Promienie
słońca oświetlały jego twarz. Chwilę po tym jak boleśnie ukuły go w oczy, w
pokoju dało się usłyszeć cichy syk. Głowa zaliczyła spotkanie ze ścianą.
Chłopak powoli
się podniósł, masując bolące miejsce, choć tak naprawdę mógłby zacząć
rozmasowywać którykolwiek kawałek swojego ciała. Wszystko go bolało. Ostatni
raz spał w poprzek tego cholernego łóżka…
Gdy zebrał już
pierwsze myśli, rozejrzał się po pokoju. Czegoś mu brakowało, a raczej kogoś.
Pozostała jedynie wymięta pościel. Uśmiechnął się pod nosem. To zaskakujące jak
dobrze im się wczoraj ze sobą rozmawiało. Mimo różnicy wieku, bariery językowej
i wspólnych cech trudnego charakteru, udało im się nawiązać nić porozumienia.
Dyskutowali i zwierzali się sobie prawie do rana. Nie pamiętał, kto usnął
pierwszy. Jego duma sugerowała co innego niż rozum, który zdawał sobie sprawę z
tego, jak szybko jego właściciel potrafił odpłynąć.
Wyciągnął się
leniwie i uderzył dłońmi w ścianę. „Scheisse!” Wstrząsnął rękami.
Zastanowił
się, która mogła być godzina. Pewnie coś koło południa, przynajmniej tak
sugerowało słońce. Niechętnie wstał i rozprostował strzykający kręgosłup.
Zabrał się za ścielenie łóżka.
Coś metalowego
uderzyło o podłogę. Zdziwiony spojrzał pod nogi i ujrzał tam kilka monet oraz
banknot.
- Skąd to? –
spytał cicho, schylając się i podnosząc z ziemi swoje znalezisko. Skąd u niego
pieniądze?
- Wstałeś już?
– usłyszał za swoimi plecami. Nawet nie zdążył odpowiedzieć, w mig znalazł się
przygnieciony na łóżku. Brodacz trzymał go mocno za nadgarstki.
- Skąd masz te
pieniądze gówniarzu?!
- Nie wiem! –
odparł przerażony. Zdezorientowany patrzył w parę złowrogich oczu.
- Od początku
wiedziałem, że będą z tobą problemy, ale nie przypuszczałem, że będziesz kraść!
- Nic nie
ukradłem! – krzyknął, próbując się uwolnić. Bezskutecznie.
- Więc skąd te
pieniądze?! – cisza. Nie miał pojęcia, a przecież nie skłamie, że to jego.
Patowa sytuacja, przed którą nie uchronią go ani prawda, ani fałsz.
Obce palce z
wielką siłą zacisnęły się na szczupłym ramieniu.
- Rusz się! –
warknął Steven do poniewieranego nastolatka. Nie zaprotestował, to i tak nie
miało sensu. Był na to zbyt słaby.
Szarpnięcia i
popchnięcia raniły jego ciało, czego dał wyraz cicho sycząc. Gdy wreszcie mężczyzna
pchnął go przed siebie na schody, chłopak przyspieszył. W biegu chwycił parę
swoich wysłużonych adidasów. Wybiegł z budynku, przeskakując stopnie
drewnianych, przydomowych schodów. Na przedostatnim stopniu stracił równowagę.
- Wynoś się
stąd!!! – krzyczał mężczyzna w stronę leżącego na twardej ziemi blondyna. – Nie
chcę cię tu więcej widzieć!!!
Chłopak, nie
odwracając się, złapał buty, które wypadły mu z rąk podczas upadku, i pobiegł
przed siebie ile sił w nogach. W końcu Steven był kiedyś leśniczym, mógł mieć
przy sobie jakąś broń.
Dopiero po
kilkuset metrach Bill spojrzał za siebie i odetchnął z ulgą.
*
Kroczył powoli
poboczem drogi mającej doprowadzić go do najbliższego miasta. Trochę utykał.
Gdy uciekał, musiał nadepnąć bosą stopą na jakiś duży kamień. Po silnym stresie
pojawił się ból. Ból, a także koszmarne uczucie chłodu. Musiało być bardzo
zimno, widział parę unoszącą się z jego ust przy każdym wydechu.
Nie miał
kurtki. Wybiegł z domu jak stał: w bluzie i swoich dresowych spodniach. Cieszył
się, że zdołał zabrać ze sobą buty.
Nie roztrząsał
zbytnio powodu, przez który musiał opuścić ciepły dom Brownów. Nie było dla
niego ważne, kto i po co podrzucił mu pieniądze. Liczyło się to, co teraz i co
będzie dalej. W głowie układał sobie plan działania. Będzie szedł tak długo aż
dotrze do jakichś zabudowań. Nie wiedział tylko, ile może trwać taki spacer.
Kilka godzin? Dzień? Dwa? Zobaczy się. Żadnych przerw, żadnego snu. Było na to
za zimno. Zdawał sobie sprawę, iż jeśli przymknie oczy choćby na chwilę, może
się już nigdy nie obudzić, a tego nie planował. Nie podda się, nie może! Nie
miał nic, lecz wytrzymał już tyle, że i z tym da sobie radę. Poza tym chciał
jeszcze kiedyś zobaczyć swoich bliskich z poprzedniego życia…
Zaśmiał się
kpiąco.
- Jestem
żałosny – powiedział w swoim ojczystym języku. Tak dawno go nie słyszał. Od
dłuższego czasu miał styczność jedynie z angielskim, ewentualnie z odrobiną
francuskiego. Tęsknił, tak cholernie tęsknił do tego, co było, a czego wtedy
nie doceniał. Znów śmiech. I łza, kilka łez. Śmiech przez łzy.
- Pierdolcie
się wszyscy! – wykrzyczał. Z satysfakcją słuchał swojego głosu rozchodzącego
się po lesie. Odbijającego się od drzew i wracającego z powrotem do niego.
Zakaszlał, gdy zimne powietrze dostało mu się do gardła.
Usłyszał
warkot silnika. Szybko odwrócił się i wyciągnął rękę. Pojazd nawet nie zwolnił.
Minął go. „Cholera, to już drugi!”
Zarzucił na
głowę kaptur i ruszył dalej. Małe gałązki chrzęściły mu pod stopami przy każdym
kroku. Rozejrzał się wokół, gdy głośny świergot ptaków dotarł do jego uszu. Nie
dostrzegł żadnego żywego stworzenia poza nim samym.
Musiał
przyznać, iż choć nienawidził przyrody i wszelkich przyjemności z nią
związanych, las, którym szedł, był piękny. Wysokie drzewa porośnięte
intensywnie zielonym mchem i długimi igłami tworzyły razem z równie barwną
ściółką wspaniały obraz, który aż się prosił o namalowanie czy uwiecznienie na
fotografii. Niestety Bill nie miał nic poza własną pamięcią, by zachować piękno
tego miejsca na dłużej, choć o innych elementach poza obrazem wolałby jak
najszybciej zapomnieć.
*
Słońce powoli
przesuwało się ku zachodowi, a niebo przybierało coraz bardziej pomarańczową
barwę. Kaulitz ledwo szedł przed siebie. Zimno i ból dopiekały mu coraz
bardziej. Zęby uderzały o siebie, wydając irytujące dźwięki, nie mniej
drażniące niż to głupie uczucie stukania kością o kość. Gęsia skórka musiała
pokrywać już całe jego chude ciało. Tak żałował, że nie udało mu się
nagromadzić pod skórą wystarczającej warstwy tłuszczu. Może wtedy byłoby mu
chociaż o kilka stopni cieplej.
Widząc przy
drodze spory kamień, postanowił złamać swoje początkowe postanowienie. Usiadł
na lodowatej powierzchni i podkulił nogi. Powoli rozwiązał sznurówki i zdjął
lewego adidasa. Za nim podążyła skarpetka. Skóra na szczęście nie miała na
sobie śladów uszkodzenia. Blondyn zaczął mocno rozmasowywać stopę. Syknął.
Przesuwając
palcami po twardawej powierzchni, zastanawiał się, co dalej. Starał się nie
myśleć o nadchodzącej nocy, bo sprawy nie przedstawiały się ciekawie. W takim
tempie niedługo zupełnie opadnie z sił, a nawet jeśli nie… Przejechał opuszkami
palców po nierówności na swoim gardle. Pojawiło się przed nim widmo, nie tak
odległej jeszcze, przeszłości. Mocno zacisnął powieki.
Odwrócił się w
stronę drogi. W ciągu dnia minęły go łącznie cztery samochody. Żaden się nie
zatrzymał. Perspektywa nocnej wędrówki wyglądała coraz gorzej.
Po kilku
minutach wstał i otrzepał swoje zakurzone ubrania. Czas ruszać dalej.
Nie uszedł
kilku kroków, gdy ponownie rozległ się warkot silnika. Z początku był tym
faktem uradowany, lecz po chwili uśmiech zszedł mu z twarzy. Odszedł dalej od
drogi.
Pojazd
przystanął tuż obok niego. Stał spokojnie, choć mózg krzyczał coś o ucieczce. I
tak nie uciekłby przed pojazdem, a już na pewno nie przed kulą. Ale jeśli
wbiegłby między drzewa…
- Bill!
Poczuł silne
uderzenie w nogę. Małe ciałko przylgnęło do jego uda.
- Myślałam, że
już cię nie znajdziemy! Proszę, wróć z nami do domu! To co się stało to moja
wina!
Z
niedowierzaniem spoglądał na przejętą dziewczynkę. Nie dochodziło do niego, co
się dzieje. Podniósł wzrok, by zawiesić go na kierowcy pojazdu.
- Wróć z nami!
Przeziębisz się!
Erika chwyciła
go za rękę i pociągnęła w stronę auta. Mimo swojego wzrostu i masy, nie oparł
się jej sile. Jego duma próbowała przez chwilę zaprotestować, jednak została
zakrzyczana przez całą resztę jego ciała i umysłu. Przecież najważniejsze jest
teraz przeżycie. Śmierć na pokaz nie miałaby tutaj żadnego sensu.
Usiadł na
tylnim siedzeniu, obok Eriki. Dziewczynka znów przytuliła się do niego. Jej
ciepło ogrzewało jego przemarznięte ciało lepiej niż włączone w samochodzie
ogrzewanie.
Mała
wytłumaczyła mu, co zaszło dzisiejszego dnia. Dowiedziawszy się o jego
zbliżających się urodzinach, chciała dać mu w prezencie część swojego
kieszonkowego. Nie poinformowała o tym nikogo, a rano pojechała z mamą na
zakupy. Z trudem udało jej się przekonać ojca do swojej winy, jednak kiedy jej
się to udało, pojechali razem na poszukiwania oskarżonego o kradzież chłopaka.
Całe szczęście, że szedł wzdłuż znanej sobie drogi, nie znaleźliby go w środku
lasu.
W normalnej
sytuacji Bill wybuchnąłby ze wściekłości, ale teraz był tak zmęczony, iż jego
ciało opanowała obojętność. Jego organizm wykorzystywał resztki swojej energii,
by jak gąbka chłonąć każdą napotkaną odrobinę ciepła. Nadal lekko drżał, gdy
dojeżdżali do okrytego drewnem budynku.
*
- Mamo,
znaleźliśmy go! – dziewczynka pobiegła na górę, pozostawiając Billa i swojego
ojca na parterze. Chłopak powoli zdjął buty.
- Bill –
dziewiętnastolatek odwrócił się w stronę mężczyzny. – Przepraszam.
- Dzięki –
odpowiedział równie lakonicznie i wszedł na schody. Nagle, pociągnięty za rękę,
znalazł się w kuchni.
- Bill! –
Avril podeszła do niego i mocno przytuliła. Nie zareagował, wciąż nie
dochodziły do niego wydarzenia dzisiejszego dnia. Czuł, że boli go głowa. –
Cieszę się, że wróciłeś. Chodź, dam ci coś ciepłego do jedzenia…
- Nie,
dziękuję – zaskoczył kobietę. – Ja…pójdę się położyć.
Opuścił pokój,
nie zwracając uwagi na zdziwienie wszystkich wokół.
*
- Ile ci to
jeszcze zajmie? Musimy już iść! – głos chłopaka rozszedł się po mieszkaniu.
Wszedł do pokoju zapatrzony w swoją komórkę. – Stary, co z tobą?
- Źle się
czuję, daj mi spokój.
- Tyle widzę –
odpowiedział dziewiętnastolatek o brązowych tęczówkach. – Ej, jest aż tak źle?
- Czuję, że
zaraz zdechnę.
- Mierzyłeś
temperaturę?
- Właśnie to
robię – zabrzmiało kilka piknięć. – Niech to szlag…
- Pokaż to – leżący
na łóżku chłopak podał mu do ręki termometr. – Szlag, Bill! Ty widziałeś, ile
tam jest stopni?!
- Dużo –
odparł z obojętnością. Przykrył się leżącą pod nim kołdrą. – Mamy jakieś
prochy?
- Dzwonię do
Davida – rzucił nastolatek z włosami splecionymi w warkoczyki, po czym wyszedł
z pokoju, przymykając za sobą drzwi. Bill przyłożył dłoń do rozpalonego czoła.
Z jego oczu jedna za drugą uciekały pojedyncze łzy.
- David,
odwołaj wywiad. Nie obchodzi mnie to, odwołaj. Bill jest chory. Nie, nie może,
muszę go zabrać do szpitala. Tak, jest tak źle. Pamiętam, że nie ma
ubezpieczenia. To co ja mam teraz zrobić?! Tak, zawołaj go do nas. Pamiętasz
adres? Powiedz, że gorączka 41 stopni. Dlatego potrzebuję szpitala! Wezwij go
szybko, boję się, że Bill…
- Tooom! – jęknął
jego brat. Jego ciało trzęsło się jak gdyby stał na kilkudziesięciostopniowym
mrozie. Głowa mu puchła, gorączka przejmowała całe jego ciało. Pocił się mimo
uczucia zimna.
Ktoś ujął jego
dłoń w swoją własną. Uchylił piekące powieki.
- Jestem tutaj.
Coś zimnego
dotknęło jego czoła, ale przecież Tom się nie ruszył…
- Będzie
dobrze. Jesteś silny, stary.
Znów drgawki i
szczękanie zębów. Bliźniak zsunął z niego kołdrę.
- Zdejmij
koszulkę, trzeba zbić gorączkę.
Chłopak
posłusznie wykonał polecenie. Mokry ręcznik wylądował na jego klatce
piersiowej.
- Poszukam
jakichś prochów. Jeśli nie zbijemy tej gorączki…
Bill ścisnął
bliźniaczą dłoń. Wydawała się być taka mała.
- Tom, nie
zostawiaj mnie.
Nastolatek
uśmiechnął się lekko.
- Nie
zostawię, nie mógłbym.
Bill mrugnął.
Jego wzrok spowiła gęsta mgła. Obraz zaczął się rozmywać. Zamrugał znowu.
- How are you
feeling?
Rozsunął szerzej powieki. Dostrzegł
twarz Eriki i jej delikatną dłoń spoczywającą na jego własnej. Nieco dalej była
Avril, trzymała jakiś ręcznik. Poczuł się słabiej. Mocno wtulił głowę w
poduszkę i zacisnął podrażnione powieki. Po policzku spłynęła mu kolejna już
słona kropla.
„Tom…”
*
Promienie
słoneczne odbijały się od załamanych zielonych ścian, nadając im jeszcze
intensywniejszy kolor. W teorii zieleń miała działać na chłopaka uspokajająco.
W swoim pokoju chciał przede wszystkim odpoczywać po trudach codzienności.
Niestety to były tylko plany, nie zawsze skutkowały w praktyce.
Drewniane
drzwi cicho skrzypnęły, wytrącając go z zamyślenia. Do pomieszczenia weszła
średniego wzrostu kobieta. Pofarbowane na rudo pofalowane włosy z gracją
poruszały się z każdym jej nieśmiałym krokiem.
- Może
zejdziesz na dół? Od przyjazdu nic jeszcze nie jadłeś.
- Nie jestem
głodny - uciął krótko, odwracając głowę w stronę drewnianego sufitu.
Kobieta
podeszła bliżej i usiadła obok niego na miękkim łóżku. Trwali tak chwilę w
ciszy.
- Nigdy sobie
tego nie daruję - powiedział chłopak.
- Nic nie
mogłeś zrobić.
- Mogłem go
szukać - szepnął.
- Przecież
mówiłeś, że policja go szukała. Powiedzieli, że...
- A ja ich
posłuchałem - jego głos słabł. - Byłem w takim szoku, że nawet nie pomyślałem,
że mogą kłamać i mieć to po prostu gdzieś to, czy on żyje, czy nie, czy w ogóle
jest gdzieś w pobliżu. Na pewno był, ale my... My go zostawiliśmy. Nie wierzę,
że zginął, nie on. Nie w tak głupi sposób!
Jego głos
coraz bardziej się łamał. Dłoń kobiety spoczęła na jego własnej.
- Może był
blisko? Może potrzebował pomocy, a my go zawiedliśmy...
- Nie mów tak
- odezwała się wreszcie. - Policja zna tamte tereny. Na pewno wiedzieli, co
robią.
- Ale
powinniśmy przynajmniej znaleźć jego ciało! Chociaż szczątki. A tam nic nie
było...
- Naprawdę
czułbyś się lepiej, gdybyś zobaczył go martwego?
Zastanowił się
chwilę. Przełknął łzy napływające mu do oczu.
- Wtedy byłbym
pewien... - odparł sucho. - Poza tym nawet nie chodzi o mnie. Mógłbym
przynajmniej wyprawić mu prawdziwy pogrzeb.
- Zrobiłeś, co
mogłeś Tom. Wszyscy zrobiliśmy...
Spojrzał na
nią swoimi załzawionymi oczami. Nie wytrzymał. Rzucił się w jej ramiona niczym
małe dziecko, którym był jeszcze kilkanaście lat temu. Nie bronił się już przed
natłokiem uczuć.
- Ja czasem
czuję, że on żyje, mamo - mruknął. - On gdzieś jest, czuję to...
Nie
odpowiedziała. Jedynie mocniej go przytuliła i delikatnie pogłaskała po głowie.
Nie zaprotestował.
- Tak
cholernie za nim tęsknię...
- Wiem
kochanie. Wiem - również Simone udzieliły się nagromadzone w pokoju emocje. Po
jej policzku spłynęła łza. - Wszyscy tęsknimy.
Obraz zaczął
blednąć i rozmywać się we wszechogarniającej czerni. Tylko cztery słowa zdołały
jeszcze przebić się z tej zanikającej sceny:
- Najgorsze
urodziny w życiu...
*
Z trudem
uchylił ciężkie powieki. Coś go zakuło w klatce piersiowej. Wciąż czuł się źle,
ale o niebo lepiej niż wcześniej. Znajoma chropowata ściana pojawiła mu się
przed oczami. Odruchowo przejechał po niej paznokciem.
Był wykończony
wczorajszymi przeżyciami, chorobą i tymi dziwnymi wizjami, które atakowały go w
ciągu nocy. O ile rozumiał pierwszą, wspomnienie ciężkiego ataku anginy z
początku roku, odrobinę nagięte przez wysoką gorączkę, nie miał pojęcia, co
miał znaczyć ten drugi sen. Skąd taki obraz? Czemu śniła mu się taka rzecz? Czy
to tylko sen, czy może coś...więcej? Nie był tego pewien, choć w głębi duszy
miał pewne przeczucie, co do tego.
Odwrócił
głowę. Przy łóżku stały dwa stołki. Na jednym z nich była chłodna już herbata i
jakaś samotna kanapka z szynką. „Zaczyna się nieźle, ciekawe za co dzisiaj mnie
wywalą."
Mimo bólu
zdołał wstać i podejść do swojej torby z ciuchami. Wyciągnął ze środka czystą
koszulkę i bokserki. Niestety nie miał spodni na zmianę. W chwili gdy każdy
element jego ciała wołał o kąpiel i czyste ubranie, bardzo by mu się przydały.
Zmiana pościeli również nie byłaby niczym złym. Czuł na sobie brud i pot.
Postanowił zacząć dzień od gorącego odprężającego prysznica.
*
W łazience
ściągnął z siebie całe ubranie i wszystko poza spodniami wrzucił do kosza z
rzeczami do prania. Przewiesił swój ręcznik trochę bliżej kabiny prysznicowej,
po czym puścił wodę. Chwilę odczekał aż płynąca z rur ciecz nabrała właściwej
temperatury. Wreszcie wszedł do środka.
Tego właśnie
potrzebował. Gorące krople uderzały w powierzchnię jego skóry rozpryskując się,
a częściowo spływając w dół jego smukłego ciała. Mięśnie rozluźniały się pod
wpływem tego delikatnego masażu. Wyprężył się i przymknął oczy. Czuł się tak
niesamowicie lekko. Choroba, dziwne obrazy, urodziny – nie myślał o niczym.
Szum wody zagłuszał wszelkie myśli, zmęczenie pomału przenosiło go z powrotem
do świata snu.
Ocknął się
dopiero, gdy jego ciało zaczęło domagać się obniżenia temperatury. W końcu co
za dużo to niezdrowo. Uległ i zakręcił kurek. Całe pomieszczenie wypełniała
para.
Osuszywszy
ciało miękkim ręcznikiem ubrał przygotowane wcześniej ubrania i wrócił do
pokoju.
Kilka rzeczy
zmieniło się od jego wyjścia. Na krześle przy łóżku stał kubek z gorącą czarną
herbatą. Zapach miodu zdołał już roznieść się po pokoju. Piękny obraz niszczyły
niestety ułożone w rządku opakowania leków. Słodka herbata i, zapewne, gorzkie
jak czort leki. Pychota...
Gdy doczłapał
się wreszcie do swojego celu, zawinął się w szczelny kokon, z którego wystawała
jedynie jego głowa i prawa ręka. Upił łyk parującego napoju, nawet nie myśląc o
tym, żeby odczekać choćby minutę na jego przestygnięcie. Mocno tego pożałował,
kiedy jego gardło niemiło odpowiedziało mu na to nieprzemyślane działanie.
Przegrany odstawił kubek i schował się pod kołdrą.
*
- Bill! Bill!
Jak się czujesz?
Materiałowy
kokon poruszył się, a z jego wnętrza wydostał się jakiś bliżej
niezidentyfikowany odgłos.
- Bill,
proszę, zerknij tu na chwilę.
- Zostaw mnie
w spokoju. Wyjdź stąd, zarazisz się - zaskrzypiał niczym stare drzwi.
- Oj proszę,
tylko zerknij.
Wiedząc, że
nie ma wyjścia, wyłonił się spod grubej warstwy materiału i półprzytomnie
spojrzał na uradowaną dziewczynkę. Przetarł twarz dłońmi.
- O co chodzi?
- Pomożesz mi
z niemieckim?
Zdziwił się,
słysząc to pytanie. Dopiero po chwili dotarło do niego, że mała trzyma w
dłoniach czerwony podręcznik do tegoż języka.
- Uczysz się
niemieckiego? - ponownie skrzypnął, po czym zakaszlał głośno.
- Od tego roku
zaczynam. Miałam iść na francuski, ale wszyscy na niego idą. Nie chcę być taka
jak wszyscy!
Jego zaspany
wzrok powędrował na książkę, którą podała mu Erika. Niechętnie wyciągnął rękę.
- Nauczycielka
mówiła, że to dobra książka, ale póki co nie podoba mi się. Wydaje się być
strasznie dziecinna i ma brzydkie obrazki.
Szybko
przewertował kilka stron. Nazwy zwierząt, owoców, podstawowe zwroty... To
prawda, brzydkie te obrazki.
- Nigdy nie
uczyłem się niemieckiego w ten sposób - stwierdził, przeglądając kolejne
strony. - Z czym ci pomóc?
- Pokażę ci -
chwyciła podręcznik i otworzyła go na odpowiedniej stronie. - O, tutaj! Czy te
dopiski do wyrazów są ważne?
- Bardzo ważne
- odpowiedział, patrząc na wskazane przez dziewczynkę „der" przy wyrazie
„Hund". - Chyba będziesz musiała się tego wszystkiego nauczyć.
- Do każdego
wyrazu?
- Do każdego
wyrazu.
- O nieeeeeee
- jęknęła załamana. - Myślałam, że to będzie łatwiejsze.
- I tak lepsze
niż francuski - zaśmiał się, patrząc na zakłopotaną minę towarzyszki.
- To się
dopiero okaże... A, zapomniałabym! - wyciągnęła z kieszeni spodni pomiętą
karteczkę. - Mama daje ci rozpiskę leków. Masz je wziąć, bo inaczej będziesz
miał kłopoty.
- Niech
będzie... - westchnął i wziął od Eriki przygotowane instrukcje.
- I ostatnia
rzecz.
- Hm?
Szczupłe
rączki podstawiły mu pod nos talerz z kawałkiem czekoladowego ciasta.
- Wszystkiego
najlepszego!
Drache
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz