Mimo
wczesnej pory na dworze panowała już zupełna ciemność. Jedynie ogromny, sunący
jedną z nielicznych w tym rejonie dróg bus oświetlał okolicę. Jednak kierowca
musiał zachować ostrożność. Nie dość, że prowadzenie tak wielkiej maszyny przez
ciemny las jest trudnym zadaniem, to dodatkowo musiał uważać na zawartość owego
pojazdu. Czterech wiezionych muzyków było z pewnością więcej wartych niż cały,
wyposażony chyba we wszelkie możliwe udogodnienia autokar. Niestety, świadomość
tego faktu nie ułatwiała kierowcy jazdy.
- Kiedy
wreszcie dojedziemy?! – usłyszał po raz kolejny, a dokładniej czwarty, w ciągu
mijającej godziny.
- Zamknij
się wreszcie. Ile razy jeszcze o to zapytasz Bill?!
- Ile
będę miał ochotę – prychnął zdenerwowany dziewiętnastolatek. Czarne włosy
opadały mu na twarz z każdym podskokiem auta.
- Ale ja
mam dosyć tego zrzędzenia! – syknął chłopak z włosami splecionymi w blond
dredy. Podirytowany przyglądał się bratu leżąc na niewielkim łóżku, które
stanowiło część wyposażenia busa.
- Jakby
mnie to obchodziło.
- Miło by
było jakby cię to obchodziło – blondyn wstał i podszedł do bliźniaka. – W końcu
siedzimy w tym razem.
- Tom ma
rację – dodał siedzący nieopodal dwudziestojednoletni szatyn. – Nie jesteś tu
sam.
-
Oficjalnie stanowimy zespół.
- „Oficjalnie”.
Ale większość roboty odwalam ja – rzekł szczupły brunet stając pośrodku
pomieszczenia.
- Co
proszę?! – blondyn doskoczył do niego. W tej chwili ich twarze dzieliło od
siebie zaledwie kilka centymetrów.
- To co
słyszałeś – odpowiedział mu zimnym tonem Bill. Od chwili powstania zespołu czuł
się w nim najważniejszy. Jednak nigdy tego nie okazywał. Sytuacja zmieniła się
dopiero kilka miesięcy temu i z biegiem czasu stawała się dla reszty grupy
coraz bardziej nie do zniesienia.
Przez
chwilę stali w bezruchu, wpatrzeni w siebie jak zwierzęta chcące walczyć o
pozycję w stadzie. Oddychali głośno, a ich mięśnie napinały się coraz bardziej.
Pojedynek
spojrzeń spróbował przerwać perkusista zespołu. Był świadom tego, iż jeśli
czegoś zaraz nie zrobi, to starcie może się niedobrze skończyć. Głośno
westchnął i podszedł do kierowcy.
- Ile
jeszcze mniej więcej będziemy jechać? – zapytał.
- Jeszcze
długa droga – odpowiedział prowadzący mężczyzna. –Znowu chcą się bić?
- Taa.
Myślę, że Billowi znowu chce się lać i to mu podnosi ciśnienie.
- Możemy
się zatrzymać gdzieś w tym lesie. Ale na krótko, bo jak się spóźnimy to wasz
szef mnie zabije.
- Spoko.
Wielkie dzięki.
- I
pomyśleć, że taka technologia, a nawet kibel w tym busie nie działa jak
powinien – rzekł mężczyzna zwalniając, po czym zaczął rozglądać się za
odpowiednim miejscem na postój.
*
- Daję
wam pięć minut – oznajmił kierowca busa wyciągając się na siedzeniu. – Nie
spóźniać się. Ja oberwę za każdą minutę.
- I co z
tego… - burknął czarnowłosy nastolatek, po czym rozejrzał się dookoła. Wszędzie
panowała upiorna ciemność.
- Nie
wytrzymam z tym…
- Uspokój
się Tom – Georg w ostatniej chwili powstrzymał kolegę przed ruszeniem za
oddalającym się w głąb lasu bratem.
- Jak dla
mnie może nie wracać z tego cholernego lasu – Tom splunął na ziemię i wrócił do
autokaru. Był wściekły i ciężko było mu się opanować. Może dlatego nawet za
bardzo nie chciał tego robić.
*
Z każdym
metrem las stawał się coraz gęstszy i gęstszy. Znikały wydeptane ścieżki,
pojawiało się coraz więcej pokrytych igłami drzew, krzewów i innych roślin.
Gdzie niegdzie wyrastały również nie niepokojone przez nikogo grzyby. Prawdziwa
leśna głusza.
Młodszy
Kaulitz z trudem przedzierał się przez zarośla. Chciał oddalić się od pojazdu
jak najdalej mógł – tak miał w zwyczaju. Nie było to łatwe. Brakowało mu
widocznej ścieżki, którą mógłby podążać, a także latarki oświetlającej drogę.
Do dyspozycji miał jedynie słabe światło księżyca. Niestety dopiero po kilku
minutach od wyjścia z autokaru chłopak uświadomił sobie, że mógł zabrać ze sobą
chociażby telefon komórkowy. Nie byłoby to za wiele, ale wystarczyłoby, aby
lepiej widzieć drogę przed sobą. Bez tego nastolatek co chwilę potykał się o
korzenie drzew lub zaczepiał głową o gałęzie.
-
Cholerny las, cholerne drzewa… - mruczał wściekle pod nosem.
Nagle do
jego uszu dotarł głośny trzask. Chłopak zamarł w bezruchu.
- Tom?
Zidiociałeś już doszczętnie? – spytał podirytowany. Brak odpowiedzi. – Tom…
Jego
serce zaczęło bić coraz mocniej. Był sam w lesie, daleko od drogi. Daleko od
czyjejkolwiek pomocy. Jego wzrok zatrzymał się na szeleszczącym krzewie. W
głowie kłębiły się setki myśli.
„Co to
jest? Jakieś zwierzę czy człowiek? Jestem sam, nie mam nic do obrony. Jestem
bez szans.”
Oddychał
szybko. Chciał uciekać, jednak nadal tkwił w miejscu. Czekał. Bał się, że jeśli
ruszy pędem przed siebie, tajemnicze stworzenie rzuci się za nim i go dopadnie.
Teraz chociaż mógł zobaczyć z czym ma do czynienia i obserwować dalsze
posunięcia tego „czegoś”.
Nie odrywając
wzroku od poruszającej się kępy zieleni, schylił się i próbował wymacać coś,
czym mógłby się obronić. Lewą ręką podniósł nieduży kamyk, zaś prawa
przyturlała do niego sporej wielkości gałąź.
Wziął
głęboki oddech. Przyciągnął kawałek drewna bliżej siebie, aby móc chwycić go w
obie ręce w razie konieczności. Rękę z kamykiem odchylił do tyłu.
„Spokojnie”
– pomyślał. „Raz, dwa…Trzy!”
W jednej
chwili pozbył się małego obiektu, rzucając go w kierunku krzaka i chwycił w
ręce leżący na ziemi kawałek drewna. Kamyk wpadł w zarośla, a w powietrzu
uniósł się głośny pisk. Przerażone futrzane zwierzę wyskoczyło z krzaka i
rzuciło się do ucieczki. Wiewiórka.
Bill
odetchnął z ulgą. Szybko podniósł się z ziemi, jednak w tej samej chwili poczuł
jak podłoże usuwa mu się spod nóg. W ostatniej chwili chciał chwycić się
czegokolwiek, lecz było za późno. Stracił równowagę i potoczył się w dół
zbocza.
Kilka
sekund dochodziło do niego, co się właściwie stało. Leżał na ziemi, cały w
błocie i obolały. Jednak nie było to nic strasznego.
- David
mnie zabije – westchnął chłopak. – Znając życie strój jest do wyrzucenia.
Nie mógł
przyjrzeć się plamom na swoim ubraniu. Światło księżyca było na to zbyt słabe.
Mimo to czuł wilgoć na swoim ciele. Pochodziła ona z potu, błota oraz
powietrza, w którym tuż nad ziemią unosiła się lekka zimna mgła.
- Tom!
Gustav! Georg! – krzyczał na zmianę wokalista. Zbocze, po którym się sturlał
było zbyt strome, aby się po nim wspiąć samemu. Zadania nie ułatwiała też mokra
ziemia i porastający podłoże mech. Chłopak potrzebował pomocy.
-
Słyszycie mnie?! – wrzasnął bezradnie. Zmęczenie i zniechęcenie dawały mu się
coraz bardziej we znaki. Ile by dał za gorącą kąpiel i miękkie łóżko, najlepiej
w pięciogwiazdkowym hotelu. Jednak mógł tego już nigdy nie doczekać.
Kolejny
szelest dotarł do jego uszu. Z początku nie przejął się nim, w końcu rudy
gryzoń mógł jeszcze przecież kręcić się gdzieś po okolicy. Lecz ten szelest
różnił się od poprzedniego. Z chwili na chwilę stawał się coraz bliższy i
wyraźniejszy. Nastolatek znów zaczął się denerwować.
„Chłopaki,
mam nadzieję, że to tylko wy…” - przemknęło mu przez myśl.
Głośno
przełknął ślinę i spojrzał za siebie. Zamarł. Kilkanaście par oczu połyskiwało
w słabym świetle księżyca.
*
- Ile
można na niego czekać – Tom nerwowo obracał w ręce palącego się papierosa. Co
chwilę patrzył na zegarek. Od czasu odejścia jego brata minęło już stanowczo za
dużo czasu.
- Gdzie
on znowu polazł? – spytał długowłosy basista, wychodząc z autokaru.
- Skąd
mam wiedzieć – burknął jego kolega, po czym przyłożył papierosa do ust. – Nie
mamy co robić tylko czekać na księżną…
- Może
zadzwoń do niego. Pewnie zgubił drogę.
- Nawet
mnie nie denerwuj! – warknął gitarzysta zaciągając się papierosem. – Ja nie
zamierzam szukać jego wysokości.
Niedopałek
szybko wylądował na ziemi przygnieciony szerokim białym adidasem. Jego krótki
żywot dobiegł końca, lecz któż by się tym przejmował. Jego właściciel wypuścił
z ust obłok szarego dymu, a następnie wszedł do auta pozostawiając niedopałek
samemu sobie na zimnej i wilgotnej glebie.
*
Chyba
pierwszy raz był tak przerażony, tak bezradny i bliski śmierci. Jak inaczej
mógł się czuć dziewiętnastolatek otoczony przez dzikie i głodne zwierzęta. Były
wszędzie: część zbierała się tuż za nim, część na górze wzniesienia. Próbowały
stworzyć ścisły krąg, by zamknąć przed swą ofiarą wszelkie możliwe drogi
ucieczki. Czuły jego strach – był o tym przekonany. Patrzyły mu prosto w oczy i
zbliżały się coraz bardziej. Spokojnie i powoli. Zacieśniały groźny krąg.
Wilki.
Chciał je
przegonić, lecz gdy tylko wstał upadł na kolano. Ból. Niespodziewany i silny.
Ze zdenerwowaniem spojrzał na lewą kostkę. Musiał uszkodzić ją podczas upadku.
Mimo bólu
stanął na równe nogi. Nie spuszczał wzroku z grupy zbierającej się przed nim.
Wiedział, że nie ma dokąd uciec. Nawet jeśli istniałaby jakaś ścieżka, nie
mógłby biec. Nie z uszkodzoną nogą.
Nagle
kątem oka dostrzegł coś, co mogłoby mu się przydać. Starając się trzymać głowę
uniesioną w górze, sięgnął po obiekt pożądania. Gałąź, którą próbował walczyć z
wiewiórką. Była na tyle duża, by uchronić go przed pojedynczymi atakami dużych
drapieżników. Jego jedyna szansa.
Widząc,
że nastolatek podnosi do góry spory przedmiot, zwierzęta cofnęły się kilka
kroków. Na miejscu pozostało jedynie jedno z nich. Jego srebrne futro mieniło
się w blasku księżyca, nadając mu upiorny wygląd. Brakowało mu kawałka ucha.
Prawdopodobnie stracił je w jakiejś walce. Jego ślepia błysnęły. Nie bał się,
był gotowy do walki o pożywienie.
Bill
zwolnił oddech. Zimny pot lał się z niego strumieniami i wnikał w materiał
ubrania. Chłopak zaczął odczuwać zimno. Jego mięśnie poczęły drżeć, lecz udało
mu się to zatrzymać. W chwili, gdy nieznacznie uniósł trzymany przez siebie
kawałek drewna, wszystko się zaczęło.
*
- Gustav,
masz latarkę?
- Zaraz
znajdę – odpowiedział spokojnie perkusista zanurzając rękę w jednej z kieszeni
swojej torby podróżnej. – Iść z tobą?
- Jasne,
dzięki – jego głos był pozbawiony entuzjazmu. Gustav zrozumiał, co to może
oznaczać.
- Georg
też idzie?
- Tak,
tylko szuka telefonu. Weź też swój. Musimy mieć kontakt z kierowcą na wszelki
wypadek.
-
Spokojnie, wszystko będzie ok – oznajmił z przekonaniem, jednak nie usłyszał
potwierdzenia. – Tom?
Dziewiętnastolatek
stał przez chwilę w przejściu między pomieszczeniami opierając rękę o ścianę.
Patrzył w przestrzeń, jakby zamyślony. W rzeczywistości owładnęło go dziwne
uczucie. Przeogromny, niewyjaśniony strach. I zimno. Zadrżał.
- Tom?
Wszystko…
- Coś
jest nie tak. Bill…Jemu coś grozi…
- Ale skąd
możesz to…
-
Pospiesz się!
*
Dzikie
zwierzę doskoczyło do niego celując w nogę. Uskoczył, lecz nim zdążył postawić
stopę na ziemi, wilk powtórzył atak. Tym razem był skuteczny. Częściowo. Zęby
jedynie zahaczyły o łydkę. Zatrzymały się na materiale dresowych spodni. Trzask
i cichy jęk. Uderzone kawałkiem drewna zwierzę odskoczyło na bezpieczną
odległość. Wzrok przeciwników spotkał się. Czarne źrenice i brązowe tęczówki.
Oczy przepełnione chęcią zwycięstwa i, przede wszystkim, życia.
Żadne z
nich nie chciało przerwać pojedynku, chyba że wiązałoby się to ze zwycięstwem
danej strony. Walczyli więc zażarcie, człowiek przeciwko zwierzęciu, zwierzę
przeciwko człowiekowi. Mięśnie przeciwko mięśniom. Umysł przeciwko umysłowi.
Dyszeli.
W powietrzu oprócz mgły unosiła się para z ludzkich ust i wilczego pyska.
Chłopak
tracił siły. Nie wiedział, ile czasu minęło od jego znalezienia się tutaj. Dla
niego była to wieczność. Słabła jego reakcja na kolejne ataki, słabła siła
uderzeń i wola walki. Jego ubranie było poszarpane, a ciało poranione. Ból nie
pomagał. Dodatkowo go osłabiał.
W pewnej
chwili upadł na jedno kolano. Wiedział, że to błąd. Z trudem podniósł się z
ziemi. Dla zwierząt był to sygnał, że walka dobiega końca. Stado podeszło
bliżej. Wszystkie pary oczu zwróciły się w kierunku walczących. Dało się
słyszeć pojedyncze piski, warknięcia i jęki. Niecierpliwiły się.
Bill
zebrał ostatki sił i machnął kijem tak, aby odgonić zwierzęta. Tym razem nie
cofnęły się. Znienacka doskoczył do niego srebrny wilk, lecz nie celował w jego
ciało. Masywne szczęki zatrzymały się na jego jedynej broni. Próba sił była
krótka. Wykończony nastolatek nie miał szans wygrać ze zdrowym, dzikim
zwierzęciem. Wypuszczając z rąk kij, stracił swoją ostatnią szansę na obronę.
Nagle
poczuł jak przygniata go coś ciężkiego. W jednej chwili znalazł się na ziemi.
Niezdarnie podniósł się na rękach i rozejrzał. Ciemniejszy wilk skoczył na
niego ze szczytu wzniesienia i przygniótł do ziemi. Później odskoczył, by
dołączyć do swojego przywódcy.
Bill
cicho patrzył jak krąg wokół niego się zacieśnia. Nie krzyczał, bo czuł, że to
nie pomoże. Nikt go nie usłyszy, nikt nie uratuje. Za późno. Życie przeleciało
mu przed oczami. Zobaczył swoich wrogów, przyjaciół, rodzinę, sukcesy i upadki.
Żałował, że to już koniec, że nic dobrego ani złego go już nie spotka.
Westchnął cicho. Ręce zaczęły drżeć, przestały go utrzymywać. Upadł i zwinął
się w kulkę. Na mokrej ziemi, sam w lesie. Był bezbronny. Syknął cicho. Para
zwierząt rzuciła się na niego i chwyciła za ręce. Jedno z nich to wilk, który
wcześniej skoczył na niego i obalił na ziemię. Wzrok bruneta zwrócił się w
kierunku przywódcy stada, który powoli zbliżył się do niego. Gdy nad nim
stanął, jego futro niemalże świeciło w blasku księżyca. Był zwycięzcą. Jednak w
jego oczach chłopak dostrzegł coś, co przypominało mu uznanie, jakby chciał
powiedzieć: „Dobrze walczyłeś.”. Lecz może to tylko iluzja, która zrodziła się
w jego wycieńczonym umyśle?
Chwilę
później Bill przymknął oczy. W duchu pożegnał się ze wszystkimi, gdy poczuł jak
wilcze kły wbijają się w jego gardło.
*
Tom
stanął na chwilę. Przez cały czas poszukiwań był bardzo zdenerwowany, jednak
teraz ogarnął go dziwny spokój. Przestraszył się, ponieważ nie wiedział, skąd
on się wziął ani co oznacza. Nagle poczuł mrowienie na szyi. Jeszcze nigdy nie
spotkał się z czymś takim. Delikatnie przesunął opuszkami palców po skórze. Nic
nie wyczuł, lecz mrowienie nie ustąpiło.
- Tom,
nie zostawaj w tyle! – Georg odwrócił się w stronę kolegi. Chłopak stał w
miejscu i głośno oddychał trzymając się za gardło. –Tom? Coś ci jest?
Nastolatek
spojrzał na zakłopotanego szatyna.
- Nie, to
nic – powiedział spokojnie. – Znajdźmy go jak najszybciej.
Przerażająca
mieszanina dźwięków dotarła do ich niczego niespodziewających się uszu. Były to
wściekłe warknięcia, wycie i stukot uderzających o ziemię kończyn. Pierwsza
rzecz, która przyszła im do głów to ucieczka, lecz zanim zdążyli zrealizować
ową myśl harmider zupełnie ucichł rozpływając się w powietrzu. Chłopcy
spojrzeli na siebie z przerażeniem.
- Co…Co
to było?
- Nie
wiem – szepnął Tom. Niepewnie rozejrzał się dookoła, jednak nie dostrzegł
niczego, co mogłoby go zaniepokoić. Po otrząśnięciu się z szoku, odsunął
zwisające przed nim gałęzie drzew, by znów ruszyć naprzód. - Nieważne, musimy
znaleźć Billa.
-
Żartujesz?! Słyszałeś ten jazgot?! Lepiej będzie jak wrócimy do bu…
- Nigdzie
nie idę dopóki nie znajdę brata!
Basista
odwrócił się od swojego kolegi. Nie mógł znieść jego palącego wzroku. Wszystkie
negatywne emocje skumulowały się właśnie w tym spojrzeniu. Georg nie miał żalu
do Toma za tak ostrą reakcję. To po prostu nie była pora na strach. Trzeba było
wziąć się w garść i działać.
-
Chodźcie tutaj na chwilę! Chyba mam jakiś ślad – zawołał Gustav. Reszta
posłusznie udała się do niego.
- Tu coś
się działo – powiedział, oświetlając miejsce latarką. – Są połamane gałęzie i
kilka widocznych śladów stóp.
- To może
być jakiś trop – skomentował basista, po czym rozejrzał się dookoła. – No nie…
- Co nie?
-
Kłopoty.
- Niby
jakie?
-
Patrzcie tu – rzekł rozgarniając gałęzie jednego z licznych krzewów.
Gustav i
Tom podeszli bliżej i w mig zrozumieli, co miał na myśli ich kolega. Ich oczom
ukazał się kilkumetrowy spad.
- I co
teraz? – spytał Georg. – Schodzimy?
- Niech
ktoś zostanie na górze, żeby w razie potrzeby wezwać pomoc – odpowiedział
perkusista. – Tom? Co ty robisz?!
Za późno.
Tom co sił biegł w dół zbocza nie zważając na to, że może się to dla niego źle
skończyć. Gdy znalazł się na dole wyjął z kieszeni telefon i oświetlił okolicę.
Wstrzymał oddech.
- I jest
tutaj cokolwiek? – długowłosy szatyn stanął obok niego, jednak odpowiedzi nie
uzyskał. Gitarzysta zrobił jedynie kilka kroków naprzód. - Tom… Co to jest?
Dziewiętnastolatek
milczał. Uklęknął na mokrej ziemi, a jego spodnie pokryła warstwa zimnego
błota. Dookoła było pełno śladów bardzo trudnych do rozpoznania. Różniły się
wielkością i kształtem, nachodziły na siebie. Jednak oprócz nich coś jeszcze
zdenerwowało Toma. Krew. Świeża krew. Lecz to nie musiało nic znaczyć, przecież
to oczywiste, że w tym lesie żyją dzikie zwierzęta.
Tylko
jedna rzecz wskazywała na to, iż to nie zwierzę ucierpiało w tym miejscu.
Gitarzysta przyciągnął do siebie brudny kawałek tkaniny, który leżał w błocie.
Pomimo mieszanki brudu i krwi poznał porzucony kawałek materiału.
-
Zawołajcie pomoc – powiedział cicho.
- Daj
spokój Tom. Myślisz, że…
- Idźcie
po pomoc! Proszę…
Nie
sprzeciwiali się. Wrócili do busa najszybciej jak mogli, by 20 minut później
być z powrotem wraz z policją przy koledze. Gdy dotarli na miejsce zastali go
takiego jak kilkadziesiąt minut wcześniej – półprzytomnego, klęczącego na
zimnym błocie. W ręku ściskał kawałek mokrego materiału. W milczeniu rozpoczęto
przeszukanie terenu.
Drache
Bardzo ciekawe...
OdpowiedzUsuń