ciągłego nadzoru obu panów był podły. Zadziałał, ale Bill przypłacił powrót na stare śmieci wizytą w szpitalu.
Wierzę, że zacznie współpracować z Adamem i Saulim i że szybko wyjdzie na prostą. :)
Życzę weny.
Buziaki :*
Hej Dra, wybacz, że zacznę od środka, ale chcę moje klepanie rozpocząć od treści xD
OdpowiedzUsuńBidon, oj zaskakujesz. Tzn miałam teaser już jakiś czas temu, ale cii xD pomysł zaskoczył mnie. To jest przykład prawdziwej determinacji. (W realu no i innych okolicznościach Adam już dawno by się rzucił, ale nie fantazjujmy zbytnio w tym momencie). Podoba mi się za to postawa Sauliego. Nadal nieugięty.
No i przez pojawienie się Kaulitza, Adam ma problemy. Omdlenie, kłótnia z Saulim, stresy. Ma cierpliwość i dobre serce. Sytuacja Billa jest straszna. Nawet nie potrafię odnaleźć się w jego położeniu. Ostatnie słowa napawają jednak nadzieją. Nadzieją,że jeszcze nie wszystko stracone.
Pozdrawiam, kochana <3