5.05.2012

5. Może zaczniemy od początku?

Tego dnia obudził się wcześniej niż zwykle. Pierwszym impulsem, który dotarł do jego mózgu było koszmarne uczucie chłodu. W mig postawiło go na równe nogi. Musiało być jakieś -50 stopni! Na wpół przytomny stoczył się z łóżka wciąż zawinięty w kołdrę i sięgnął ręką do znajdującej się nieopodal torby z ciuchami. Zupełnie zapomniał o wypakowaniu ich poprzedniego dnia. Chciał ściągnąć zalegającą na niej szarą bluzę, lecz przez nieuwagę wszystko wywrócił. Blisko połowa ubrań znalazła się na podłodze.

- Niech to szlag – zaklął, zakładając bluzę i skarpetki, po czym rzucił się z powrotem na łóżko.


*


- Dzień dobry – powiedział, wchodząc do kuchni. Nawet nie próbował powstrzymywać się od ziewania.
- Dzień dobry – odparła miło Avril. Akurat kończyła zmywać naczynia. – Prawie zdążyłeś na śniadanie. Zostało kilka kanapek, chcesz może?
- Pewnie.

Nim zajął się posiłkiem ruszył w stronę szafki kuchennej, by wyciągnąć stamtąd biały kubek. Nasypał do środka łyżeczkę nie schowanej jeszcze na swoje miejsce kawy, po czym dotknął boku czajnika, by sprawdzić czy jeszcze jest ciepły. Zaskowyczał jak zbity pies.

- To nie było mądre – skwitowała blondynka, patrząc jak nastolatek z ulgą leje zimną wodę na poparzone palce.
- Wiem. Jestem jeszcze śpiący – próbował się usprawiedliwić. I tak czuł, że w oczach tej delikatnej kobiety musiał wypaść niezwykle żałośnie. Tak głupie błędy może popełniać dziecko, nie dorosły człowiek.
- W razie czego mamy w domu maść na poparzenia – oznajmiła spokojnie. Zalała blondynowi kawę, a kubek postawiła na stole. Chłopak właśnie zakręcił kurek i spojrzał na swoją poparzoną rękę. Była trochę zaczerwieniona, ale miał nadzieję, że nic mu nie będzie. – Dobrze, że wstałeś wcześniej niż zwykle. Chciałabym, żebyś mi dzisiaj pomógł w kuchni, mam bardzo dużo pracy.
- Nie umiem gotować – uprzedził od razu, przy okazji próbując się jakoś wymigać od tego zajęcia. Sprzątanie jeszcze ujdzie, ale gotowanie? To nie jego działka.
- Nie musisz. Chodzi o przygotowanie kanapek. To na pewno nie stanowi dla ciebie problemu – rzekła z uśmiechem. Odwróciwszy się, ujrzała zniechęconego chłopaka z głową położoną na stole.

Po skończonym śniadaniu były wokalista posłusznie zmył po sobie naczynia i ruszył pomóc gospodyni w przygotowaniu, jak się później dowiedział, posiłku dla gromady dzieciaków. Okazało się, iż rodzina organizuje tego dnia imprezę urodzinową dla Eriki i choć samo przyjęcie odbędzie się poza domem, aby ograniczyć koszty Avril postanowiła sama przygotować tort i kanapki. Steven razem z solenizantką pojechali pozałatwiać jakieś sprawy na mieście, więc jedyną osobą w domu zdolną do pomocy został Bill.

Powoli kroił pomidory, uważając, by przy okazji nie obciąć sobie palca. I tak w trakcie pracy zdołał pokaleczyć się już jakieś pięć razy. Jego palce wyglądały jak po zabawie z kotem. Blondynka nie mogła uwierzyć, w jaki sposób dorosły przecież chłopak jest w stanie poranić się przy tak prostej czynności. Jeśli jednak popatrzeć na to z perspektywy zaspanego nastolatka, który rzadko kiedy trzymał nóż w ręce, sprawy wyglądały już nieco inaczej.

- Wolno ci to idzie – zagadnęła kobieta, wkładając do piekarnika pierwszą partię ciasta. Kaulitz spojrzał na nią, lecz jedynie wzruszył ramionami. – Przydałyby ci się jakieś lekcje gotowania.
- Nie potrzebuję ich – burknął ledwo słyszalnie Bill. Męczył się już z kolejnym czerwonym owocem i pomału miał tego dość.
- Zostawić ci jakąś książkę jak wyjdziemy? – jej propozycja spotkała się z pytającym wzrokiem blondyna. – Zostaniesz w domu sam, dlatego pomyślałam, że dam ci książkę, żebyś miał co robić.
- Dziękuję – odpowiedział, ciesząc się w duchu, że ominie go coś tak nudnego jak impreza urodzinowa z bandą dzieciaków.
- Pomyślę jeszcze nad tym i coś ci zostawię. Lubisz romanse?


*


Leżał leniwie w swoim łóżku od czasu do czasu przewracając się z boku na bok. Napawał się panującą w domu ciszą i swoją tymczasową wolnością. Co prawda obiecał, że podczas nieobecności gospodarzy posprząta kuchnię, jednak miał na to jeszcze kilka godzin. Niebyt mu się spieszyło do wypełnienia tego obowiązku.

Wychylił rękę za krawędź łóżka i przyciągnął do siebie poleconą przez Avril książkę. Podobno była to jakaś powieść o przygodach młodego chłopaka, który uciekł z domu, by wbrew woli swoich rodziców zostać tancerzem na Brodway’u. Nawet dla osoby tak nienawidzącej czytać jak on zabrzmiało to całkiem ciekawie. Niestety język, w jakim napisana została owa historia, okazał się dla blondyna nie do przejścia. Zbyt dużo słów i gramatyki, z którymi spotkał się po raz pierwszy w życiu. Zrezygnował więc z dalszych prób zagłębiania się w tekst i odłożył lekturę.

Przewrócił się na plecy. Spoglądał przez znajdujące się tuż nad nim okno. Lubił takie miejsce montowania okien – nie w ścianie, lecz w stromym dachu budynku. Mógł bez przeszkód obserwować niebo, czy to zasypane gwiazdami, czy, jak teraz, przysłonięte tabunem szarych obłoków leniwie przesuwających się w bliżej nieznanym mu kierunku.

Powoli odpływał, rozkoszując się tą błogą chwilą relaksu, gdy stuknął palcami w jakąś twardą powierzchnię. Z początku myślał, że to znowu ta nieszczęsna książka, lecz okładka tego czegoś była inna. Rozmiar też się nie zgadzał. Chwycił niewielki przedmiot. Czerwony zeszyt, ten sam, który otrzymał od Stevena w dniu, w którym odzyskał przytomność po swoim nieszczęsnym wypadku. Przejrzał go. Był prawie nie zapisany.

Rozejrzał się wokół.

„Gdzie on jest? Musi tu gdzieś być… Jest!”

Z ołówkiem w dłoni nachylił się nad czystą kartką. Zastanowił się chwilę. Kilka razy przykładał grafit do białej chropowatej powierzchni, by za moment odłożyć go na bok.

„Jak zacząć? Czy to w ogóle ma sens?”

Już dawno pomyślał, czy nie próbować tego zrobić. Ostatecznie, to też jest pewna forma komunikacji. Trochę przestarzała, lecz wciąż używana.

„To przecież nie ma szans!”

Kilka ruchów i jedna długa linia skreślająca wszystkie poprzednie. Pamiętał adres, pamiętał nawet ten cholerny kod, który w dzieciństwie przysparzał mu tyle kłopotów. Ten nielogiczny zbiór cyfr zawsze był dla niego utrapieniem. Tym razem pojawiło się kilka nowych niewiadomych. Wciąż nie wiedział, gdzie jest, czy to miejsce ma jakąś nazwę. A może po prostu powinien napisać „Dom w lesie w Kanadzie”? Tak, to na pewno byłoby dla wszystkich bardzo pomocne. Bo przecież w Kanadzie jest tylko jeden las, a w nim tylko jeden dom, nie?

Przynajmniej znał datę. Koniec sierpnia, niedługo zaczynał się wrzesień. Wrzesień… To byłby piękny prezent urodzinowy dla nich obojga. Chyba. A może Tom otrząsnął się już po pierwszym szoku i cieszy się, że nie ma u boku tego irytującego pedała-egoisty, jak raczył go kiedyś nazwać? Czy to dlatego go nie szukali? Pozwolili mu na medialną i rzeczywistą śmierć tylko dlatego, że mieli go dosyć? Choć podświadomie czuł, że musi być jakiś inny powód, nie był w stanie zapobiec zamoczeniu tej przebrzydłej kartki i rozmazaniu tych kilku krzywych linii, które zdołał do tej pory nakreślić. Zrzucił wszystko na ziemię, by móc znów pogrążyć się w szaleńczym smutku, lecz coś go powstrzymało. Wściekle przygryzł wargę i przetarł zalaną łzami twarz.

- Dosyć już tego Kaulitz! Weź się w garść! – warknął sam do siebie. „Przestań zachowywać się jak ciota” – dodał w myślach.

Nastolatek powoli wstał i otrzepał swoje ubranie. Dość leżenia, ma robotę, którą musi się zająć. Co do listu…

*

- Ale było super! Żałuj, że cię nie było – dziewczynka kontynuowała swoją arcyciekawą opowieść, a Bill miał tylko nadzieję, że udawanie zainteresowanego wychodzi mu w miarę nieźle. Zignorowanie Eriki nie tylko byłoby niemiłe, mogłoby też mieć dla niego raczej nieprzyjemne konsekwencje…
- Żałuję – skłamał, upijając łyk gorącej kawy. Pewnie nie będzie mógł po niej zasnąć, ale trudno. Lubił kawę i nie było na to rady.
- Dzieci, muszę wam coś ogłosić – rzekła w pośpiechu Avril, wchodząc do kuchni. „Dzieci?” – Razem ze Stevenem wychodzimy na wieczór. Wrócimy późno albo już jutro rano. Zaopiekujcie się sobą nawzajem.
- Dobrze mamo! – odpowiedziała radośnie dziewczynka. Zawtórował jej dźwięk opadłego, uderzającego w stół entuzjazmu jej dziewiętnastoletniego towarzysza. To będzie długi wieczór.

*

- Chcesz coś porobić?
- Niekoniecznie – odpowiedział chłopak. Znów przebywał w swoim ulubionym miejscu, wpatrując się w swoje ulubione okno. Gwiazdy jedna za drugą pojawiały się na ciemnym sklepieniu.
- Ale ja się nudzę!
- To coś porób! – podniósł głos.
- Powiem tacie, że nie chciałeś się mną zajmować.
- Nie jestem opiekunką do dzieci – wiedział, że nie powinien tego wszystkiego mówić, ale nie potrafił długo wytrzymać w towarzystwie tej małej gadatliwej istoty. Po prostu nie mógł utrzymać nerw na wodzy.

Kątem oka dostrzegł, że córka państwa Brownów stoi jeszcze chwilę w pokoju, po czym wybiega na korytarz. Spadło na niego lekkie poczucie winy za taki obieg spraw. To on był starszy, powinien być też bardziej cierpliwy i ugodowy. Przeczuwał, co może go spotkać za niewywiązanie się ze swojego przyrzeczenia. Westchnął i przetarł twarz.

Pomału opuścił stopy na podłogę i wtedy zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Rozejrzał się wokół. Porozrzucane ciuchy, ołówek, książka…

- Szlag!

*

- Oddaj mi mój zeszyt! – powtórzył już któryś kolejny raz, stojąc pod pokojem dziewczynki. Próbował dostać się do środka, lecz nie mógł wiele zrobić, drzwi były zamknięte. Małą najwyraźniej bawiła jego złość. Co jakiś czas słyszał jej radosny śmiech.
- To nie jest zabawne. Oddaj mi go!

Czemu tak zdenerwowało go jej zachowanie, skoro tak naprawdę nie miał w tym zeszycie praktycznie nic? Nie zastanawiał się nad tym za bardzo. Sam fakt pozbawienia go czegoś, co uznał za swoją własność, był dla niego wystarczającym ciosem. Szczególnie, że po tym jak stracił prawie wszystko oprócz samego siebie każda bliższa mu rzecz była na wagę złota. A w owym zeszycie znajdowały się też kawałki jego samego. I nie chodzi tutaj o fragmenty naskórka…

- Oddam ci ten twój zeszyt – odezwała się wreszcie zza drzwi. – Pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Spędzisz ze mną trochę czasu. Na moich zasadach.
- Du… - ugryzł się w język. – Niech będzie.
- W takim razie, zadam ci teraz kilka pytań.
- Nie wpuścisz mnie?
- Nie, jeszcze nie.

Mruknął zmęczony tą całą głupią zabawą i usiadł na podłodze, tuż przy drzwiach. Oparł się plecami o ścianę.

- Pierwsze pytanie – wystartowała blondynka, nie czekając na żaden sygnał ze strony byłego wokalisty. – Jak właściwie się tutaj znalazłeś?

Kaulitz poczuł się lekko zakłopotany. Nie był pewien, czy powinien mówić prawdę, czy oszczędzić dziewczynce zbędnych szczegółów. W końcu, jej rodzice pewnie nie bez powodu nie mówili jej o tym, jak się u nich właściwie znalazł.

 - Twoi rodzice kupili mnie w sklepie.
- Nie wygłupiaj się, wiesz, o co mi chodzi.
- Miałem wypadek, twój ojciec zabrał mnie do was do domu. Byłem w złym stanie, dlatego zaopiekowali się mną.

Kilka sekund ciszy. Oczekiwanie na akceptację odpowiedzi.

- No dobrze, niech będzie – uznała w końcu. – Następne pytanie! Co robisz w Kanadzie, skoro to nie jest twój kraj?
- To przesłuchanie? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Nie czekając na odzew, dodał: – Śpiewałem w zespole i mieliśmy mieć tutaj trasę promocyjną.
- A gdzie jest teraz twój zespół?
- Pewnie w Niemczech – stwierdził. Coraz bardziej nie podobał mu się tor, na jaki schodziła ta rozmowa. – Możemy zmienić temat?
- Dlaczego?
- Bo ten mi się nie podoba.
- Czemu? Jest ciekawy.
- Dla mnie nie.
- Bo kłamiesz?
- Dlaczego mam kłamać?
- Czemu twój zespół cię nie szuka?
- Nie wiem, ich zapytaj.
- Pytam ciebie.
- Nie wiem, daj mi spokój.
- Wymyśliłeś to.
- Przestań!
- Gdyby to była prawda, już dawno by cię tu nie było.

Rozmowa ucichła. Kiedy Erika uchyliła drzwi od swojego pokoju, chłopaka już nie było.

*

Znów leżał na łóżku, zwrócony w stronę ściany. To jednak zdecydowanie jego ulubione miejsce. Wyciągniętą ręką przejeżdżał w dół pionowej powierzchni. Paznokcie zahaczały o wszelkie nierówności znajdujące się na ich drodze.

Tak jak się spodziewał, nie mógł zasnąć. Mimo iż wypił kawę już kilka godzin temu, substancja płynąca w jego żyłach wciąż nie dawała mu odpocząć. Na dodatek dobijała go ta cała afera. Nikt nie będzie go rozstawiał po kątach, a zwłaszcza kilkulatka! Poza tym jego przeszłość, w tym także to co się stało dziesiątego sierpnia, nie jest jej sprawą. Ma swoje życie, swoją rodzinę, niech zajmie się swoimi problemami.

Usłyszał skrzypnięcie otwieranych drzwi. Zerknął przez ramię, lecz, kiedy zobaczył, że do jego pokoju wchodzi mała blondynka, wrócił do swojej pierwotnej pozycji. Materac ugiął się pod ciężarem jej kruchego ciałka. Nie patrzył na nią, wolał skupić się na swoim dotychczasowym zajęciu. Czerwony notatnik spoczął tuż przy jego ręce. Kątem oka zerknął na Erikę.

- Chciałam ci go oddać. I tak w środku nie ma nic ciekawego - oznajmiła z szerokim szczerym uśmiechem. Chłopak odwrócił wzrok.
- Dzięki - wymamrotał, przejeżdżając paznokciem po chropowatej powierzchni. Jak tak dalej pójdzie zdrapie ze ściany całą farbę.
- Przepraszam za to. Nie wiedziałam, że tak cię to zdenerwuje - blondyn spojrzał na nią pytająco. Czy właśnie przeprosiła go ta mała irytująca i zadufana w sobie istota? To coś nowego.
- Spoko - odparł cicho. Jego nowe hobby zaczynało mu się już nudzić.
- Naprawdę nie masz tu nikogo? - zapytała. W jej głosie można było wyczuć lekki smutek.
- Nie - odpowiedział krótko. - Czemu tak cię interesuję? Poczekaj jeszcze trochę, niedługo mnie tu pewnie nie będzie.
- Trafiłeś do nas nagle, rodzice na początku w ogóle mi o tobie nie wspomnieli. Przez przypadek dowiedziałam się, że u nas mieszkasz. Rzadko tak się dzieje, wiesz?
- Domyślam się. Sam nie miałem tak do tej pory ani razu.
- Może zaczniemy od początku? No wiesz, żeby już się nie kłócić.
- Nie wiem, czy to konieczne.
- Proooszęęęę.

Na jej twarzy widać było wielką determinację. Ciężko było osobie takiej jak on, przez lata przyzwyczajonej do faktu, że pewne rzeczy po prostu się dzieją i tak należało je przyjąć, zrozumieć dziecko, które jeszcze nie do końca poznało zasady działania tego okropnego i zimnego miejsca, jakim jest świat. Z drugiej strony, czy ktokolwiek był w stanie je w pełni pojąć?

- Okej, możemy tak zrobić, jeśli chcesz - westchnął w końcu, choć niezbyt wierzył w powodzenie tego przedsięwzięcia.
- Super! - klasnęła w dłonie i wskoczyła na pościel tuż obok chudych skrytych pod dresowym materiałem nóg. - Nazywam się Erika Brown.
- Bill Kaulitz.
Drache

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz