Z każdym
kilometrem czuł się coraz bardziej podekscytowany. Dawno się tak nie czuł.
Minęli już szkołę Eriki, minęli zjazd do miejsca, w którym wszystko się
zaczęło. Jeszcze tylko kawałek drogi.
Położył dłoń
na drzwiach samochodu. Z początku chciał uchylić okno, jednak nim to zrobił
uświadomił sobie, jak zimno jest na zewnątrz. Wolał się nie przeziębić.
- Gorąco ci? –
spytał Steven, gdy kątem oka dostrzegł całą sytuację.
- Denerwuję
się – odparł niepewnie Bill.
- Jeśli źle
się czujesz, powiedz. Mogę się na chwilę zatrzymać.
- Nie, jest ok
– powiedział żwawo. Nie chciał robić niepotrzebnych postojów. Chciał załatwić
wszystko najszybciej jak tylko się da.
- Ok. Daj mi
znać, jeśli coś będzie nie tak.
- Ok.
Dalej jechali
już w ciszy. Młodszy Kaulitz analizował w głowie swoje położenie. Sprawdzał,
czy aby na pewno wszystko wziął, a przynajmniej te najpotrzebniejsze rzeczy.
„Dokumenty, telefon, szczoteczka do zębów, jedna bluzka, druga bluzka,
trzecia…” Gdy skończył, rozejrzał się wokół. Właśnie wyjeżdżali z lasu.
- Daleko
jeszcze?
- Tak ci tam
spieszno?
- Stresuję
się, nic na to nie poradzę.
- A ja zawsze
miałem cię za lekkoducha, który ma wszystko gdzieś – zaśmiał się drwal.
- Może to tak
wyglądać, ale nie jestem taki.
- Teraz już
widzę.
Bill ponownie
odwrócił się do okna. Patrzył, jak zmienia się krajobraz. Znikają drzewa,
pojawia się coraz więcej domów. Nagle auto stanęło.
- To tutaj –
oznajmił Steven i odwrócił się w stronę swojego pasażera. Ten znajdował się w
stanie zawieszenia. Przyglądał się stojącym obok budynkom. Nie docierało do
niego, że to już koniec podróży. Wahał się, co powinien zrobić. Czy wybiec na
spotkanie przygodzie, czy zrobić wszystko powoli i spokojnie? Jak pożegnać się
z Brownem?
- Bill?
Wyrwał się z
zamyślenia.
- Chciałem ci
podziękować – zaczął, a uśmiech zawędrował na jego twarz. – Za wszystko.
- Wystawię ci
rachunek – padło z również wygiętych w uśmiechu ust mężczyzny. Blondyn nie
przejął się za bardzo, wiedział, że to żart. „Prawda?” – Powiem ci coś młody,
cieszę się, że cię spotkałem. Mam nadzieję, że uda ci się wrócić do domu.
- Bardzo
dziękuję.
Dłoń drwala
spoczęła na szczupłym ramieniu. Nie powiedział tego na głos, lecz ten młody
człowiek stał się dla niego bardzo ważną osobą. Trochę żałował, iż będzie
musiał go tu zostawić.
I wtedy stało
się coś, czego się nie spodziewał. Chłopak przytulił się do niego na
pożegnanie. To było miłe, lecz nie ułatwiało sprawy.
- No leć już –
pospieszył go, bo bał się, że się rozklei. A jak by to wyglądało? Facet roniący
łzy? W jego wieku? – Ale trzymaj jeszcze to – wyciągnął z kieszeni kurtki
niewielkie pudełko i rzucił je na kolana zaskoczonego dwudziestolatka. – Otwórz
już w domu. No, uciekaj!
- Dzięki –
zdążył jeszcze odpowiedzieć wzruszony, po czym zniknął za drzwiami pojazdu.
Samochód ruszył, kiedy tylko zatrzasnął bagażnik po wyciągnięciu stamtąd swojej
torby. Nie gniewał się za to, rozumiał Stevena. Szybkie pożegnanie było
łatwiejsze dla nich obu.
Stał na
chodniku, spoglądając na znajdujący się przed nim budynek. Dość niepozorny,
jednopiętrowy, trochę ściśnięty z boku innym sklepem, jakimś second handem czy
outletem. Okna były prawie całkowicie zaklejone reklamami różnych produktów
spożywczych. Szynka, pieczywo i takie tam.
Zapewne
jeszcze jakiś czas zastanawiałby się nad tym, co robić dalej, gdyby nie niska
temperatura panująca na dworze. „No to zaczynamy” – pomyślał, zarzucając swoją
torbę na ramię. Zachwiał się pod jej ciężarem, lecz mimo to ruszył odważnie
przed siebie. Zdeterminowany chwycił za klamkę.
Tak jak się
spodziewał, wewnątrz budynku było o wiele cieplej. Może nie przy stoisku z
mrożonkami, ale na ogół musiało być sporo na plusie. Póki co wszystko było
lepsze od tych -20 na zewnątrz…
- O, czyżby
Bill Brown? – zapytał stojący przy ladzie mężczyzna.
- Zgadza się.
Nie mógł
zostawić swojego starego nazwiska. Decydując się na zdobycie dokumentów nie do
końca legalną drogą, zgodził się również na przyjęcie aktualnie dostępnych
danych osobowych. „Brown” było bardzo popularnym nazwiskiem w tym kraju, więc
tak się złożyło, że przypadło i jemu. Bardzo zależało mu jedynie na zachowaniu
swojego starego imienia. Nie tylko ze względów uczuciowych, ale też
praktycznych. Z nowym imieniem ciągle by się mylił. Poza tym nie brzmiało
niemiecko, przez co nie wzbudzało niczyich podejrzeń.
- Witam.
Jestem William Martin, właściciel tego sklepu – oznajmił elegancko ubrany
mężczyzna, wyciągając rękę na powitanie. - A to mój syn, Marcus, będziecie
pracować razem.
- Cześć –
rzucił chłopak, nie przerywając układania towaru na półce.
- Cześć.
- Steven dużo
mi o tobie opowiadał. Myślę, że będzie ci u nas dobrze, prawda, Marcus?
- Taa.
- Przywiozłeś
wszystkie dokumenty?
- Tak, zgadza
się – opowiedział Bill. Szybko wyciągnął sporej wielkości kopertę, do której
wcześniej z pomocą Stevena zapakował całą stertę wszelkiej maści papierów
umożliwiających mu legalną pracę.
- Świetnie –
właściciel sklepu otworzył kopertę i zaczął przeglądać jej zawartość. –
Wszystko się zgadza, umowa też widzę, że jest. Załatwię dzisiaj wszystkie
formalności, a jutro dowiozę ci resztę rzeczy.
- Bardzo
dziękuję.
- Nie ma za co
dziękować. Skoro to mamy już za sobą to może Marcus pokaże ci wasz dom? Idź, ja
się zajmę sklepem.
Chłopak przedstawiony
jako Marcus niechętnie przerwał swoje zajęcie i chwycił swoją kurtkę.
- Chodź.
Nie miał
wyjścia. Podążył za swoim nowym współpracownikiem, a także współlokatorem.
Po opuszczeniu
budynku weszli bramą na podwórze, które rozciągało się aż do równoległej ulicy.
Drogę do niej odcinał jednak niewielki dwupiętrowy domek stojący na krańcu
podwórza. Z zewnątrz wyglądał całkiem przytulnie, ot niewielki ceglany dom z
pomalowanymi na biało ścianami i spadzistym dachem.
W środku także
było całkiem miło. Jasne kolory, całkiem sporo przestrzeni. Nie był to jakiś
szczyt luksusu, budynek był zapewne mniejszy od domu Brownów, był za to bardzo
przestronny. Pokoi było o wiele mniej, lecz dzięki temu mogły być większe.
Na parterze
znajdowała się kuchnia połączona z salonem i przedpokojem oraz toaleta.
Drewniane schody zaprowadziły chłopców na pierwsze piętro, gdzie oprócz
łazienki był tylko jeden pokój. Duża, otwarta, zagracona do granic możliwości
sypialnia. Dwa jednoosobowe łóżka znajdowały się po przeciwnych stronach
pomieszczenia. Na środku stała kanapa zwrócona w stronę ściany, przy której
stał telewizor. Choć w pomieszczeniu wisiały najróżniejsze plakaty, największą
uwagę i tak przykuwał wszechobecny bałagan. Ciuchy, puszki, papierki i
opakowania po chipsach walały się po prostu wszędzie – były na podłodze i na
meblach.
- Twoje łóżko
jest przy oknie – odezwał się nagle Marcus, który przez cały czas pisał smsy
czy sprawdzał coś na telefonie.
Bill nie
zwlekając, podszedł do wskazanego miejsca i położył na nim swoją torbę.
Wyciągnął pudełko, które dostał od Stevena, lecz doszedł do wniosku, iż otworzy
je w wolnej chwili. Chwycił jeszcze cienki szalik od Avril. Jego materiał
przypominał chustę, ale to nawet lepiej, będzie lżejszy i przez to wygodniejszy
do noszenia w ogrzewanych pomieszczeniach. Zabrał go ze sobą.
- Już?
Wracamy?
- Tak, możemy
już iść.
Bez słowa
wrócili do sklepu. Właściciel właśnie kończył obsługiwać jakąś klientkę.
- Dobrze, że
jesteście. Myślałem, że już nie wrócicie.
Marcus zajął
się swoim poprzednim zajęciem, podczas gdy jego ojciec podszedł jeszcze do
Billa.
- Sklep jest
otwarty od 7 do 20, w weekendy krócej. Godziny pracy ustal z Marcusem. Muszę
jechać do drugiego sklepu, więc zostawiam was samych. Powodzenia.
Mężczyzna
błyskawicznie opuścił sklep. Dwudziestolatek rozejrzał się wokół i ściągnął z
siebie kurtkę. Pierwszy dzień pracy czas zacząć.
*
- Odwieś
kurtkę na zaplecze. Jest tam też kibel, jeśli masz potrzebę.
Blondyn wszedł
za ladę i udał się na zaplecze, gdzie zostawił kurtkę i zdjął szalik. Przecisnął
się między zalegającymi wszędzie stertami produktów spożywczych i wszedł do
toalety. Jeszcze nigdy nie trafił do tak małego pomieszczenia. Na szczęście
póki co nie musiał sprawdzać, jak ów pokoik sprawował się w praktyce. Nie, tak
właściwie to musiał, ale nie chodziło o jego podstawową funkcję.
Chłopak stanął
przed lustrem. Z żalem przyjrzał się swojemu gardłu i tej koszmarnej
wypukłości, która je zdobiła. Niezbywalna skaza przypominająca mu o jego ledwie
ocalonym życiu. Pomijając już całą gamę uczuć żywioną do owego znamienia,
blizna najzwyczajniej w świecie szpeciła. Momentalnie zatęsknił za domem
Brownów, gdzie wszyscy wiedzieli o owej skazie i nawet nie musiał próbować jej
ukrywać. Teraz było inaczej.
Zakręcił
darowany mu szalik wokół szyi, związując go w najważniejszym miejscu. Materiał
był cienki i przez to prześwitujący, lecz dzięki supłowi było to bez znaczenia.
Blondyn
przeczesał jeszcze palcami swoje niesforne kosmyki.
- Mam
nadzieję, że jest tu gdzieś fryzjer – powiedział do siebie. Niestety fryzura
jego współpracownika nie pozostawiała złudzeń. Warto zatroszczyć się o parę
nożyczek.
*
Gdy wrócił,
Marcus robił dokładnie to samo, co wcześniej.
- Jutro będzie
twój pierwszy prawdziwy dzień pracy, więc taki cudowny uniform również dostaniesz
jutro – odezwał się do Billa, nie podnosząc głowy znad przestawianych
produktów. – Dzisiaj rozejrzyj się i spróbuj zapamiętać, co gdzie stoi. Tak,
sporo tego, ale prędzej czy później będziesz musiał to ogarnąć. Rzadko
przestawiamy rzeczy. Później możesz jeszcze pomóc mi poukładać płatki na półki,
a resztę wynieść na zaplecze. Jak widzisz, dzisiaj przyszła dostawa.
Kaulitz bez
słowa sprzeciwu podszedł do jednej ze ścian i zaczął przeglądać kolorowe
opakowania. Przyprawy, których w życiu nie używał, o nazwach, których nigdy nie
słyszał. Może gdyby były po niemiecku…
Pomału
zaczynał panikować. Nie podobało mu się to. Będzie musiał ostro wziąć się za
swoją znajomość angielskiego. Utrata pracy nie wchodziła w grę.
- Nie jesteś
stąd, prawda? – spytał jakby od niechcenia Martin.
Był w jego
wieku, może trochę starszy. Jego długie kręcone włosy były związane najtańszą
wysłużoną gumką. Kosmyki były poniszczone, sianowate w kolorze jasnego brązu.
- Zgadza się –
odparł Kaulitz, odrywając wzrok od sięgającego aż do sufitu regału. – Aż tak
widać?
- W sumie to
tak. Nikt kogo znam nie chodzi tak ubrany.
- Co jest nie
tak? – zagadnął, podnosząc z zaciekawieniem jedną brew do góry.
- Szalik i
pluszak – blondyn przyjrzał się obu rzeczom. – Nie żeby mnie to obchodziło, tak
tylko mówię.
- Coś jeszcze?
- Akcent.
- Aż tak?
- Niestety.
- F*ck.
- Nie
gorączkuj się tak.
- Przepraszam,
ja po prostu…Nieważne.
„Po prostu
liczyłem na to, że po tylu miesiącach nie będzie już tak źle…”
*
Dzień minął
dość szybko. Bill starał się wynieść z niego jak najwięcej, choć mimo wszystko
zdawał sobie sprawę, iż minie dość sporo czasu zanim zdoła się tutaj na dobre
zadomowić.
Wieczór
spędził na dostosowywaniu siebie i otoczenia do nowej sytuacji. Najpierw
rozgościł się w kuchni. Załadował lodówkę oraz szafki kupionymi w sklepie
artykułami. Razem z nowym znajomym podzielili przestrzeń między siebie. W
teorii wszystko wydawało się działać, jednak stanowisko Marcusa pt. „Mnie jest
wszystko jedno.” było co najmniej mało wiarygodne. Albo mówił to na odczepnego,
albo rzeczywiście było mu zupełnie obojętne, kto z nim mieszka i ile
przestrzeni zajmuje.
Ostatnim
pomieszczeniem wymagającym zmian była sypialnia. Blondyn ładował swoje ubrania
do szafy, podczas gdy jego współlokator wystukiwał coś na laptopie.
- Tylko tyle
masz tych rzeczy?
- Zgadza się.
Myślisz, że uda mi się coś kupić tu w okolicy?
- Pewnie tak,
ale nie licz na wiele. Oprócz tego lumpeksu koło nas w okolicy jest tylko jeden
sklep, a ceny ma jak z kosmosu.
„Mało
pocieszające.”
Zrzucił prawie
pustą torbę podróżną na podłogę i położył się na łóżku. W dłoniach dzierżył
prezent, który dostał od Stevena. Teraz mógł spokojnie otworzyć pudełko.
W środku
znajdował się czerwony odtwarzacz mp3. Proste urządzenie jakiejś mało znanej firmy.
Dołączony był do niego liścik. Chłopak rozprostował papier.
„Pomyślałem,
że ci się przyda. Jest tam kilka piosenek, mam nadzieję, iż przypadną ci do
gustu.”
Ledwie zdążył
odłożyć kartkę, gdy rozbrzmiał dzwonek jego telefonu.
- Hej, Bill.
Jak tam pierwszy dzień?
- Hej, dzisiaj
było tylko wprowadzenie. Pierwszy dzień będzie jutro.
- Rozumiem.
Dzwonił do mnie wcześniej William. Mówił, że wszystko jest w porządku, ale
chciałem poznać twoją wersję.
- Dzięki.
Wszystko ok. A jak u was?
- Szczerze?
Trochę pusto, ale dajemy sobie radę.
- Musicie to
jakoś przeżyć.
- Zgada się.
Otwierałeś pudełko?
- Tak, właśnie
je trzymam. Wielkie dzięki za odtwarzacz!
- Nie ma o
czym mówić. Słuchałeś piosenek?
- Nie, jeszcze
nie.
- Szkoda.
Byłem ciekaw, jak ci się podobają. Potrzebujesz czegoś? Może coś ci przywieźć?
- Nie,
dziękuję. Myślę, że wszystko mam.
- Jak coś to
dzwoń. No, nie zawracam ci już głowy. Trzymaj się i dobranoc.
- Dobranoc –
odpowiedział, rozłączając się.
Położył
telefon na swojej torbie, by móc zająć się swoją nową zabawką. W mig
rozpracował urządzenie. Przeglądał listę piosenek na niewielkim prostokątnym
wyświetlaczu. Było ich pięć: We
Will Rock You Queen, Hand of Fate
the Rolling Stones, All You Need is Love
the Beatles, Beat it Michaela
Jacksona…
… i Durch den Monsun.
Uśmiechnął się
pod nosem. Nigdy nie przepadał za słuchaniem swoich piosenek, nasłuchiwał się
ich wystarczająco dużo podczas koncertów i wszelakich występów, jednak teraz
było inaczej. Dopadło go wzruszenie. To był niezwykły prezent. Zaskoczył go.
Nie liczył na to, że Steven będzie pamiętał nazwę jego zespołu, a tym bardziej,
że zada sobie trud i wyszuka pierwszy ich przebój. Piosenkę, która nadała
rozpędu ich karierze. Miał ochotę natychmiast ją usłyszeć, wrócić wspomnienia,
przypomnieć sobie jej słowa i melodię, lecz jego plan przekreśliła słaba
bateria. Podłączył urządzenie do wolnego gniazdka. Nie mógł się doczekać, aż po
tylu miesiącach znów usłyszy swój język ojczysty, nawet jeśli będą to słowa
wyśpiewane przez niego samego, młodszego o kilka lat. Wzdrygnął się na samą
myśl o swoim dawnym głosie i późniejszych problemach płynących z tzw. mutacji.
Ileż on się nacierpiał próbując doprowadzić swój głos do ładu przed każdym
kolejnym występem… Ale już po wszystkim. To stare dzieje.
Cichy brzdęk
szkła. Z zaciekawieniem podniósł wzrok, a przed jego twarzą pojawiła się
szklana butelka.
- Uznałem, że
skoro już jesteśmy skazani na wspólne mieszkanie i pracę ze sobą, wartałoby
przełamać pierwsze lody i trochę się zaznajomić – rzekł szczupły chłopak,
podając Billowi piwo. Blondyn uśmiechnął się przyjaźnie. Zapowiada się całkiem
nieźle.
Drache
opowiadanie przepiękne ♥ popłakałam się na momencie z "Durch Den Monsun" ;')
OdpowiedzUsuńCzytając to opowiadanie zdaję sobie sprawę, jak ogromne szczęście ma Bill mając u boku brata bliźniaka, zespół i rodzinę ;')