5.05.2012

17. Macy i Matthew

Wykorzystał wolną chwilę na poprawę makijażu. Wraz z upływem czasu jego oko wracało do normalności, jednak na kompletne wyleczenie musiał jeszcze poczekać. Marcus krzywo patrzył na współlokatora nakładającego sobie podkład i puder, lecz cóż zrobić, siła wyższa.

Bill poprawił fryzurę i opuścił ciasne zaplecze. W sklepie zastał swojego współpracownika w tej samej pozie co poprzednio. Chłopak odpoczywał, opierając się o ladę.

- Jeszcze jakieś dwie godziny – zagadnął Kaulitz, zerknąwszy na wiszący na ścianie zegar.
- Półtorej – poprawił go szatyn. Wyprostował się na krześle.
- Nie znoszę tych przerw między jedną falą klientów a drugą. Nie, żeby przerwa była czymś złym, ale…
- Nie narzekaj – odparł Martin, przymykając oczy. – Wolałbyś mieć zamieszanie cały dzień?
- No…nie.
- No właśnie. Porób coś, nie wiem… Posprzątaj?
- Zrobione.
- Wypakuj towar?
- Zrobiliśmy to godzinę temu.
- Poukładaj na regałach?
- Załatwione.
- To poukładaj rzeczy na zapleczu w porządku alfabetycznym.

Marcus najwyraźniej nie cierpiał z powodu braku zajęcia. Dla Billa przyzwyczajenie było silniejsze od charakteru. Całe lata pracował na pełnych obrotach z koniecznością podzielenia swojej uwagi między wiele rzeczy jednocześnie. Występy, sesje, wywiady, a przy tym cała masa spraw, których trzeba było dopilnować. U Browna też nie mógł narzekać na nudę. Nawet gdy znalazła się dla niego chwila wolnego, wykorzystywał ją na odpoczynek. Praca w sklepie była dla niego o wiele lżejsza.

Konwersację przerwał im brzdęk zamykanych drzwi. Obaj spojrzeli w stronę wejścia.

- Jestem, tak jak obiecałam. Macie to, o co prosiłam? – dziewczyna ściągnęła czapkę z głowy. Temperatura na zewnątrz znacznie różniła się od tej w pomieszczeniu. – Halo!

Chłopcy spojrzeli po sobie. Szatyn zmarszczył czoło.

- A, tak! – powiedział po chwili. – Wszystko przyszło wczoraj.
- Świetnie! – ucieszyła się Macy. – Przyniesiecie?
- Jasne – rzekł Bill, by za chwilę wraz ze swoim współpracownikiem pozbierać wszystkie produkty z listy, którą dostali rankiem poprzedniego dnia. Zajęło im to kilka minut, lista była dość długa.

- Masz jak to ze sobą zabrać?
- Udało mi się pożyczyć dwa wózki, więc liczę na pomoc jednego z was. Stoją przed sklepem.
- Nie łatwiej byłoby pożyczyć od kogoś samochód?
- Niestety nie udało mi się, a własnego nie mam. Czyżby ciągnięcie wózka przewyższało możliwości naszego delikatnego modela?

Musiał przyznać, iż cokolwiek by o niej nie sądził, Macy wiedziała, w który punkt uderzyć, aby poruszyć jego męską dumę. Lekko podirytowany poszedł po swoją kurtkę. Wiedział, że dał się złapać, jednak w tamtej chwili musiał coś udowodnić. Nie tylko Macy, lecz także sobie samemu. Ostatnie wydarzenia miały zbyt duży wpływ na jego ego.

*

- Nie za ciężkie dla ciebie? – spytała złośliwie ruda, gdy ruszyli sprzed sklepu.
- Nie, jest w sam raz – odparł z uśmiechem.
- To dobrze. Bałam się, że to może być za wielki wysiłek dla kogoś delikatnego.
- Dokąd chcesz to zawieść?
- Najpierw pojedziemy do nas, potem do chłopaków.
- Ok.

Szli równym krokiem. Bill czuł, że gdyby była taka możliwość, Macy próbowałaby urządzić jakiś wyścig. Na jego szczęście biegi mogłyby zaszkodzić ładunkowi. Wózki nie były przystosowane do tego typu rozrywek, a żadne z dwojga nie miało ochoty zbierać jedzenia z chodnika.

- Dajesz radę? – zagadnęła go po kilku kolejnych krokach.
- Może to cię zaskoczy, ale tak.
- Nie myślałeś kiedyś, żeby uprawiać jakiś sport? Z mięśniami wyglądałbyś bardziej jak facet.
- Nie lubię sportu.
- To widać.
- Daj mi spokój. Twoje docinki nikogo nie bawią.
- Oj, czyżbym trafiła w czuły punkt?

Nie odpowiedział.

- Halooo? Słyszysz mnie?
- Mówiłem już, daj mi spokój.
- Aż tak cię to drażni?
- Czemu właściwie to robisz? – zatrzymał się. – Chcesz sama to wieść do domu?
- Raaaany – Macy również przystanęła. – Nie wiedziałam, że trafiłam na taką damę!
- Czyli chcesz?
- Poradzę sobie sama.
- W porządku.

Bill puścił rączkę od wózka, odwrócił się i ruszył w drogę powrotną. Nie czuł wyrzutów sumienia, zrobił co było w jego mocy, a że rudowłosa odrzuciła jego pomoc…

- Dobra, wygrałeś! Wróć tutaj.

Zatrzymał się i odwrócił w jej stronę.

- Myślałem, że nie jestem ci potrzebny?
- Niezbędny – nie, ale pomocny – na pewno. Nie chce mi się targać tego na dwa razy – chłopak spróbował zrobić kolejny krok. – Jak chcesz!
- A dostanę przeprosiny?
- Skoro to dla ciebie takie ważne, przepraszam.
- Dzięki – powiedział przekonany i wrócił do swojego wózka. – Czemu się tak na mnie dzisiaj uwzięłaś? Nic ci nie zrobiłem.
- Czasem mam takie momenty, że aż mnie korci, żeby komuś dogryźć.
- To niezbyt fajnie, wiesz?
- Wiem, ale nic na to nie poradzę.

*

Po dotarciu do pierwszego celu szybko wypakowali rzeczy z pierwszego wózka, a następnie przełożyli do niego połowę z pozostałych produktów. Z obciążeniem lżejszym o co najmniej kilka kilogramów ruszyli w dalszą drogę.
Zabijali czas rozmową.

- Czemu właściwie nie lubisz sportu? Pytam już bez złośliwości.
- Zawsze byłem z niego kiepski. W szkole w-f był moim koszmarem.
- Ja na początku też byłam z niego kiepska. Dzieciaki śmiały się ze mnie i z mojej budowy. Nie raz lądowałam w kozie za bójki z tego powodu. Dopiero po którymś razie mój nauczyciel stwierdził, że będzie ze mną trenować. Powiedział, że dostrzegł we mnie jakiś potencjał.
- Mój niestety żadnego nie dostrzegł.

Zaśmiali się.

- To o niczym nie przesądza. Może masz jakiś głęboko ukryty talent – stwierdziła dziewczyna, poprawiając chwyt. – Nie ma czegoś, co chciałbyś trenować?
- Niech pomyślę – zastanowił się. – Ciężko powiedzieć, chyba do niczego się nie nadaję.
- Łap!

Ledwie złapał lecącą w jego stronę paczkę, po czym w panice chwycił rączkę od wózka.

- Jeśli chodzi o grę w piłkę, musiałbyś poćwiczyć.
- Nie, dzięki – odetchnął i wrzucił pakunek do wózka. – Gdybym miał wybierać, chyba zająłbym się grą w tenisa.
- To nudne – zamarudziła dziewczyna, symulując ziewnięcie. – A taniec?

Dwudziestolatek przyjrzał się swoim nogom.

- Czy wyglądam na kogoś, kto mógłby tańczyć? – uśmiechnął się szyderczo.
- Na razie nie, ale kto wie. Jeśli masz wyczucie rytmu, mógłbyś spróbować. Na pewno nie zaszkodziłoby ci to, tym bardziej, że lubisz pracę jako model. Mięśnie podniosłyby twoją atrakcyjność.
- Ktoś kiedyś powiedział, że mam wyczucie rytmu – zaśmiał się w myślach, przypominając sobie lata swojej kariery, która przecież tego wymagała.
- No widzisz! Zgadam się kiedyś z Isaaciem i pokażemy ci kilka kroków. Zawsze jest szansa, że ci się spodoba i wciągniesz się tak jak my.
- Pozyskiwanie nowych osób?
- Czemu nie? Korzyści dla obu stron. W kickboxingu nie wróżę ci powodzenia.
- Ja sobie też nie.

*

Dom chłopaków z zewnątrz wyglądał niemalże identycznie jak dom dziewczyn. Chyba większość domów w okolicy była budowana na tych samych planach.

Na wejściu powitał ich mały futrzany znajomy, który bardzo ucieszył się na ich widok. Zaszczekał kilka razy.

- Co się dzieje, Kapsel? – Matthew niespodziewanie wszedł do przedpokoju. – A, to wy. Cześć.
- O, cześć. Nie wiedziałam, że też masz dzisiaj wolne.
- Dzisiaj wyjątkowo. Ktoś wynajął salę, więc i tak nie mam gdzie pracować.
- Faktycznie, słyszałam coś o tym. Gdybym wiedziała, że jesteś nie musiałabym ciągnąć ze sobą Billa.

Blondyn zerknął na chłopaka, który właśnie bawił się z jego psem. Kapsel musiał rozpoznać Billa, ponieważ nie podszedł do niego tak, jak to robił w wypadku obcych. Łasił się i pozwalał głaskać.

- Ostrożnie z nim. Jest bardzo delikatny – ostrzegł Matthew.
- Spokojnie, też miałem psa. Nic mu nie zrobię – rzekł Kaulitz, odsuwając się od najwyraźniej zawiedzionego tym faktem futrzaka.
- Skoro jesteś w domu to pomóż nam to wszystko wtaszczyć do środka. Ostatecznie są to też i twoje zakupy.
- Dajcie mi chwilę, sam wszystko wniosę.
- Ok. My się rozgościmy i napijemy się czegoś, co? Straszny ziąb na zewnątrz.
- Jak chcecie. Idziesz maluchu?

Pies w podskokach pobiegł za swoim właścicielem.

*

Miał rację co do swojego wcześniejszego stwierdzenia, że dom chłopaków zbudowany był na tym samym, a przynajmniej bardzo podobnym, planie co dom dziewczyn. Partery obu tych domów różniły się co najwyżej kolorami ścian oraz ilością walających się tu i ówdzie rzeczy. Wiadomo, kto wygrywał w tej kwestii.

- Tutaj zawsze jest bałagan, lepiej uważaj, żeby w nim nie utonąć – uprzedziła go Macy, wyjmując z szafki dwa kolorowe kubki. – Kawa? Herbata?
- Kawę poproszę – odpowiedział Bill. „U nas też przydałoby się trochę posprzątać…”
- Wezmę też kubek dla Matthew, żeby nie było, że jesteśmy egoistami – z braku czystego naczynia zmuszona była wyciągnąć jakieś ze zlewu. Przemyła je. – To jak ci się tutaj podoba? – zagadnęła.
- Jest ok. Powoli się przyzwyczajam.
- Nie słyszę entuzjazmu.
- Większość czasu spędzam w sklepie. Mam mało okazji, żeby się tu rozgościć. Spróbowałem raz i oto co dostałem – rzekł, wskazując palcem na swoje nadal podpuchnięte oko.
- Miałeś tego dnia wyjątkowego pecha. Normalnie nie jest tutaj jakoś niebezpiecznie. Ja z naszą znajomą „grupką” miałam do czynienia raz i nic mi się nie stało.
- Pewnie bali się do ciebie podejść – stwierdził. – Sam bym się bał.
- Czemu? Jestem aż taka straszna? – zaśmiała się.
- Wiem, co trenujesz. To mi wystarczy. Poza tym nie wyglądasz na osobę, której można podskoczyć.
- Czyli jednak jestem straszna. Hm – zastanowiła się, nalewając gorącej wody do kubków. – Może coś w tym jest. Pewnie dlatego jestem sama.
- Faceci zwykle boją się silnych dziewczyn – powiedział Bill, przypominając sobie opinie swoich znajomych i brata. Stronili od towarzystwa tego typu przedstawicielek płci pięknej. Sam również wolał unikać kłopotów.
- Chyba masz rację. Pozostaje mi więc więcej czasu na treningi. Nie mam na co narzekać – rzekła radośnie.
- „A Isaac?” – cisnęło mu się na usta, jednak wolał nie wypowiadać tego imienia na głos. Wolał nie drażnić kogoś, kto mógłby go położyć na ziemię jednym ciosem. 
Drache

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz