5.05.2012

1. Początek

Mimo wczesnej pory na dworze panowała już zupełna ciemność. Jedynie ogromny, sunący jedną z nielicznych w tym rejonie dróg bus oświetlał okolicę. Jednak kierowca musiał zachować ostrożność. Nie dość, że prowadzenie tak wielkiej maszyny przez ciemny las jest trudnym zadaniem, to dodatkowo musiał uważać na zawartość owego pojazdu. Czterech wiezionych muzyków było z pewnością więcej wartych niż cały, wyposażony chyba we wszelkie możliwe udogodnienia autokar. Niestety, świadomość tego faktu nie ułatwiała kierowcy jazdy.

- Kiedy wreszcie dojedziemy?! – usłyszał po raz kolejny, a dokładniej czwarty, w ciągu mijającej godziny.
- Zamknij się wreszcie. Ile razy jeszcze o to zapytasz Bill?!
- Ile będę miał ochotę – prychnął zdenerwowany dziewiętnastolatek. Czarne włosy opadały mu na twarz z każdym podskokiem auta.
- Ale ja mam dosyć tego zrzędzenia! – syknął chłopak z włosami splecionymi w blond dredy. Podirytowany przyglądał się bratu leżąc na niewielkim łóżku, które stanowiło część wyposażenia busa.
- Jakby mnie to obchodziło.
- Miło by było jakby cię to obchodziło – blondyn wstał i podszedł do bliźniaka. – W końcu siedzimy w tym razem.
- Tom ma rację – dodał siedzący nieopodal dwudziestojednoletni szatyn. – Nie jesteś tu sam.
- Oficjalnie stanowimy zespół.
- „Oficjalnie”. Ale większość roboty odwalam ja – rzekł szczupły brunet stając pośrodku pomieszczenia.
- Co proszę?! – blondyn doskoczył do niego. W tej chwili ich twarze dzieliło od siebie zaledwie kilka centymetrów.
- To co słyszałeś – odpowiedział mu zimnym tonem Bill. Od chwili powstania zespołu czuł się w nim najważniejszy. Jednak nigdy tego nie okazywał. Sytuacja zmieniła się dopiero kilka miesięcy temu i z biegiem czasu stawała się dla reszty grupy coraz bardziej nie do zniesienia.

Przez chwilę stali w bezruchu, wpatrzeni w siebie jak zwierzęta chcące walczyć o pozycję w stadzie. Oddychali głośno, a ich mięśnie napinały się coraz bardziej.

Pojedynek spojrzeń spróbował przerwać perkusista zespołu. Był świadom tego, iż jeśli czegoś zaraz nie zrobi, to starcie może się niedobrze skończyć. Głośno westchnął i podszedł do kierowcy.

- Ile jeszcze mniej więcej będziemy jechać? – zapytał.
- Jeszcze długa droga – odpowiedział prowadzący mężczyzna. –Znowu chcą się bić?
- Taa. Myślę, że Billowi znowu chce się lać i to mu podnosi ciśnienie.
- Możemy się zatrzymać gdzieś w tym lesie. Ale na krótko, bo jak się spóźnimy to wasz szef mnie zabije.
- Spoko. Wielkie dzięki.
- I pomyśleć, że taka technologia, a nawet kibel w tym busie nie działa jak powinien – rzekł mężczyzna zwalniając, po czym zaczął rozglądać się za odpowiednim miejscem na postój.

*

- Daję wam pięć minut – oznajmił kierowca busa wyciągając się na siedzeniu. – Nie spóźniać się. Ja oberwę za każdą minutę.
- I co z tego… - burknął czarnowłosy nastolatek, po czym rozejrzał się dookoła. Wszędzie panowała upiorna ciemność.
- Nie wytrzymam z tym…
- Uspokój się Tom – Georg w ostatniej chwili powstrzymał kolegę przed ruszeniem za oddalającym się w głąb lasu bratem.
- Jak dla mnie może nie wracać z tego cholernego lasu – Tom splunął na ziemię i wrócił do autokaru. Był wściekły i ciężko było mu się opanować. Może dlatego nawet za bardzo nie chciał tego robić.

*

Z każdym metrem las stawał się coraz gęstszy i gęstszy. Znikały wydeptane ścieżki, pojawiało się coraz więcej pokrytych igłami drzew, krzewów i innych roślin. Gdzie niegdzie wyrastały również nie niepokojone przez nikogo grzyby. Prawdziwa leśna głusza.

Młodszy Kaulitz z trudem przedzierał się przez zarośla. Chciał oddalić się od pojazdu jak najdalej mógł – tak miał w zwyczaju. Nie było to łatwe. Brakowało mu widocznej ścieżki, którą mógłby podążać, a także latarki oświetlającej drogę. Do dyspozycji miał jedynie słabe światło księżyca. Niestety dopiero po kilku minutach od wyjścia z autokaru chłopak uświadomił sobie, że mógł zabrać ze sobą chociażby telefon komórkowy. Nie byłoby to za wiele, ale wystarczyłoby, aby lepiej widzieć drogę przed sobą. Bez tego nastolatek co chwilę potykał się o korzenie drzew lub zaczepiał głową o gałęzie.

- Cholerny las, cholerne drzewa… - mruczał wściekle pod nosem.

Nagle do jego uszu dotarł głośny trzask. Chłopak zamarł w bezruchu.

- Tom? Zidiociałeś już doszczętnie? – spytał podirytowany. Brak odpowiedzi. – Tom…

Jego serce zaczęło bić coraz mocniej. Był sam w lesie, daleko od drogi. Daleko od czyjejkolwiek pomocy. Jego wzrok zatrzymał się na szeleszczącym krzewie. W głowie kłębiły się setki myśli.

„Co to jest? Jakieś zwierzę czy człowiek? Jestem sam, nie mam nic do obrony. Jestem bez szans.”

Oddychał szybko. Chciał uciekać, jednak nadal tkwił w miejscu. Czekał. Bał się, że jeśli ruszy pędem przed siebie, tajemnicze stworzenie rzuci się za nim i go dopadnie. Teraz chociaż mógł zobaczyć z czym ma do czynienia i obserwować dalsze posunięcia tego „czegoś”.

Nie odrywając wzroku od poruszającej się kępy zieleni, schylił się i próbował wymacać coś, czym mógłby się obronić. Lewą ręką podniósł nieduży kamyk, zaś prawa przyturlała do niego sporej wielkości gałąź.

Wziął głęboki oddech. Przyciągnął kawałek drewna bliżej siebie, aby móc chwycić go w obie ręce w razie konieczności. Rękę z kamykiem odchylił do tyłu.

„Spokojnie” – pomyślał. „Raz, dwa…Trzy!”

W jednej chwili pozbył się małego obiektu, rzucając go w kierunku krzaka i chwycił w ręce leżący na ziemi kawałek drewna. Kamyk wpadł w zarośla, a w powietrzu uniósł się głośny pisk. Przerażone futrzane zwierzę wyskoczyło z krzaka i rzuciło się do ucieczki. Wiewiórka.

Bill odetchnął z ulgą. Szybko podniósł się z ziemi, jednak w tej samej chwili poczuł jak podłoże usuwa mu się spod nóg. W ostatniej chwili chciał chwycić się czegokolwiek, lecz było za późno. Stracił równowagę i potoczył się w dół zbocza.

Kilka sekund dochodziło do niego, co się właściwie stało. Leżał na ziemi, cały w błocie i obolały. Jednak nie było to nic strasznego.

- David mnie zabije – westchnął chłopak. – Znając życie strój jest do wyrzucenia.

Nie mógł przyjrzeć się plamom na swoim ubraniu. Światło księżyca było na to zbyt słabe. Mimo to czuł wilgoć na swoim ciele. Pochodziła ona z potu, błota oraz powietrza, w którym tuż nad ziemią unosiła się lekka zimna mgła.

- Tom! Gustav! Georg! – krzyczał na zmianę wokalista. Zbocze, po którym się sturlał było zbyt strome, aby się po nim wspiąć samemu. Zadania nie ułatwiała też mokra ziemia i porastający podłoże mech. Chłopak potrzebował pomocy.

- Słyszycie mnie?! – wrzasnął bezradnie. Zmęczenie i zniechęcenie dawały mu się coraz bardziej we znaki. Ile by dał za gorącą kąpiel i miękkie łóżko, najlepiej w pięciogwiazdkowym hotelu. Jednak mógł tego już nigdy nie doczekać.

Kolejny szelest dotarł do jego uszu. Z początku nie przejął się nim, w końcu rudy gryzoń mógł jeszcze przecież kręcić się gdzieś po okolicy. Lecz ten szelest różnił się od poprzedniego. Z chwili na chwilę stawał się coraz bliższy i wyraźniejszy. Nastolatek znów zaczął się denerwować.

„Chłopaki, mam nadzieję, że to tylko wy…” - przemknęło mu przez myśl.


Głośno przełknął ślinę i spojrzał za siebie. Zamarł. Kilkanaście par oczu połyskiwało w słabym świetle księżyca.

*

- Ile można na niego czekać – Tom nerwowo obracał w ręce palącego się papierosa. Co chwilę patrzył na zegarek. Od czasu odejścia jego brata minęło już stanowczo za dużo czasu.
- Gdzie on znowu polazł? – spytał długowłosy basista, wychodząc z autokaru.
- Skąd mam wiedzieć – burknął jego kolega, po czym przyłożył papierosa do ust. – Nie mamy co robić tylko czekać na księżną…
- Może zadzwoń do niego. Pewnie zgubił drogę.
- Nawet mnie nie denerwuj! – warknął gitarzysta zaciągając się papierosem. – Ja nie zamierzam szukać jego wysokości.

Niedopałek szybko wylądował na ziemi przygnieciony szerokim białym adidasem. Jego krótki żywot dobiegł końca, lecz któż by się tym przejmował. Jego właściciel wypuścił z ust obłok szarego dymu, a następnie wszedł do auta pozostawiając niedopałek samemu sobie na zimnej i wilgotnej glebie.

*

Chyba pierwszy raz był tak przerażony, tak bezradny i bliski śmierci. Jak inaczej mógł się czuć dziewiętnastolatek otoczony przez dzikie i głodne zwierzęta. Były wszędzie: część zbierała się tuż za nim, część na górze wzniesienia. Próbowały stworzyć ścisły krąg, by zamknąć przed swą ofiarą wszelkie możliwe drogi ucieczki. Czuły jego strach – był o tym przekonany. Patrzyły mu prosto w oczy i zbliżały się coraz bardziej. Spokojnie i powoli. Zacieśniały groźny krąg. Wilki.

Chciał je przegonić, lecz gdy tylko wstał upadł na kolano. Ból. Niespodziewany i silny. Ze zdenerwowaniem spojrzał na lewą kostkę. Musiał uszkodzić ją podczas upadku.

Mimo bólu stanął na równe nogi. Nie spuszczał wzroku z grupy zbierającej się przed nim. Wiedział, że nie ma dokąd uciec. Nawet jeśli istniałaby jakaś ścieżka, nie mógłby biec. Nie z uszkodzoną nogą.

Nagle kątem oka dostrzegł coś, co mogłoby mu się przydać. Starając się trzymać głowę uniesioną w górze, sięgnął po obiekt pożądania. Gałąź, którą próbował walczyć z wiewiórką. Była na tyle duża, by uchronić go przed pojedynczymi atakami dużych drapieżników. Jego jedyna szansa.

Widząc, że nastolatek podnosi do góry spory przedmiot, zwierzęta cofnęły się kilka kroków. Na miejscu pozostało jedynie jedno z nich. Jego srebrne futro mieniło się w blasku księżyca, nadając mu upiorny wygląd. Brakowało mu kawałka ucha. Prawdopodobnie stracił je w jakiejś walce. Jego ślepia błysnęły. Nie bał się, był gotowy do walki o pożywienie.

Bill zwolnił oddech. Zimny pot lał się z niego strumieniami i wnikał w materiał ubrania. Chłopak zaczął odczuwać zimno. Jego mięśnie poczęły drżeć, lecz udało mu się to zatrzymać. W chwili, gdy nieznacznie uniósł trzymany przez siebie kawałek drewna, wszystko się zaczęło.

*

- Gustav, masz latarkę?
- Zaraz znajdę – odpowiedział spokojnie perkusista zanurzając rękę w jednej z kieszeni swojej torby podróżnej. – Iść z tobą?
- Jasne, dzięki – jego głos był pozbawiony entuzjazmu. Gustav zrozumiał, co to może oznaczać.
- Georg też idzie?
- Tak, tylko szuka telefonu. Weź też swój. Musimy mieć kontakt z kierowcą na wszelki wypadek.
- Spokojnie, wszystko będzie ok – oznajmił z przekonaniem, jednak nie usłyszał potwierdzenia. – Tom?

Dziewiętnastolatek stał przez chwilę w przejściu między pomieszczeniami opierając rękę o ścianę. Patrzył w przestrzeń, jakby zamyślony. W rzeczywistości owładnęło go dziwne uczucie. Przeogromny, niewyjaśniony strach. I zimno. Zadrżał.

- Tom? Wszystko…
- Coś jest nie tak. Bill…Jemu coś grozi…
- Ale skąd możesz to…
- Pospiesz się!
*

Dzikie zwierzę doskoczyło do niego celując w nogę. Uskoczył, lecz nim zdążył postawić stopę na ziemi, wilk powtórzył atak. Tym razem był skuteczny. Częściowo. Zęby jedynie zahaczyły o łydkę. Zatrzymały się na materiale dresowych spodni. Trzask i cichy jęk. Uderzone kawałkiem drewna zwierzę odskoczyło na bezpieczną odległość. Wzrok przeciwników spotkał się. Czarne źrenice i brązowe tęczówki. Oczy przepełnione chęcią zwycięstwa i, przede wszystkim, życia.

Żadne z nich nie chciało przerwać pojedynku, chyba że wiązałoby się to ze zwycięstwem danej strony. Walczyli więc zażarcie, człowiek przeciwko zwierzęciu, zwierzę przeciwko człowiekowi. Mięśnie przeciwko mięśniom. Umysł przeciwko umysłowi.

Dyszeli. W powietrzu oprócz mgły unosiła się para z ludzkich ust i wilczego pyska.

Chłopak tracił siły. Nie wiedział, ile czasu minęło od jego znalezienia się tutaj. Dla niego była to wieczność. Słabła jego reakcja na kolejne ataki, słabła siła uderzeń i wola walki. Jego ubranie było poszarpane, a ciało poranione. Ból nie pomagał. Dodatkowo go osłabiał.

W pewnej chwili upadł na jedno kolano. Wiedział, że to błąd. Z trudem podniósł się z ziemi. Dla zwierząt był to sygnał, że walka dobiega końca. Stado podeszło bliżej. Wszystkie pary oczu zwróciły się w kierunku walczących. Dało się słyszeć pojedyncze piski, warknięcia i jęki. Niecierpliwiły się.

Bill zebrał ostatki sił i machnął kijem tak, aby odgonić zwierzęta. Tym razem nie cofnęły się. Znienacka doskoczył do niego srebrny wilk, lecz nie celował w jego ciało. Masywne szczęki zatrzymały się na jego jedynej broni. Próba sił była krótka. Wykończony nastolatek nie miał szans wygrać ze zdrowym, dzikim zwierzęciem. Wypuszczając z rąk kij, stracił swoją ostatnią szansę na obronę.

Nagle poczuł jak przygniata go coś ciężkiego. W jednej chwili znalazł się na ziemi. Niezdarnie podniósł się na rękach i rozejrzał. Ciemniejszy wilk skoczył na niego ze szczytu wzniesienia i przygniótł do ziemi. Później odskoczył, by dołączyć do swojego przywódcy.

Bill cicho patrzył jak krąg wokół niego się zacieśnia. Nie krzyczał, bo czuł, że to nie pomoże. Nikt go nie usłyszy, nikt nie uratuje. Za późno. Życie przeleciało mu przed oczami. Zobaczył swoich wrogów, przyjaciół, rodzinę, sukcesy i upadki. Żałował, że to już koniec, że nic dobrego ani złego go już nie spotka. Westchnął cicho. Ręce zaczęły drżeć, przestały go utrzymywać. Upadł i zwinął się w kulkę. Na mokrej ziemi, sam w lesie. Był bezbronny. Syknął cicho. Para zwierząt rzuciła się na niego i chwyciła za ręce. Jedno z nich to wilk, który wcześniej skoczył na niego i obalił na ziemię. Wzrok bruneta zwrócił się w kierunku przywódcy stada, który powoli zbliżył się do niego. Gdy nad nim stanął, jego futro niemalże świeciło w blasku księżyca. Był zwycięzcą. Jednak w jego oczach chłopak dostrzegł coś, co przypominało mu uznanie, jakby chciał powiedzieć: „Dobrze walczyłeś.”. Lecz może to tylko iluzja, która zrodziła się w jego wycieńczonym umyśle?

Chwilę później Bill przymknął oczy. W duchu pożegnał się ze wszystkimi, gdy poczuł jak wilcze kły wbijają się w jego gardło.

*

Tom stanął na chwilę. Przez cały czas poszukiwań był bardzo zdenerwowany, jednak teraz ogarnął go dziwny spokój. Przestraszył się, ponieważ nie wiedział, skąd on się wziął ani co oznacza. Nagle poczuł mrowienie na szyi. Jeszcze nigdy nie spotkał się z czymś takim. Delikatnie przesunął opuszkami palców po skórze. Nic nie wyczuł, lecz mrowienie nie ustąpiło.

- Tom, nie zostawaj w tyle! – Georg odwrócił się w stronę kolegi. Chłopak stał w miejscu i głośno oddychał trzymając się za gardło. –Tom? Coś ci jest?

Nastolatek spojrzał na zakłopotanego szatyna.

- Nie, to nic – powiedział spokojnie. – Znajdźmy go jak najszybciej.

Przerażająca mieszanina dźwięków dotarła do ich niczego niespodziewających się uszu. Były to wściekłe warknięcia, wycie i stukot uderzających o ziemię kończyn. Pierwsza rzecz, która przyszła im do głów to ucieczka, lecz zanim zdążyli zrealizować ową myśl harmider zupełnie ucichł rozpływając się w powietrzu. Chłopcy spojrzeli na siebie z przerażeniem.

- Co…Co to było?
- Nie wiem – szepnął Tom. Niepewnie rozejrzał się dookoła, jednak nie dostrzegł niczego, co mogłoby go zaniepokoić. Po otrząśnięciu się z szoku, odsunął zwisające przed nim gałęzie drzew, by znów ruszyć naprzód. - Nieważne, musimy znaleźć Billa.
- Żartujesz?! Słyszałeś ten jazgot?! Lepiej będzie jak wrócimy do bu…
- Nigdzie nie idę dopóki nie znajdę brata!

Basista odwrócił się od swojego kolegi. Nie mógł znieść jego palącego wzroku. Wszystkie negatywne emocje skumulowały się właśnie w tym spojrzeniu. Georg nie miał żalu do Toma za tak ostrą reakcję. To po prostu nie była pora na strach. Trzeba było wziąć się w garść i działać.

- Chodźcie tutaj na chwilę! Chyba mam jakiś ślad – zawołał Gustav. Reszta posłusznie udała się do niego.
- Tu coś się działo – powiedział, oświetlając miejsce latarką. – Są połamane gałęzie i kilka widocznych śladów stóp.
- To może być jakiś trop – skomentował basista, po czym rozejrzał się dookoła. – No nie…
- Co nie?
- Kłopoty.
- Niby jakie?
- Patrzcie tu – rzekł rozgarniając gałęzie jednego z licznych krzewów.

Gustav i Tom podeszli bliżej i w mig zrozumieli, co miał na myśli ich kolega. Ich oczom ukazał się kilkumetrowy spad.

- I co teraz? – spytał Georg. – Schodzimy?
- Niech ktoś zostanie na górze, żeby w razie potrzeby wezwać pomoc – odpowiedział perkusista. – Tom? Co ty robisz?!

Za późno. Tom co sił biegł w dół zbocza nie zważając na to, że może się to dla niego źle skończyć. Gdy znalazł się na dole wyjął z kieszeni telefon i oświetlił okolicę. Wstrzymał oddech.

- I jest tutaj cokolwiek? – długowłosy szatyn stanął obok niego, jednak odpowiedzi nie uzyskał. Gitarzysta zrobił jedynie kilka kroków naprzód. - Tom… Co to jest?

Dziewiętnastolatek milczał. Uklęknął na mokrej ziemi, a jego spodnie pokryła warstwa zimnego błota. Dookoła było pełno śladów bardzo trudnych do rozpoznania. Różniły się wielkością i kształtem, nachodziły na siebie. Jednak oprócz nich coś jeszcze zdenerwowało Toma. Krew. Świeża krew. Lecz to nie musiało nic znaczyć, przecież to oczywiste, że w tym lesie żyją dzikie zwierzęta.

Tylko jedna rzecz wskazywała na to, iż to nie zwierzę ucierpiało w tym miejscu. Gitarzysta przyciągnął do siebie brudny kawałek tkaniny, który leżał w błocie. Pomimo mieszanki brudu i krwi poznał porzucony kawałek materiału.

- Zawołajcie pomoc – powiedział cicho.
- Daj spokój Tom. Myślisz, że…
- Idźcie po pomoc! Proszę…

Nie sprzeciwiali się. Wrócili do busa najszybciej jak mogli, by 20 minut później być z powrotem wraz z policją przy koledze. Gdy dotarli na miejsce zastali go takiego jak kilkadziesiąt minut wcześniej – półprzytomnego, klęczącego na zimnym błocie. W ręku ściskał kawałek mokrego materiału. W milczeniu rozpoczęto przeszukanie terenu.
 Drache

1 komentarz: