5.05.2012

9. Kiermasz

Dni mijały bardzo szybko. Dla nieprzyzwyczajonego do tego typu pracy fizycznej organizmu czas przeznaczony na sen i regenerację musiał być odpowiednio długi, dlatego też plan dnia dwudziestolatka ograniczał się do: pobudki, odprowadzenia Eriki do szkoły, śniadania, pracy, obiadu i spania. I tak dzień w dzień. Blondyn nie miał już nawet siły pomagać swojej znajomej dziewczynce w nauce niemieckiego. Na szczęście mała nie potrzebowała wiele pomocy, w szkole radziła sobie wyśmienicie. Inaczej niż jej starszy kolega, któremu nauka nigdy nie była po drodze.

Dzień po dniu, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem i tak skończyła się kolorowa jesień. Okolicę przykryła pierwsza warstwa białego puchu. Potem przyszła następna, potem kolejna. Zaczęły się problemy z odśnieżaniem, przemieszczaniem się i śnieżkami raz po raz lądującymi za kołnierzem kurtki. Co prawda, już nie tej skórzanej, a ciepłej jasnej, typowo zimowej, ale co to zmienia, gdy zimno wpada pod warstwę materiału bądź wpływa tam po wcześniejszym rozpuszczeniu się przy kontakcie ze skórą? To cud, że po felernych sierpniu i wrześniu nikt się już nie rozchorował. Było trochę kataru i bólu gardła, lecz to przecież nic poważnego.

Z przybyciem grudnia wszyscy zaczęli szykować się do Świąt Bożego Narodzenia. Wszyscy poza Billem, do którego informacja o Świętach dotarła dopiero w czasie jazdy na wielkie coroczne targowisko. Gdyby nie ono zupełnie zapomniałby o czymś takim jak Boże Narodzenie. A może to i lepiej? Pierwsze tak cholernie samotne Święta. Bez wkurzającej rodziny, bez ciągłej krzątaniny, bez Toma, który wiecznie czepiał się go o zły wybór prezentów. Zawsze mieli inne koncepcje podarunków. Młodszy z braci lubił wybierać rzeczy ładne, starszy celował w praktyczności. Może gdyby zaczęli ze sobą normalnie rozmawiać, a nie przekrzykiwali jeden drugiego, byliby w stanie wybrać naprawdę dobre prezenty dla najbliższych. Zwykle jednak kończyło się na awanturach i cichych dniach, podczas których każdy z nich kupował coś według swojego widzimisię.

Tak, ten grudzień będzie inny od poprzednich.

*

Tutejszy kiermasz bardzo przypominał te w Niemczech. Tłumy ludzie, różne świąteczne gadżety, jakieś zabawy i jedzenie. Tylko teren targowiska był nieco mniejszy niż zwykle, ale to normalne, biorąc pod uwagę różnice między małymi miejscowościami, a metropoliami. Więcej ludzi = więcej potencjalnych klientów = większy popyt = większa podaż.

Bill zaczął wymiękać już po kilkunastu minutach spędzonych w tym zatłoczonym miejscu. Hałas i melodie w klimacie „Last Christmas” doprowadzały go do szewskiej pasji. Klął pod nosem, podążając za Eriką, która koniecznie chciała pograć z nim w jakieś gry oraz kupić watę cukrową. Jej rodzice zniknęli gdzieś w tłumie, w poszukiwaniu prezentów. Został więc praktycznie sam na placu boju.

- Hej, wolniej! Nie chcę cię zgubić.
- To ty idź szybciej!

Chłopak jedynie westchnął, uwalniając ze swoich ust obłok jasnej pary. Łatwo powiedzieć. Komuś tak małemu łatwiej jest przemykać pomiędzy ludźmi, którzy nieraz znienacka zatrzymywali się, żeby na przykład pooglądać bombki. Co w tych bombkach miało być takiego wyjątkowego? Bombki jak bombki do jasnej cholery! To nie dzieło sztuki, żeby je podziwiać…

- Najpierw zagramy w rzutki, a potem zobaczymy, kto wrzuci więcej piłek do kosza.
- Jak chcesz.
- Wygrasz mi coś?
- Mogę spróbować.
- Prooooszęęęę.
- Czemu sama sobie nie wygrasz?
- Próbuję, ale za każdym razem tracę punkty przy trzecim rzucie… Życz mi szczęścia tym razem.
- A co jest do wygrania?
- Zwykle cukierki i pluszaki. Chciałabym wygrać pierwszą nagrodę, takiego miękkiego misia.
- Nie jesteś za duża na pluszaki?
- Jestem… – zawstydziła się mała. Z pewnością na jej policzkach pojawiłby się rumieniec, jednak nie było to możliwe. Różowa paskuda tkwiła tam już od dłuższego czasu, zwabiona chłodem zimowego powietrza.
- Nie lepiej poszukać gdzieś w sklepie i kupić takiego misia?
- To nie chodzi o samego misia! – zaprotestowała dziewczynka. Blondyn przystanął i przyjrzał jej się z zainteresowaniem.
- A o co? O samą wygraną?
- Tak! – odpowiedziała żwawo. Jej oczy błysnęły. – Widzisz, założyłam się kiedyś z tatą, że wygram. Do tej pory mi się to nie udało. Nawet gdybyś ty go wygrał, byłaby to dla mnie szansa, że jest to coś możliwego do wykonania, a tak czasami już tracę nadzieję… W tym roku musi mi się udać! – dodała nagle i pognała szybciej przed siebie.

Kaulitz uśmiechnął się. Pamiętał jeszcze czasy, gdy sam miał taki upór. Niestety później życie zasadziło mu solidnego kopa i pozbawiło motywacji do wszelkich działań wymagających zbyt dużego wysiłku.

Już miał ruszyć w ślad za dziewczynką, lecz poczuł się jak gdyby poraził go piorun. Stanął jak wyryty z lekko uchylonymi ustami. Przechodnie mijali go, nieraz trącając czy popychając, jednak zdawał się tego nie dostrzegać. Zrobił kilka kroków w stronę znajomej ciemnej kurtki, i szerokich jeansów. „Czy to… Nareszcie!”

Nieznajomy głos zniszczył jego marzenia. Obserwowany chłopak odwrócił się w stronę dwudziestolatka. „Nie, to jednak nie on.”

Zaczął układać w głowie słowa wyjaśnienia dla nieznajomego, jednak nagle dotarło do niego, że są ważniejsze rzeczy. O czymś zapomniał… „Erika?”

Dziewczynki nie było nigdzie w pobliżu. Spanikowany szukał jej w tłumie, ale ciężko wypatrzyć tam kogoś niskiego. Z każdą chwilą denerwował się coraz bardziej. Pobiegł przed siebie, przepychając się pomiędzy wolno idącymi ludźmi. Nawet nie przepraszał, gdy kogoś potrącił, był zbyt przejęty.

„Cholera jasna!”

Stoiska. Czyjeś buty. Inne dziecko. Stoiska z balonami. Karuzele. Stoisko z rzutkami. Dopiero przy tym ostatnim dostrzegł machającą do niego rączkę. Odetchnął z ulgą i przepchnął się do małej.

- Ile można na ciebie czekać? Chodź, zagrajmy!

*

Jeśli do tej pory miał jeszcze choćby resztki swojej męskiej dumy, tego dnia z pewnością je stracił. Nie poszło mu najgorzej, tego powiedzieć nie można, lecz to nie zmienia faktu, iż został pokonany przez Erikę, co nie uszło uwadze grupce zgromadzonych przy stoisku i obserwujących ich wspólne zmagania ludzi. Miał tylko nadzieję, że przynajmniej niziutka blondynka nie będzie tego komentować lub, co więcej, nie będzie o tym wspominać swoim rodzicom czy znajomym. Bill Kaulitz najgorszym sportowcem świata… Córka Brownów była na szczęście zbyt zaabsorbowana swoim sukcesem i wygraną nagrodą, by jakkolwiek dokuczać swojemu towarzyszowi.

Po wygranej za pierwszym podejściem grze mieli jeszcze sporo czasu, żeby zająć się resztą punktów ze swojej listy. Najpierw poszli kupić Billowi cieplejsze rękawiczki. To nie było łatwe, bo chłopak ze względu na swoje długie palce potrzebował dość dużego rozmiaru. A jak duży rozmiar to i wybór mniejszy. Miał ochotę nieco pomarudzić nad kolorami znajdującego się na stoisku towaru, jednak w tym momencie ważniejsze dla niego były ciepłe ręce niż wygląd. Widać ta cała przygoda wywierała całkiem pozytywny wpływ na jego charakter.

Zaraz potem ruszyli kupić tutejsze słodycze na prezenty, kilka zabawek choinkowych, świeczki oraz inne rzeczy związane ze Świętami. Uwinęli się dość szybko, Erika zwinnie prowadziła ich od stoiska do stoiska. Dobrze, że co roku układ drewnianych budek i stołów jest taki sam. Zostało im nawet tak dużo czasu, że blondynce udało się jeszcze zaciągnąć byłego wokalistę na głośną kolorową karuzelę. Mała walczyła dzielnie, zajęło jej to dobre dwadzieścia minut, lecz w końcu wygrała. Chłopak po raz pierwszy cieszył się z tego, że nikt znajomy nie może go teraz zobaczyć. To byłoby zbyt upokarzające.

Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy wraz ze stertą toreb i różową watą cukrową w garści ruszyli w stronę samochodu Brownów, by spokojnie wrócić do domu. 
Drache

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz