23.02.2013

Verloren cz.XI

Część XI



Zafascynowany obserwował, jak resztka jego drinka znika pomiędzy wargami roznegliżowanej blondynki. Nie miał jej tego za złe, kilka łyków za takie widoki to dobry układ.

Jeden z wolnych wieczorów między kolejnymi występami spędzał z zespołem w klubie pełnym żądnych sławy kobiet i dziewczyn w różnym wieku. Były gotowe na wiele, aby osiągnąć swój cel. On nie protestował. Chętnie przyjmował ich „dary” w zamian za złudzenie dobrze wykonanej pracy. Nie był przecież kimś, kto mógłby im pomóc w jakiejkolwiek karierze, chyba że chodziło o karierę profesjonalnej prostytutki. Tak, w tej kwestii mógłby im nawet napisać referencje, oczywiście dopiero następnego dnia, gdy będzie w stanie to zrobić.

Nim zdążył odprowadzić wzrokiem złodziejkę swojego napoju, na stole przed nim pojawiła się kolejna postać – urocza szatynka z odpowiednimi walorami. Z pewnością były sztuczne, tak samo zresztą jak cała ona, ale kto w takiej chwili przejmowałby się detalami?

- Zatańczysz? – spytała, kręcąc ponętnie biodrami. Tommy pokręcił głową.
- Ja nie tańczę – odpowiedział. – Wolę inną rozrywkę…
Podeszła bliżej i kucnęła przed nim. Jej dłoń powiodła w górę wąskich jeansów.
- Chodźmy w jakieś ustronne miejsce. Sprawdzimy, czy podobają się nam podobne zabawy…
- Brzmi nieźle, ale przydałaby się jakaś zachęta.
Dziewczyna uśmiechnęła się figlarnie. Jej usta zbliżyły się do jego szyi.
- Bardzo przepraszam, spotkanie biznesowe na szczycie!

Gitarzysta momentalnie został postawiony do pionu i zaciągnięty z dala od okupowanej przez niego kanapy. Gdy już doszło do niego, co się stało, wściekle wyszarpnął rękę z uścisku Adama.

- Co ty do cholery robisz?! – syknął wściekle.
- Co ja robię?! A zastanowiłeś się przez chwilę, co ty robisz?!
- Co niby?!
- Ja pieprzę…

Ich wymiana zdań ściągnęła na nich spojrzenia prawie całej sali. Szybko przenieśli się do toalet, gdzie mieli szansę w miarę normalnie porozmawiać, bez konieczności przekrzykiwania głośnej muzyki.

- Więc? – Ratliff rozłożył ręce, oczekując wyjaśnienia.
Adam przetarł twarz. Nie był w najlepszym nastroju.
- Nie jesteś nastolatkiem, żeby tak się zachowywać…
- Jestem dorosły i robię co chcę ze swoim wolnym czasem.
- W takim razie mam nadzieję, że zachowasz się jak dorosły i weźmiesz odpowiedzialność za to, że jakaś dziwka zacznie się zwierzać prasie z waszej upojnej nocy…
- Chrzanisz – prychnął basista. – Do takich akcji nie musiałbym żadnej z nich nawet dotknąć.
- Normalnie miałbym to w dupie, ale tu chodzi również o reputację moją i reszty zespołu – brunet odpowiedział burknięciem. – Dobrze wiesz, że mogą mówić co chcą dopóki nie mają na to dowodów. Wystarczy moment nieuwagi, a twoje zdjęcie ląduje w prasie. Nie wyniosłeś nic ze swojej ostatniej akcji?

Niemiłe wspomnienia, choć z samego momentu powstania kompromitujących zdjęć nie pamiętał nic. Następne dni spędzane na gęstym tłumaczeniu się i przeprosinach nie należały jednak do najprzyjemniejszych.

- Bill mógł wiele stracić przez tamte zdjęcia – kontynuował piosenkarz. Tommy spojrzał na niego złowrogo.
- To nie jest twoja sprawa – uciął krótko.
- Słucham?

Atmosfera gęstniała, a płynący w ich żyłach alkohol nie łagodził sytuacji.

- To jego decyzja i jego ryzyko – padło wyjaśnienie.
- Nie rozumiem cię, Tommy. Chłopak ryzykuje dla ciebie karierę, a ty masz to za nic!
- Wyjaśnijmy coś sobie. Nic mnie nie łączy z tym gówniarzem – syknął mężczyzna.
- Ten „gówniarz” ma więcej rozumu niż ty! On przynajmniej nie boi się swoich uczuć! – Lambert odpowiedział zdenerwowany.
- Przymknij się! Jeśli chcesz to go bierz. Widziałem, jak na niego patrzyłeś w klubie.
- Niczego mi nie wmawiaj!
- Wmawiam? – prychnął z rozbawieniem. – Znam cię, Adam. Gdyby nie Sauli, Bill byłby twój.
- Nie odbijam facetów.
- Gdyby był sam…
- To nie ma nic do rzeczy!!!
Basista zamilkł i cofnął się o krok. Kiedy Adam Lambert podnosił głos, sytuacja stawała się poważna.

Odruchowo zacisnął dłoń w pięść. Choć wyglądało to groźnie, piosenkarz potrafił panować nad emocjami.

- Nie muszę czegoś do kogoś czuć, a tym bardziej nie muszę go kochać, żeby odczuwać empatię względem niego. Szkoda, że ty nie jesteś do tego zdolny…

Rozmowa zakończona. Adam odwrócił się i wyszedł ze słowa, pozostawiając Tommy'ego samego ze swoimi myślami i wzburzoną krwią w żyłach.

*

Świat zawirował. Podłoga gwałtownie usunęła mu się spod nóg, sprawiając, że wylądował tuż obok rozbitej szklanki. Lepka ciecz pokryła jego dłoń.

Wszechobecny łomot nie pozwalał mu myśleć. Nie potrafił wstać. Nogi ślizgały się po podłodze i uginały pod ciężarem jego ciała. Słyszał śmiech ludzi zebranych wokół. Najdonośniejszy był głos chłopaka, który sprowadził go do parteru. Wystarczyło mu do tego jedno niezbyt silne pchnięcie.

Mówił coś i żywo gestykulował. Ludzie znów zachichotali. Bill nie odpowiadał. Nie rozumiał nic.

W jednej sekundzie znalazł się z powrotem w pionie. Ktoś ciągnął go za rękę. Za jego plecami rozległ się rechot.

Zrobiło się jaśniej, światło kuło w oczy. Zachwiał się. Kolejne szarpnięcie. Gdyby nie ono, utrzymałby równowagę. Podłoga była twarda i lodowata. Wyciągnięta w porę ręka uratowała jego głowę przed uderzeniem.

Podniósł wzrok na starszego brata, który stał nad nim wściekły. Krzyczał, ale jego słowa nie miały sensu. Muzyka, choć stłumiona, wciąż była za głośno.

Zaczął słabnąć po raz kolejny tego wieczoru. Oparł się plecami o ściankę toalety. Żołądek podchodził mu do gardła.

Bliźniak krzyknął coś po raz ostatni. Machnął ręką na odchodne i wyszedł z pomieszczenia.

Bill poczołgał się bliżej toalety. Łzy ciekły z jego twarzy. Nie kontrolował już swojego ciała. W ostatnim akcie bezradności skulił się na podłodze. Żeby tylko ochronić się przed zimnem. Żeby tylko ochronić się przed wszystkim.

W kabinie obok jakaś para uprawiała seks. Zwymiotował.

*

Strącił z szafki dzwoniący telefon. Urządzenie uderzyło o ziemię, a tuż za nim podążyła szklana butelka. Huk nie był niczym dobrym dla obolałej głowy, a nagła pobudka była ostatnią rzeczą, której pragnął jego żołądek. Cudem zdążył do toalety.

Coś było nie tak. Wymiotował, choć przecież nie wypił zbyt dużo poprzedniej nocy. Czy to możliwe, aby ktoś dosypał mu czegoś do drinka? W jakim celu?

Skulił się na dywaniku na podłodze. Wstrząsnęły nim dreszcze. Jego ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Był zmęczony i skołowany. Z trudem odbierał bodźce zewnętrzne, takie jak chłód czy odgłos pukania.

- Tommy, budź się! – krzyknął Adam, waląc pięścią w drzwi. Przekręcił klucz w zamku. – Niedługo wyjeżdżamy. Tommy?

*

Telefon nie mógł zadzwonić o gorszej porze. Głośna melodia zadziałała na niego niczym uderzenie w głowę. Jęknął głośno i wyciągnął rękę spod kołdry.

- H-halo? – zacharczał do słuchawki. Nie silił się na powitanie w innym języku niż ojczysty.
- Bill?
- Tak… Słucham?

Tego dnia osoba po drugiej stronie słuchawki zafundowała mu najgorszą pobudkę, jakiej doświadczył kiedykolwiek w swoim życiu.

- Bill, z tej strony Adam. Tommy jest w szpitalu…

Dalej nie słyszał już nic. Wybiegł z domu najszybciej jak tylko się da.

*

- Bill, obudź się. Hej!

Przetarł twarz, przy okazji ściągając z głowy kaptur. Jego zaspane oczy źle reagowały na światło lamp i jasne ściany wokół. Mruknął zaspany.

- Spałeś tutaj? W poczekalni? – zdziwił się Adam.

Nie było w tym nic zaskakującego. Podróż na lotnisko, a następnie samolotem do innego stanu kosztowała młodego bruneta wiele energii. Zdenerwowanie nie pomagało, mimo zapewnień Lamberta, iż Tommy "nie jest w stanie umierającym". Przesadził z piciem, a na dodatek podłapał jakieś choróbsko. Potrzebował opieki, której nie był w stanie mu zapewnić nikt z zespołu.

- Musiałem przysnąć… – wymamrotał zaspany. Nagle doszło do niego gdzie się znajduje. – Co z Tommym? Obudził się?
Mężczyzna pokręcił głową.
- Dzisiaj już nie ma sensu zabiegać o wizytę. Jest późno. Przyjedziemy tu jutro rano.
Kaulitz pokiwał głową.
- Scheisse! – zaklął niespodziewanie. – Nie zamówiłem pokoju w żadnym hotelu.
- Zajmiesz się tym jutro. Mamy z Saulim wynajęty pokój w hotelu niedaleko stąd. Kanapa jest wolna.

Niezbyt uśmiechało mu się takie rozwiązanie, ale w tamtej chwili nie widział innego wyjścia. Był zbyt zmęczony, by myśleć.

Z trudem podniósł się z krzesła. Uderzył go nieprzyjemny szpitalny zapach.

*

- Wróciłem!

Nikt mu nie odpowiedział. Adam wzruszył ramionami. Wtem uchyliły się drzwi do sypialni.

- Mógłbyś być czasem mniej porywczy, naprawdę – skarcił go Sauli.
- Nie za to mnie kochasz? – zaśmiał się brunet.
Jego partner przewrócił oczami.
- Chłopak śpi. Mógłbyś to uszanować.
- Jeszcze śpi? Przecież jest już południe!
- On chyba jest chory. Słabo wygląda – wyjaśnił Koskinen. Przez jego głos przebijało się zmartwienie. – Nie wiem, czy to dobrze, że kazałeś mu tu przyjechać.
- Nie miałem innego wyboru. Rodziny Tommy'ego tu nie ściągnę z wiadomych względów, a my mamy swoją robotę. Bill jest tutaj najodpowiedniejszą osobą – odparł Adam.
Blondyn nie wyglądał na przekonanego.
- Dostałem telefon ze szpitala – ciągnął piosenkarz. – Tommy już się obudził. Zabiorę Billa i pojedziemy na miejsce.
- Daj mi chwilę. Muszę się ubrać.
- Nie spiesz się. Pójdę go obudzić.

Przeszedł do salonu. Zatrzymawszy się przy kanapie, omiótł wzrokiem zrelaksowaną twarz chłopaka. Spał. Nawet w takim stanie jego uroda robiła na mężczyźnie wrażenie.

Leżał na boku częściowo odkryty. Blada skóra dodawała mu uroku. Usta pozostawały lekko rozchylone, pozwalając na swobodny oddech. Klatka piersiowa i smukła szyja poruszały się rytmicznie. Był taki spokojny. Taki kuszący.

Palce mężczyzny powiodły po czarnych włosach.

- Może w innym życiu.

Serce młodego Kaulitza należało już do kogoś innego. Nie było to coś, na co Adam mógłby jakkolwiek wpłynąć. Nie chciał nawet próbować tego robić.

Cieszyło go, że Bill zdał test. Nikt nie ryzykuje aż tyle dla nieznajomej osoby. Tommy musiał znaczyć dla niego bardzo wiele. A gdyby było inaczej? Nie wiedziałby, co zrobić. Perspektywa szalonej przygody kusiła, lecz Adam miał swoje zasady. Nie przespałby się z nim, nie było takiej możliwości. Nie zrobiłby tego Sauliemu. Chwila przyjemności nie była tego warta. Za bardzo go kochał.

Nachylił się nad uchem ozdobionym rzędem kolczyków.

- Dbaj o naszego kociego diabełka.

Zbyt cicho, by obudzić śpiącego bruneta, zbyt głośno, by nie dotarło to do zrelaksowanego umysłu.

Delikatne szturchnięcie okazało się bardziej efektywne. Brązowe oczy uchyliły się.

- Tommy się obudził. Jedziemy do szpitala?

Nie musiał czekać na odpowiedź. Już kilkanaście minut później byli w drodze na miejsce.

*

Bliżej niezidentyfikowany dźwięk rozszedł się po sali. Pochodził spod pomiętej szpitalnej pościeli, gdzie znajdował się blondwłosy mężczyzna przed trzydziestką. Czuł się o wiele lepiej niż poprzedniego dnia, jednak poruszanie się nadal sprawiało mu trudności. Mięśnie bolały jak gdyby ktoś zbił go na kwaśne jabłko.

Na dźwięk uchylających się drzwi wysunął głowę spod kołdry. Znajomy, wysoki mężczyzna zajrzał do pokoju.

- Już jesteśmy – powiedział.
Blondyn pokiwał głową.
- Masz gościa.
Basista zmarszczył brwi. Adam o nikim mu nie wspominał.
- Cześć.
Ten głos i akcent. Ostatnia osoba, której spodziewał się dzisiaj zobaczyć. Rozstali się przecież już jakieś dwa miesiące temu.
- Zostawię was samych. Przyjdę później – odezwał się Lambert, po czym zamknął za sobą drzwi.

Tommy odwrócił wzrok. Nie był zachwycony takim obrotem sprawy.

- Mieliśmy się już nigdy więcej nie spotkać.
- Adam zadzwonił do mnie. Powiedział, że jesteś w szpitalu.

„Adam, co ci strzeliło do głowy?!”

Wydobył z siebie groźny pomruk i przewrócił się na drugi bok. Był wściekły na całą sytuację, ale jednak zbyt zmęczony, by to jakoś dosadniej okazać. Nie wierzył, że Adam chciał zrobić mu na złość, choć sytuacja mogłaby na to wskazywać.

- Przynieść ci coś? – spytał Bill, zajmując miejsce obok mężczyzny.
- Nie wiem, po co Adam cię tu ściągnął. Będziesz patrzeć jak rzygam?
- Będę podstawiać ci miskę. To mała rzecz, ale wiele daje.
- Wolałbym, żebyś za mną nie jeździł.
- Martwiłem się.
- Ale znowu wracamy do punktu wyjścia. Nie dam ci tego, czego chcesz – blondyn obstawał przy swoim.
- A gdybyśmy wrócili do tego, co było jeszcze wcześniej?
- Wiesz, że to nierealne.
- Chciałbym spróbować. Wtedy było fajnie.
- To prawda – potaknął. – Było fajnie.

Był przekonany, że już wszystko skończone. Po ostatnim spotkaniu każdy z nich miał iść w swoją stronę. Rozstali się w pokoju, zamknęli za sobą drzwi, które Adam z wielką subtelnością wyważył.

Basista ponownie zwrócił się w stronę chłopaka. Chciał na powrót ustalić zniszczone granice między nimi.

- Sprowadzę cię na złą drogę, a tego nie chcę. Mówiłeś, że jesteś ptakiem ze złotej klatki. Nie poradzisz sobie w moim świecie, wierz mi – próbował przekonać młodego wokalistę. Liczył na to, iż ten go posłucha. – Dla dobra nas obojga powinniśmy zerwać kontakt. Na razie tylko dusimy się w tym układzie.

Bill pokiwał głową. Zgadzał się z nim, choć nie ukrywał, że miał nadzieję na inne powitanie.

- Wyjadę jutro, jeśli tego chcesz. Do tego czasu będziesz musiał znosić moje towarzystwo – zdecydował.

Źle go ocenił. Najwyraźniej Kaulitz też potrafił postawić na swoim, czego należało się spodziewać po frontmanie zespołu. Zaimponował mu. Nie znał go od tej strony.

- A podasz mi wodę? – Ratliff rzekł z uśmiechem, co sprawiło, że chłopak również się rozchmurzył.
- Jasne – odpowiedział, biorąc w dłoń pustą szklankę.
- W takim razie nie będzie tak źle.

To był miły dzień spędzony na rozmowie i wspólnych żartach.

Obietnica została spełniona. Nazajutrz po Billu nie było już śladu.

*

Nim wrócił do zespołu spędził w szpitalu trzy dni. Mógł grać na koncertach, lecz niewiele ponad to. Musiał się oszczędzać.

Wolny czas poświęcał na próby i rozmyślania. To, przed czym uciekał, w końcu go dopadło. Nie mógł schronić się za szklaną butelką wypełnioną wysokoprocentowym trunkiem. Był zmuszony zmierzyć się ze sobą sam na sam. Nie było to łatwe, ale iskra wykrzesana z jego wielogodzinnych sesji rozpaliła w nim płomień nadziei. Nadziei na ostateczne pogodzenie się ze sobą i swoimi uczuciami.

Sprzeczka z Adamem i wizyta w szpitalu otworzyły mu oczy na kilka spraw. Seks, imprezy i alkohol były fajne, lecz lepiej smakowały, gdy miał się nimi z kim dzielić. Oczywiście pierwsza z rzeczy nie wchodziła w grę, ale pozostałe jak najbardziej.

- A gdybyśmy wrócili do tego, co było jeszcze wcześniej?

Tęsknił za tym krótkim acz intensywnym okresem w swoim życiu. Wolność, zabawa i kumpel, który towarzyszy ci w najbardziej zwariowanych akcjach.

Pierwszy punkt z listy rzeczy do załatwienia po letniej trasie: odnowienie starych kontaktów. Chciał zacząć od tego najświeższego. Nie powinien, ale chciał.

- Wiesz, że to nierealne.
- Chciałbym spróbować. Wtedy było fajnie.
- To prawda. Było fajnie.

*

Podczas kilkudniowej przerwy między występami zespół Adama Lamberta wrócił do Los Angeles. Wszyscy zgodnie uznali, że przyda im się odpoczynek. Drugiego dnia Ratliff postanowił zrobić coś jeszcze. Wyskoczył do sklepu, po czym podjechał pod bramę domu, który miał okazję zwiedzić tylko raz w życiu.

Stanął przed wejściem, licząc na szczęśliwy traf. Nie uprzedzał Billa o swoim przybyciu. Uznał, że niespodzianka bardziej go ucieszy.

Po raz kolejny postąpił wbrew zdrowemu rozsądkowi.

Rozległ się dźwięk domofonu. Basista zadzwonił raz, a potem następny. Długo czekał na odpowiedź.

- Tak? – rozbrzmiał nieprzyjemny głos. Zdecydowanie nie była to osoba, której szukał.
- Jestem Tommy Joe Ratliff. Jest Bill?
- Nie.

Kiepskie powitanie, mimo to starał się trzymać fason.

- A kiedy będzie?
- Nieprędko.
- To znaczy?
- To znaczy nieprędko.
- Nie pomagasz mi.
- Nie zależy mi na tym. Kim ty w ogóle jesteś?
- Znajomym Billa.
- Więc zadzwoń do niego i zapytaj, kiedy będzie.

Cały jego plan i dobry humor diabli wzięli przez jednego człowieka, którego akurat teraz musiał spotkać na swojej drodze. Przerwanie połączenia uratowało tego zgryźliwca przed wiązanką niecenzuralnych słów.

Tommy prychnął wściekle, po czym wyciągnął swój telefon i wybrał właściwy numer. Dopiero druga próba połączenia powiodła się.

- Cześć. Słuchaj, chciałem zrobić ci niespodziankę i złożyć ci wizytę, ale jakiś buc powiedział mi, że nie ma cię w domu. Może spotkamy się później? – powiedział na jednym wdechu. Musiał poczekać kilka sekund na odpowiedź.
- Cześć – zabrzmiał znajomy głos po drugiej stronie słuchawki. Chłopak był wyraźnie zaskoczony. – To miłe z twojej strony, serio, ale nie wiem, czy to wypali…
- Dlaczego? Coś się stało?

Jego głos brzmiał dziwnie. Krył w sobie wiele emocji.

Wreszcie Kaulitz zdecydował się przemówić. Ratliff nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.

- Jestem poza miastem. W ośrodku odwykowym.
Drache
***

Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze i miłe słowa. <3 Jednocześnie przepraszam za negatywne emocje po poprzedniej części. Czuję się winna. ^.^''
Pozdrawiam ciepło (z naciskiem na "ciepło", bo zima nadal uparcie trwa) i życzę miłego weekendu! :)
 

2 komentarze:

  1. WOW! to było akurat dobre Tom powinien mu powiedzieć co sie stało ;-/ Ato wszystko dzięki Adamowi

    Boże dziewczyno jestes zajebista !!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bill w ośrodku! O, mamo! Nieźle się zaczyna dziać. Oby terapia mu pomogła.
    Cieszę się, że Adam zadzwonił do Billa i powiedział mu, że Tommy jest w szpitalu. No i Kaulitz przyleciał najszybciej jak się dało. Tommy'emu powinno to dać do myślenia.
    Wierzę, że problemy obu panów szybko się skończą, że zrozumieją co jest dla nich dobre, a co złe.
    A Tom serio taki nieprzyjemny się zrobił. Ale ja go poniekąd rozumiem, bo on chce dla brata jak najlepiej, a ten nic sobie z tego nie robi. Ech...
    Życzę weny i pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń