5.05.2012

4. Zerwane więzi

Szedł spokojnie przed siebie, uważnie stąpając po mokrej leśnej glebie. Było ślisko, a wokół pełno wystających z ziemi korzeni drzew. Ciągle się o nie potykał, lecz udawało mu się utrzymać w pionie. Zdeterminowany przedzierał się przez kolejne zarośla. Już blisko. Już prawie…

Dawno nie czuł się tak szczęśliwy. Nareszcie, po tak długim czasie ujrzał znajomą sylwetkę. Workowate ciuchy, włosy splecione w dredy i twarz tak bardzo podobna do jego własnej. Postać stała na niewielkiej oświetlanej promieniami słońca polanie. Nie dostrzegła go, patrzyła w zupełnie inną stronę.

- Tom! – zawołał, jednak reakcji zabrakło. – Tooom!

Chłopak nie odpowiadał. Może nie słyszał. Może nie chciał słyszeć. Mógł być zły na niego za kłótnię w autokarze. I te wszystkie poprzednie.

- Tom! Nie słyszysz mnie? – spróbował znowu.

Nie zatrzymywał się. Uparcie szedł w kierunku ukochanego brata. Miał mu tyle dopowiedzenia. Przecież tak wiele wydarzyło się przez ostatnie kilka dni…

- Tom, przepraszam! – zabrzmiał głos bruneta. – Odwróć się, proszę…

Nagle stanął i nie był w stanie ruszyć dalej. Poczuł ból. Przeraźliwy piekący ból. Z przerażeniem spojrzał na swoje ręce, w których zatopiły się potężne zwierzęce szczęki. Wilki zaciągały go z powrotem do lasu.

- Nie… Nie! Tom, błagam, pomóż mi! – żadnej odpowiedzi. Brat nawet na niego nie spojrzał.

Zaczął się szarpać, ale był w potrzasku. Zwierzęta były nieugięte i nie reagowały na nic. Były nie do ruszenia, niczym maszyny ustawione na konkretną funkcję.

- TOM! – wykrzyczał ostatkiem sił. Było za późno. Obraz bliźniaka przysłoniło mu mieniące się srebrzyste futro i para brązowych oczu. Kolejna wypełniona ostrymi kłami paszcza rozwarła się, by za chwilę zatopić się w miękkim gardle swojej ofiary.

 *

Ocknął się zlany potem. Odruchowo zasłonił dłońmi szyję, mimo że nic mu nie groziło. Jeszcze chwilę zajęło mu dojście do siebie i uświadomienie sobie, że to co przeżył, było jedynie realistycznym koszmarem, nie jawą. Gdy jego oddech trochę zwolnił, dla pewności rozejrzał się jeszcze dookoła. Leżał w łóżku, w pokoju gościnnym. Było zupełnie ciemno, więc zapalił niewielką zakurzoną lampkę nocną stojącą obok na podłodze.

Nagle skrzypnęły drzwi.

- Wszystko w porządku? – spytał niski męski głos.
- Tak – mruknął nastolatek przecierając rękami twarz. Jego serce wciąż jeszcze biło jak oszalałe. – Miałem zły sen.
- Krzyczałeś jakby coś ci się działo – rzekł Steven. – No nic. Dobranoc – dodał, po czym ziewnął i zamknął drzwi.
- Dobranoc… - szepnął Bill. Zmęczony i zupełnie zrezygnowany zgasił światło, by odwrócić się w stronę ściany i spróbować ponownie zasnąć.

 *

Obudziło go mocne potrząśnięcie. Spróbował je zignorować. „Pewnie to kolejny durny sen” – pomyślał. Jednak jeden mocniejszy ruch wyprowadził go z błędu i sprowadził na ziemię. Dosłownie.

- Rusz się! Musimy zaraz iść – oznajmił stojący nad zdezorientowanym chłopakiem „drwal”.
- Ała… - jęknął Bill próbując wyplątać się z kołdry. – Nie można było delikatniej? – warknął.
- Mogłeś wstać wcześniej – zabrzmiała odpowiedź. Chwilę później mężczyzna zniknął za drzwiami. – Za 10 minut widzę cię na dole.

Gdy Steven wyszedł, nastolatek zdołał wygramolić się wreszcie z kupy materiału, by za moment rzucić się z powrotem na łóżko mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem.

 *

Podczas podróży do miasta Bill cały czas wiercił się, aby znaleźć dla siebie dogodną pozycję na ucięcie sobie chociażby pięciominutowej drzemki. Auto Stevena było niestety na to za małe, a droga, którą się poruszało, nie szczędziła im wybojów i przeróżnych niespodzianek w postaci kamieni, kawałków gałęzi czy przebiegających zwierząt.

Większość podróży zleciała im w milczeniu, ponieważ żaden z nich nie był tego dnia zbyt rozmowny. Steven z racji swojego charakteru, Bill z niewyspania i uciążliwej dla niego bariery językowej. Wreszcie pierwszy z nich postanowił przerwać męczącą już ciszę.

- Jak ci się z nami mieszka?
- Dobrze – odpowiedział zgodnie z prawdą.
- Tylko tyle?
- Czuję się trochę samotny. Do tej pory rzadko zostawałem sam, bez brata. Byliśmy nierozłączni. Teraz pomału dochodzi do mnie, że nie mam nikogo. Ani jego, ani rodziny, ani przyjaciół, współpracowników… To boli.
- Rozumiem, że jest ci ciężko. Prosiłem policjanta, żeby skontaktował się ze mną w razie, gdyby ktoś się o ciebie pytał.
- Ale nikt się nie odezwał.
- Nie.

Zamilkli. Niewielkie kamyki odbijały się o metalowe felgi.

- Zatrzymaj się tutaj.
- Po co? Jeszcze 10 kilometrów.
- Zatrzymaj się.

Zaskoczony tym żądaniem mężczyzna spojrzał na swojego towarzysza. Ten patrzył przed siebie, lecz był jakby nieobecny duchem. Jego wzrok był pusty. „Drwal” miał złe przeczucia co tego stanu, jednak w końcu zjechał na pobocze.

Chłopak wysiadł z samochodu. Zrobił kilkanaście kroków wprzód. Ściółka leśna chrzęściła przy każdym jego kolejnym stąpnięciu. Zatrzymał się przy najbliższym z rosnących w okolicy drzew.

To, co wydarzyło się później na długo zapadło w pamięci brodatemu mężczyźnie. Jeszcze nigdy nie widział nikogo w takim stanie. Nie był świadkiem tak dzikiej furii. Nastolatek krzyczał uderzając pięściami w Bogu ducha winną roślinę. Wykorzystywał do tego pełnię swojej siły. Chciał wyrzucić z siebie całą swoją złość i smutek. Złość na wszystkie złe decyzje, na słowa i czyny, które doprowadziły go do tego miejsca. Które zniszczyły jego szalone, lecz wbrew pozorom dość jednostajne w swym przebiegu życie. Pozbawiły pracy. Zabrały rodzinę, najważniejsze osoby. Na pierwsze skutki tego wybuchu nie trzeba było długo czekać. Kilka chwil wystarczyło, by ręce Billa zaczęły pokrywać się drobinkami czerwonej substancji. Kora miała przecież przewagę nad ludzką skórą.

Steven powoli wysiadł z samochodu. Podszedł bliżej widząc jak rozrywana smutkiem młodzieńcza dusza ugina się pod fizycznym bólem, jakiego doznaje ciało. Chłopak osunął się na ziemię. Burza czarnych włosów przysłoniła mu spowitą cierpieniem twarz.

Mężczyzna odczekał jeszcze trochę, a następnie przykucnął przy opadłym z sił nastolatku, który oddychał tak ciężko, że wraz z każdym kolejnym oddechem poruszał się każdy element jego drobnego ciała.

- Mam nadzieję, że czujesz się lepiej – powiedziało dgarniając palcami czarne kosmyki. Para załzawionych i zaczerwienionych oczu popatrzyła na niego z niepokojem. Po bladych policzkach raz po raz sunęły pojedyncze krople. - Nie będę cię oceniał. Nie jestem od tego. Chciałbym po prostu już jechać, jeśli nie masz nic przeciwko.

Czarnowłosy nie protestował. Wstał i dokładnie otrzepał swoje spodnie. Wraz ze swoim tymczasowym opiekunem wsiadł do czekającego na nich samochodu.

- Potrzebowałem tego – wyszeptał.
- Wiem.

Chwilę później kontynuowali już swoją podróż. 

*

 
Trafili do niewielkiego miasteczka położonego na skraju lasu. Nie znajdowało się tutaj wiele ciekawych miejsc. Poczta, supermarket, przychodnia, komisariat policji, jakiś budynek lokalnej administracji, kilka lokali usługowych i jakieś domki. W porównaniu z wielkimi metropoliami, które Bill zwiedzał w trakcie swojego życia, to miejsce wypadało dość biednie, choć nadal o wiele lepiej niż jego rodzinne Loitsche.

Z powodu furii wokalisty, pierwszym odwiedzonym przez Billa i Stevena miejscem była oczywiście apteka. Na szczęście woda utleniona i kilka plastrów załatwiło sprawę pocharatanych rąk. Następnym celem na ich drodze był fryzjer.

Lokalny zakład fryzjerski nie był może zbyt ekskluzywnym miejscem, ale najwyraźniej prosperował całkiem dobrze. Salon był duży, na brak klientów również nie narzekał. W oczekiwaniu na swoją kolej przyjezdni usiedli na zielonych metalowych krzesłach.

Nastolatek przeczesał palcami czarne kosmyki. Nie do końca był pewien swojej decyzji. Pomysł zrodził się w jego głowie dość nagle, nie przemyślał go dobrze. Od czasu gdy kariera zespołu nabrała tempa nie mógł sobie pozwolić na żadne nieprzemyślane ruchy. Wszystko musiało być dokładnie zaplanowane. Nie lubił tego, wolał zrobić coś pod wpływem chwili. Tak jak wtedy, gdy ku zaskoczeniu wszystkich postanowił przerobić swoją, tak charakterystyczną w owym czasie, mangową fryzurę. Chyba nigdy nie dostał od swojego menadżera tak długiej i nieprzyjemnej reprymendy. Po raz ostatni zdecydował się na zrobienie czegokolwiek impulsywnego.

- Zaraz twoja kolej – powiedział Steven, widząc jak chłopak przegląda się w wiszącym naprzeciw niego lustrze.
- Nie jestem pewien czy chcę to robić – odparł niepewnie czarnowłosy.
- Daj spokój, przynajmniej nie będziesz wyglądał jak baba. Poza tym to tylko włosy, odrosną.

Ale dla Billa to było coś więcej niż tylko włosy. To część jego image’u, narzędzie pracy, a teraz przede wszystkim ostatnia rzecz, która wiązała się z jego przeszłością.

- Jak już się zdecydujesz to jak je zetniesz? – zapytał „drwal”.
- Na krótko. Żeby pozbyć się całej tej farby.

Steven odrobinę zaskoczył się tym pomysłem. Myślał, że jego podopieczny będzie chciał zostawić sobie chociaż trochę swoich czarnych piór. Tymczasem planował on zgolić wszystko niemalże na zero. Zrozumiał, czemu chłopak mógł się wahać.
- To duża zmiana, ale będzie jak zechcesz.

Ich rozmowę przerwało nadejście średniego wzrostu jegomościa. Mężczyzna mógł mieć jakieś czterdzieści lat. Jego długie blond włosy ściśnięte były cienką ledwie widoczną gumką.
- Cześć Steven. Co słychać? – zagadnął.
- Witaj. Wszystko w porządku. Przyprowadziłem ci klienta.
- Witam – blondyn przywitał się z Billem. – Jak strzyżemy?
- Na krótko. Zostaw tylko naturalny kolor – Steven wyręczył nastolatka.
- Golenie też?
- Poproszę – odpowiedział Bill, przejeżdżając palcami po brodzie. Po tych kilkunastu dniach zarósł już zupełnie.
- W takim razie zapraszam.

Czarnowłosy ostatni raz spojrzał w lustro, by pożegnać się z tak bardzo mu bliską częścią siebie. Później już tylko czuł, jak wraz z kolejnymi kosmykami odpadają na ziemię wspomnienia i więzi z jego poprzednim życiem.

 *

Krocząc ulicą, po raz kolejny przejechał dłońmi wzdłuż swojej głowy. Króciutkie igiełki zabawnie kuły go w palce. Co jakiś czas przystawał, by przyjrzeć się swojemu odbiciu pojawiającemu się w witrynach sklepowych. Nie wyglądał najgorzej, choć wiedział, że sporo wody upłynie, zanim przyzwyczai się do nowej fryzury. Musiał jednak przyznać, że tak krótkie włosy były niezwykle wygodne i praktyczne. Niestety nie zapewniały ciepła, przez co nastolatek musiał co chwilę zakładać i zdejmować kaptur swojej szarej bluzy, podarunku od rodziny Brownów. Ciągle było mu zimno w głowę.

- Chyba musimy znaleźć ci coś na głowę i szyję – zauważył Steven.
- To znaczy?
- Na głowę, bo przecież widzę, że ci zimno. Na szyję, żeby przysłonić tę ranę. Chyba, że taki stan ci odpowiada.

Chłopak zamyślił się na moment. Odkąd pamiętał ludzie zwracali na niego uwagę i traktowali jak odmieńca, więc to, że interesowaliby się nim również teraz przyjął jako rzecz normalną. Z drugiej zaś strony nie miał ochoty wzbudzać tutaj żadnej sensacji. Co więcej, wizja ciągłego odpowiadania na pytania w stylu: „Co ci się stało?”, nie bardzo przypadła mu do gustu.

- Może to i dobry pomysł – powiedział w końcu, gdy po raz kolejny przyjrzał się swojej szyi w witrynie mijanego spożywczaka.
- W takim razie poszukamy czegoś, gdy pójdziemy kupić ci jakieś ciuchy – zdecydował „drwal”. – O, jesteśmy na miejscu.

Bez chwili zwłoki weszli do ogromnego lumpeksu, w którym mieli nadzieję znaleźć kilka nowych ubrań. Czuli, że to może być trudne zadanie, dlatego od razu zwrócili się o pomoc do pracujących tam ekspedientek. We czwórkę łatwiej było im przejrzeć cały asortyment w poszukiwaniu ubrań o właściwym rozmiarze. Nie było to łatwe zadanie. Nawet jeśli coś było wystarczająco długie, okazywało się być zbyt szerokie. I tak Bill został zmuszony odsunąć na chwilę na bok swój gust i zabrać wszystko, co było na niego dobre. Na szczęście znalazło się kilka takich „perełek”, w tym para jeansów, znoszona skórzana kurtka i kilka koszulek. Nie było to dużo, ale zawsze coś na początek. Do tego jeszcze czapka i długi szalik. Dodatkowo udało im się dostać przy kasie nieużywaną bieliznę oraz skarpetki. Z wielką kolorową reklamówką mogli już ruszyć dalej.

 *

- Pospiesz się – poganiał go mężczyzna, widząc jak Bill zwalnia ciągnąc za sobą wypchaną ciuchami torbę. Nastolatek tylko westchnął wściekle. Było wiadome, że powinien sam nieść swoje rzeczy, tym bardziej, iż nie dołożył się do nich ani grosza. Jednak jednocześnie musiał wystawić na próbę swoją ledwie istniejącą kondycję. Do końca dnia jeszcze daleko, a torba nie stawała się coraz lżejsza.

Nagle dostrzegł coś, co przykuło jego uwagę. Szybko wbiegł do stojącego obok kiosku i zaczął przeglądać gazety. Dzienniki, tygodniki, pisma młodzieżowe. Wertował wszystko w poszukiwaniu najmniejszej choćby wzmianki o sobie czy wydarzeniu, które miało miejsce kilkanaście dni temu. Bezskutecznie. Wiedział, że kariera Tokio Hotel miała dopiero się rozkręcić na tym kontynencie, ale nie przypuszczał, że po swoim zniknięciu nie znajdzie kompletnie nic. Ani słowa o tym, że ktoś taki jak Bill Kaulitz w ogóle istniał… Każda zabrana przez niego gazeta lądowała z powrotem na półce. W końcu dobrnął do ostatniego pisma, jednak i tam nie było o nim żadnych informacji.

- Kupić ci tę gazetę? – zapytał Steven, podchodząc do kompletnie zrezygnowanego nastolatka.
- Nie, nie, tylko… Tylko przeglądałem – odparł chłopak, szybko odkładając magazyn na swoje miejsce. Odetchnął głęboko. – Idziemy?
- Jak uważasz – rzekł mężczyzna, wychodząc na zewnątrz. Bill poszedł jego śladem. – Spodziewałeś się znaleźć tam czegoś o sobie?
- Szczerze mówiąc tak.
- I nic?
- Nic – odpowiedział smutno. Po raz pierwszy w życiu milczenie prasy na jego temat dobiło go aż w takim stopniu.
- Cóż… - mężczyzna spojrzał na blondyna, lecz ten uciekał przed nim wzrokiem. Nie chciał się przyznać do porażki. – Może jeszcze pójdziemy coś zjeść przed zrobieniem ci zdjęć? Kupiłbym przy okazji coś dla dziewczyn.
- Nie mam nic przeciwko – skłamał chłopak. W tej chwili nie miał najmniejszej ochoty na żadne rozmowy, a wspólny posiłek niewątpliwie był ku temu okazją. Jednak wolał przecierpieć te kilkanaście minut niż podpaść swojemu gospodarzowi. 

*

Na posiłek zatrzymali się w miejscowym barze szybkiej obsługi. Za lekkimi, częściowo przeszklonymi drzwiami kryło się przyjazne drewniane wnętrze, z którym dobrze współgrały meble utrzymane w podobnych, jasnych odcieniach.

Podróżni zajęli stolik postawiony w kącie, lecz zarazem dość blisko lady, gdzie można było w razie czego domówić coś do jedzenia.

Bill ostatkiem sił zarzucił wypełnioną ciuchami torbę na miejsce obok i z impetem runął na siedzisko, kładąc ręce i głowę na stół. Lekko zażenowany mężczyzna położył część swoich rzeczy na krzesło naprzeciwko chłopaka.

- Pójdę coś zamówić. Popilnuj rzeczy - rzucił tylko, po czym udał się do kasy.
- OK - przytaknął cicho Bill, lecz jego towarzysz zdążył już oddalić się na znaczną odległość. Nastolatek leniwie podniósł wzrok i rozejrzał się wokół.

Sala mieściła jakieś piętnaście stolików, z czego tylko kilka było zajętych. Widocznie nie nadszedł jeszcze czas na porę obiadową. Siedziały przy nich osoby w różnym wieku, samotni oraz grupy. Nikt jakoś szczególnie nie wyróżniał się z tego małego tłumu poza awanturującym się przez telefon mężczyzną w średnim wieku. Pewnie był na urlopie i załatwiał jakieś niecierpiące zwłoki sprawy biznesowe. Coś musiało iść nie po jego myśli. Towarzysząca mu kobieta wydawała się być zawstydzona jego zachowaniem. Co chwilę próbowała uspokoić znajomego, jednocześnie ukradkiem zerkając, czy ktokolwiek poza nią zwraca uwagę na jego głośne zachowanie. Istotnie tak było, lecz w ludzkich spojrzeniach nie było nic poza zwykłą ciekawością, która bardzo szybko traciła na sile i wszyscy zainteresowani po krótkiej ocenie sytuacji wracali do swojego posiłku.

Nagle uwagę blondyna przykuł gromki śmiech. Zaciekawiony chłopak przyjrzał się jego źródłu. Kilka stolików dalej grupa nastolatków żywo rozmawiała na jakiś temat. Chyba komentowali jakąś wspólną imprezę. Głośno wymieniali się odczuciami i wspomnieniami tamtej nocy. Dziewczyny wesoło chichotały, gdy chłopcy licytowali się, który z nich wypił więcej alkoholu, a który robił bardziej zwariowane rzeczy pod jego wpływem.

Jeszcze jakiś czas obserwował rozbawioną grupę. Wszyscy wyglądali na osoby w jego wieku, może trochę młodsze. Westchnął. Jedną z rzeczy, z których musiał zrezygnować, gdy stał się sławny, było towarzystwo rówieśników. Im bardziej rosła popularność Tokio Hotel, tym bardziej zawężało się grono znajomych dziewiętnastolatka. Ostatecznie jedynymi młodszymi osobami, z którymi się widywał, stało się kilku znajomych z jego dzieciństwa oraz zespół. Powoli zapominał, czym są spontaniczne wypady na miasto czy na szaloną całonocną imprezę. Nie mówiąc o tym, że coraz bardziej brakowało mu w swoim kręgu znajomych kogoś nowego, kogoś z zewnątrz. Bo ileż można przebywać w grupie ciągle tych samych osób?

W pewnym momencie jego myśli zeszły na zupełnie inny tor. Przypomniał sobie szkolne czasy i wspólne wypady z paczką znajomych. Nieliczne z kontaktów z tamtych lat zdołały przetrwać próbę czasu. Zastanawiał się, co jego dawni przyjaciele wiedzą o jego zniknięciu. Czy myślą o nim? Martwią się? Wspominają? I Tom…

- Wróciłem - oznajmił Steven, stając naprzeciwko Billa i tym samym zasłaniając mu cały widok. - Smacznego - dodał, podając chłopakowi talerz z obiadem i szklankę coli.

Blondyn spojrzał na swój posiłek. Gniecione ziemniaki i rozgotowane warzywa nie wyglądały zbyt imponująco. Szczególnie przy obiedzie "drwala", który składał się z dużego kawałka mięsa polanego jakimiś sosami. Do tego oczywiście ziemniaki, lecz nawet one same wyglądały jakoś apetyczniej od posiłku przeznaczonego dla Kaulitza.

- Smacznego - odpowiedział bez przekonania i sięgnął widelcem po pierwszą porcję warzyw. Tak jak się spodziewał, były zupełnie bez smaku. Wyciągnął rękę po sól.
- Uważaj na gardło - upomniał go mężczyzna. Widząc, że blondyn co jakiś czas zerka mu przez ramię, odwrócił się i rozejrzał po sali. - Idź zagadaj do nich, jeśli chcesz.
- Do kogo?
- Przecież wiesz, o kim mówię - rzekł spokojnie Brown. - Możesz iść do nich, ja poczekam.
- Nawet ich nie znam!
- To poznaj.
- Nie mam o czym z nimi gadać - nastolatek próbował wybrnąć z sytuacji.
- Skąd możesz o tym wiedzieć? Nawet nie zacząłeś z nimi gadać.
- Powiedzmy, że jestem z innego świata niż oni. Różnię się od nich.
- A to ciekawe. Jesteś kosmitą?
- Powiedzmy - chłopak miał już serdecznie dosyć całej tej gadaniny. Pytania "drwala" oraz ten szyderczy ton głosu doprowadzały go do szału. Najchętniej wyszedłby teraz z baru zatrzaskując za sobą drzwi. Zdawał sobie jednak sprawę, że to niemożliwe. Czy tego chciał, czy nie, był zdany na łaskę tego nieprzyjemnego, uciążliwego faceta. W końcu gdzie by się podział, gdyby nie Brown oraz jego żona?

Kaulitz odetchnął i spróbował się uspokoić. Może uda się jeszcze z tego wybrnąć.

- Musiałem dorosnąć wcześniej niż inni, zacząć zadawać się niemal wyłącznie z dorosłymi i porzucić swoje nastoletnie życie. Nie umiałbym już z nimi normalnie rozmawiać.
- Tak sądzisz?
- Tak sądzę - zakończył Bill, zadowolony, że może będzie miał szansę w spokoju zjeść jakiś posiłek. Choćby był tak okropny jak leżące przed nim rozgotowane warzywa.
- A co zmusiło cię do porzucenia nastoletniego życia? - jego towarzysz nie dawał za wygraną. Chłopak westchnął i utkwił wzrok w swoim talerzu.
- Byłem wokalistą bardzo popularnego zespołu. Sława uderzyła we mnie znienacka i z ogromną siłą. Nie miałem czasu ani możliwości robić tego, co robią nastolatki w moim wieku. Musiałem od razu przeskoczyć w dorosłość.
- Myślałem, że gwiazdy mają fajne życie.
- Są plusy i minusy.
- Wydaje mi się, że przesadzasz. Zamknęli cię gdzieś czy porwali, że nie mogłeś zrobić sobie przerwy i wyjść gdzieś chociaż na godzinę? Poza tym nie miałeś rówieśników w tym zespole?
- Miałem, ale oni, szczególnie przez pierwsze lata, doświadczali tego, co ja. Nie mogliśmy nigdzie wyjść bez towarzystwa fanek lub paparazzi. Czasem jednych i drugich. To było cholernie męczące - nastolatek nabrał na widelec odrobinę ziemniaków. - Nasze życie stało się pracą, a w pracy rzadko jest czas na rozrywkę.
- Dziwne jest to co mówisz - skomentował Steven, upijając łyk gorącej czarnej herbaty. - Czyli siedzę tutaj ze sławą? To dlatego przeglądałeś dzisiaj te gazety? Szukałeś w nich jakiejś wzmianki o sobie? Że fani się martwią czy coś?
- Zgadza się.
- Wszystko się teraz zgadza. Zastanawiałem się, po co oprócz normalnych gazet przeglądasz też te dla dzieciaków.
- Teraz już wiesz - chłopak zjadł ostatnie warzywa z talerza. - Pójdę na chwilę do toalety.
- Po prawej stronie.

Blondyn szybko wstał i ruszył w kierunku upragnionego miejsca. Starał się przemknąć do swojego celu w miarę niepostrzeżenie, lecz mimo to czuł na sobie jakieś spojrzenia innych ludzi. Miejscowi pewnie od razu rozpoznali go jako obcego. Znał to uczucie jeszcze z czasów swojego dzieciństwa.

*

Toaleta wbrew jego obawom okazała się bardzo czysta. Lustra, pisuary, umywalki - wszystko lśniło. Także szklane antyramy wiszących na ścianach zdjęć i wycinków starych gazet były pozbawione choćby najmniejszej warstwy kurzu.

Zerknął w owalne wiszące na ścianie lustro. Poczuł się zagubiony stając twarzą w twarz ze swoim odbiciem, tak różnym od tego, które jeszcze nie tak dawno widywał praktycznie codziennie. Czarne kosmyki ustąpiły miejsca igiełkom w kolorze ciemnego blondu. Makijaż nie zdobił już jego twarzy. Nie przysłaniał cieni pod oczami, krostek, kilku pieprzyków i nielicznych włosków, które zdołały umknąć uwadze fryzjera. Brwi były w kompletnym nieładzie. Chłopak zjechał wzrokiem nieco niżej i odwinął przysłaniający szyję wyjątkowo długi ciemnofioletowy szalik. Jego oczom ukazał się mały szpecący kawałek zrośniętej skóry. Symbol końca starego życia i niepewnego przejścia do nowego. Bez fleszy i obiektywów. Wciąż nie był pewien, czy dobrze zrobił decydując się rozpocząć coś nowego, ale czy miał jakieś inne wyjście?

*

- Idziemy? - zagadnął mężczyzna, gdy jego młodszy towarzysz zbliżył się do stolika. Ten kiwnął głową i zabrał swoje rzeczy. - Co tak długo ci się zeszło?
- Kolejka była.
- Jasne.

Szli przez chwilę w milczeniu. Dźwięki ich kroków zagłuszał warkot przejeżdżających ulicą samochodów. Blondyn zatrzymał się przed wejściem do sklepu muzycznego.

- Co znowu znalazłeś? - spytał znużonym głosem Steven.
- Chciałem zobaczyć czy nie mają jakichś płyt…
– Bill, chciałbym cię o coś zapytać - przerwał mu brodacz.
- Słucham? – odpowiedział, odwracając się w jego kierunku.
- Czy ty naprawdę wierzysz w to co mówisz?

Chłopak zmieszał się. Nie zrozumiał pytania.

- To całe gadanie o sławie i zespole… Wierzysz w to, że tak było naprawdę?
- Jak to, czy wierzę? – zapytał mocno podirytowany. – Że niby kłamię?
- Może po wypadku po prostu wydaje ci się, że twoje wspomnienia są prawdziwe. Przecież nie ma dowodu, że jest inaczej.

Bill patrzył na niego w niemym szoku. Analizował to, co usłyszał. Przecież to niemożliwe. Prawda, miał luki w pamięci, ale nie mógł wymyślić sobie całych lat wspomnień! Jakim cudem? Potrząsnął głową, gdy złapał się na tym, że zaczął rozważać prawdopodobieństwo takiego toku wydarzeń. Przymknął oczy i zwolnił oddech.

- Czy jest tutaj gdzieś kafejka internetowa?
- Jest, kilka ulic dalej.
- Zaprowadź mnie tam. Udowodnię ci, że mówię prawdę!

*

 
- Posłuchaj - powiedział, kładąc dłoń na ramieniu młodzieńca. - Po prostu wydaje mi się to mało prawdopodobne - blondyn mocno zacisnął powieki. Denerwował się coraz bardziej. - Skoro byłeś taki sławny, czemu nikt cię nie szuka?
- Ja… Ja… - jęknął chłopak. - Ja nie…

Przelała się czara goryczy. Nastolatek zacisnął zęby i wściekle zrzucił dłoń towarzysza ze swego ramienia. Jego oczy zapłonęły.

- Nie odpowiadam za nich! - wrzasnął. Kilka osób spojrzało na nich ze zdziwieniem. - Nie odpowiadam za to co zrobili, a czego nie! Mogę jedynie odpowiadać za siebie! I to właśnie chcę zrobić - udowodnić ci, że to co mówię jest prawdą!
- Dobrze, spokojnie - uspokajał go Steven. - Zaprowadzę cię do kafejki i wtedy zobaczymy. Nie nastawiaj się tylko za bardzo.

Blondyn nie odpowiedział. Wierzył w swoją rację i tego się trzymał.

*

- Dzień dobry! - krzyknął na wejściu, niemalże wbiegając do niewielkiej lokalnej kafejki internetowej. W czasach gdy prawie każdy miał laptopa czy telefon umożliwiający łączenie się z internetem, miejsca takie jak to należały już do rzadkości. Znikały z powodu zbyt małej liczby klientów.

Tutejsza kafejka również nie narzekała na popularność. W małym, słabo oświetlonym pomieszczeniu znajdowały się łącznie trzy komputery, z czego jeden należał do kasjera. Pozostałe dwie maszyny stały wolne naprzeciwko siebie, ustawione na dwóch czarnych biurkach. Oświetlało je słabe światło zwisającej z sufitu żarówki.

- Dzień dobry - usłyszeli w zamian. Zarośnięty mężczyzna około trzydziestki wychylił się zza lady. Sądząc po jego minie, wejście Billa i Stevena przerwało mu poranną drzemkę. Może również i tą popołudniową.
- Poprosimy o jeden komputer na pół godziny.
- Proszę bardzo - odparł mężczyzna, ziewając. - Stanowisko pierwsze.

Podczas gdy Steven płacił za usługę, Bill zajął miejsce przy komputerze. Zastanawiał się, czego powinien poszukać, by udowodnić "drwalowi" swoją rację. Co mu powinien pokazać? Czym mógłby go do siebie przekonać? Wywiadem? Zdjęciami? Jakimś filmikiem? Zdenerwowanie nie pozwalało mu zebrać myśli.

- Wiesz już, co chcesz mi pokazać? - jak na złość odezwał się Steven. Przysunął sobie krzesło z drugiego stanowiska i usiadł obok wpatrzonego w ekran nastolatka.
- Może na początek jakieś zdjęcia - rzekł z namysłem i wystukał na klawiaturze kilka słów. Wyszukiwarka w mig wyrzuciła kilkadziesiąt mniej lub bardziej aktualnych zdjęć członków zespołu Tokio Hotel.
- O rany! - odezwał się nagle "drwal". - Co to za typ? On nie ma lustra w domu?
- To właśnie ja… - wycedził przez zęby Bill.
- Hm - mężczyzna zastanowił się chwilę. Co i raz spoglądał to na swojego towarzysza, to na postać na zdjęciach, szukając różnic i podobieństw. Niestety, mocny makijaż sceniczny nie ułatwiał mu tego zadania.
- Sam nie wiem - powiedział w końcu. - Jest duże podobieństwo, zgadzają się niektóre szczegóły.
- Pieprzyki, oczy, kształt twarzy, piercing, tatuaże…
- Dzięki za podpowiedź. Na niektórych zdjęciach nie widać piegów.
- Zbyt gruba warstwa makijażu.
- Jesteś kobietą żeby się malować?
- Jestem facetem! - syknął nastolatek. Jego twarz przybierała coraz mocniejszy buraczany odcień. - Przyznaję się, lubię się malować, ale ten podkład to wina styl…
- Jesteś gejem?
- Nie do jasnej cholery!
- Dobra, uspokój się. Phi, nie wiedziałem, że to dla ciebie aż tak drażliwy temat. To dziwne, wiesz? Może powinieneś z kimś o tym porozmawiać?
- Nie powinienem, jest dobrze tak jak jest - jęknął blondyn, przecierając twarz dłońmi. Nie wpadł na to, że będzie musiał tłumaczyć się Stevenowi ze swojego dawnego wyglądu. Spędzając większość czasu w otoczeniu znajomych twarzy, zapominał o tym, jak kontrowersyjny był jego androgeniczny image. Zapominał też o docinkach, wyśmiewaniu, braku tolerancji dla wszelakiej odmienności. Dopóki znów nie uderzały go one w twarz i nie sprowadzały na ziemię.
- Może zajmijmy się wreszcie tym, po co tu przyszliśmy - rzekł, próbując odpędzić od siebie nieprzyjemny temat.
- Hm, w takim razie spójrzmy tutaj - mruknął mężczyzna, wybierając jeden z podanych przez wyszukiwarkę linków. - "Cechy charakterystyczne Billa Kaulitza".
- Brzmi ciekawie… - skomentował ironicznie Bill.
- "Piercing: łuk brwiowy, język" - chłopak z satysfakcją zaprezentował towarzyszowi oba wymienione miejsca. Zgodnie z tekstem, widniały w nich kawałki połyskującego metalu. - "Oraz jeden w sutku"? - dodał zaskoczony brodacz.
- Nie, ten wyjąłem już jakiś czas temu - blondyn machnął ręką. Po chwili ciszy zauważył parę wpatrujących się w niego wyraźnie zaniepokojonych oczu. - Co? Był cholernie niewygodny.
- Zdajesz sobie sprawę, że przez te błyskotki mógłbyś już nie mieć kawałka twarzy czy języka? - dziewiętnastolatek tylko wzruszył ramionami. Brown zrezygnował z próby jego dalszej edukacji w tym temacie. - Idźmy dalej… "Znaki szczególne" - były… "Tatuaże: kark - logo zespołu" - młody chłopak odwrócił się do niego plecami i wskazał palcem czarny wzór. - "Lewa ręka" - blondyn wyciągnął kończynę i podwinął rękaw. - "Żebra" - w górę podniosły się kolejno bluza i koszulka. - Jeszcze "gwiazda na podbrzuszu".
- Możemy to pominąć? - spytał z nadzieją Bill. Zdecydowanie nie miał ochoty na przesadne obnażanie się. Szczególnie w takim miejscu. Już podciąganie koszulki było dla niego wystarczająco niezręczne.
- Możemy. I tak widziałem tę gwiazdę. Kiedy to robiłeś? Jak miałeś 7 lat? - chłopak ponownie poczerwieniał, lecz tym razem nie ze złości. Odwrócił wzrok. - No co? Ktoś musiał opatrzyć ci rany i założyć szwy.
- Czy teraz mi wierzysz?
- Niech ci będzie. Choć wiem, że tatuaże i piercing to rzeczy, które da się skopiować.
- A reszta?
- W erze operacji plastycznych… Nie przekonałeś mnie do końca, ale po części ci wierzę.
- Dzięki - odparł blondyn. Buraczany kolor zupełnie zniknął z jego twarzy. - Mogę jeszcze coś zobaczyć?
- W porządku, mamy jeszcze kilka minut - "drwal" umożliwił chłopakowi dojście do myszki i klawiatury. Chude palce w mgnieniu oka wstukały adres jednej ze znanych im stron internetowych - oficjalnej strony zespołu Tokio Hotel.

Kaulitz szybko pożałował, że nie poświęcił ani chwili na uprzednie przygotowanie się na to, co zobaczył. A nie było to nic miłego. Czarno-biała kolorystyka, jego zdjęcia i kilka doklejonych w programie graficznym zniczy. I ten wielki napis: "Bill Kaulitz: 1989-2009". Szybko przeniósł wzrok na dział "Aktualności". W gąszczu tych niewiarygodnych dla niego informacji szukał źródła całej afery. Sprawa wyglądała zbyt poważnie, żeby można było ją nazwać jedynie panoszącą się tu i ówdzie plotką. Stronę redagują przecież ludzie, którzy dostają wytyczne od menadżera i PRowca zespołu. Nie ma tam miejsca na plotki.

Po jakiejś minucie dokopał się wreszcie do obwieszenia sprzed kilku dni. Zawierało ono wzmiankę o jego "śmierci". Poczuł się dziwnie czytając o sobie w ten sposób.

Dziś mamy dla Was tragiczną wiadomość. Dnia 10.sierpnia, około godziny drugiej w nocy naszego czasu odszedł kochany przez nas najmłodszy członek zespołu Tokio Hotel, Bill Kaulitz. Poniósł śmierć w wyniku wypadku podczas trasy promocyjnej w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Miał 19 lat.

- To nieprawda… - szepnął cicho. Z przerażeniem czytał kolejne informacje na swój temat. Kondolencje, zawieszenie działalności zespołu, termin pogrzebu dla fanów, wypowiedzi członków zespołu… Z niedowierzaniem kliknął na filmik przedstawiający przemówienie Toma na swoim własnym pogrzebie. Zostało wrzucone na stronę zaledwie dwa dni temu.

Z osłupieniem patrzył na ubraną na czarno sylwetkę swojego brata, przemawiającą przed tłumem. Ten ton głosu, mimika twarzy i mowa ciała… Mimo iż nie był obecny na miejscu Bill doskonale wyczuł smutek targający duszą jego bliźniaka. To nie mistyfikacja, on naprawdę mówi wszystko z głębi serca.

Docierały do niego jedynie pojedyncze słowa. W jego głowie powstał istny tajfun myśli wywracający wszystko do góry nogami. "Jak to możliwe? Czemu uznali, że umarłem? Dlaczego mówią o wypadku, a nie mówią prawdy? Czemu nie było poszukiwań tylko od razu uznali, że umarłem? Czemu…Czemu…Czemu?!"

Jego oczy niebezpiecznie się zaszkliły. Jeszcze chwila i jego wątłym ciałem znów wstrząsnęłaby fala niszczycielskich emocji. Steven wyrwał chłopaka z transu.

- Chodźmy stąd - powiedział stanowczo, kładąc rękę na ramieniu blondyna. Ten nie zaprotestował. Spokojnie opuścili to od tej pory koszmarne miejsce.

*

Dwadzieścia minut później Bill nadal był w ciężkim szoku. Nieprzytomny szedł za swoim towarzyszem, nie zwracając uwagi na mijających ich ludzi, których zaczepiał niesioną na ramieniu wielką torbą. Coraz bardziej bolało go gardło. To cena, jaką musiał zapłacić za uniknięcie ataku histerii, która co i raz próbowała przedrzeć się przez blokadę postawioną przez zdrowy rozsądek. Płacz nic nie da, a może jedynie pogorszyć sprawę.

- Chcę żebyś wiedział, że uwierzyłem ci już całkowicie - zaczął powoli Brown. Bill spojrzał na niego spode łba. Jego oczy stawały się coraz czerwieńsze.
- Dziękuję - powiedział. Jego głos się łamał. Oddychał głośno.
- Już niedaleko do samochodu. Tam pomyślimy, co dalej.

*

Znajomy pojazd czekał na nich na parkingu przed supermarketem. Gdy tylko "drwal" wyłączył alarm, blondyn od razu wsiadł do środka wcześniej wrzucając swoje zakupy na tylne siedzenie. Odchylił głowę do tyłu i ukrył twarz w dłoniach. Nigdy nie miał tak wszystkiego dosyć jak w tej chwili.

- Weź jedną - zaproponował ciemnowłosy mężczyzna, podając chłopakowi paczkę chusteczek higienicznych. Były wokalista przyjął "podarek" i wysmarkał nos. Samotna łza przemknęła po jego zaróżowionym policzku. - Przytulić cię?

Bill spojrzał na niego podejrzliwie. Nie bardzo wiedział, czy to żart, czy po prostu propozycja.

- Jeśli mógłbym ci coś doradzić, radziłbym, żebyś wziął się w garść.
- Wiem o tym - zabrzmiała słabo słyszalna odpowiedź. - Wiem…

Spędzili w samochodzie dobre pół godziny. Dopiero po tym czasie blondyn powoli zsunął ręce ze swojej twarzy, by znów spojrzeć na miejsce, w którym obecnie się znajdował. Był przerażająco spokojny. Jego wzrok utknął w jakimś bliżej nieokreślonym punkcie.

- Co zamierzasz? - odezwał się właściciel pojazdu.
- Zarobię trochę pieniędzy na bilet i wrócę do kraju. Nie zostawię tego tak po prostu.
- Chciałbym ci jakoś pomóc, ale nie dam rady kupić ci tego biletu.
- I tak wiele już dla mnie zrobiłeś, dziękuję.

Obaj zamilkli. Patrzyli wprost przed siebie na szarawe ściany supermarketu. Jeden ze sprzedawców właśnie wywoził na zewnątrz wózki na zakupy.

- Fotograf jest po drugiej stronie ulicy.
- Przebiorę się tutaj. Chcę ładne zdjęcie do dokumentów.

Przeszedł na tył auta i wypakował z torby białą koszulę oraz eleganckie ciemne spodnie. Zrzucił z siebie bluzę i koszulkę wymieniając je na przygotowaną wcześniej część garderoby. To samo zrobił ze spodniami.

- Jest chłodno, zostaw sobie bluzę. Zdejmiesz ją do zdjęcia.

*

Obaj podróżni szli pewnym krokiem wzdłuż sklepowego parkingu. Robienie potrzebnych zdjęć poszło dość sprawnie, jeśli nie liczyć drobnych problemów z ustawieniem twarzy w odpowiedni sposób. W końcu zdjęcia do dokumentów muszą spełniać określone normy. Na szczęście z niewielką pomocą Stevena Billowi udało się wyjść z tego zadania obronną ręką. Z wywołanymi zdjęciami kroczyli w kierunku supermarketu, aby zakończyć swoją wyprawę do miasta niewielkimi zakupami spożywczymi.

Chłopak bez słowa przyglądał się postaci na kilkucentymetrowej fotografii. To niewiarygodne, jak bardzo zmienił się od dnia wypadku.

- Zrobimy zakupy, a potem pojedziemy jeszcze do mojego znajomego. Dam mu te zdjęcia. Poczekasz w samochodzie, to nie potrwa długo.

Nastolatek potaknął na tę informację, wciąż wpatrując się w czekoladowe tęczówki chłopaka, którego kilkanaście dni temu uśmiercono bez jego wiedzy. 
Drache

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz