5.05.2012

6. How are you feeling?


Promienie słońca oświetlały jego twarz. Chwilę po tym jak boleśnie ukuły go w oczy, w pokoju dało się usłyszeć cichy syk. Głowa zaliczyła spotkanie ze ścianą.


Chłopak powoli się podniósł, masując bolące miejsce, choć tak naprawdę mógłby zacząć rozmasowywać którykolwiek kawałek swojego ciała. Wszystko go bolało. Ostatni raz spał w poprzek tego cholernego łóżka…


Gdy zebrał już pierwsze myśli, rozejrzał się po pokoju. Czegoś mu brakowało, a raczej kogoś. Pozostała jedynie wymięta pościel. Uśmiechnął się pod nosem. To zaskakujące jak dobrze im się wczoraj ze sobą rozmawiało. Mimo różnicy wieku, bariery językowej i wspólnych cech trudnego charakteru, udało im się nawiązać nić porozumienia. Dyskutowali i zwierzali się sobie prawie do rana. Nie pamiętał, kto usnął pierwszy. Jego duma sugerowała co innego niż rozum, który zdawał sobie sprawę z tego, jak szybko jego właściciel potrafił odpłynąć.

Wyciągnął się leniwie i uderzył dłońmi w ścianę. „Scheisse!” Wstrząsnął rękami.

Zastanowił się, która mogła być godzina. Pewnie coś koło południa, przynajmniej tak sugerowało słońce. Niechętnie wstał i rozprostował strzykający kręgosłup. Zabrał się za ścielenie łóżka.

Coś metalowego uderzyło o podłogę. Zdziwiony spojrzał pod nogi i ujrzał tam kilka monet oraz banknot.

- Skąd to? – spytał cicho, schylając się i podnosząc z ziemi swoje znalezisko. Skąd u niego pieniądze?
- Wstałeś już? – usłyszał za swoimi plecami. Nawet nie zdążył odpowiedzieć, w mig znalazł się przygnieciony na łóżku. Brodacz trzymał go mocno za nadgarstki.
- Skąd masz te pieniądze gówniarzu?!
- Nie wiem! – odparł przerażony. Zdezorientowany patrzył w parę złowrogich oczu.
- Od początku wiedziałem, że będą z tobą problemy, ale nie przypuszczałem, że będziesz kraść!
- Nic nie ukradłem! – krzyknął, próbując się uwolnić. Bezskutecznie.
- Więc skąd te pieniądze?! – cisza. Nie miał pojęcia, a przecież nie skłamie, że to jego. Patowa sytuacja, przed którą nie uchronią go ani prawda, ani fałsz.

Obce palce z wielką siłą zacisnęły się na szczupłym ramieniu.

- Rusz się! – warknął Steven do poniewieranego nastolatka. Nie zaprotestował, to i tak nie miało sensu. Był na to zbyt słaby.

Szarpnięcia i popchnięcia raniły jego ciało, czego dał wyraz cicho sycząc. Gdy wreszcie mężczyzna pchnął go przed siebie na schody, chłopak przyspieszył. W biegu chwycił parę swoich wysłużonych adidasów. Wybiegł z budynku, przeskakując stopnie drewnianych, przydomowych schodów. Na przedostatnim stopniu stracił równowagę.

- Wynoś się stąd!!! – krzyczał mężczyzna w stronę leżącego na twardej ziemi blondyna. – Nie chcę cię tu więcej widzieć!!!

Chłopak, nie odwracając się, złapał buty, które wypadły mu z rąk podczas upadku, i pobiegł przed siebie ile sił w nogach. W końcu Steven był kiedyś leśniczym, mógł mieć przy sobie jakąś broń.

Dopiero po kilkuset metrach Bill spojrzał za siebie i odetchnął z ulgą.

*

Kroczył powoli poboczem drogi mającej doprowadzić go do najbliższego miasta. Trochę utykał. Gdy uciekał, musiał nadepnąć bosą stopą na jakiś duży kamień. Po silnym stresie pojawił się ból. Ból, a także koszmarne uczucie chłodu. Musiało być bardzo zimno, widział parę unoszącą się z jego ust przy każdym wydechu.

Nie miał kurtki. Wybiegł z domu jak stał: w bluzie i swoich dresowych spodniach. Cieszył się, że zdołał zabrać ze sobą buty.

Nie roztrząsał zbytnio powodu, przez który musiał opuścić ciepły dom Brownów. Nie było dla niego ważne, kto i po co podrzucił mu pieniądze. Liczyło się to, co teraz i co będzie dalej. W głowie układał sobie plan działania. Będzie szedł tak długo aż dotrze do jakichś zabudowań. Nie wiedział tylko, ile może trwać taki spacer. Kilka godzin? Dzień? Dwa? Zobaczy się. Żadnych przerw, żadnego snu. Było na to za zimno. Zdawał sobie sprawę, iż jeśli przymknie oczy choćby na chwilę, może się już nigdy nie obudzić, a tego nie planował. Nie podda się, nie może! Nie miał nic, lecz wytrzymał już tyle, że i z tym da sobie radę. Poza tym chciał jeszcze kiedyś zobaczyć swoich bliskich z poprzedniego życia…

Zaśmiał się kpiąco.

- Jestem żałosny – powiedział w swoim ojczystym języku. Tak dawno go nie słyszał. Od dłuższego czasu miał styczność jedynie z angielskim, ewentualnie z odrobiną francuskiego. Tęsknił, tak cholernie tęsknił do tego, co było, a czego wtedy nie doceniał. Znów śmiech. I łza, kilka łez. Śmiech przez łzy.

- Pierdolcie się wszyscy! – wykrzyczał. Z satysfakcją słuchał swojego głosu rozchodzącego się po lesie. Odbijającego się od drzew i wracającego z powrotem do niego. Zakaszlał, gdy zimne powietrze dostało mu się do gardła.

Usłyszał warkot silnika. Szybko odwrócił się i wyciągnął rękę. Pojazd nawet nie zwolnił. Minął go. „Cholera, to już drugi!”

Zarzucił na głowę kaptur i ruszył dalej. Małe gałązki chrzęściły mu pod stopami przy każdym kroku. Rozejrzał się wokół, gdy głośny świergot ptaków dotarł do jego uszu. Nie dostrzegł żadnego żywego stworzenia poza nim samym.

Musiał przyznać, iż choć nienawidził przyrody i wszelkich przyjemności z nią związanych, las, którym szedł, był piękny. Wysokie drzewa porośnięte intensywnie zielonym mchem i długimi igłami tworzyły razem z równie barwną ściółką wspaniały obraz, który aż się prosił o namalowanie czy uwiecznienie na fotografii. Niestety Bill nie miał nic poza własną pamięcią, by zachować piękno tego miejsca na dłużej, choć o innych elementach poza obrazem wolałby jak najszybciej zapomnieć.

*

Słońce powoli przesuwało się ku zachodowi, a niebo przybierało coraz bardziej pomarańczową barwę. Kaulitz ledwo szedł przed siebie. Zimno i ból dopiekały mu coraz bardziej. Zęby uderzały o siebie, wydając irytujące dźwięki, nie mniej drażniące niż to głupie uczucie stukania kością o kość. Gęsia skórka musiała pokrywać już całe jego chude ciało. Tak żałował, że nie udało mu się nagromadzić pod skórą wystarczającej warstwy tłuszczu. Może wtedy byłoby mu chociaż o kilka stopni cieplej.

Widząc przy drodze spory kamień, postanowił złamać swoje początkowe postanowienie. Usiadł na lodowatej powierzchni i podkulił nogi. Powoli rozwiązał sznurówki i zdjął lewego adidasa. Za nim podążyła skarpetka. Skóra na szczęście nie miała na sobie śladów uszkodzenia. Blondyn zaczął mocno rozmasowywać stopę. Syknął.

Przesuwając palcami po twardawej powierzchni, zastanawiał się, co dalej. Starał się nie myśleć o nadchodzącej nocy, bo sprawy nie przedstawiały się ciekawie. W takim tempie niedługo zupełnie opadnie z sił, a nawet jeśli nie… Przejechał opuszkami palców po nierówności na swoim gardle. Pojawiło się przed nim widmo, nie tak odległej jeszcze, przeszłości. Mocno zacisnął powieki.

Odwrócił się w stronę drogi. W ciągu dnia minęły go łącznie cztery samochody. Żaden się nie zatrzymał. Perspektywa nocnej wędrówki wyglądała coraz gorzej.

Po kilku minutach wstał i otrzepał swoje zakurzone ubrania. Czas ruszać dalej.

Nie uszedł kilku kroków, gdy ponownie rozległ się warkot silnika. Z początku był tym faktem uradowany, lecz po chwili uśmiech zszedł mu z twarzy. Odszedł dalej od drogi.

Pojazd przystanął tuż obok niego. Stał spokojnie, choć mózg krzyczał coś o ucieczce. I tak nie uciekłby przed pojazdem, a już na pewno nie przed kulą. Ale jeśli wbiegłby między drzewa…

- Bill!

Poczuł silne uderzenie w nogę. Małe ciałko przylgnęło do jego uda.

- Myślałam, że już cię nie znajdziemy! Proszę, wróć z nami do domu! To co się stało to moja wina!

Z niedowierzaniem spoglądał na przejętą dziewczynkę. Nie dochodziło do niego, co się dzieje. Podniósł wzrok, by zawiesić go na kierowcy pojazdu.

- Wróć z nami! Przeziębisz się!

Erika chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę auta. Mimo swojego wzrostu i masy, nie oparł się jej sile. Jego duma próbowała przez chwilę zaprotestować, jednak została zakrzyczana przez całą resztę jego ciała i umysłu. Przecież najważniejsze jest teraz przeżycie. Śmierć na pokaz nie miałaby tutaj żadnego sensu.

Usiadł na tylnim siedzeniu, obok Eriki. Dziewczynka znów przytuliła się do niego. Jej ciepło ogrzewało jego przemarznięte ciało lepiej niż włączone w samochodzie ogrzewanie.

Mała wytłumaczyła mu, co zaszło dzisiejszego dnia. Dowiedziawszy się o jego zbliżających się urodzinach, chciała dać mu w prezencie część swojego kieszonkowego. Nie poinformowała o tym nikogo, a rano pojechała z mamą na zakupy. Z trudem udało jej się przekonać ojca do swojej winy, jednak kiedy jej się to udało, pojechali razem na poszukiwania oskarżonego o kradzież chłopaka. Całe szczęście, że szedł wzdłuż znanej sobie drogi, nie znaleźliby go w środku lasu.

W normalnej sytuacji Bill wybuchnąłby ze wściekłości, ale teraz był tak zmęczony, iż jego ciało opanowała obojętność. Jego organizm wykorzystywał resztki swojej energii, by jak gąbka chłonąć każdą napotkaną odrobinę ciepła. Nadal lekko drżał, gdy dojeżdżali do okrytego drewnem budynku.

*

- Mamo, znaleźliśmy go! – dziewczynka pobiegła na górę, pozostawiając Billa i swojego ojca na parterze. Chłopak powoli zdjął buty.
- Bill – dziewiętnastolatek odwrócił się w stronę mężczyzny. – Przepraszam.
- Dzięki – odpowiedział równie lakonicznie i wszedł na schody. Nagle, pociągnięty za rękę, znalazł się w kuchni.
- Bill! – Avril podeszła do niego i mocno przytuliła. Nie zareagował, wciąż nie dochodziły do niego wydarzenia dzisiejszego dnia. Czuł, że boli go głowa. – Cieszę się, że wróciłeś. Chodź, dam ci coś ciepłego do jedzenia…
- Nie, dziękuję – zaskoczył kobietę. – Ja…pójdę się położyć.

Opuścił pokój, nie zwracając uwagi na zdziwienie wszystkich wokół.

*

- Ile ci to jeszcze zajmie? Musimy już iść! – głos chłopaka rozszedł się po mieszkaniu. Wszedł do pokoju zapatrzony w swoją komórkę. – Stary, co z tobą?
- Źle się czuję, daj mi spokój.
- Tyle widzę – odpowiedział dziewiętnastolatek o brązowych tęczówkach. – Ej, jest aż tak źle?
- Czuję, że zaraz zdechnę.
- Mierzyłeś temperaturę?
- Właśnie to robię – zabrzmiało kilka piknięć. – Niech to szlag…
- Pokaż to – leżący na łóżku chłopak podał mu do ręki termometr. – Szlag, Bill! Ty widziałeś, ile tam jest stopni?!
- Dużo – odparł z obojętnością. Przykrył się leżącą pod nim kołdrą. – Mamy jakieś prochy?
- Dzwonię do Davida – rzucił nastolatek z włosami splecionymi w warkoczyki, po czym wyszedł z pokoju, przymykając za sobą drzwi. Bill przyłożył dłoń do rozpalonego czoła. Z jego oczu jedna za drugą uciekały pojedyncze łzy.

- David, odwołaj wywiad. Nie obchodzi mnie to, odwołaj. Bill jest chory. Nie, nie może, muszę go zabrać do szpitala. Tak, jest tak źle. Pamiętam, że nie ma ubezpieczenia. To co ja mam teraz zrobić?! Tak, zawołaj go do nas. Pamiętasz adres? Powiedz, że gorączka 41 stopni. Dlatego potrzebuję szpitala! Wezwij go szybko, boję się, że Bill…
- Tooom! – jęknął jego brat. Jego ciało trzęsło się jak gdyby stał na kilkudziesięciostopniowym mrozie. Głowa mu puchła, gorączka przejmowała całe jego ciało. Pocił się mimo uczucia zimna.

Ktoś ujął jego dłoń w swoją własną. Uchylił piekące powieki.

- Jestem tutaj.

Coś zimnego dotknęło jego czoła, ale przecież Tom się nie ruszył…

- Będzie dobrze. Jesteś silny, stary.

Znów drgawki i szczękanie zębów. Bliźniak zsunął z niego kołdrę.

- Zdejmij koszulkę, trzeba zbić gorączkę.

Chłopak posłusznie wykonał polecenie. Mokry ręcznik wylądował na jego klatce piersiowej.

- Poszukam jakichś prochów. Jeśli nie zbijemy tej gorączki…

Bill ścisnął bliźniaczą dłoń. Wydawała się być taka mała.

- Tom, nie zostawiaj mnie.

Nastolatek uśmiechnął się lekko.

- Nie zostawię, nie mógłbym.

Bill mrugnął. Jego wzrok spowiła gęsta mgła. Obraz zaczął się rozmywać. Zamrugał znowu.

- How are you feeling?

         Rozsunął szerzej powieki. Dostrzegł twarz Eriki i jej delikatną dłoń spoczywającą na jego własnej. Nieco dalej była Avril, trzymała jakiś ręcznik. Poczuł się słabiej. Mocno wtulił głowę w poduszkę i zacisnął podrażnione powieki. Po policzku spłynęła mu kolejna już słona kropla.

„Tom…”

*

 
Promienie słoneczne odbijały się od załamanych zielonych ścian, nadając im jeszcze intensywniejszy kolor. W teorii zieleń miała działać na chłopaka uspokajająco. W swoim pokoju chciał przede wszystkim odpoczywać po trudach codzienności. Niestety to były tylko plany, nie zawsze skutkowały w praktyce.

Drewniane drzwi cicho skrzypnęły, wytrącając go z zamyślenia. Do pomieszczenia weszła średniego wzrostu kobieta. Pofarbowane na rudo pofalowane włosy z gracją poruszały się z każdym jej nieśmiałym krokiem.

- Może zejdziesz na dół? Od przyjazdu nic jeszcze nie jadłeś.
- Nie jestem głodny - uciął krótko, odwracając głowę w stronę drewnianego sufitu.

Kobieta podeszła bliżej i usiadła obok niego na miękkim łóżku. Trwali tak chwilę w ciszy.

- Nigdy sobie tego nie daruję - powiedział chłopak.
- Nic nie mogłeś zrobić.
- Mogłem go szukać - szepnął.
- Przecież mówiłeś, że policja go szukała. Powiedzieli, że...
- A ja ich posłuchałem - jego głos słabł. - Byłem w takim szoku, że nawet nie pomyślałem, że mogą kłamać i mieć to po prostu gdzieś to, czy on żyje, czy nie, czy w ogóle jest gdzieś w pobliżu. Na pewno był, ale my... My go zostawiliśmy. Nie wierzę, że zginął, nie on. Nie w tak głupi sposób!

Jego głos coraz bardziej się łamał. Dłoń kobiety spoczęła na jego własnej.

- Może był blisko? Może potrzebował pomocy, a my go zawiedliśmy...
- Nie mów tak - odezwała się wreszcie. - Policja zna tamte tereny. Na pewno wiedzieli, co robią.
- Ale powinniśmy przynajmniej znaleźć jego ciało! Chociaż szczątki. A tam nic nie było...
- Naprawdę czułbyś się lepiej, gdybyś zobaczył go martwego?

Zastanowił się chwilę. Przełknął łzy napływające mu do oczu.

- Wtedy byłbym pewien... - odparł sucho. - Poza tym nawet nie chodzi o mnie. Mógłbym przynajmniej wyprawić mu prawdziwy pogrzeb.
- Zrobiłeś, co mogłeś Tom. Wszyscy zrobiliśmy...

Spojrzał na nią swoimi załzawionymi oczami. Nie wytrzymał. Rzucił się w jej ramiona niczym małe dziecko, którym był jeszcze kilkanaście lat temu. Nie bronił się już przed natłokiem uczuć.

- Ja czasem czuję, że on żyje, mamo - mruknął. - On gdzieś jest, czuję to...

Nie odpowiedziała. Jedynie mocniej go przytuliła i delikatnie pogłaskała po głowie. Nie zaprotestował.

- Tak cholernie za nim tęsknię...
- Wiem kochanie. Wiem - również Simone udzieliły się nagromadzone w pokoju emocje. Po jej policzku spłynęła łza. - Wszyscy tęsknimy.

Obraz zaczął blednąć i rozmywać się we wszechogarniającej czerni. Tylko cztery słowa zdołały jeszcze przebić się z tej zanikającej sceny:

- Najgorsze urodziny w życiu...

*

Z trudem uchylił ciężkie powieki. Coś go zakuło w klatce piersiowej. Wciąż czuł się źle, ale o niebo lepiej niż wcześniej. Znajoma chropowata ściana pojawiła mu się przed oczami. Odruchowo przejechał po niej paznokciem.

Był wykończony wczorajszymi przeżyciami, chorobą i tymi dziwnymi wizjami, które atakowały go w ciągu nocy. O ile rozumiał pierwszą, wspomnienie ciężkiego ataku anginy z początku roku, odrobinę nagięte przez wysoką gorączkę, nie miał pojęcia, co miał znaczyć ten drugi sen. Skąd taki obraz? Czemu śniła mu się taka rzecz? Czy to tylko sen, czy może coś...więcej? Nie był tego pewien, choć w głębi duszy miał pewne przeczucie, co do tego.

Odwrócił głowę. Przy łóżku stały dwa stołki. Na jednym z nich była chłodna już herbata i jakaś samotna kanapka z szynką. „Zaczyna się nieźle, ciekawe za co dzisiaj mnie wywalą."

Mimo bólu zdołał wstać i podejść do swojej torby z ciuchami. Wyciągnął ze środka czystą koszulkę i bokserki. Niestety nie miał spodni na zmianę. W chwili gdy każdy element jego ciała wołał o kąpiel i czyste ubranie, bardzo by mu się przydały. Zmiana pościeli również nie byłaby niczym złym. Czuł na sobie brud i pot. Postanowił zacząć dzień od gorącego odprężającego prysznica.

*

W łazience ściągnął z siebie całe ubranie i wszystko poza spodniami wrzucił do kosza z rzeczami do prania. Przewiesił swój ręcznik trochę bliżej kabiny prysznicowej, po czym puścił wodę. Chwilę odczekał aż płynąca z rur ciecz nabrała właściwej temperatury. Wreszcie wszedł do środka.

Tego właśnie potrzebował. Gorące krople uderzały w powierzchnię jego skóry rozpryskując się, a częściowo spływając w dół jego smukłego ciała. Mięśnie rozluźniały się pod wpływem tego delikatnego masażu. Wyprężył się i przymknął oczy. Czuł się tak niesamowicie lekko. Choroba, dziwne obrazy, urodziny – nie myślał o niczym. Szum wody zagłuszał wszelkie myśli, zmęczenie pomału przenosiło go z powrotem do świata snu.

Ocknął się dopiero, gdy jego ciało zaczęło domagać się obniżenia temperatury. W końcu co za dużo to niezdrowo. Uległ i zakręcił kurek. Całe pomieszczenie wypełniała para.

Osuszywszy ciało miękkim ręcznikiem ubrał przygotowane wcześniej ubrania i wrócił do pokoju.

Kilka rzeczy zmieniło się od jego wyjścia. Na krześle przy łóżku stał kubek z gorącą czarną herbatą. Zapach miodu zdołał już roznieść się po pokoju. Piękny obraz niszczyły niestety ułożone w rządku opakowania leków. Słodka herbata i, zapewne, gorzkie jak czort leki. Pychota...

Gdy doczłapał się wreszcie do swojego celu, zawinął się w szczelny kokon, z którego wystawała jedynie jego głowa i prawa ręka. Upił łyk parującego napoju, nawet nie myśląc o tym, żeby odczekać choćby minutę na jego przestygnięcie. Mocno tego pożałował, kiedy jego gardło niemiło odpowiedziało mu na to nieprzemyślane działanie. Przegrany odstawił kubek i schował się pod kołdrą.

*

- Bill! Bill! Jak się czujesz?

Materiałowy kokon poruszył się, a z jego wnętrza wydostał się jakiś bliżej niezidentyfikowany odgłos.

- Bill, proszę, zerknij tu na chwilę.
- Zostaw mnie w spokoju. Wyjdź stąd, zarazisz się - zaskrzypiał niczym stare drzwi.
- Oj proszę, tylko zerknij.

Wiedząc, że nie ma wyjścia, wyłonił się spod grubej warstwy materiału i półprzytomnie spojrzał na uradowaną dziewczynkę. Przetarł twarz dłońmi.

- O co chodzi?
- Pomożesz mi z niemieckim?

Zdziwił się, słysząc to pytanie. Dopiero po chwili dotarło do niego, że mała trzyma w dłoniach czerwony podręcznik do tegoż języka.

- Uczysz się niemieckiego? - ponownie skrzypnął, po czym zakaszlał głośno.
- Od tego roku zaczynam. Miałam iść na francuski, ale wszyscy na niego idą. Nie chcę być taka jak wszyscy!

Jego zaspany wzrok powędrował na książkę, którą podała mu Erika. Niechętnie wyciągnął rękę.

- Nauczycielka mówiła, że to dobra książka, ale póki co nie podoba mi się. Wydaje się być strasznie dziecinna i ma brzydkie obrazki.

Szybko przewertował kilka stron. Nazwy zwierząt, owoców, podstawowe zwroty... To prawda, brzydkie te obrazki.

- Nigdy nie uczyłem się niemieckiego w ten sposób - stwierdził, przeglądając kolejne strony. - Z czym ci pomóc?
- Pokażę ci - chwyciła podręcznik i otworzyła go na odpowiedniej stronie. - O, tutaj! Czy te dopiski do wyrazów są ważne?
- Bardzo ważne - odpowiedział, patrząc na wskazane przez dziewczynkę „der" przy wyrazie „Hund". - Chyba będziesz musiała się tego wszystkiego nauczyć.
- Do każdego wyrazu?
- Do każdego wyrazu.
- O nieeeeeee - jęknęła załamana. - Myślałam, że to będzie łatwiejsze.
- I tak lepsze niż francuski - zaśmiał się, patrząc na zakłopotaną minę towarzyszki.
- To się dopiero okaże... A, zapomniałabym! - wyciągnęła z kieszeni spodni pomiętą karteczkę. - Mama daje ci rozpiskę leków. Masz je wziąć, bo inaczej będziesz miał kłopoty.
- Niech będzie... - westchnął i wziął od Eriki przygotowane instrukcje.
- I ostatnia rzecz.
- Hm?

Szczupłe rączki podstawiły mu pod nos talerz z kawałkiem czekoladowego ciasta.

- Wszystkiego najlepszego!
Drache

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz