5.05.2012

7. Szkoła

Bill szybko wracał do zdrowia. Po jakichś trzech dniach czuł się już normalnie, mimo iż nadal łykał jakieś pigułki wzmacniające i pił syrop ziołowy na gardło. Niestety będzie musiał przyzwyczaić się do tego, że to właśnie gardło będzie najgorzej znosiło wszelkiego rodzaju przeziębienia.

Tego ranka spał sobie jeszcze w najlepsze, gdy nagle coś ciężkiego spadło mu na bok. Zdezorientowany i wściekły zrzucił z siebie kołdrę.

- Was ‘ne… Odbiło ci?! - krzyknął, widząc, że to Erika jest odpowiedzialna za tak koszmarną pobudkę.
- Wstawaj leniu, spóźnimy się przez ciebie! - chłopak spojrzał na nią pytającym wzrokiem. - Obiecałeś odprowadzić mnie do szkoły, pamiętasz?

Przetarł twarz. Rzeczywiście, poszedł na taki układ. Miał do wyboru codzienne wyjazdy ze Stevenem na obchód do lasu bądź odprowadzanie małej leśną drogą na przystanek autobusowy. Mimo już kilku tygodni spędzonych u Brownów, Bill nadal nie przekonał się do „drwala". Zwłaszcza po nagłym wyrzuceniu z domu za rzekomą kradzież.

Nie było siły. Półprzytomny dwudziestolatek zwlekł się z łóżka i najszybciej jak potrafił przygotował do wyjścia.

*

- Jednak się nie spóźnimy. Myślałam, że dłużej zajmie ci ubranie się.
- Jak nie mam wyjścia potrafię się szybko ogarnąć.

Kaulitz rozejrzał się dookoła. Kolejny raz musiał przyznać, że okolica jest naprawdę piękna. Te kolory, korony drzew sięgające niemalże samych chmur...

- Dzisiaj mam matematykę.
- Nie lubisz? - spytał w odpowiedzi na jej skrzywioną minę.
- Nie znoszę! - podniosła głos.
- Też jej nie znosiłem – odparł, uśmiechając się na myśl o szkolnych czasach. Ach, te wredne nauczycielki i irytujące dzieciaki…
- Cieszę się, że spotkam się wreszcie z koleżankami. Nie widziałam ich prawie całe wakacje. Tęskniłam nawet za tymi głupkami, Brandonem i Marco.
- Czemu głupkami?
- Wszędzie chodzą razem i robią ludziom głupie dowcipy. Potrafią ukraść komuś piórnik czy śniadanie. To takie dziecinne!

Nim się spostrzegli dotarli już na przystanek autobusowy. Nie trwało długo nim podjechał do nich duży żółty pojazd wypełniony już co najmniej do połowy hałaśliwymi dzieciakami. Erika szybko pożegnała się z Billem i wbiegła do środka. Pomachała mu jeszcze z okna autobusu, a później odwróciła się, by skupić się na rozmowie z dawno niewidzianymi znajomymi. Kiedy pojazd zniknął za zakrętem blondyn udał się w drogę powrotną. Miał tylko nadzieję, iż ze swoim szczęściem nie zgubi się gdzieś w lesie. Niby ścieżka była dobrze oznaczona, lecz chłopak był świadom swoich możliwości.

Żwawo kroczył przed siebie od czasu do czasu chuchając na swoje dłonie, które marzły mimo okrywających je rękawiczek. Miał nadzieję szybko dotrzeć do domu, by wrócić do łóżka, a wcześniej napić się czegoś gorącego. Kawa z mlekiem i łyżeczką cukru byłaby w sam raz.

Już czuł zapach aromatycznego napoju, gdy usłyszał zbliżające się głosy. Ludzkie głosy. Kilku mężczyzn szło w jego kierunku, głośno o czymś rozmawiając. Nagle zaczęli się śmiać, chyba najniższy z nich opowiedział dowcip.

- Hej! – krzyknął jeden z nich w stronę mijającego ich blondyna.

Bill nie był pewien jak powinien zareagować na zaczepkę. Mężczyźni mimo dobrego humoru nie wyglądali na przyjemne towarzystwo. Przynajmniej dla niego. Łysole koło trzydziestki w bluzach z kapturem i dresowych spodniach. Budzili w nim nienajlepsze skojarzenia.

- Kolega coś do ciebie powiedział.

Teraz był pewien nadchodzących kłopotów. Słyszał jak grupa zawróciła i szła w jego kierunku. Wbrew swojemu instynktowi zatrzymał się i stanął z nimi twarzą w twarz.

- Nigdy cię tu nie widziałem – stwierdził najniższy z mężczyzn. Wyglądał na przywódcę grupy. Wprost emanował przerostem pewności siebie.
- Jestem tu nowy – odpowiedział mu Kaulitz. Po ich minach poznał, iż nie spodobał im się jego akcent.
- Nie potrzebujemy tu nowych – skomentował mięśniak ubrany w czerwoną bluzę.
- Dokładnie – dodał inny z tatuażem na policzku. – Nie masz tu czego szukać.
- Przyjechałem odwiedzić rodzinę – skłamał dość nieporadnie. Mężczyźni wybuchnęli śmiechem.
- G*wno nas to obchodzi – przywódca zrobił krok w jego kierunku. Nie było dobrze. – Nie potrzebujemy tutaj takich jak ty.

Wyższy mężczyzna spróbował chwycić go za rękę, jednak Kaulitz zwinnie wywinął się z uścisku. Nie czekał dłużej, rzucił się do ucieczki.

*

- Wracaj tu tchórzu! – nie miał zamiaru. Biegł ile sił w nogach, wymijając drzewa i przeskakując wystające z ziemi korzenie. Upadek nie wchodził w grę, jego cena mogłaby być zbyt wysoka.

Co kilka chwil zerkał za siebie, by jedynie upewnić się, że jeszcze długo nie odpocznie. Grupa mężczyzn uparcie siedziała mu na ogonie. Jak na złość nie miał się nawet gdzie schronić. Choć dookoła rosło sporo drzew i krzewów, trzask łamanych butami igieł zdradzał jego położenie. Na dodatek znikąd pomocy. „Szlag!”

Dyszał ciężko jak gdyby miał już nigdy więcej nie odetchnąć. Mimo krążącej w jego organizmie adrenaliny, zaczynał odczuwać już pierwsze oznaki zmęczenia. Strach jednak motywował go do dalszego biegu.

Ponownie zerknął w stronę swoich oprawców. Ku jego uciesze oddalali się od niego coraz bardziej.

Złamana gałąź. Potknął się, lecz nie upadł. Miał nadzieję, że tego nie widzieli. W tej chwili byli jak zwierzęta, każda oznaka zmęczenia dodałaby im sił do dalszej gonitwy, a tego nie chciał. Liczył na to, że już niedługo mu odpuszczą. Łapał się na tym, że zwalnia kroku.

Krótka myśl. Wyskoczył w górę, by za moment zbiec w dół zbocza. Rozwidlenie. Pobiegł w lewo. Gęste zarośla. „Tam!”

Wcisnął się między gęsto obrośnięte igłami gałązki i usiadł, zwalniając oddech. Nasłuchiwał, lecz do jego uszu dochodziło głównie bicie zmęczonego wysiłkiem serca. Krew pulsowała w skroniach. Dudnienie. To bieg czy puls?

Klęczał tak niczym zaszczute zwierze, kryjące się gdzieś w gęstwinie przed znajdującym się nieopodal drapieżnikiem. Ku swojej złości, nie był w stanie ocenić, gdzie są teraz jego prześladowcy. Głucha cisza przerywana tu i ówdzie pojedynczym szelestem, który mógł równie dobrze oznaczać ruch człowieka jak i sarny czy jelenia. Czekał. Pomału tracił poczucie czasu, wszystko zdawało się przeciągać w nieskończoność. Ostrożnie wychylił się ze swej kryjówki. Pustka.

Wygramolił się z zarośli i rozejrzał wokół. Nie dostrzegł ani nie usłyszał niczego niepokojącego. Spokojnym niepewnym krokiem ruszył przed siebie, obserwując teren wokół siebie. Chyba był bezpieczny. „Teraz żeby tylko trafić do domu…”

*

- Nareszcie jesteś. Bałam się, że gdzieś się zgubiłeś. Coś się stało? - spytała Avril, widząc chłopaka całego umorusanego.
- Uciekałem - powiedział wreszcie. Odetchnął ciężko i ściągnął z siebie skórzaną kurtkę. Co najmniej garść piachu i igieł posypała się na podłogę.
- Przed kim? - zapytała blondynka, po czym zastanowiła się chwilę. - Poznałeś jedną z miejscowych klik?
- Tak... Chyba tak.
- Nic ci nie zrobili?
- Nie, wszystko w porządku.
- To całe szczęście. Widzisz, w okolicy jest kilkunastu mężczyzn, którzy chyba aspirują do tego, ażeby zostać "gangsterami". Mają kilka rywalizujących ze sobą band. Nie mają pracy, więc to ich jedyne zajęcie.
- Nie lubią przyjezdnych?
- Nie tylko, miejscowych też nie.
- Szkoda, że nie wiedziałem wcześniej - rzekł, odwieszając kurtkę na wieszak. Strzepał ze spodni resztę brudu. Miał straszną ochotę na kąpiel...

*

Po gorącym prysznicu zajął się porządkami w domu. Przy okazji dowiedział się czegoś więcej o pani domu. Okazało się, że Avril Brown jest pisarką, a konkretniej pisze książki przygodowe dla dzieci. Kto wie, może umieści jego historię w którejś z kolejnych książek? Ciekawe, czy jakiekolwiek dziecko uwierzyłoby w taki stek bzdur...

Około drugiej radośnie rzucił się na łóżko i wtulił w poduszkę. Nie musiał przyprowadzać Eriki z przystanku, więc miał wolne aż do obiadu. Mógł sobie spokojnie poleżeć w ciszy i spokoju...

I wtedy drzwi otworzyły się z hukiem.

- Bill! Bill! Nie zgadniesz!
- Nie powinnaś być jeszcze w szkole? - jęknął, chowając głowę pod miękką poduszką.
- Dzisiaj wcześniej skończyłam, a tata akurat mógł przywieźć mnie do domu. Ale nieważne! Wiesz, że zrobiłeś furorę w szkole? - blond igiełki powoli wysunęły się spod jaśka. - Naprawdę! Koleżanki gadają tylko o tobie. Nawet Kai nie był dzisiaj tak popularny jak ty.
- Kai?
- Szkolny przystojniak – wyjaśniła dziewczynka. - W każdym razie kilka dziewczyn widziało cię z autobusu i kompletnie zwariowały na twoim punkcie. Ciągle mówiły tylko o "wysokim przystojniaku w skórze". Chłopcy oczywiście mieli odmienne zdanie, ale kto by się nimi przejmował. Są zwyczajnie zazdrośni!

Dwudziestolatek nie był pewien, jak powinien potraktować tę informację. Niby przyzwyczaił się do tego, ale nie ukrywał, że ciągle malejąca średnia wieku jego fanek stawała się czymś irytującym, a nawet niepokojącym. W końcu co to za przyjemność być bożyszczem dzieciaków? Może za kilka lat ta perspektywa ulegnie jakiejś zmianie... Oby tylko jego fanki podrosły do tego czasu.

- Powiedziałam, że jesteś moim bratem - przebiło się do niego w końcu. Zmarszczył brwi.
- Nie jestem twoim bratem.
- Nikt nie musi o tym wiedzieć.
- Nieładnie kłamać - zwrócił jej uwagę. Jak gdyby sam nigdy nie skłamał dla popularności czy jakichś innych korzyści.
- Wiem, wiem. Ale w sumie jesteś dla mnie jak brat - mała podskoczyła i przytuliła się do jego wątłej klatki piersiowej. - Dobrze się dogadujemy.
- Ale rodzeństwem nie jesteśmy - upierał się Kaulitz. Mógł być kumplem, przyjacielem, ale nie bratem. Bratem był tylko dla jednej osoby i nie była to stojąca przy nim blondynka.
- Jesteś strasznie uparty - skwitowała, pokazując mu język.
- Jestem - przyjął to z uśmiechem. - Moja upartość jest legendą.
- I lenistwo!
- Uciekaj stąd.
- Chcesz wreszcie posprzątać pokój?
- Chcę spać, daj mi spokój.
- Leń - dziewczynka rzuciła na odchodnym i zniknęła za drzwiami. Zadowolony położył się na plecach. Wyciągnął trzeszczące w stawach kończyny.

Drzwi znów skrzypnęły. Nie spojrzał dlaczego, pomyślał, że to znów Erika przyszła zawracać mu głowę.

- Twoje dokumenty będą gotowe w przyszłym miesiącu.

Wystraszony prawie podskoczył na łóżku.

- Dzię-dziękuję - odpowiedział cicho, zaskoczony wizytą Stevena. W drugiej kolejności również przekazaną przez niego informacją.
- Nie ma za co. Dobrze, że wreszcie tę sprawę będziemy mieli za sobą - "drwal" usiadł na łóżku. Nie patrzył na blondyna. - Będziesz mógł poszukać sobie pracy, wynająć mieszkanie. Chociaż póki co nie musisz się tym martwić. Znalazłem dla ciebie zatrudnienie. 
Drache

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz