Ten dzień
mijał mu nieco wolniej niż poprzednie. Zawsze tak jest, gdy się na coś czeka.
Czas jak na złość zwalnia.
- A to są
liście laurowe.
- Liście
laurowe.
- Zgadza się.
- A to?
- Kminek.
Korzystając z
braku klientów Bill poprosił swojego współpracownika o pomoc w nauce nazw
przypraw. Nawet jeśli je kojarzył, w końcu będąc w Tokio Hotel też zdarzało mu
się gotować czy przynajmniej robić zakupy, miewał problemy z wymową.
- Estr...Estr... Scheisse!
- Estragon?
- Taa…
- Zrób sobie
przerwę, wkurzanie się nie załatwi sprawy.
Odsunął się i
oparł plecami o regał.
- Nie zmienię
tego. Po prostu nie mogę.
- To nie
zmieniaj – szatyn wzruszył ramionami. – Jesteś zrozumiały, tylko dziwnie
brzmisz.
- Dzięki.
Blondyn
odłożył opakowanie z przyprawą i podszedł do stojącego w kącie kartonu. Zaczął
wypakowywać konserwy.
- Zamykamy
dziś tak jak zwykle.
- Nie da się
wcześniej?
- Stary by
mnie zabił. Ani minuty wcześniej.
- No dobra.
Chwilę
pracowali w ciszy. Marcus jak zwykle zapisywał coś w zeszycie.
- Jakoś po
szóstej przyjdzie Matthew po jedzenie i piwo. Dokładasz się do alkoholu?
- Tak, jasne.
- To dobrze,
bo już potrąciłem ci to z pensji.
- Ej!
- No co,
przecież idziesz z nami. Chyba, że nie będziesz jeść ani pić, wtedy to
zrozumiem.
- Dobra, ok.
Mogłeś mnie wcześniej zapytać…
- Przecież cię
pytam. To jak?
- Niech
będzie.
Obaj kontynuowali
swoje zajęcia. Bill był niepocieszony, co nie uszło uwadze jego
współpracownika.
- Co ci jest?
- Hm? –
blondyn wyrwał się z zamyślenia. – Nic.
- Ok.
Kilka konserw
wylądowało na regale. Utworzyły różnobarwny szereg.
- Chcę jak
najszybciej uzbierać trochę kasy – zaczął w pewnym momencie Kaulitz. –
Właściwie po to tu przyjechałem.
- Uwierz mi,
wszyscy tutaj chcą uzbierać trochę kasy – odpowiedział mu Martin, poprawiając
sobie okulary. – Ale praca to nie całe życie, czasem trzeba się wyszaleć.
Chociaż „wyszaleć” to chyba tutaj zbyt duże słowo, nasze wspólne imprezy to nie
popijawy w college’u. Siedzimy, gadamy, pijemy. To nie zbrodnia raz na jakiś
czas sobie na to pozwolić.
- Masz rację –
znów na chwilę zapadła cisza. – Skoro mamy trochę czasu, może powiedziałbyś mi
kilka słów o reszcie ludzi, którzy będą na imprezie?
Szatyn zamknął
swój zeszyt.
- To dobra
myśl, powinieneś jednak cokolwiek o nich wiedzieć skoro już tam będziesz –
powiedział, przecierając okulary. – Mnie już znasz, niewiele, ale chociaż
trochę. Matthew i Chrisa też już widziałeś. Jak pewnie zdążyłeś zauważyć
Matthew jest bardzo energiczny, ale niezbyt rozgarnięty. Czasem ciężko z nim
przez to rozmawiać. Typowy miłośnik siłowni – prychnął. – Jednak to tylko moja
ocena. Chris, jak już ci mówiłem, jest z nas wszystkich najmłodszy. Lubi się
stylizować, także nie zdziw się, gdy zobaczysz go w makijażu albo w butach na
obcasie. Poza tym jest jak najbardziej w porządku. Irene, do której idziemy,
pracuje w miejscowym zakładzie fryzjerskim. Wydaje się miła, ale nie radzę ci
do niej zarywać.
- Dzięki, ale
i tak nie miałem zamiaru. Mam ważniejsze sprawy na głowie.
- Skoro tak
mówisz – skwitował beznamiętnie, po czym kontynuował – Z Irene mieszkają
Crystal i Macy. Crystal jest dość cicha. Lubi przyrodę, zwierzęta i takie tam.
Bardzo pozytywna osoba, zawsze znajdzie czas dla innych. Macy z kolei jest jej
zupełnym przeciwieństwem. Głośna realistka, uwielbiająca taniec i kickboxing.
Radzę ci, nie podpadaj jej. Jest też Isaac, niepoprawny lekkoduch. Również
tańczy. Jego pasja to capoeira.
- Co to?
- Połączenie
tańca i sztuki walki. Bardzo efektowne.
- To w sumie
pasuje do tej dziewczyny…
- Macy? Z
zainteresowań być może, ale ona go nie znosi.
- Czemu?
- Jest
koszmarnie leniwy. Nie licz na niego w ważnych sprawach.
- Dzięki za
ostrzeżenie.
- Nie ma
sprawy. Mam nadzieję, że pomogłem.
*
Wieczorem, po
godzinie szóstej dopadł ich już weekendowy nastrój. Ruch, o dziwo, nie był zbyt
duży, więc mogli sobie swobodnie rozmawiać. Z nudów zrobili już wszystko, co
powinni, pozostało im jedynie czekać na zamknięcie sklepu i podliczenie kasy.
- A jak jest
motyl?
-
Schmetterling.
- Brzmi jak
nazwa bombowca.
- Każdy tak
mówi, więc to chyba prawda. Ja nie słyszę podobieństwa.
- Bo to twój
język ojczysty. Przypuszczam, że to działa tak samo w drugą stronę.
- Pewnie tak.
- Ej, Bill,
pomożesz Matthew załadować to wszystko do samochodu? – spytał, wskazując palcem
na stertę jedzenia. – Ja zostanę, bo ktoś musi obsługiwać kasę.
- Nie ma
problemu.
- Uważaj na
drzwi.
- Bardzo
zabawne.
- To było na
serio – rzekł Marcus tuż przed tym, jak otworzyły się drzwi. – O wilku mowa.
-
Cześćchłopakigdziesąrzeczy? – powiedział na jednym wdechu blondyn, prawie
wbiegając do pomieszczenia.
- W kącie.
Bill pomoże ci je zabrać do samochodu.
- Niech
będzie.
Nie była to
wielka pomoc, ponieważ, podczas gdy Kaulitz zdołał zrobić jedną rundkę ze
sklepu do samochodu i z powrotem, silniejszy chłopak zdołał zrobić już drugą.
Bill mógł usprawiedliwiać się koniecznością podzielenia swojej uwagi. Dzięki
niej oberwał drzwiami jedynie raz.
*
Moment
zamknięcia drzwi sklepu wywołał u nich wielką ulgę. Wykonali swoją pracę. Teraz
już nie muszą martwić się o obudzenie się o odpowiedniej porze, przynajmniej do
poniedziałku.
Żaden z nich
nie miał samochodu, w związku z czym musieli dotrzeć na miejsce pieszo. Pomimo
niskiej temperatury, nie było najgorzej. Nie mieli daleko.
- Zastanawiam
się… - mruknął blondyn. – Myślisz, że oni mnie polubią?
Szatyn głośno
westchnął.
- Masz
problemy człowieku…
- Przepraszam,
że zapytałem.
- Jeśli chodzi
ci o język, z tego co wiem, nikt nie jest uprzedzony do Niemców. Chyba, że
przejmujesz się zdaniem Matthew, który jak zwykle pewnie palnie coś
błyskotliwego, ale on nawet nie wie, gdzie leżą Niemcy.
- Dzięki.
- Spoko.
Nie był
pewien, czemu akurat teraz zaczął przejmować się zdaniem innych. Przez lata był
traktowany jako odmieniec, ale nie znaczyło to, że nie istnieli ludzie, którzy
to w nim cenili bądź tacy, którzy po prostu lubili go, nawet bez tej całej
otoczki z ciuchów, dziwnej fryzury czy makijażu.
„Co będzie to
będzie” – stwierdził w końcu, gdy stanęli przed wejściem do domu Irene. Wkrótce
w drzwiach pojawiła się roześmiana dziewczyna.
- Myśleliśmy,
że już do nas nie dotrzecie!
-
Przepraszamy, wiesz jak jest…
- „Najpierw
sklep, potem impreza.” Tak, wiem, że inaczej ojciec nie dałby ci żyć.
Wchodźcie, jest okropnie zimno.
Chętnie weszli
do środka i zaczęli zdejmować kurtki. Dziewczyna poprawiła swoje zdobione
jasnymi pasemkami włosy w kolorze ciemnego blondu. Były o ton jaśniejsze od
włosów Billa.
- Zdejmijcie
buty, bo nie chcę mieć potem mokrych dywanów – oznajmiła. – Ty pewnie jesteś
tym nowym, który pracuje z Marcusem?
- Tak, jestem
Bill – przedstawił się, starając się mówić najlepiej jak potrafi. Nie był
pewien, czy to coś pomoże, ale czemu nie spróbować? Miał tylko nadzieję, iż nie
przesadził w drugą stronę.
- Coś do
picia? Macy zaraz przyjdzie, też niedawno wróciła z pracy. Chodźcie już do
salonu.
- Ja to co
zwykle – rzekł szatyn. Jego ton głosu wydał się Kaulitzowi dość nietypowy.
- A gdzie
pracuje?
- Na siłowni,
tam gdzie Matthew. Podobno już go poznałeś?
- Zgadza się.
- Halo,
ludzie! Obudźcie się i przywitajcie się.
- Hej!
- Siema!
- Cześć wam!
Po kolei
przywitali się ze wszystkimi obecnymi i usiedli na poduszkach na podłodze.
Kanapy były już pozajmowane.
Dwudziestolatek
musiał przyznać, iż jego współlokator dobrze opisał mu swoich znajomych. Choć
jeszcze nie pamiętał ich imion, każdego był w stanie rozpoznać. Cicha blondynka
spokojnie słuchała paplaniny Matthew. Czarno-czerwonowłosy nastolatek poprawiał
makijaż zrobiony czarną kredką. Na drugiej kanapie drzemał chłopak ubrany w
luźną koszulkę i ciemne dresowe spodnie. To pewnie był ten ostatni z listy
Marcusa.
- Macy,
idziesz? Tylko ciebie brakuje! – krzyknęła Irene.
- Czyżby komuś
brakowało mojej obecności? Zaraz idę no!
- Ej, Bill –
zagadnął nagle umięśniony blondyn. – Zdejmij ten szalik. Tu jest ciepło.
- Nie, dzięki.
- Zdejmij to,
wyglądasz jak gej.
- To nie twoja
sprawa.
- Mam ci pomóc
to zdjąć?
- Matthew!
- Daj mu
spokój!
- Ej! –
odezwał się wreszcie chłopak z drugiej kanapy. – Co wam odbiło, dalibyście się
przespać chociaż 5 minut. O, ktoś nowy – zainteresował się i usiadł na kanapie.
Związał mocniej swoje dready. – Cześć, jestem Isaac.
- Bill.
- Gej.
- Zamknij się
wreszcie Matthew – syknęła Irene, krzyżując ręce na piersi. – Zaraz przyjdzie
Macy, może ona cię choć trochę uspokoi.
- Nie ma jej
jeszcze?
- Wpadła do
domu i od razu pobiegła na górę przebrać się po pracy, śpiochu.
- Hej, Bill!
- Tak?
- Tak sobie
myślę, że przypominasz mi kogoś…
- Może geja z
klubu ze striptizem? - Matthew zaprezentował jeden z tych dowcipów, z których
śmieje się jedynie osoba je opowiadająca. Reszta postanowiła skwitować to
milczeniem.
- Kogo, Chris?
- Właśnie nie
wiem… - zastanowił się. – Mam wrażenie, że widziałem kiedyś w internecie twoje
zdjęcie.
- Nie –
zaprzeczył szybko były wokalista. – Musiałeś mnie z kimś pomylić.
- Możliwe.
Wybacz!
- Spoko.
- Ej, Bill –
odezwał się Marcus. – Może to coś z czasów, kiedy byłeś modelem?
- Byłeś
modelem? – poruszył się najmłodszy z obecnych.
- Wątpię –
ratował się Bill. „Tylko spokojnie.” – To było dawno i tylko w Niemczech.
- Gej.
- I jakie to
uczucie pozować do zdjęć?
- Wbrew
pozorom nie jest to łatwe. A pozowanie przez kilka godzin pod rząd nieźle
męczy.
-
Kilkugodzinna praca w siłowni jest bardziej męcząca.
- W to nie
wątpię – odparł dyplomatycznie Kaulitz. Był już pewien, iż z tym osobnikiem na
pewno się nie zaprzyjaźni.
- Isaac, skoro
już się obudziłeś, może pochwalisz się wreszcie tymi swoimi nowymi ruchami, nad
którymi tak ciężko ostatnio pracowałeś? – zasugerowała Irene. Reszta
przyklasnęła temu pomysłowi.
- Muszę?
- Prosimy... –
rzekła błagalnie Crystal. – Pokazałbyś Billowi, czym się zajmujesz.
- Wiesz co to
capoeira?
- Mniej
więcej. Właściwie mniej niż więcej.
- W takim
razie zgoda. Zawsze to szansa, że kolejna osoba się w to wciągnie – ciemnowłosy
chłopak wstał z kanapy. – Odsuńcie się wy dwaj – zwrócił się do Billa i
Marcusa. – Irene, zapuść jakąś dobrą nutę.
Dziewczyna
zajęła miejsce ciemnoskórego kolegi i przysunęła do siebie leżącego na stole
laptopa. Isaac szybko rozgrzał mięśnie.
- Dobra,
zaczynamy.
Bill z
podziwem oglądał ten trwający minutę pokaz. Niesamowite ruchy tancerza, który
poruszał się jak gdyby nie znał słowa „grawitacja”. Jego szybkie kopnięcia
cięły powietrze z wielką siłą. Samo stawanie na rękach w jego wykonaniu zdawało
się być pełne gracji. Osuwający się zbyt duży t-shirt co i raz odsłaniał ciężko
pracujące, wyrobione latami ćwiczeń mięśnie. Niezwykłe widowisko, które
wprawiło blondyna w osłupienie. On nigdy nie był dobry w czymkolwiek związanym
z wysiłkiem fizycznym.
Reszta
okazywała mniejszy entuzjazm. Musieli widzieć podobne pokazy już co najmniej
kilka razy w ciągu trwania swojej znajomości.
- Unglaublisch
– wydusił z siebie były wokalista, gdy prezentacja się skończyła. Dopiero po chwili
dotarło do niego, co powiedział.
- Co?
-
Znaczy...no...super! – poprawił się szybko.
- Muszę to
jeszcze dopracować… Nie wyszło tak jak chciałem.
- Boże, a ty
znowu to samo! – oczy wszystkich zwróciły się w stronę nowoprzybyłej dziewczyny
o krótkich rudych włosach. Nagie ramiona od razu uświadomiły Billowi, że ma do
czynienia z osobą, przed którą ostrzegał go jego współlokator. Wyrzeźbione
mięśnie były nie mniej widoczne niż u Isaaca. – Jeśli masz zamiar narzekać to
nam nic nie pokazuj tylko wróć do siebie i nad tym popracuj. Jedyne, co
potrafisz to narzekać!
Ciemnoskóry
tancerz jedynie wzruszył ramionami.
- Chciałem
pokazać nowemu, jak to mniej więcej wygląda.
Rudowłosa
spojrzała na stojącego około półtora metra od niej nieznajomego, który uśmiechnął
się przyjaźnie. Starał się nie okazywać dyskomfortu spowodowanego pojawieniem
się tak wybuchowej osoby.
- A, to ty.
Cześć, jestem Macy.
- Bill.
- No dobra –
odezwała się wreszcie Irene, próbując załagodzić napiętą atmosferę. – Fajnie
jest być DJem od czasu do czasu, ale teraz nie wiem, co puścić.
- Coś do
tańca!
- Jeszcze za
wcześnie Matthew, będziesz tańczył sam.
- Trudno.
- Może rocka?
- Ja mam
pomysł! – wybił się Chris. – Może damy coś po niemiecku?
- Dobra myśl –
zgodziła się blondynka. – Tak jechaliście po Billu, że możemy mu zrobić tę
przyjemność.
- Kto po nim
jechał?
- Ty już
lepiej milcz, Matthew.
- Dzięki –
rzekł Kaulitz, po czym zastanowił się chwilę. – Znacie może Nenę?
- Kogo?
- Ja znam! –
zgłosiła się Crystal. – Luft…balloons?
- Na przykład.
- Coś mi to
mówi. Skoro tak, spróbuję to znaleźć na youtube.
Kilkanaście
sekund później 99 Luftballons grało
już z głośników, co spotkało się z różnymi reakcjami słuchaczy.
- Boże…Co to
jest? – załamał się umięśniony blondyn.
- Nie znam cię
– mruknął do Billa Marcus.
- Sorry…
- A mi się
nawet podoba. Zresztą, gdzieś to już słyszałam. Dość stara piosenka, lata 80.
- To musi być
straszne, jeśli u was jest taka muzyka.
- Zgadza się.
- Ogarnijcie
się. To były lata 80. U nas były podobne klimaty w tamtym czasie.
- Isaac ma
rację. Gdybyście usłyszeli, jakie przeboje królowały u nas w tamtym czasie…
- Coś nie tak,
Irene? – spytał Chris, widząc zamyśloną minę dziewczyny.
- W
komentarzach ciągle piszą coś o jakimś „Tokio Hotel”, zastanawiam się, o co
chodzi.
- To też
niemiecki zespół, jego wokalista powiedział kiedyś, że lubi Nenę – odpowiedział
Bill i upił łyk piwa.
- I tyle
komentarzy z tego powodu? Ja lubię Eminema i nikogo to nie obchodzi.
- Mnie
obchodzi!
- Dziękuję
Chris, jesteś słodki.
- Teraz sobie
przypomniałem – zastanowił się chłopak z nietypowym kolorem włosów. – To był
zespół bardzo popularny w Europie. Mieli się promować u nas, ale chyba coś nie
wyszło.
- Skąd ty
wiesz takie rzeczy?
- Gdzieś mi to
mignęło w necie.
- Bill, znasz
ten zespół?
- Tak… -
przyznał niepewnie. Nie wiedział, czego może się spodziewać.
- I jest
dobry?
- Ciężko
ocenić. Jedni lubią, inni nienawidzą – skwitował dyplomatycznie.
- Sprawdźmy
to, a potem dajcie mi coś wybrać.
- Potem mi.
- Wolę, żeby
Crystal coś wybrała niż wy dwaj. Ona ma dobry gust, a wy zawsze wybieracie
jakieś badziewie.
- Dzięki Macy.
- Nie ma
sprawy, kochana.
- O, jest też
coś po angielsku, ale skoro zaczęliśmy po niemiecku to niech będzie niemiecki.
Ojej! – dziewczyna przesunęła laptopa na środek stołu. – Patrzcie!
- Dziewczyna w
twoim typie, Chris.
- To chłopak,
Matthew.
- Tym lepiej.
Ała! Ty mały…
- Uspokójcie
się obydwaj!
- Muzyka w
porządku, ale wokal mi się nie podoba.
- Mi też nie.
Do niemieckiego bardziej pasuje mi Rammstein.
- Dla mnie ci
chłopcy są uroczy!
- Są słodcy.
- Dziewczyny,
błagam was!
- No i koniec.
- Przeżyliśmy.
- Co o tym
sądzisz, Bill? Jako jedyny cały czas milczałeś.
- Jest w szoku
po wysłuchaniu tego cudownego utworu.
- Bardzo
możliwe. Na dodatek jako jedyny z nas rozumiał tekst tego czegoś.
- Jeśli mam
być szczery, to nie było takie złe. Tekst też jest całkiem w porządku.
- Biedak,
ogłuszyło go!
- To może być
załamanie nerwowe.
- Taa, to
pewnie to – zaśmiał się jak najbardziej wiarygodnie. - Sorry, gdzie tutaj jest
toaleta?
- Zaraz cię do
niej zaprowadzę. Jeśli którekolwiek z was zniszczy mi laptopa to zamorduję –
powiedziała Irene, wstając od stołu.
- Nie zrobisz
tego – uśmiechnął się Matthew. – Za bardzo nas kochasz.
*
- To tutaj –
rzekła, uchylając drewniane drzwi. – To ja wracam do reszty. Chyba trafisz z
powrotem?
- Tak, poradzę
sobie – odpowiedział wesołej dziewczynie, która zaraz potem oddaliła się w
stronę salonu. Zamknął drzwi.
Stanął
naprzeciwko zlewu, opierając się przy tym o pokrytą kafelkami ścianę. Chłód,
mimo grubej bluzy, drażnił jego skórę.
Przyjrzał się
swojemu odbiciu. Tej bladej twarzy, niesfornym blond kosmykom i zaszklonym
oczom. To wszystko jest takie żałosne. Właśnie zobaczył, ile stracił.
Przypomniał sobie o tych wszystkich latach poświęconych karierze, z której nie
zostało mu nic. O godzinach spędzonych w studiu, o wywiadach, sesjach,
programach telewizyjnych. O charakteryzatorach, dźwiękowcach, reżyserach,
fotografach – tych wszystkich ludziach, z którymi współpracował dzień w dzień.
I o reszcie zespołu. I o swoim bracie, który zostawił go, gdy najbardziej tego
potrzebował. Śmiech rówieśników był tylko gwoździem do trumny. Kroplą, która
przelała czarę goryczy.
Odchylił głowę
do tyłu, dotykając nią zimnej powierzchni. Tak przyjemnej, kojącej.
*
- Nareszcie
jesteś! – usłyszał, gdy wrócił do pokoju. – Myśleliśmy, że się zgubiłeś.
- Albo utopiłeś czy coś.
- Albo utopiłeś czy coś.
Usiadł na
podłodze obok Marcusa.
- Kiedy cię
nie było Chris nalegał, żebyśmy obejrzeli jeszcze kilka teledysków tego
dziwnego zespołu – powiedział szatyn.
- Uznaliśmy,
że jesteś podobny do wokalisty – dodał Matthew.
- Tak
sądzicie? – zaśmiał się lekko.
- Macie
podobne rysy twarzy, budowę, kolor oczu, kolczyki… - wyliczał najmłodszy z
obecnych.
- Wszystko się
zgadza z tą różnicą, że ty żyjesz, a on nie – dodała Macy, która właśnie
kontrolowała stan swoich paznokci.
- To smutne –
stwierdził, upijając piwo.
- Bywa. Wiesz,
pomyśleliśmy sobie, że może powiesz nam coś o sobie. My w zamian dodamy coś od
siebie.
- Ok.
- Ja mam
pomysł!
- Jaki,
dzieciaku?
- Może
wymyślmy jakieś pytanie, na które każdy po kolei będzie musiał odpowiedzieć?
Wiecie, zaczynając od Billa, a kończąc na Isaacu.
- Brzmi
sensownie. To łatwiejsze niż „Powiedz kilka słów o sobie.” – uznała rudowłosa.
- To ja mam
pierwsze pytanie.
- Dlaczego ty?
- Bo ten dom
jest oficjalnie mój.
- A
nieoficjalnie?
- Mój i
dziewczyn.
- Dobra,
dajesz.
- W takim
razie… Wymień trzy rzeczy, które cię interesują.
- Czyli ja
zaczynam? – upewnił się jeszcze Bill, po czym zastanowił się. – Lubię…spać.
- Mój ziom! –
ucieszył się Isaac. Zaraz potem otrzymał mocnego kuksańca w bok.
- Spać,
pozować i śpiewać.
- Fantastyka,
gra na gitarze, gry wideo.
- Może
powinniście popracować ze sobą? Wiecie, Marcus by grał na gitarze, a Bill…
- Ale ja nie
mam głosu – wciął się blondyn. Było w tym sporo prawdy, jego głos nie brzmiał
już tak czysto jak przed wypadkiem.
- To już
gorzej.
- To teraz ja
– powiedziała Crystal. – Przyroda, muzyka i malarstwo.
- A kiedy
zobaczymy jakieś nowe prace twojego autorstwa?
- Gdy zrobi
się cieplej. Nie lubię zimy.
- Mogłoby już
być lato…
- Matthew,
teraz ty.
- Siłownia,
samochody, psy – Bill spojrzał na niego pytająco. – No co?
- Nie, nic.
- Mam
nadzieję.
- Wizaż,
muzyka i może cukiernictwo?
- Ciasta Irene
są najlepsze!
- Oj,
przestańcie! Ojciec nauczył mnie paru sztuczek, to wszystko.
- Również
wizaż, fotografia i deskorolka. Raaaanyyy, chcę już lato!
- Muzyka,
taniec i kickboxing. Isaac?
- Spanie,
capoeira iii różne koncepcje sensu ludzkiej egzystencji.
- Nie popisuj
się, Isaac.
*
Z czasem
atmosfera zaczęła się rozluźniać. Rozbawione towarzystwo podzieliło się na
kilka mniejszych grupek. Bill lawirował między nimi, jednak znalezienie
wspólnego tematu z obcymi ludźmi nie było łatwe. Ostatecznie zdecydował
podczepić się do Irene i Crystal, które poszły do kuchni, by przygotować więcej
jedzenia.
- Mam
nadzieję, że ludziom zasmakuje ta sałatka – powiedziała zmartwiona „pani domu”.
- Na pewno
jest pyszna.
- Dziękuję, że
we mnie wierzysz. Bill, może spróbujesz trochę?
- Jasne –
rzekł, po czym nabrał na łyżkę odrobinę dziwnej mieszanki. – Jest dobra.
- No to super.
W takim razie jest mała szansa, że ktoś się nią otruje.
- Jak coś to
będę pierwszy – zaśmiał się blondyn.
- Co robicie?
– zagadnął Chris, który właśnie wpadł do pomieszczenia.
- Szykujemy
coś do jedzenia. Chcesz spróbować?
- Pewnie, że
chcę!
- A tak
właściwie – zaczął Bill po chwili zastanowienia. – Gdzie się wszyscy
poznaliście?
- Marcus ci
nie mówił? Chodziliśmy do jednej szkoły średniej. Potem nie poszliśmy od razu
do college’u, lecz postanowiliśmy najpierw uzbierać trochę kasy.
- College jest
cholernie drogi…
- Właśnie.
- A czemu nie
pojechaliście do pracy do miasta? Nie zarabialibyście tam więcej?
- Niby tak,
ale koszty życia są tam wyższe niż tutaj. Poza tym – dziewczyna poprawiła
nieposłuszny kosmyk – Tak się złożyło, że rodzina dwójki z nas miała już tutaj
domy. Dogadaliśmy się ze sobą i swoimi rodzinami, i stwierdziliśmy, że taki
układ nam odpowiada. Ten dom należy akurat do mojego ojca. Mieszkam tu z Macy i
Crystal.
- Ja mieszkam
kilka ulic dalej, a wraz ze mną Matthew i Isaac.
- I nie ma
problemów? – zapytał Bill, przypominając sobie swoje własne doświadczenia. - Ja
przez długi czas mieszkałem z kilkoma znajomymi i w pewnym momencie zaczęliśmy
prowadzić ze sobą istne wojny.
- Hahaha, o
tak! To się zdarza.
- Ale nie
powiedziałabym, żeby to były „wojny”. Może u was, Chris.
- U nas jest
zwykle spokojnie, dopóki Matthew nie zacznie z kogoś żartować.
- A ty, Bill?
– zagadnęła niespodziewanie Crystal. Jej długie proste włosy falowały, gdy
wykonywała choćby najdrobniejszy ruch. – Też planujesz uzbierać pieniądze na
college?
- Nie, nie –
odparł bez wahania. – Chcę pojechać do Niemiec. Potrzebuję pieniędzy na podróż.
- Nie podoba
ci się w Kanadzie?
- Nie, tutaj
jest pięknie, ale wiecie…
- Spoko, to
twoje korzenie – powiedziała Irene, która właśnie skończyła przygotowywać
odpowiednią ilość porcji. – Pomóżcie mi i weźcie trochę, ok?
*
Resztę
wieczoru Kaulitz przesiedział z Chrisem i Crystal. Irene znalazła jakiś wspólny
temat z Marcusem, a reszta dyskutowała o sporcie i ćwiczeniach, tematach bardzo
odległych od zainteresowań Billa.
Około drugiej
w nocy goście uznali, iż należy wrócić do swoich domów. Wszyscy mieszkali
blisko siebie, więc nie było sensu w zajmowaniu miejsca u dziewczyn, które były
już zmęczone i bardziej potrzebowały spokoju niż towarzystwa kilku dodatkowych
osób. Zwłaszcza, że dwie osoby przesadziły z ilością spożytego alkoholu. Jedną
z nich był Marcus. Bill nawet gdyby chciał, nie był w stanie wypić zbyt dużo.
Alkohol drażnił bliznę na jego gardle, w związku z czym po jednym piwie nie
miał już ochoty na następne.
„Skazany na
abstynencję” – przemknęło mu przez myśl, kiedy kilka dni wcześniej po raz
pierwszy od miesięcy skosztował tego trunku.
Podziękowawszy
Irene za gościnę, blondyn ruszył do domu, pilnując swojego współlokatora, który
szedł przed siebie dość niepewnym krokiem. Co jakiś czas przerywał panującą
wokół ciszę swoimi zirytowanymi burknięciami. Były wokalista miał tylko
nadzieję, że obaj trafią bezpiecznie na miejsce. Mimo iż okolica była wyjątkowo
spokojna, a lampy oświetlały zalegający wszędzie śnieg swoim ciepłym światłem,
wolał nie błądzić tutaj o tej porze. Pomijając wszystko inne, sam był już wykończony
i marzył o ciepłym, miękkim łóżku. Wielce się ucieszył, gdy okazało się, iż
dotarł pod właściwe drzwi.
*
Niechętnie
uchylił zaspane powieki i rozejrzał się po pokoju. Na drugim łóżku wciąż leżał
Marcus, a na podłodze zalegała pusta butelka po wodzie mineralnej.
„Jak można się
tak załatwić kilkoma piwami?” – pomyślał Bill.
Sięgnął po
telefon, by sprawdzić godzinę. Czwarta po południu. Nie zdziwiła go zbytnio ta
godzina. Nie kłamał na imprezie, mówiąc, że lubi spać. To właściwie jego hobby.
Gdyby jeszcze ktoś mu za nie płacił, mógłby w ogóle nie wstawać z łóżka.
Przejechał
dłonią w dół szyi, natykając się po drodze na lekko rozciągniętą materiałową
opaskę. Nosił ją po domu zamiast swojego szalika. Kupił ją w second handzie
krótko po przyjeździe tutaj.
Po krótkiej
toalecie, tak cichej, by nie obudzić śpiącego współlokatora, blondyn wyciągnął
z torby swój czerwony zeszyt, ten sam, który dostał kiedyś od Stevena, i
nakreślił na pustej stronie kilka kresek. Następnie, bawiąc się ołówkiem,
zaczął zastanawiać się, co powinien napisać. Wczorajsze wydarzenia dały mu do
myślenia. Postanowił sporządzić listę rzeczy potrzebnych do jego podróży.
Niestety, powrót do Niemiec wymagał większego przygotowania niż można było
sądzić. Potrzebne były: transport do najbliższego większego miasta, bilet do
Niemiec, transport do domu, ewentualnie do miejsca awaryjnego w razie gdyby Tom
postanowił się przeprowadzić. To tylko podstawowe sprawy, a już musiał
przeznaczyć na nie sporo pieniędzy. Do tego dochodziły ubrania, buty. Myślał
też o jakiejś elektronice, przecież dzisiaj bez internetu ani rusz. Tutaj mógł
sobie pozwolić na odcięcie od świata, mimo że momentami doprowadzało go to do
szału. Jakby tego było mało, najwięcej pieniędzy i tak będą pochłaniały
wszelkie bieżące wydatki, czyli obecny dom, jedzenie, różne nieprzewidziane
okoliczności. Najgorsza z tego wszystkiego było jednak to, że Bill nigdy nie
nauczył się oszczędzać. Od małego zawsze pierwszy wydawał swoje pieniądze.
Sukces Tokio Hotel nie pomógł mu zmienić tych przyzwyczajeń. Wtedy jego
fundusze były prawie nieograniczone.
Sporządziwszy
potrzebną mu listę, blondyn skierował się ku kuchni. Jego żołądek dawał o sobie
znać tak głośno, iż jego właściciel bał się, że obudzi tym swojego kolegę. Nie
chciał tego robić, sam nie raz miał okazję poznać stan, w którym obecnie
znajdował się Marcus.
Drache
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz