5.05.2012

14. Impreza

Ten dzień mijał mu nieco wolniej niż poprzednie. Zawsze tak jest, gdy się na coś czeka. Czas jak na złość zwalnia.

- A to są liście laurowe.
- Liście laurowe.
- Zgadza się.
- A to?
- Kminek.

Korzystając z braku klientów Bill poprosił swojego współpracownika o pomoc w nauce nazw przypraw. Nawet jeśli je kojarzył, w końcu będąc w Tokio Hotel też zdarzało mu się gotować czy przynajmniej robić zakupy, miewał problemy z wymową.

- Estr...Estr... Scheisse!
- Estragon?
- Taa…
- Zrób sobie przerwę, wkurzanie się nie załatwi sprawy.

Odsunął się i oparł plecami o regał.

- Nie zmienię tego. Po prostu nie mogę.
- To nie zmieniaj – szatyn wzruszył ramionami. – Jesteś zrozumiały, tylko dziwnie brzmisz.
- Dzięki.

Blondyn odłożył opakowanie z przyprawą i podszedł do stojącego w kącie kartonu. Zaczął wypakowywać konserwy.

- Zamykamy dziś tak jak zwykle.
- Nie da się wcześniej?
- Stary by mnie zabił. Ani minuty wcześniej.
- No dobra.

Chwilę pracowali w ciszy. Marcus jak zwykle zapisywał coś w zeszycie.

- Jakoś po szóstej przyjdzie Matthew po jedzenie i piwo. Dokładasz się do alkoholu?
- Tak, jasne.
- To dobrze, bo już potrąciłem ci to z pensji.
- Ej!
- No co, przecież idziesz z nami. Chyba, że nie będziesz jeść ani pić, wtedy to zrozumiem.
- Dobra, ok. Mogłeś mnie wcześniej zapytać…
- Przecież cię pytam. To jak?
- Niech będzie.

Obaj kontynuowali swoje zajęcia. Bill był niepocieszony, co nie uszło uwadze jego współpracownika.

- Co ci jest?
- Hm? – blondyn wyrwał się z zamyślenia. – Nic.
- Ok.

Kilka konserw wylądowało na regale. Utworzyły różnobarwny szereg.

- Chcę jak najszybciej uzbierać trochę kasy – zaczął w pewnym momencie Kaulitz. – Właściwie po to tu przyjechałem.
- Uwierz mi, wszyscy tutaj chcą uzbierać trochę kasy – odpowiedział mu Martin, poprawiając sobie okulary. – Ale praca to nie całe życie, czasem trzeba się wyszaleć. Chociaż „wyszaleć” to chyba tutaj zbyt duże słowo, nasze wspólne imprezy to nie popijawy w college’u. Siedzimy, gadamy, pijemy. To nie zbrodnia raz na jakiś czas sobie na to pozwolić.
- Masz rację – znów na chwilę zapadła cisza. – Skoro mamy trochę czasu, może powiedziałbyś mi kilka słów o reszcie ludzi, którzy będą na imprezie?

Szatyn zamknął swój zeszyt.

- To dobra myśl, powinieneś jednak cokolwiek o nich wiedzieć skoro już tam będziesz – powiedział, przecierając okulary. – Mnie już znasz, niewiele, ale chociaż trochę. Matthew i Chrisa też już widziałeś. Jak pewnie zdążyłeś zauważyć Matthew jest bardzo energiczny, ale niezbyt rozgarnięty. Czasem ciężko z nim przez to rozmawiać. Typowy miłośnik siłowni – prychnął. – Jednak to tylko moja ocena. Chris, jak już ci mówiłem, jest z nas wszystkich najmłodszy. Lubi się stylizować, także nie zdziw się, gdy zobaczysz go w makijażu albo w butach na obcasie. Poza tym jest jak najbardziej w porządku. Irene, do której idziemy, pracuje w miejscowym zakładzie fryzjerskim. Wydaje się miła, ale nie radzę ci do niej zarywać.
- Dzięki, ale i tak nie miałem zamiaru. Mam ważniejsze sprawy na głowie.
- Skoro tak mówisz – skwitował beznamiętnie, po czym kontynuował – Z Irene mieszkają Crystal i Macy. Crystal jest dość cicha. Lubi przyrodę, zwierzęta i takie tam. Bardzo pozytywna osoba, zawsze znajdzie czas dla innych. Macy z kolei jest jej zupełnym przeciwieństwem. Głośna realistka, uwielbiająca taniec i kickboxing. Radzę ci, nie podpadaj jej. Jest też Isaac, niepoprawny lekkoduch. Również tańczy. Jego pasja to capoeira.
- Co to?
- Połączenie tańca i sztuki walki. Bardzo efektowne.
- To w sumie pasuje do tej dziewczyny…
- Macy? Z zainteresowań być może, ale ona go nie znosi.
- Czemu?
- Jest koszmarnie leniwy. Nie licz na niego w ważnych sprawach.
- Dzięki za ostrzeżenie.
- Nie ma sprawy. Mam nadzieję, że pomogłem.

*

Wieczorem, po godzinie szóstej dopadł ich już weekendowy nastrój. Ruch, o dziwo, nie był zbyt duży, więc mogli sobie swobodnie rozmawiać. Z nudów zrobili już wszystko, co powinni, pozostało im jedynie czekać na zamknięcie sklepu i podliczenie kasy.

- A jak jest motyl?
- Schmetterling.
- Brzmi jak nazwa bombowca.
- Każdy tak mówi, więc to chyba prawda. Ja nie słyszę podobieństwa.
- Bo to twój język ojczysty. Przypuszczam, że to działa tak samo w drugą stronę.
- Pewnie tak.
- Ej, Bill, pomożesz Matthew załadować to wszystko do samochodu? – spytał, wskazując palcem na stertę jedzenia. – Ja zostanę, bo ktoś musi obsługiwać kasę.
- Nie ma problemu.
- Uważaj na drzwi.
- Bardzo zabawne.
- To było na serio – rzekł Marcus tuż przed tym, jak otworzyły się drzwi. – O wilku mowa.
- Cześćchłopakigdziesąrzeczy? – powiedział na jednym wdechu blondyn, prawie wbiegając do pomieszczenia.
- W kącie. Bill pomoże ci je zabrać do samochodu.
- Niech będzie.

Nie była to wielka pomoc, ponieważ, podczas gdy Kaulitz zdołał zrobić jedną rundkę ze sklepu do samochodu i z powrotem, silniejszy chłopak zdołał zrobić już drugą. Bill mógł usprawiedliwiać się koniecznością podzielenia swojej uwagi. Dzięki niej oberwał drzwiami jedynie raz.

*

Moment zamknięcia drzwi sklepu wywołał u nich wielką ulgę. Wykonali swoją pracę. Teraz już nie muszą martwić się o obudzenie się o odpowiedniej porze, przynajmniej do poniedziałku.

Żaden z nich nie miał samochodu, w związku z czym musieli dotrzeć na miejsce pieszo. Pomimo niskiej temperatury, nie było najgorzej. Nie mieli daleko.

- Zastanawiam się… - mruknął blondyn. – Myślisz, że oni mnie polubią?

Szatyn głośno westchnął.

- Masz problemy człowieku…
- Przepraszam, że zapytałem.
- Jeśli chodzi ci o język, z tego co wiem, nikt nie jest uprzedzony do Niemców. Chyba, że przejmujesz się zdaniem Matthew, który jak zwykle pewnie palnie coś błyskotliwego, ale on nawet nie wie, gdzie leżą Niemcy.
- Dzięki.
- Spoko.

Nie był pewien, czemu akurat teraz zaczął przejmować się zdaniem innych. Przez lata był traktowany jako odmieniec, ale nie znaczyło to, że nie istnieli ludzie, którzy to w nim cenili bądź tacy, którzy po prostu lubili go, nawet bez tej całej otoczki z ciuchów, dziwnej fryzury czy makijażu.

„Co będzie to będzie” – stwierdził w końcu, gdy stanęli przed wejściem do domu Irene. Wkrótce w drzwiach pojawiła się roześmiana dziewczyna.
- Myśleliśmy, że już do nas nie dotrzecie!
- Przepraszamy, wiesz jak jest…
- „Najpierw sklep, potem impreza.” Tak, wiem, że inaczej ojciec nie dałby ci żyć. Wchodźcie, jest okropnie zimno.

Chętnie weszli do środka i zaczęli zdejmować kurtki. Dziewczyna poprawiła swoje zdobione jasnymi pasemkami włosy w kolorze ciemnego blondu. Były o ton jaśniejsze od włosów Billa.

- Zdejmijcie buty, bo nie chcę mieć potem mokrych dywanów – oznajmiła. – Ty pewnie jesteś tym nowym, który pracuje z Marcusem?
- Tak, jestem Bill – przedstawił się, starając się mówić najlepiej jak potrafi. Nie był pewien, czy to coś pomoże, ale czemu nie spróbować? Miał tylko nadzieję, iż nie przesadził w drugą stronę.
- Coś do picia? Macy zaraz przyjdzie, też niedawno wróciła z pracy. Chodźcie już do salonu.
- Ja to co zwykle – rzekł szatyn. Jego ton głosu wydał się Kaulitzowi dość nietypowy.
- A gdzie pracuje?
- Na siłowni, tam gdzie Matthew. Podobno już go poznałeś?
- Zgadza się.
- Halo, ludzie! Obudźcie się i przywitajcie się.
- Hej!
- Siema!
- Cześć wam!

Po kolei przywitali się ze wszystkimi obecnymi i usiedli na poduszkach na podłodze. Kanapy były już pozajmowane. 
 
 
Dwudziestolatek musiał przyznać, iż jego współlokator dobrze opisał mu swoich znajomych. Choć jeszcze nie pamiętał ich imion, każdego był w stanie rozpoznać. Cicha blondynka spokojnie słuchała paplaniny Matthew. Czarno-czerwonowłosy nastolatek poprawiał makijaż zrobiony czarną kredką. Na drugiej kanapie drzemał chłopak ubrany w luźną koszulkę i ciemne dresowe spodnie. To pewnie był ten ostatni z listy Marcusa.

- Macy, idziesz? Tylko ciebie brakuje! – krzyknęła Irene.
- Czyżby komuś brakowało mojej obecności? Zaraz idę no!
- Ej, Bill – zagadnął nagle umięśniony blondyn. – Zdejmij ten szalik. Tu jest ciepło.
- Nie, dzięki.
- Zdejmij to, wyglądasz jak gej.
- To nie twoja sprawa.
- Mam ci pomóc to zdjąć?
- Matthew!
- Daj mu spokój!
- Ej! – odezwał się wreszcie chłopak z drugiej kanapy. – Co wam odbiło, dalibyście się przespać chociaż 5 minut. O, ktoś nowy – zainteresował się i usiadł na kanapie. Związał mocniej swoje dready. – Cześć, jestem Isaac.
- Bill.
- Gej.
- Zamknij się wreszcie Matthew – syknęła Irene, krzyżując ręce na piersi. – Zaraz przyjdzie Macy, może ona cię choć trochę uspokoi.
- Nie ma jej jeszcze?
- Wpadła do domu i od razu pobiegła na górę przebrać się po pracy, śpiochu.
- Hej, Bill!
- Tak?
- Tak sobie myślę, że przypominasz mi kogoś…
- Może geja z klubu ze striptizem? - Matthew zaprezentował jeden z tych dowcipów, z których śmieje się jedynie osoba je opowiadająca. Reszta postanowiła skwitować to milczeniem.
- Kogo, Chris?
- Właśnie nie wiem… - zastanowił się. – Mam wrażenie, że widziałem kiedyś w internecie twoje zdjęcie.
- Nie – zaprzeczył szybko były wokalista. – Musiałeś mnie z kimś pomylić.
- Możliwe. Wybacz!
- Spoko.
- Ej, Bill – odezwał się Marcus. – Może to coś z czasów, kiedy byłeś modelem?
- Byłeś modelem? – poruszył się najmłodszy z obecnych.
- Wątpię – ratował się Bill. „Tylko spokojnie.” – To było dawno i tylko w Niemczech.
- Gej.
- I jakie to uczucie pozować do zdjęć?
- Wbrew pozorom nie jest to łatwe. A pozowanie przez kilka godzin pod rząd nieźle męczy.
- Kilkugodzinna praca w siłowni jest bardziej męcząca.
- W to nie wątpię – odparł dyplomatycznie Kaulitz. Był już pewien, iż z tym osobnikiem na pewno się nie zaprzyjaźni.
- Isaac, skoro już się obudziłeś, może pochwalisz się wreszcie tymi swoimi nowymi ruchami, nad którymi tak ciężko ostatnio pracowałeś? – zasugerowała Irene. Reszta przyklasnęła temu pomysłowi.
- Muszę?
- Prosimy... – rzekła błagalnie Crystal. – Pokazałbyś Billowi, czym się zajmujesz.
- Wiesz co to capoeira?
- Mniej więcej. Właściwie mniej niż więcej.
- W takim razie zgoda. Zawsze to szansa, że kolejna osoba się w to wciągnie – ciemnowłosy chłopak wstał z kanapy. – Odsuńcie się wy dwaj – zwrócił się do Billa i Marcusa. – Irene, zapuść jakąś dobrą nutę.

Dziewczyna zajęła miejsce ciemnoskórego kolegi i przysunęła do siebie leżącego na stole laptopa. Isaac szybko rozgrzał mięśnie.

- Dobra, zaczynamy.

Bill z podziwem oglądał ten trwający minutę pokaz. Niesamowite ruchy tancerza, który poruszał się jak gdyby nie znał słowa „grawitacja”. Jego szybkie kopnięcia cięły powietrze z wielką siłą. Samo stawanie na rękach w jego wykonaniu zdawało się być pełne gracji. Osuwający się zbyt duży t-shirt co i raz odsłaniał ciężko pracujące, wyrobione latami ćwiczeń mięśnie. Niezwykłe widowisko, które wprawiło blondyna w osłupienie. On nigdy nie był dobry w czymkolwiek związanym z wysiłkiem fizycznym.

Reszta okazywała mniejszy entuzjazm. Musieli widzieć podobne pokazy już co najmniej kilka razy w ciągu trwania swojej znajomości.

- Unglaublisch – wydusił z siebie były wokalista, gdy prezentacja się skończyła. Dopiero po chwili dotarło do niego, co powiedział.
- Co?
- Znaczy...no...super! – poprawił się szybko.
- Muszę to jeszcze dopracować… Nie wyszło tak jak chciałem.
- Boże, a ty znowu to samo! – oczy wszystkich zwróciły się w stronę nowoprzybyłej dziewczyny o krótkich rudych włosach. Nagie ramiona od razu uświadomiły Billowi, że ma do czynienia z osobą, przed którą ostrzegał go jego współlokator. Wyrzeźbione mięśnie były nie mniej widoczne niż u Isaaca. – Jeśli masz zamiar narzekać to nam nic nie pokazuj tylko wróć do siebie i nad tym popracuj. Jedyne, co potrafisz to narzekać!

Ciemnoskóry tancerz jedynie wzruszył ramionami.

- Chciałem pokazać nowemu, jak to mniej więcej wygląda.

Rudowłosa spojrzała na stojącego około półtora metra od niej nieznajomego, który uśmiechnął się przyjaźnie. Starał się nie okazywać dyskomfortu spowodowanego pojawieniem się tak wybuchowej osoby.

- A, to ty. Cześć, jestem Macy.
- Bill.
- No dobra – odezwała się wreszcie Irene, próbując załagodzić napiętą atmosferę. – Fajnie jest być DJem od czasu do czasu, ale teraz nie wiem, co puścić.
- Coś do tańca!
- Jeszcze za wcześnie Matthew, będziesz tańczył sam.
- Trudno.
- Może rocka?
- Ja mam pomysł! – wybił się Chris. – Może damy coś po niemiecku?
- Dobra myśl – zgodziła się blondynka. – Tak jechaliście po Billu, że możemy mu zrobić tę przyjemność.
- Kto po nim jechał?
- Ty już lepiej milcz, Matthew.
- Dzięki – rzekł Kaulitz, po czym zastanowił się chwilę. – Znacie może Nenę?
- Kogo?
- Ja znam! – zgłosiła się Crystal. – Luft…balloons?
- Na przykład.
- Coś mi to mówi. Skoro tak, spróbuję to znaleźć na youtube.

Kilkanaście sekund później 99 Luftballons grało już z głośników, co spotkało się z różnymi reakcjami słuchaczy.

- Boże…Co to jest? – załamał się umięśniony blondyn.
- Nie znam cię – mruknął do Billa Marcus.
- Sorry…
- A mi się nawet podoba. Zresztą, gdzieś to już słyszałam. Dość stara piosenka, lata 80.
- To musi być straszne, jeśli u was jest taka muzyka.
- Zgadza się.
- Ogarnijcie się. To były lata 80. U nas były podobne klimaty w tamtym czasie.
- Isaac ma rację. Gdybyście usłyszeli, jakie przeboje królowały u nas w tamtym czasie…
- Coś nie tak, Irene? – spytał Chris, widząc zamyśloną minę dziewczyny.
- W komentarzach ciągle piszą coś o jakimś „Tokio Hotel”, zastanawiam się, o co chodzi.
- To też niemiecki zespół, jego wokalista powiedział kiedyś, że lubi Nenę – odpowiedział Bill i upił łyk piwa.
- I tyle komentarzy z tego powodu? Ja lubię Eminema i nikogo to nie obchodzi.
- Mnie obchodzi!
- Dziękuję Chris, jesteś słodki.
- Teraz sobie przypomniałem – zastanowił się chłopak z nietypowym kolorem włosów. – To był zespół bardzo popularny w Europie. Mieli się promować u nas, ale chyba coś nie wyszło.
- Skąd ty wiesz takie rzeczy?
- Gdzieś mi to mignęło w necie.
- Bill, znasz ten zespół?
- Tak… - przyznał niepewnie. Nie wiedział, czego może się spodziewać.
- I jest dobry?
- Ciężko ocenić. Jedni lubią, inni nienawidzą – skwitował dyplomatycznie.
- Sprawdźmy to, a potem dajcie mi coś wybrać.
- Potem mi.
- Wolę, żeby Crystal coś wybrała niż wy dwaj. Ona ma dobry gust, a wy zawsze wybieracie jakieś badziewie.
- Dzięki Macy.
- Nie ma sprawy, kochana.
- O, jest też coś po angielsku, ale skoro zaczęliśmy po niemiecku to niech będzie niemiecki. Ojej! – dziewczyna przesunęła laptopa na środek stołu. – Patrzcie!
- Dziewczyna w twoim typie, Chris.
- To chłopak, Matthew.
- Tym lepiej. Ała! Ty mały…
- Uspokójcie się obydwaj!
- Muzyka w porządku, ale wokal mi się nie podoba.
- Mi też nie. Do niemieckiego bardziej pasuje mi Rammstein.
- Dla mnie ci chłopcy są uroczy!
- Są słodcy.
- Dziewczyny, błagam was!
- No i koniec.
- Przeżyliśmy.
- Co o tym sądzisz, Bill? Jako jedyny cały czas milczałeś.
- Jest w szoku po wysłuchaniu tego cudownego utworu.
- Bardzo możliwe. Na dodatek jako jedyny z nas rozumiał tekst tego czegoś.
- Jeśli mam być szczery, to nie było takie złe. Tekst też jest całkiem w porządku.
- Biedak, ogłuszyło go!
- To może być załamanie nerwowe.
- Taa, to pewnie to – zaśmiał się jak najbardziej wiarygodnie. - Sorry, gdzie tutaj jest toaleta?
- Zaraz cię do niej zaprowadzę. Jeśli którekolwiek z was zniszczy mi laptopa to zamorduję – powiedziała Irene, wstając od stołu.
- Nie zrobisz tego – uśmiechnął się Matthew. – Za bardzo nas kochasz.

*

- To tutaj – rzekła, uchylając drewniane drzwi. – To ja wracam do reszty. Chyba trafisz z powrotem?
- Tak, poradzę sobie – odpowiedział wesołej dziewczynie, która zaraz potem oddaliła się w stronę salonu. Zamknął drzwi.

Stanął naprzeciwko zlewu, opierając się przy tym o pokrytą kafelkami ścianę. Chłód, mimo grubej bluzy, drażnił jego skórę.

Przyjrzał się swojemu odbiciu. Tej bladej twarzy, niesfornym blond kosmykom i zaszklonym oczom. To wszystko jest takie żałosne. Właśnie zobaczył, ile stracił. Przypomniał sobie o tych wszystkich latach poświęconych karierze, z której nie zostało mu nic. O godzinach spędzonych w studiu, o wywiadach, sesjach, programach telewizyjnych. O charakteryzatorach, dźwiękowcach, reżyserach, fotografach – tych wszystkich ludziach, z którymi współpracował dzień w dzień. I o reszcie zespołu. I o swoim bracie, który zostawił go, gdy najbardziej tego potrzebował. Śmiech rówieśników był tylko gwoździem do trumny. Kroplą, która przelała czarę goryczy.

Odchylił głowę do tyłu, dotykając nią zimnej powierzchni. Tak przyjemnej, kojącej. 

*

 
- Nareszcie jesteś! – usłyszał, gdy wrócił do pokoju. – Myśleliśmy, że się zgubiłeś.
- Albo utopiłeś czy coś.

Usiadł na podłodze obok Marcusa.

- Kiedy cię nie było Chris nalegał, żebyśmy obejrzeli jeszcze kilka teledysków tego dziwnego zespołu – powiedział szatyn.
- Uznaliśmy, że jesteś podobny do wokalisty – dodał Matthew.
- Tak sądzicie? – zaśmiał się lekko.
- Macie podobne rysy twarzy, budowę, kolor oczu, kolczyki… - wyliczał najmłodszy z obecnych.
- Wszystko się zgadza z tą różnicą, że ty żyjesz, a on nie – dodała Macy, która właśnie kontrolowała stan swoich paznokci.
- To smutne – stwierdził, upijając piwo.
- Bywa. Wiesz, pomyśleliśmy sobie, że może powiesz nam coś o sobie. My w zamian dodamy coś od siebie.
- Ok.
- Ja mam pomysł!
- Jaki, dzieciaku?
- Może wymyślmy jakieś pytanie, na które każdy po kolei będzie musiał odpowiedzieć? Wiecie, zaczynając od Billa, a kończąc na Isaacu.
- Brzmi sensownie. To łatwiejsze niż „Powiedz kilka słów o sobie.” – uznała rudowłosa.
- To ja mam pierwsze pytanie.
- Dlaczego ty?
- Bo ten dom jest oficjalnie mój.
- A nieoficjalnie?
- Mój i dziewczyn.
- Dobra, dajesz.
- W takim razie… Wymień trzy rzeczy, które cię interesują.
- Czyli ja zaczynam? – upewnił się jeszcze Bill, po czym zastanowił się. – Lubię…spać.
- Mój ziom! – ucieszył się Isaac. Zaraz potem otrzymał mocnego kuksańca w bok.
- Spać, pozować i śpiewać.
- Fantastyka, gra na gitarze, gry wideo.
- Może powinniście popracować ze sobą? Wiecie, Marcus by grał na gitarze, a Bill…
- Ale ja nie mam głosu – wciął się blondyn. Było w tym sporo prawdy, jego głos nie brzmiał już tak czysto jak przed wypadkiem.
- To już gorzej.
- To teraz ja – powiedziała Crystal. – Przyroda, muzyka i malarstwo.
- A kiedy zobaczymy jakieś nowe prace twojego autorstwa?
- Gdy zrobi się cieplej. Nie lubię zimy.
- Mogłoby już być lato…
- Matthew, teraz ty.
- Siłownia, samochody, psy – Bill spojrzał na niego pytająco. – No co?
- Nie, nic.
- Mam nadzieję.
- Wizaż, muzyka i może cukiernictwo?
- Ciasta Irene są najlepsze!
- Oj, przestańcie! Ojciec nauczył mnie paru sztuczek, to wszystko.
- Również wizaż, fotografia i deskorolka. Raaaanyyy, chcę już lato!
- Muzyka, taniec i kickboxing. Isaac?
- Spanie, capoeira iii różne koncepcje sensu ludzkiej egzystencji.
- Nie popisuj się, Isaac.

*

Z czasem atmosfera zaczęła się rozluźniać. Rozbawione towarzystwo podzieliło się na kilka mniejszych grupek. Bill lawirował między nimi, jednak znalezienie wspólnego tematu z obcymi ludźmi nie było łatwe. Ostatecznie zdecydował podczepić się do Irene i Crystal, które poszły do kuchni, by przygotować więcej jedzenia.

- Mam nadzieję, że ludziom zasmakuje ta sałatka – powiedziała zmartwiona „pani domu”.
- Na pewno jest pyszna.
- Dziękuję, że we mnie wierzysz. Bill, może spróbujesz trochę?
- Jasne – rzekł, po czym nabrał na łyżkę odrobinę dziwnej mieszanki. – Jest dobra.
- No to super. W takim razie jest mała szansa, że ktoś się nią otruje.
- Jak coś to będę pierwszy – zaśmiał się blondyn.
- Co robicie? – zagadnął Chris, który właśnie wpadł do pomieszczenia.
- Szykujemy coś do jedzenia. Chcesz spróbować?
- Pewnie, że chcę!
- A tak właściwie – zaczął Bill po chwili zastanowienia. – Gdzie się wszyscy poznaliście?
- Marcus ci nie mówił? Chodziliśmy do jednej szkoły średniej. Potem nie poszliśmy od razu do college’u, lecz postanowiliśmy najpierw uzbierać trochę kasy.
- College jest cholernie drogi…
- Właśnie.
- A czemu nie pojechaliście do pracy do miasta? Nie zarabialibyście tam więcej?
- Niby tak, ale koszty życia są tam wyższe niż tutaj. Poza tym – dziewczyna poprawiła nieposłuszny kosmyk – Tak się złożyło, że rodzina dwójki z nas miała już tutaj domy. Dogadaliśmy się ze sobą i swoimi rodzinami, i stwierdziliśmy, że taki układ nam odpowiada. Ten dom należy akurat do mojego ojca. Mieszkam tu z Macy i Crystal.
- Ja mieszkam kilka ulic dalej, a wraz ze mną Matthew i Isaac.
- I nie ma problemów? – zapytał Bill, przypominając sobie swoje własne doświadczenia. - Ja przez długi czas mieszkałem z kilkoma znajomymi i w pewnym momencie zaczęliśmy prowadzić ze sobą istne wojny.
- Hahaha, o tak! To się zdarza.
- Ale nie powiedziałabym, żeby to były „wojny”. Może u was, Chris.
- U nas jest zwykle spokojnie, dopóki Matthew nie zacznie z kogoś żartować.
- A ty, Bill? – zagadnęła niespodziewanie Crystal. Jej długie proste włosy falowały, gdy wykonywała choćby najdrobniejszy ruch. – Też planujesz uzbierać pieniądze na college?
- Nie, nie – odparł bez wahania. – Chcę pojechać do Niemiec. Potrzebuję pieniędzy na podróż.
- Nie podoba ci się w Kanadzie?
- Nie, tutaj jest pięknie, ale wiecie…
- Spoko, to twoje korzenie – powiedziała Irene, która właśnie skończyła przygotowywać odpowiednią ilość porcji. – Pomóżcie mi i weźcie trochę, ok?

*

Resztę wieczoru Kaulitz przesiedział z Chrisem i Crystal. Irene znalazła jakiś wspólny temat z Marcusem, a reszta dyskutowała o sporcie i ćwiczeniach, tematach bardzo odległych od zainteresowań Billa.

Około drugiej w nocy goście uznali, iż należy wrócić do swoich domów. Wszyscy mieszkali blisko siebie, więc nie było sensu w zajmowaniu miejsca u dziewczyn, które były już zmęczone i bardziej potrzebowały spokoju niż towarzystwa kilku dodatkowych osób. Zwłaszcza, że dwie osoby przesadziły z ilością spożytego alkoholu. Jedną z nich był Marcus. Bill nawet gdyby chciał, nie był w stanie wypić zbyt dużo. Alkohol drażnił bliznę na jego gardle, w związku z czym po jednym piwie nie miał już ochoty na następne.

„Skazany na abstynencję” – przemknęło mu przez myśl, kiedy kilka dni wcześniej po raz pierwszy od miesięcy skosztował tego trunku.

Podziękowawszy Irene za gościnę, blondyn ruszył do domu, pilnując swojego współlokatora, który szedł przed siebie dość niepewnym krokiem. Co jakiś czas przerywał panującą wokół ciszę swoimi zirytowanymi burknięciami. Były wokalista miał tylko nadzieję, że obaj trafią bezpiecznie na miejsce. Mimo iż okolica była wyjątkowo spokojna, a lampy oświetlały zalegający wszędzie śnieg swoim ciepłym światłem, wolał nie błądzić tutaj o tej porze. Pomijając wszystko inne, sam był już wykończony i marzył o ciepłym, miękkim łóżku. Wielce się ucieszył, gdy okazało się, iż dotarł pod właściwe drzwi.

*

Niechętnie uchylił zaspane powieki i rozejrzał się po pokoju. Na drugim łóżku wciąż leżał Marcus, a na podłodze zalegała pusta butelka po wodzie mineralnej.

„Jak można się tak załatwić kilkoma piwami?” – pomyślał Bill.

Sięgnął po telefon, by sprawdzić godzinę. Czwarta po południu. Nie zdziwiła go zbytnio ta godzina. Nie kłamał na imprezie, mówiąc, że lubi spać. To właściwie jego hobby. Gdyby jeszcze ktoś mu za nie płacił, mógłby w ogóle nie wstawać z łóżka.

Przejechał dłonią w dół szyi, natykając się po drodze na lekko rozciągniętą materiałową opaskę. Nosił ją po domu zamiast swojego szalika. Kupił ją w second handzie krótko po przyjeździe tutaj.

Po krótkiej toalecie, tak cichej, by nie obudzić śpiącego współlokatora, blondyn wyciągnął z torby swój czerwony zeszyt, ten sam, który dostał kiedyś od Stevena, i nakreślił na pustej stronie kilka kresek. Następnie, bawiąc się ołówkiem, zaczął zastanawiać się, co powinien napisać. Wczorajsze wydarzenia dały mu do myślenia. Postanowił sporządzić listę rzeczy potrzebnych do jego podróży. Niestety, powrót do Niemiec wymagał większego przygotowania niż można było sądzić. Potrzebne były: transport do najbliższego większego miasta, bilet do Niemiec, transport do domu, ewentualnie do miejsca awaryjnego w razie gdyby Tom postanowił się przeprowadzić. To tylko podstawowe sprawy, a już musiał przeznaczyć na nie sporo pieniędzy. Do tego dochodziły ubrania, buty. Myślał też o jakiejś elektronice, przecież dzisiaj bez internetu ani rusz. Tutaj mógł sobie pozwolić na odcięcie od świata, mimo że momentami doprowadzało go to do szału. Jakby tego było mało, najwięcej pieniędzy i tak będą pochłaniały wszelkie bieżące wydatki, czyli obecny dom, jedzenie, różne nieprzewidziane okoliczności. Najgorsza z tego wszystkiego było jednak to, że Bill nigdy nie nauczył się oszczędzać. Od małego zawsze pierwszy wydawał swoje pieniądze. Sukces Tokio Hotel nie pomógł mu zmienić tych przyzwyczajeń. Wtedy jego fundusze były prawie nieograniczone.

Sporządziwszy potrzebną mu listę, blondyn skierował się ku kuchni. Jego żołądek dawał o sobie znać tak głośno, iż jego właściciel bał się, że obudzi tym swojego kolegę. Nie chciał tego robić, sam nie raz miał okazję poznać stan, w którym obecnie znajdował się Marcus. 
Drache

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz