Obudził go głośny wysoki pisk.
Zdezorientowany rozchylił gwałtownie powieki i wodził oczami po pomieszczeniu,
szukając źródła przerażającego dźwięku. W końcu znalazł je tuż obok łóżka.
- O rany, kim jesteś? Nie wiedziałam,
że mamy u nas gościa. Rodzice mi nigdy nic nie mówią. Mogliby mnie traktować
poważniej, jestem przecież już duża. Ale serio, kim jesteś? Nie wyglądasz jak
człowiek. Jesteś upiorem? Wampirem? Jak Edward? Ale tata nie trzymałby tu
upiora, to niepoważne. Fuj, śmierdzisz! Myjesz się czasem? Bo tata mówi…-
monolog kilkuletniej dziewczynki ciągnął się w nieskończoność. Zdawała się nie
zauważać faktu, że Bill patrzy na nią wzrokiem skacowanego studenta wybudzonego
gwałtownie po dzikiej imprezie, mającego ochotę udusić ją gołymi rękami, a
przynajmniej wyrzucić za drzwi. Czuł się podobnie jak wyglądał, brakowało
jedynie imprezy dzień wcześniej.
Nagle do pokoju weszła znana już
czarnowłosemu kobieta.
- Erika, co ty tutaj robisz? Tata
zabronił ci tu wchodzić.
- Mamo, wiedziałaś o tym, że ten pan tu
jest?
- Tak, kochanie. Porozmawiamy o tym za
chwilę. Na razie wyjdź proszę, on jest chory.
- Chory? Ja też jestem chora! Czy też
się przeziębił?
- Erika, proszę, wyjdź! – dziewczynka
szybko zniknęła z pokoju zamykając za sobą drzwi.
- Przepraszam za nią. Miała tu nie
wchodzić.
Brunet wciąż trwał w stanie zawieszenia
znajdującym się gdzieś pomiędzy dziką złością a blokującym ją zmęczeniem.
Blondynka przysunęła do łóżka krzesło i usiadła przy zastygłym w bezruchu
nastolatku.
- Wiem, że pewnie to wszystko wywróciło
cię z równowagi, ale może dzisiaj pamiętasz trochę więcej niż wczoraj?
Chłopak potrząsnął głową, jak gdyby
otrząsając się ze stanu zawieszenia, w którym się znalazł. Ziewając wyciągnął
rękę po leżący na łóżku czerwony notatnik, by podać go swojej „rozmówczyni”.
- Czyli nazywasz się Bill Kaulitz.
Dobrze wymówiłam? – przytaknął. Wbrew jej niepewności wymówiła jego nazwisko
bezbłędnie.
- Nie jesteś stąd, prawda? To nazwisko
nie brzmi kanadyjsko.
Ze zdumienia otworzył szeroko oczy.
- „Kanadyjsko?” – wymówił
bezdźwięcznie.
- Tak, bo jesteśmy w Kanadzie. Skąd to
zdziwienie?
Zmarszczył czoło i spojrzał przed
siebie zdenerwowany. „Co ja robię w Kanadzie?!” – cisnęło mu się na usta.
- Chyba cię trochę zaskoczyłam.
Chłopak wziął do ręki ołówek. Jego
towarzyszka zrozumiała ten sygnał i podała mu w odpowiedzi czerwony zeszyt.
- „Zdecydowanie. Nie jestem stąd.” –
nakreślił na niezapisanej do tej pory kartce papieru.
- Więc skąd jesteś?
- „Z…” – czarnowłosy chwilę się zawahał
zanim dokończył. –„Z Niemiec. Prawdopodobnie.”
- Tak czujesz?
- „Tak.”
- Jak się tu znalazłeś? To kawał drogi.
- „Jechałem dokądś.”
- Sam?
- „Z kimś. Pamiętam kłótnię. Ale
później zostałem sam.”
- Mamo! – głośne zawołanie przerwało
konwersację.
- Zaraz do ciebie przyjdę! – zabrzmiał
spokojny kobiecy głos. – Jeszcze do tego wrócimy. Póki co muszę zająć się tym,
po co tu przyszłam. Pokaż ręce.
Błysk niewielkich ostrzy odrobinę
speszył bruneta. Trzymane przez uroczą damę nożyczki bynajmniej nie wyglądały
na tępe. Niepewnie wyciągnął swoją lewą rękę w stronę kobiety, tym samym
odwracając głowę w przeciwnym kierunku.
Po usunięciu z powierzchni jego ciała
bandaży oraz plastrów ostrza nożyczek spoczęły na pierwszym ze szwów, by z
każdym kolejnym cięciem pozbawiać chłopaka wątpliwej przyjemności noszenia w
ciele sztucznego tworzywa. Raz za razem kolejne kawałki spadały na podłogę. Po
kilku minutach prawie wszystkie zostały usunięte.
Kobieta przerwała na moment pracę i
spojrzała z delikatnym uśmiechem na swojego „pacjenta”, który zdążył się już
prawie zupełnie rozluźnić i zapomnieć o nieprzyjemnym zabiegu.
- Zsuń kołdrę – nastolatek spojrzał na
nią zdziwiony. Musiał się przesłyszeć. – Zsuń proszę. Masz jeszcze szew na
udzie, muszę go usunąć.
Ociągając się wypełnił polecenie.
Wcześniej jednak przesunął dłonią wzdłuż ciała, aby sprawdzić, którą nogę musi
odsłonić. Nie miał zamiaru pokazywać kobiecie obu. Leżał przecież w łóżku
odziany tylko w bieliznę.
- Jeszcze nie widziałam faceta, który
by się aż tak wstydził – zaśmiała się patrząc na wściekłe spojrzenie, którym
obdarzył ją Bill. Jego twarz poczerwieniała ze wstydu i podirytowania.
- Gotowe. Zostawiam ci tylko szwy na
szyi. Ta rana była dość głęboka – ponownie rozbrzmiał przyjemny kobiecy głos. –
Chciałbyś może jeszcze o coś zapytać zanim pójdę?
Brunet nie zastanawiał się długo i
chwycił w ręce znajomy już notes i ołówek. Szybkim ruchem nakreślił na papierze
kilka liter.
- Drzwi od razu na wprost wejścia –
zabrzmiała odpowiedź. – Zaraz przyjdę i przyniosę ci jeszcze kilka rzeczy.
Odczekał chwilę aż kobieta opuści
pomieszczenie, a następnie postawił obie stopy na podłodze. Na moment stanął na
równe nogi, lecz zaraz wylądował z powrotem na łóżku. Musiał spędzić w nim
bardzo długi czas, jego organizm odzwyczaił się odchodzenia. Wreszcie jednak
udało mu się ponownie wstać i ruszyć w kierunku toalety.
*
Wróciwszy zastał na łóżku kartkę,
mydło, ręcznik i czyste ubranie. „Pomyślałam, że chciałbyś się wykąpać.” –
brzmiał napis widniejący na kawałku papieru.
- „No dobra.” – pomyślał. – „Tylko
gdzie?” - nikt niepokazał mu przecież planu budynku ani nie powiedział, gdzie
może znaleźć wannę.Skąd miał więc wiedzieć, dokąd powinien się udać?
Jego krótkie rozmyślania przerwał
obraz, którego nie uświadczył już od wielu, wielu lat. W pomieszczeniu, w
którym się znajdował, stała sporej wielkości plastikowa balia wypełniona
parującą wodą. Ten widok załamał przyzwyczajonego do luksusowych warunków
chłopaka.
- „No bez jaj…” – warknął w duchu. –
„Gdzie ja do cholery jestem?!”
Zniesmaczony zamknął za sobą drzwi,
mając nadzieję, że odwiedziny podobne do tych porannych już się nie powtórzą.
*
Mimo niezbyt wygodnej kąpieli, kontakt
z gorącą, rozluźniającą mięśnie cieczą bardzo mu pomógł. Spokojnie obmył się z
brudu zalegającego zarówno na jego ciele, jaki w duszy. Zbierał fakty, myślał.
Część wspomnień powróciło. Uspokoiła go myśl, że jechał z bratem i resztą
zespołu na spotkanie z menadżerem i jakiś wywiad. To oznaczało, że z pewnością
będą go szukać z pomocą policji czy innych służb i w końcu trafią na jego ślad.
Pozostało mu jedynie czekać.
Dokładnie osuszył ciało miękkim jasnym
ręcznikiem i zaczął zakładać przygotowane dla niego ubrania. Niestety nic nie
leżało na nim dobrze. Wszystko było za duże. Pomyślał przez chwilę, iż dostał
do założenia ciuchy po „drwalu”, lecz w duchu miał nadzieję, że się myli.
Ostatecznie nic nie było aż tak wielkie, aby niekontrolowanie zsuwać się z jego
chudego ciała. Spodnie miały nawet sznurek, którym mógł zabezpieczyć je przed
zrobieniem mu nieprzyjemnej niespodzianki.
Gdy kończył już próbę suszenia swoich
długich włosów wilgotnym ręcznikiem, po raz kolejny rozejrzał się po pokoju, by
dostrzec coś, na co wcześniej nie zwrócił uwagi. Na jednej ze ścian wisiało
średniej wielkości lustro. Nie mając nic lepszego do roboty, podszedł do niego,
żeby skontrolować swój wygląd. Niestety niezbyt uradował go widok swojej bladej,
lekko zarośniętej twarzy i włosów, które mimo mycia nie wyglądały zbyt dobrze.
- I co? Dowiedziałeś się czegoś? –
usłyszał znajomy głos. Jednak to pytanie nie było skierowane do niego.
Zaciekawiony podszedł do drzwi, lecz w ostatniej chwili powstrzymał się przed
ich otwarciem. Postanowił posłuchać, o co chodzi.
- Nic, kompletnie – odpowiedział ponuro
„drwal”.
- Jak to nic? – zapytała zdziwiona
blondynka.
- No nic, przecież mówię.
- Nikt go nie szuka?
- Powiedziałem im wszystko, co wiemy,
ale policjant utrzymywał, że nie dostał żadnych zgłoszeń. Nikt nie szuka tego
chłopaka.
Nie słyszał nic więcej. Jego nadzieja
na powrót do domu legła w gruzach. Nie znał żadnego numeru telefonu, pod który
mógłby zadzwonić, aby skontaktować się z Tomem czy kimkolwiek znajomym.
Przecież wszystkie numery, adresy e-mail miał pozapisywane w swojej komórce czy
na komputerze tak, że nawet nie musiał się ich uczyć na pamięć. Do tej pory nie
było mu to nigdy potrzebne. Cholerna technologia! Poszukiwania były jego jedyną
deską ratunku, jedynym sposobem powrotu do bliskich. No właśnie, bliskich? Czy
może tak myśleć o osobach, które go odtrąciły i porzuciły w potrzebie?
Pozostawiły na pastwę losu?
Powoli zniżył się i usiadł na lodowatej
podłodze. Był załamany i nie wiedział, co powinien zrobić. Targały nim
naprzemiennie strach, złość i okropny smutek. Wyżerały go od środka. Poczuł
ścisk w klatce piersiowej. Potrzebował zapalić.
- Scheiβe… - szepnął nie myśląc o tym,
że nie powinien tego robić. Nic już go nie obchodziło, nawet ból, który znów
chwytał go za gardło.
Nagle uchyliły się drewniane drzwi, a
stojąca w nich kobieta zlękła się tym, co ujrzała. Chłopak siedział skulony na
podłodze i ciężko oddychał. Drżał.
- Bill, co się stało? Gorzej się
czujesz?
- Oni mnie zostawili…
- Nie powinieneś jeszcze…
- Nieważne!!! – wystraszona cofnęła się
o krok. – Czemu niktmnie nie szuka? Czemu do cholery?!
Zdała sobie sprawę, że brunet musiał
usłyszeć jej wcześniejszą rozmowę, stąd taka reakcja. Nie pomyślała o tym,
mogła uniknąć tej sytuacji.
Przykucnęła przy nim. Chciała go pocieszyć,
jednak nie wiedziała, co powiedzieć. Obecna sytuacja nie przedstawiała się
dobrze. Przecież nie będzie kłamać, że jest inaczej. Spod przysłaniających
twarz czarnych włosów wypłynęła niewielka pojedyncza łza. Zakaszlał.
- Zostaw mnie samego – powiedział
beznamiętnie. Znów zakaszlał. Jego gardło nie wytrzymywało i coraz bardziej
dawało mu się we znaki.
Blondynka w milczeniu opuściła pokój.
*
Siedział zrezygnowany przy odsłoniętym
oknie, co jakiś czas wpatrując się w ponurą zielonawą ciemność. Jego, miał
nadzieję, że tymczasowe, lokum znajdowało się na poziomie parteru. Sam budynek
zaś stał prawdopodobnie gdzieś w środku gęstego lasu. Brunet miał ochotę wstać
i ruszyć w ten zatopiony w mroku obszar z nadzieją, iż w ten sposób uda mu się
wrócić do znajomego busa i całe to zamieszanie, w którym się znalazł, pójdzie w
niepamięć. Jednak rozum powstrzymywał go przed wykonaniem tego desperackiego
kroku. Od zdarzenia, które przewróciło jego dotychczasowe życie do góry nogami,
minęło już dość dużo czasu, więc pojazdu już pewnie nie było w okolicy. Tym
bardziej, że nie ma przecież ogłoszonych żadnych poszukiwań. Chyba, że zespół
razem z menadżerem prowadził coś na własną rękę. Niestety chłopak szczerze w to
wątpił.
Mimo upływu kilku ładnych godzin nie
mógł pogodzić się z informacją, iż nikogo nie interesuje jego los. Przecież był
najważniejszy w zespole, był żyłą złota dla swojego menadżera, miał całą rzeszę
fanek. Dlaczego…
Ostatni raz spojrzał przez okno i
zasunął żaluzje. Oprócz nadziei las budził w nim pewien silny wewnętrzny lęk.
Spoglądając w mrok miał wrażenie, iż za chwilę ujrzy wpatrujące się w niego
dzikie ślepia. Te same, co w dniu jego wypadku.
Nie mogąc zasnąć, ponieważ nawał myśli
przygniatał go ze wszystkich stron, postanowił przejść się po budynku, w którym
spędzał ostatnio czas. Wiedział, że nie jest to odpowiednia pora na zwiedzanie,
lecz cóż innego miał do roboty. Nie zamierzał przeleżeć bezczynnie całej nocy.
Trochę ruchu dobrze mu zrobi. Poza tym miał nadzieję na kubek gorącej kawy.
Drzwi cicho skrzypnęły, a chłopak
powoli opuścił pokój. W ciemnościach wymacał włącznik światła.
Znajdował się w niewielkim
pomieszczeniu, w czymś w rodzaju przedpokoju. Nie było tam żadnych okien,
jedynie dwie pary drzwi. Jedne, masywniejsze, były definitywnie drzwiami
wejściowymi. Postanowił sprawdzić drugie. Po ich uchyleniu jego oczom ukazały
się drewniane, pokryte wykładziną schody. Ostrożnie stąpając, tak, by nikogo
nie obudzić, podążył na pierwsze piętro, by znaleźć się w kolejnym niewielkim
przedpokoju. Ten jednak różnił się od poprzedniego pokryciem ścian oraz ilością
drzwi. W przeciwieństwie do parteru, pokrytego jasną farbą, ściany tego
pomieszczenia zdobiły drewniane panele. Ten szczegół czynił tę część budynku
bardziej przytulną i domową.
Drzwi było więcej niż na dole.
Wszystkie były zamknięte, a czarnowłosy wolał nie ryzykować i nie zmieniać tego
stanu. Jego uwagę przykuło przejście ich pozbawione. Zapalając światło poczuł
radość z faktu, iż trafił do właściwego pomieszczenia.
Kuchnia wyglądała nader zwyczajnie.
Była niewielka, lecz dało się po niej swobodnie poruszać. Nie była bogata,
przypominała mu okres dzieciństwa, gdy razem z rodziną odwiedzał swoją daleką
ciotkę na wsi. Nie przepadała za „tą całą technologią”, więc w jej kuchni
znajdowały się jedynie podstawowe przedmioty. Żadnych urządzeń elektrycznych
poza lampą rzecz jasna.
Otworzył jedną z szafek w kolorze
paneli z poprzedniego pokoju i wyjął stamtąd pierwszy lepszy kubek. I wtedy
dotarło do niego, że może zapomnieć o gorącej, pobudzającej kawie. Przecież
jego gardło nie przetrwałoby takiej„przyjemności”, a nawet jeśli, to sposób, w
jaki by przeciw temu zaprotestowało, mógłby być dla chłopaka zbyt ciężki do
zdzierżenia. „Cholera” –pomyślał.
- Szukasz tu czegoś? – usłyszał nagle
za swoimi plecami. Odwróciwszy się, ujrzał znajomego mężczyznę z irytującym
uśmieszkiem na ustach stojącego w wejściu do pomieszczenia.
- Chciałem się czegoś napić –
odpowiedział zgodnie z prawdą odkładając kubek na ladę.
- Proszę bardzo. Czego byś się napił?
- Myślałem o kawie, ale przypomniałem
sobie, że nie mogę…
- Nie polecałbym tego. O ile mówienie
czy krzyk, nawet w obecności kobiety, zdają się nic ci nie szkodzić, to gorący
napój mógłby dać ci już solidnego kopa. I nie mówię tu o kopie energetycznym.
Nastolatek zrozumiał i ze spokojem
przyjął uwagę o krzyku w obecności żony „drwala”, choć z początku miał ochotę
coś odwarknąć na tę uwagę. W ostatniej chwili zrozumiał swój błąd i ugryzł się
w język.
- Przepraszam za to – powiedział
spoglądając na swojego rozmówcę. Uśmieszek powoli zniknął.
- Mam nadzieję, że to się nie powtórzy
– powiedział już poważnym tonem mężczyzna. – Usiądź. Skoro nie śpisz to
chciałbym z tobą porozmawiać.
Bill posłusznie usiadł przy stojącym na
uboczu niewielkim stole. Chwilę później obok niego pojawił się „drwal”
stawiając przed nim kubek z wodą.
- A ja napiję się gorącej kawy – rzucił
złośliwie do chłopaka uśmiechając się przy tym z satysfakcją. – Ale zanim się
zaparzy obejrzę ci jeszcze szyję.
Podczas gdy brunet starał się unieść
głowę możliwie wysoko w stronę światła, Steven zdejmował mu opatrunek.
- Jest niewielkie podrażnienie, ale właściwie
mogę ci już zdjąć te szwy – rzucił przejeżdżając opuszkami palców po
wystających ze skóry kawałkach tworzywa. – Zaraz pójdę po nożyczki.
- Dziękuję – zabrzmiała cicha
odpowiedź. – Chciałbym o coś zapytać.
- O co chodzi?
- Mój głos. On już taki zostanie?
Taki…skrzypiący?
- Ciężko mi powiedzieć. Na pewno trochę
się poprawi. To takie ważne dla ciebie?
- To było kiedyś moje narzędzie pracy.
Przynajmniej w znaczącym stopniu.
- Co robiłeś? Śpiewałeś? – brunet
przytaknął. – Wybacz, ale na razie o tym zapomnij. Przynajmniej w mojej
obecności.
- Teraz nie mam po co tego robić. Mój
zespół pozbył się mnie, gdy tylko miał ku temu okazję.
- Może wcześniej też nie byłeś
powalający – zażartował mężczyzna.
- Wydawało mi się, że nie jest źle –
mruknął, po czym przejechał palcami po swojej szyi. Gardło znów dawało mu się
we znaki.
- Jakkolwiek nie było do tego tematu
wrócimy później, bo widzę, że zaraz mi tu zamilkniesz zupełnie. Skupmy się na
ważniejszej rzeczy. Co teraz będzie? Myślałeś o tym?
- Nie za bardzo. Wiem tylko, że póki
nie mam dokumentów, nie mogę wrócić do kraju.
- Ani zostać tutaj – dorzucił Steven. –
Tak na dobrą sprawę są potrzebne praktycznie do wszystkiego.
- Wiem…
- Zróbmy tak – mam znajomego, który
zajmuje się załatwianiem dokumentów dla nielegalnych imigrantów. Nie ma się
czym chwalić i nigdy nie korzystałem z jego usług, ale teraz mogłyby nam się
one przydać. Zwłaszcza, że facet jest mi winien przysługę.
- Byłoby super – zacharczał
dziewiętnastolatek.
- Chyba starczy naszej rozmowy na dziś
– „drwal” podszedł do niego z nożyczkami i ostatecznie uwolnił od ostatnich
szwów w jego młodym ciele. – Kolejna zła wiadomość: chyba zostanie ci po tym
blizna. Trochę lepsza wiadomość: mamy jako taki plan działania i do czasu jego
wdrożenia zostajesz u nas. Warunek: nie życzę sobie żadnych problemów. Jak coś
powiem to tak ma być. Zrozumiano?
- Tak…
- To dobrze. Coś jeszcze?
- Mam prośbę.
- No dobra, jaką?
- Pomógłbyś mi jutro ściąć włosy?
- Zupełnie?
- Na krótko.
- Bardzo chętnie – uśmiechnął się
Steven. – Może wtedy będziesz trochę bardziej przypominał swoją płeć.
*
Półprzytomny przysypiał na dopiero co
pościelonym łóżku. Po ciężkiej nocy jedyne, o czym myślał, to położyć się z
powrotem spać. Niestety po porannej pobudce i przenoszeniu razem ze Stevenem
łóżka z parteru do małego pokoju gościnnego na pierwszym piętrze czekała go
jeszcze pomoc żonie gospodarza, Avril. Nie powinno to być nic trudnego, w końcu
wszystko ma się kręcić wokół obowiązków domowych.
Ostatkiem sił powstrzymując się od
zaśnięcia, Bill postanowił przejść się po swoim nowym pokoju. Jego stopy
spoczęły na miękkiej jasnej wykładzinie, niemalże w całości zakrywającej
drewnianą podłogę. Pomieszczenie nie było duże. Prawdopodobnie przez większość
czasu stanowiło garderobę połączoną ze składzikiem, gdyż większą jego część zajmowały
szafy z ubraniami i pudła z nieużywanym sprzętem. Przez to pokój wydawał się
jeszcze mniejszy niż w rzeczywistości.
W pewnym momencie błogą dla uszu
czarnowłosego ciszę przerwały dźwięki dobiegające z jego brzucha. Odkąd był w
stanie poruszać się samodzielnie nie był już karmiony dożylnie. Jednak z powodu
gardła od tamtej pory niczego jeszcze nie zjadł, przez co jego żołądek coraz
głośniej domagał się zapełnienia. Jego właściciel miał wielką nadzieję, że
nastąpi to już w najbliższym czasie. Może nawet dzisiaj.
- Bill, pozwól na chwilę – odezwał się
do niego kobiecy głos. Chłopak posłusznie podążył do jego źródła.
- Mógłbyś wziąć szczotkę i trochę tu
pozamiatać? – spytała blondynka.
- Jasne.
Nie minęło kilka minut, a nastolatek
był już w trakcie sprzątania kuchni, podczas gdy kobieta gotowała ziemniaki na
obiad. Prawie skończył, gdy nagle rozległ się kolejny głośny protest jego
żołądka.
- Spokojnie. Tym razem dostaniesz już
normalny posiłek –oznajmiła z serdecznym uśmiechem gospodyni.
- Liczyłem na to – odpowiedział brunet
ukazując nieśmiało rząd swoich białych zębów. Zamyślił się na chwilę. - Długo
już tu jestem?
- To już chyba ponad 10 dni.
- Tak długo?! – zdziwił się.
- Byłeś nieprzytomny przez pierwsze
dni. Rozumiem więc twoje zdziwienie. Byłeś w bardzo złym stanie, gdy mój mąż
cię tu przyniósł.
- Jak właściwie mnie znalazł?
- To dłuższa historia. Zapytaj go po
obiedzie, chętnie ci jąopowie.
Chłopak mimo wszystko pragnął
dowiedzieć się czegoś więcej, lecz w tym momencie w pomieszczeniu pojawiła się
mała hałaśliwa blondynka z włosami spiętymi w dwa kucyki.
- Mamooo, kiedy obiad? – rzuciła na
powitanie.
- Za chwilę, kochanie. Jak tylko
ziemniaki się ugotują. Mogłabyś nakryć do stołu?
- Czemu on nie może tego zrobić? –
zaprotestowała wskazując palcem na chłopaka, który stawał się coraz bardziej
podirytowany jej obecnością.
- Ja zamiatam – odpowiedział jej
spokojnie.
- Ale przecież możesz na chwilę
przestać i nakryć do stołu.
- Erika, dosyć! Daj Billowi spokój i
nakryj grzecznie do stołu.
- Dobrze, mamo – dziewczynka straciła
sporą część swojego początkowego entuzjazmu i zabrała się do powierzonego dla
niej zajęcia. Raz jeszcze odwróciła się w stronę chłopaka. Bill patrzył na nią
triumfalnie lekko się uśmiechając. Pokazała mu język.
- Wróciłem – oznajmił wchodzący właśnie
do kuchni brodaty mężczyzna.
To co nastąpiło później przypominało
scenę z jednego z przesłodzonych filmów familijnych, gdzie pracujący ojciec
wraca szczęśliwy do domu i najpierw wita się z dzieckiem wieszającym mu się na
szyi, a następnie całuje w policzek stojącą przy gotującym się obiedzie
ukochaną kobietę. Czarnowłosy nie za bardzo wiedział, jak powinien się w tej
sytuacji zachować. Z jednej strony od nadmiaru słodyczy jego odzwyczajony od
obecności w nim czegokolwiek żołądek zaczął wykonywać akrobacje tak niezwykłe,
że chłopak miał ochotę sprintem pobiec do toalety. Z drugiej zaś dawno nie
widział na żywo tak szczęśliwej rodziny i nie przypominał sobie, by
kiedykolwiek przeżywał coś podobnego u siebie w domu. Czuł, że nie pasował do
obrazka i było mu z tego powodu trochę przykro.
- Cześć Bill – usłyszał w końcu.
- Dzień dobry.
- Robisz to, o co cię rano prosiłem?
- Dopiero niedawno przyszedł, ale
wywiązuje się ze swojej pracy – odpowiedziała za niego Avril. – Nie martw się,
do końca dnia jeszcze będzie miał, co robić.
- Bardzo mnie to cieszy – odpowiedział
Steven spoglądając na niezbyt uradowanego i przysypiającego na szczotce
nastolatka. Tę chwilę wykorzystał organizm chłopaka, by przypomnieć wszystkim
wokół, że jego właściciel potrzebuje pożywienia.
- Obiad gotowy!
*
W czasie, gdy wszyscy z apetytem
oddawali się konsumpcji, Bill powoli zabierał się dojedzenia. Nie tylko
dlatego, iż po latach stołowania się w drogich restauracjach odwykł trochę od
zwykłych domowych posiłków. Musiał bardzo uważać na każdy spożywany przez
siebie kęs. Gniecione ziemniaki były dla niego wyjątkowo gorące, a woda do
picia lodowato zimna. Ciężko było mu uzyskać optymalną temperaturę obu tych
składników.
- Co masz napisane na ręce? – wysoki
głosik nagle wyrwał go z zamyślenia. Wciąż lekko zdezorientowany spojrzał na
swoje przedramię.
- „Wolność 89.”
- To prawdziwy tatuaż? – dopytywała
dalej dziewczynka.
- Tak.
- Tata mówi, że tylko ci, co byli w
więzieniu, mają tatuaże.
- Ja nigdy nie byłem w więzieniu.
- Więc skąd masz tatuaż?
- Z salonu. Zrobiłem go sobie, gdy
skończyłem 18 lat – odpowiadał jej z coraz większą niechęcią. Miał przeczucie,
że z tej rozmowy nie wyjdzie nic dobrego.
- Czemu 18?
- W moim kraju ten wiek oznacza
pełnoletność. Wolność w pewnym sensie.
- Eh dzieciaki… - westchnął „drwal”. –
Nie wiem czy to taka znowu wolność, jeśli przygniata cię jednocześnie masa
obowiązków dorosłego życia.
- To inna rzecz.
- Dziękuję! – krzyknęła nagle Erika i
wybiegła z pokoju, zostawiając po sobie brudne talerze i sztućce.
- Ona nigdy nie nauczy się porządku.
- Może kiedyś – rzekł Steven, upijając
łyk gorącej jeszcze herbaty. – Przynajmniej możemy spokojnie porozmawiać –
zwrócił się do Billa. –Rozmawiałem dzisiaj ze znajomym, o którym ci mówiłem.
Zgodził się załatwić dla ciebie dokumenty. Potrzebuje jedynie twoich zdjęć.
Pojadę z tobą jutro do miasta, żeby je zrobić, a wcześniej jeszcze, żeby kupić
ci trochę ciuchów.
- Bardzo dziękuję. Jestem panu
wdzięczny.
- Na wdzięczność jeszcze przyjdzie
pora.
- Chciałbym o coś zapytać.
Opowiedziałby mi pan, jak właściwie mnie pan znalazł?
- Skoro chcesz wiedzieć – mężczyzna
wziął głęboki oddech i pochylił się nieco do przodu. - Tego wieczoru robiłem
akurat obchód po lesie. Byłem kiedyś leśniczym i nadal staram się doglądać
tutejszą florę i faunę. W każdym razie, usłyszałem niepokojące dźwięki, więc
poszedłem to sprawdzić. Słyszałem, że to wilki, jednak były czymś nader
podekscytowane. Coś się działo. Cicho zaszedłem stado od tyłu i byłem tak
blisko, że aż dziw, że żadne ze zwierząt mnie nie zauważyło. Wtedy zobaczyłem
ciebie jak upadasz pod ciężarem jednego z samców. Wiedziałem, że jest źle.
Wyciągnąłem broń z nabojami usypiającymi i zacząłem mierzyć. Gdy trafiłem
przywódcę sfory, reszta była tak zdezorientowana, że dała mi dojść do ciebie i
uciec. Poza tym to właśnie ten szary samiec alfa jest tam najbardziej agresywny.
Znam to stado nie od dziś. Dobrze, że niedaleko miałem samochód, bo po kilku
chwilach te rozjuszone kundle rzuciły się za nami w pogoń. Niewiele myśląc
wrzuciłem cię na tylne siedzenie i odjechałem na bezpieczną odległość. Dopiero
wtedy mogłem na spokojnie obejrzeć twoje rany. Jak się zapewne domyślasz,
najgorsza była ta dziura w szyi. Masz szczęście, bo gdyby nie kilka milimetrów
różnicy, nie byłoby tak różowo. I tak mimo mojego prowizorycznego opatrunku
straciłeś sporo krwi. Gdy przyniosłem cię tutaj, byłeś w takim stanie, że razem
z żoną baliśmy się, czy uda ci się to przeżyć. Nie chodziło tylko o
wycieńczenie i utratę krwi. Wdała się również jakaś infekcja. Oprócz tego, musieliśmy
ci dać surowicę na wściekliznę i tężec, tak na wszelki wypadek. Dopiero po
trzech dniach mieliśmy pewność, że pomału się z tego wyliżesz. Jakiś czas
później udało ci się obudzić. Resztę już znasz. Zadowolony?
- Sam nie wiem. Nie wiem, na co
liczyłem, ale czuję się lepiej znając tę historię.
Małżeństwo uśmiechnęło się porozumiewawczo.
- Coś jeszcze cię trapi?
- Tylko jedno. Załapię się później na
kolację?
- Pewnie, ale to jeszcze dużo czasu.
Póki co, chodź. Pomożesz mi pozmywać po obiedzie – powiedziała Avril. Bill
szybko wstał i zebrał część brudnych naczyń ze stołu.
Drache
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz