Tak jak
przypuszczał, opuszczenie łóżka następnego dnia było dla niego istnym wyczynem.
Stłuczone mięśnie bolały, a na ciele pojawiły się ciemne zabarwienia.
Zrezygnował ze śniadania.
- Ał. Ał. Ał.
Ał… - rozległo się w pomieszczeniu, kiedy wstawał z materaca. Toczył ze sobą
zażartą wewnętrzną walkę. Umysł nie chciał już przyjmować większej dawki bólu,
lecz on musiał iść do łazienki. Potrzeba wygrała.
Gdy wrócił, na
drugim łóżku dostrzegł Marcusa.
- Myślałem, że
już dziś nie wstaniesz – powitał go szatyn. – Jak żyjesz?
- Nie żyję… -
jęknął, rozmasowując bolące ramię.
- Nie mogę
uwierzyć, że wystarczyła jedna noc, żeby cię tak dobić. Przesadziłeś z tańcem?
- Tak, to na
pewno to. Przesadziłem o tę jedną jedyną piosenkę – prychnął z irytacją na
sugestię kolegi.
- Dobra, już
nie dramatyzuj – Marcus przewrócił oczami. – Zrobić ci masaż?
Zapadła
chwilowa cisza.
- Nie… Dzięki,
nie jest tak źle – padła niepewna odpowiedź.
- Jak chcesz.
Przyniosłem ci jedzenie, znaj moje dobre serce – oznajmił chłopak, podając współlokatorowi
talerz z kilkoma kanapkami. – Potraktuj to jako podziękowanie za Irene.
Na twarzy
Kaulitza pojawił się cwaniacki uśmieszek.
- I jak
poszło? – spytał, biorąc w dłoń kanapkę.
- Lepiej niż
przypuszczałem, tym bardziej, że padło to na mnie znienacka – rzekł. Poprawił
okulary. – Sam na to wpadłeś czy ktoś ci pomógł?
- Na co?
- Na to, żeby
mnie z nią zgadać.
- To moje
dzieło – odparł, szczerząc się radośnie.
- Jesteś
bardziej rozgarnięty niż przypuszczałem. Zaimponowałeś mi.
- Cieszy mnie
to.
- Tak szczerze
to mnie też – zaśmiał się na widok oburzonej miny kolegi. – Obiad też ci
przynieść żebyś nie umarł z głodu?
- Nie,
dziękuję. Powinienem dać radę sam o siebie zabrać.
-
„Powinieneś”, będę miał to na uwadze.
*
- Dobra… Teraz
powinno być ok – powiedział do siebie, odsuwając się od ekranu. Położył ołówek
na swój zeszyt i rozmasował skronie. Jeśli nic się nie zmieni, powinien
uzbierać założoną kwotę w ciągu najbliższych kilku tygodni po powrocie z
wyjazdu. Zawsze jednak mogą zajść jakieś nieprzewidziane okoliczności, które
wydłużą mu czas niezbędny do osiągnięcia upragnionego celu. Może jeszcze uda mu
się znaleźć dodatkowe źródło dochodu?
Wziął laptopa
na kolana. Spojrzał na zegarek, ma jeszcze chwilę dla siebie.
Nie mógł się
nadziwić, że nawet w takim miejscu jest w stanie połączyć się z internetem. Nie
była to może prędkość światła, ale zawsze mógł jakoś zabić czas. Standardowe
sprawdzenie poczty, usunięcie spamu, sprawdzenie prognozy pogody. Coś jeszcze?
Wpisał adres
znajomej strony niegdyś związanej z jego pracą. Zmarszczył czoło. Na monitorze
wyświetliło się coś zupełnie innego niż poprzednio. Nowy dynamiczny wygląd
wskazywał na pomyłkę adresu. Dopiero napisy sprowadziły chłopaka na ziemię.
Tokio Hotel – Reaktywacja! Zespół
wznawia działalność! Nowy wokalista!
Wyłączył
przeglądarkę i odepchnął od siebie laptopa.
Nagle uchyliły
się drzwi. Biała kula wylądowała na jego nogach.
- Złaź,
Kapsel! – rozkazał Matthew. Pies błyskawicznie zeskoczył z łóżka i usiadł przy
jego nodze. – Hej, sorry za wejście. Robisz coś?
- Nie,
właściwie to nie – odpowiedział nieco skołowany, przeczesując palcami swoje
włosy. „Co za koszmar…” – Coś się stało?
- Nie,
wszystko spoko. Chciałem tylko pogadać, wiesz, o tym co się stało. Sorry za to.
- Spoko. Nie
jestem bez winy, bo to ja wyskoczyłem z pięściami.
- Zgoda?
Nie namyślał
się długo. Podali sobie ręce.
- Potrzebujesz
czegoś? Mam u siebie dobrą maść. Isaac też powinien mieć jakieś leki.
- To coś da?
- Nie
bralibyśmy tego ze sobą, gdyby nie dawało. Więc jak?
- Wezmę
wszystko, co mogłoby mi pomóc – jęknął, próbując wyprostować się na łóżku.
- Daj mi
minutę. Zaraz przyniosę maść od nas z domku.
Chłopak
zniknął tak szybko jak się pojawił, pozostawiając za sobą swojego
zdezorientowanego psa. Zwierzak przez moment zastanawiał się, co zrobić. Zerkał
to na drzwi, to na siedzącego na łóżku Billa, wpatrując się w niego swoimi
wielkimi oczami. W końcu jednak, czując, iż jego pan opuścił go na dłużej,
wybiegł z budynku.
Były wokalista
zwrócił wzrok ku zalegającym wokół niego rzeczom. Zamknął czerwony zeszyt.
*
- Szkoda, że
niedługo musimy wracać. Lubię tu przyjeżdżać.
- Też żałuję,
zwłaszcza teraz.
Dwójka
przyjaciół spędzała kolejną godzinę ucinając sobie pogawędkę na drewnianym
pomoście, przy okazji obserwując zażartą walką reszty znajomych, którzy nie
mogli dojść do porozumienia w sprawie punktacji dzisiejszego meczu. Powierzenie
liczenia Isaacowi nie było dobrym pomysłem.
- Nie chce mi
się wracać – oznajmił blondyn, rozglądając się po okolicy. Nigdy nie przypuszczał,
że taki mieszczuch jak on, mógłby kiedykolwiek powiedzieć coś podobnego. Chcieć
zostać gdzieś na zadupiu? To do niego niepodobne.
- Też bym
została, ale trzeba wracać do pracy – Crystal poprawiła swoje długie włosy i
skupiła wzrok na przemieszczającym się tuż obok ślimaku. - Poza tym mamy rezerwację jedynie do końca
tego tygodnia. Moglibyśmy starać się ją przedłużyć, ale nie mam już pieniędzy
na taką przyjemność.
- Ja też nie…
- westchnął. Kiedyś nie musiał się martwić tego typu problemami. Kiedyś… Dawno
temu.
- Ej, Bill!
Cudem udało mu
się złapać kulisty obiekt nim ten zaliczył bolesne spotkanie z jego twarzą.
Choć starał się tego nie zdradzać, w jego głowie kłębiła się tylko jedna myśl:
„Ał! Ał! Ał! Ał…”. Taki minus gwałtownych ruchów i nagłego wylądowania na
plecach.
- Łał, niezły
refleks! – dziewczyna klasnęła w dłonie i pochyliła się nad cierpiącym w duszy
kolegą. – Pomóc ci wstać?
- Nie, dzięki.
Tak mi dobrze, ciepło – odparł, wpatrując się w jej oblicze. Pierwszy raz miał
okazję dobrze przyjrzeć się Crystal i stwierdził, że urodą zdecydowanie odbiega
od przeciętnej. Była naturalnie ładna, co rzadko zdarzało mu się widzieć w
ostatnich latach spędzonych w innym świecie. Mogłaby mieć jedynie trochę
większy biust…
- Ej, możesz
nam wreszcie odrzucić tę piłkę?”
„F*ck…”
*
Sprawdzali
domek chyba pięć razy, a i tak za każdym razem okazywało się, że coś w nim
zostało. Skarpetka Billa, dezodorant Marcusa… Tak to już jest, gdy do pokoju
dobiorą się dwaj bałaganiarze. W końcu i tak nie udało im się doliczyć jednej
pary bokserek. Obsługa ośrodka z pewnością im tego nie zapomni.
Zapakowanie
się do aut zajęło im więcej czasu niż poprzednio. Walizki jak na złość nie
chciały się zamknąć, Isaac zaspał, a Irene zgubiła swoją suszarkę. W teorii
wszystko miało być tak pięknie jak w dniu przyjazdu, w praktyce wyszło jak
wyszło: chaos i niepotrzebny stres.
Wracali w tym
samym składzie. Bill zajął miejsce obok Isaaca, który jak zwykle momentalnie
odpłynął myślami w siną dal. Blondyn po krótkiej walce ze sobą postanowił mu
towarzyszyć w tej podróży.
Drache
Kurde, nie myślałam, że Tokio Hotel będzie miało nowego wokalistę. Zwaliłaś mnie tym z nóg! Serio.
OdpowiedzUsuńDomyślam się, jak poczuł się Bill...
Oby szybko uzbierał potrzebną kwotę pieniędzy i wrócił do swojego prawdziwego domu.