Szedł spokojnie przed siebie, uważnie
stąpając po mokrej leśnej glebie. Było ślisko, a wokół pełno wystających z
ziemi korzeni drzew. Ciągle się o nie potykał, lecz udawało mu się utrzymać w
pionie. Zdeterminowany przedzierał się przez kolejne zarośla. Już blisko. Już
prawie…
Dawno nie czuł się tak szczęśliwy.
Nareszcie, po tak długim czasie ujrzał znajomą sylwetkę. Workowate ciuchy,
włosy splecione w dredy i twarz tak bardzo podobna do jego własnej. Postać
stała na niewielkiej oświetlanej promieniami słońca polanie. Nie dostrzegła go,
patrzyła w zupełnie inną stronę.
- Tom! – zawołał, jednak reakcji
zabrakło. – Tooom!
Chłopak nie odpowiadał. Może nie
słyszał. Może nie chciał słyszeć. Mógł być zły na niego za kłótnię w autokarze.
I te wszystkie poprzednie.
- Tom! Nie słyszysz mnie? – spróbował
znowu.
Nie zatrzymywał się. Uparcie szedł w
kierunku ukochanego brata. Miał mu tyle dopowiedzenia. Przecież tak wiele
wydarzyło się przez ostatnie kilka dni…
- Tom, przepraszam! – zabrzmiał głos
bruneta. – Odwróć się, proszę…
Nagle stanął i nie był w stanie ruszyć
dalej. Poczuł ból. Przeraźliwy piekący ból. Z przerażeniem spojrzał na swoje
ręce, w których zatopiły się potężne zwierzęce szczęki. Wilki zaciągały go z
powrotem do lasu.
- Nie… Nie! Tom, błagam, pomóż mi! –
żadnej odpowiedzi. Brat nawet na niego nie spojrzał.
Zaczął się szarpać, ale był w
potrzasku. Zwierzęta były nieugięte i nie reagowały na nic. Były nie do
ruszenia, niczym maszyny ustawione na konkretną funkcję.
- TOM! – wykrzyczał ostatkiem sił. Było
za późno. Obraz bliźniaka przysłoniło mu mieniące się srebrzyste futro i para
brązowych oczu. Kolejna wypełniona ostrymi kłami paszcza rozwarła się, by za
chwilę zatopić się w miękkim gardle swojej ofiary.
*
Ocknął się zlany potem. Odruchowo
zasłonił dłońmi szyję, mimo że nic mu nie groziło. Jeszcze chwilę zajęło mu
dojście do siebie i uświadomienie sobie, że to co przeżył, było jedynie
realistycznym koszmarem, nie jawą. Gdy jego oddech trochę zwolnił, dla pewności
rozejrzał się jeszcze dookoła. Leżał w łóżku, w pokoju gościnnym. Było zupełnie
ciemno, więc zapalił niewielką zakurzoną lampkę nocną stojącą obok na podłodze.
Nagle skrzypnęły drzwi.
- Wszystko w porządku? – spytał niski
męski głos.
- Tak – mruknął nastolatek przecierając
rękami twarz. Jego serce wciąż jeszcze biło jak oszalałe. – Miałem zły sen.
- Krzyczałeś jakby coś ci się działo –
rzekł Steven. – No nic. Dobranoc – dodał, po czym ziewnął i zamknął drzwi.
- Dobranoc… - szepnął Bill. Zmęczony i
zupełnie zrezygnowany zgasił światło, by odwrócić się w stronę ściany i
spróbować ponownie zasnąć.
*
Obudziło go mocne potrząśnięcie.
Spróbował je zignorować. „Pewnie to kolejny durny sen” – pomyślał. Jednak jeden
mocniejszy ruch wyprowadził go z błędu i sprowadził na ziemię. Dosłownie.
- Rusz się! Musimy zaraz iść – oznajmił
stojący nad zdezorientowanym chłopakiem „drwal”.
- Ała… - jęknął Bill próbując wyplątać
się z kołdry. – Nie można było delikatniej? – warknął.
- Mogłeś wstać wcześniej – zabrzmiała
odpowiedź. Chwilę później mężczyzna zniknął za drzwiami. – Za 10 minut widzę
cię na dole.
Gdy Steven wyszedł, nastolatek zdołał
wygramolić się wreszcie z kupy materiału, by za moment rzucić się z powrotem na
łóżko mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem.
*
Podczas podróży do miasta Bill cały
czas wiercił się, aby znaleźć dla siebie dogodną pozycję na ucięcie sobie
chociażby pięciominutowej drzemki. Auto Stevena było niestety na to za małe, a
droga, którą się poruszało, nie szczędziła im wybojów i przeróżnych
niespodzianek w postaci kamieni, kawałków gałęzi czy przebiegających zwierząt.
Większość podróży zleciała im w
milczeniu, ponieważ żaden z nich nie był tego dnia zbyt rozmowny. Steven z
racji swojego charakteru, Bill z niewyspania i uciążliwej dla niego bariery
językowej. Wreszcie pierwszy z nich postanowił przerwać męczącą już ciszę.
- Jak ci się z nami mieszka?
- Dobrze – odpowiedział zgodnie z
prawdą.
- Tylko tyle?
- Czuję się trochę samotny. Do tej pory
rzadko zostawałem sam, bez brata. Byliśmy nierozłączni. Teraz pomału dochodzi
do mnie, że nie mam nikogo. Ani jego, ani rodziny, ani przyjaciół,
współpracowników… To boli.
- Rozumiem, że jest ci ciężko. Prosiłem
policjanta, żeby skontaktował się ze mną w razie, gdyby ktoś się o ciebie
pytał.
- Ale nikt się nie odezwał.
- Nie.
Zamilkli. Niewielkie kamyki odbijały
się o metalowe felgi.
- Zatrzymaj się tutaj.
- Po co? Jeszcze 10 kilometrów.
- Zatrzymaj się.
Zaskoczony tym żądaniem mężczyzna
spojrzał na swojego towarzysza. Ten patrzył przed siebie, lecz był jakby
nieobecny duchem. Jego wzrok był pusty. „Drwal” miał złe przeczucia co tego
stanu, jednak w końcu zjechał na pobocze.
Chłopak wysiadł z samochodu. Zrobił
kilkanaście kroków wprzód. Ściółka leśna chrzęściła przy każdym jego kolejnym
stąpnięciu. Zatrzymał się przy najbliższym z rosnących w okolicy drzew.
To, co wydarzyło się później na długo
zapadło w pamięci brodatemu mężczyźnie. Jeszcze nigdy nie widział nikogo w
takim stanie. Nie był świadkiem tak dzikiej furii. Nastolatek krzyczał
uderzając pięściami w Bogu ducha winną roślinę. Wykorzystywał do tego pełnię
swojej siły. Chciał wyrzucić z siebie całą swoją złość i smutek. Złość na
wszystkie złe decyzje, na słowa i czyny, które doprowadziły go do tego miejsca.
Które zniszczyły jego szalone, lecz wbrew pozorom dość jednostajne w swym
przebiegu życie. Pozbawiły pracy. Zabrały rodzinę, najważniejsze osoby. Na pierwsze
skutki tego wybuchu nie trzeba było długo czekać. Kilka chwil wystarczyło, by
ręce Billa zaczęły pokrywać się drobinkami czerwonej substancji. Kora miała
przecież przewagę nad ludzką skórą.
Steven powoli wysiadł z samochodu.
Podszedł bliżej widząc jak rozrywana smutkiem młodzieńcza dusza ugina się pod
fizycznym bólem, jakiego doznaje ciało. Chłopak osunął się na ziemię. Burza
czarnych włosów przysłoniła mu spowitą cierpieniem twarz.
Mężczyzna odczekał jeszcze trochę, a
następnie przykucnął przy opadłym z sił nastolatku, który oddychał tak ciężko,
że wraz z każdym kolejnym oddechem poruszał się każdy element jego drobnego
ciała.
- Mam nadzieję, że czujesz się lepiej –
powiedziało dgarniając palcami czarne kosmyki. Para załzawionych i
zaczerwienionych oczu popatrzyła na niego z niepokojem. Po bladych policzkach
raz po raz sunęły pojedyncze krople. - Nie będę cię oceniał. Nie jestem od
tego. Chciałbym po prostu już jechać, jeśli nie masz nic przeciwko.
Czarnowłosy nie protestował. Wstał i
dokładnie otrzepał swoje spodnie. Wraz ze swoim tymczasowym opiekunem wsiadł do
czekającego na nich samochodu.
- Potrzebowałem tego – wyszeptał.
- Wiem.
Chwilę później kontynuowali już swoją
podróż.
*
Trafili do niewielkiego miasteczka
położonego na skraju lasu. Nie znajdowało się tutaj wiele ciekawych miejsc.
Poczta, supermarket, przychodnia, komisariat policji, jakiś budynek lokalnej
administracji, kilka lokali usługowych i jakieś domki. W porównaniu z wielkimi
metropoliami, które Bill zwiedzał w trakcie swojego życia, to miejsce wypadało
dość biednie, choć nadal o wiele lepiej niż jego rodzinne Loitsche.
Z powodu furii wokalisty, pierwszym
odwiedzonym przez Billa i Stevena miejscem była oczywiście apteka. Na szczęście
woda utleniona i kilka plastrów załatwiło sprawę pocharatanych rąk. Następnym
celem na ich drodze był fryzjer.
Lokalny zakład fryzjerski nie był może
zbyt ekskluzywnym miejscem, ale najwyraźniej prosperował całkiem dobrze. Salon
był duży, na brak klientów również nie narzekał. W oczekiwaniu na swoją kolej
przyjezdni usiedli na zielonych metalowych krzesłach.
Nastolatek przeczesał palcami czarne
kosmyki. Nie do końca był pewien swojej decyzji. Pomysł zrodził się w jego
głowie dość nagle, nie przemyślał go dobrze. Od czasu gdy kariera zespołu
nabrała tempa nie mógł sobie pozwolić na żadne nieprzemyślane ruchy. Wszystko
musiało być dokładnie zaplanowane. Nie lubił tego, wolał zrobić coś pod wpływem
chwili. Tak jak wtedy, gdy ku zaskoczeniu wszystkich postanowił przerobić
swoją, tak charakterystyczną w owym czasie, mangową fryzurę. Chyba nigdy nie
dostał od swojego menadżera tak długiej i nieprzyjemnej reprymendy. Po raz
ostatni zdecydował się na zrobienie czegokolwiek impulsywnego.
- Zaraz twoja kolej – powiedział
Steven, widząc jak chłopak przegląda się w wiszącym naprzeciw niego lustrze.
- Nie jestem pewien czy chcę to robić –
odparł niepewnie czarnowłosy.
- Daj spokój, przynajmniej nie będziesz
wyglądał jak baba. Poza tym to tylko włosy, odrosną.
Ale dla Billa to było coś więcej niż
tylko włosy. To część jego image’u, narzędzie pracy, a teraz przede wszystkim
ostatnia rzecz, która wiązała się z jego przeszłością.
- Jak już się zdecydujesz to jak je
zetniesz? – zapytał „drwal”.
- Na krótko. Żeby pozbyć się całej tej
farby.
Steven odrobinę zaskoczył się tym
pomysłem. Myślał, że jego podopieczny będzie chciał zostawić sobie chociaż
trochę swoich czarnych piór. Tymczasem planował on zgolić wszystko niemalże na
zero. Zrozumiał, czemu chłopak mógł się wahać.
- To duża zmiana, ale będzie jak
zechcesz.
Ich rozmowę przerwało nadejście
średniego wzrostu jegomościa. Mężczyzna mógł mieć jakieś czterdzieści lat. Jego
długie blond włosy ściśnięte były cienką ledwie widoczną gumką.
- Cześć Steven. Co słychać? – zagadnął.
- Witaj. Wszystko w porządku.
Przyprowadziłem ci klienta.
- Witam – blondyn przywitał się z
Billem. – Jak strzyżemy?
- Na krótko. Zostaw tylko naturalny
kolor – Steven wyręczył nastolatka.
- Golenie też?
- Poproszę – odpowiedział Bill, przejeżdżając
palcami po brodzie. Po tych kilkunastu dniach zarósł już zupełnie.
- W takim razie zapraszam.
Czarnowłosy ostatni raz spojrzał w
lustro, by pożegnać się z tak bardzo mu bliską częścią siebie. Później już
tylko czuł, jak wraz z kolejnymi kosmykami odpadają na ziemię wspomnienia i
więzi z jego poprzednim życiem.
*
Krocząc ulicą, po raz kolejny
przejechał dłońmi wzdłuż swojej głowy. Króciutkie igiełki zabawnie kuły go w
palce. Co jakiś czas przystawał, by przyjrzeć się swojemu odbiciu pojawiającemu
się w witrynach sklepowych. Nie wyglądał najgorzej, choć wiedział, że sporo
wody upłynie, zanim przyzwyczai się do nowej fryzury. Musiał jednak przyznać,
że tak krótkie włosy były niezwykle wygodne i praktyczne. Niestety nie
zapewniały ciepła, przez co nastolatek musiał co chwilę zakładać i zdejmować
kaptur swojej szarej bluzy, podarunku od rodziny Brownów. Ciągle było mu zimno
w głowę.
- Chyba musimy znaleźć ci coś na głowę
i szyję – zauważył Steven.
- To znaczy?
- Na głowę, bo przecież widzę, że ci
zimno. Na szyję, żeby przysłonić tę ranę. Chyba, że taki stan ci odpowiada.
Chłopak zamyślił się na moment. Odkąd
pamiętał ludzie zwracali na niego uwagę i traktowali jak odmieńca, więc to, że
interesowaliby się nim również teraz przyjął jako rzecz normalną. Z drugiej zaś
strony nie miał ochoty wzbudzać tutaj żadnej sensacji. Co więcej, wizja
ciągłego odpowiadania na pytania w stylu: „Co ci się stało?”, nie bardzo
przypadła mu do gustu.
- Może to i dobry pomysł – powiedział w
końcu, gdy po raz kolejny przyjrzał się swojej szyi w witrynie mijanego
spożywczaka.
- W takim razie poszukamy czegoś, gdy
pójdziemy kupić ci jakieś ciuchy – zdecydował „drwal”. – O, jesteśmy na
miejscu.
Bez chwili zwłoki weszli do ogromnego
lumpeksu, w którym mieli nadzieję znaleźć kilka nowych ubrań. Czuli, że to może
być trudne zadanie, dlatego od razu zwrócili się o pomoc do pracujących tam
ekspedientek. We czwórkę łatwiej było im przejrzeć cały asortyment w
poszukiwaniu ubrań o właściwym rozmiarze. Nie było to łatwe zadanie. Nawet
jeśli coś było wystarczająco długie, okazywało się być zbyt szerokie. I tak
Bill został zmuszony odsunąć na chwilę na bok swój gust i zabrać wszystko, co
było na niego dobre. Na szczęście znalazło się kilka takich „perełek”, w tym
para jeansów, znoszona skórzana kurtka i kilka koszulek. Nie było to dużo, ale
zawsze coś na początek. Do tego jeszcze czapka i długi szalik. Dodatkowo udało
im się dostać przy kasie nieużywaną bieliznę oraz skarpetki. Z wielką kolorową
reklamówką mogli już ruszyć dalej.
*
- Pospiesz się – poganiał go mężczyzna,
widząc jak Bill zwalnia ciągnąc za sobą wypchaną ciuchami torbę. Nastolatek
tylko westchnął wściekle. Było wiadome, że powinien sam nieść swoje rzeczy, tym
bardziej, iż nie dołożył się do nich ani grosza. Jednak jednocześnie musiał
wystawić na próbę swoją ledwie istniejącą kondycję. Do końca dnia jeszcze
daleko, a torba nie stawała się coraz lżejsza.
Nagle dostrzegł coś, co przykuło jego
uwagę. Szybko wbiegł do stojącego obok kiosku i zaczął przeglądać gazety.
Dzienniki, tygodniki, pisma młodzieżowe. Wertował wszystko w poszukiwaniu
najmniejszej choćby wzmianki o sobie czy wydarzeniu, które miało miejsce
kilkanaście dni temu. Bezskutecznie. Wiedział, że kariera Tokio Hotel miała
dopiero się rozkręcić na tym kontynencie, ale nie przypuszczał, że po swoim
zniknięciu nie znajdzie kompletnie nic. Ani słowa o tym, że ktoś taki jak Bill
Kaulitz w ogóle istniał… Każda zabrana przez niego gazeta lądowała z powrotem
na półce. W końcu dobrnął do ostatniego pisma, jednak i tam nie było o nim
żadnych informacji.
- Kupić ci tę gazetę? – zapytał Steven,
podchodząc do kompletnie zrezygnowanego nastolatka.
- Nie, nie, tylko… Tylko przeglądałem –
odparł chłopak, szybko odkładając magazyn na swoje miejsce. Odetchnął głęboko.
– Idziemy?
- Jak uważasz – rzekł mężczyzna,
wychodząc na zewnątrz. Bill poszedł jego śladem. – Spodziewałeś się znaleźć tam
czegoś o sobie?
- Szczerze mówiąc tak.
- I nic?
- Nic – odpowiedział smutno. Po raz
pierwszy w życiu milczenie prasy na jego temat dobiło go aż w takim stopniu.
- Cóż… - mężczyzna spojrzał na
blondyna, lecz ten uciekał przed nim wzrokiem. Nie chciał się przyznać do
porażki. – Może jeszcze pójdziemy coś zjeść przed zrobieniem ci zdjęć? Kupiłbym
przy okazji coś dla dziewczyn.
- Nie mam nic przeciwko – skłamał
chłopak. W tej chwili nie miał najmniejszej ochoty na żadne rozmowy, a wspólny
posiłek niewątpliwie był ku temu okazją. Jednak wolał przecierpieć te
kilkanaście minut niż podpaść swojemu gospodarzowi.
*
Na posiłek zatrzymali się w miejscowym
barze szybkiej obsługi. Za lekkimi, częściowo przeszklonymi drzwiami kryło się
przyjazne drewniane wnętrze, z którym dobrze współgrały meble utrzymane w
podobnych, jasnych odcieniach.
Podróżni zajęli stolik
postawiony w kącie, lecz zarazem dość blisko lady, gdzie można było w razie
czego domówić coś do jedzenia.
Bill ostatkiem sił zarzucił
wypełnioną ciuchami torbę na miejsce obok i z impetem runął na siedzisko,
kładąc ręce i głowę na stół. Lekko zażenowany mężczyzna położył część swoich
rzeczy na krzesło naprzeciwko chłopaka.
- Pójdę coś zamówić. Popilnuj
rzeczy - rzucił tylko, po czym udał się do kasy.
- OK - przytaknął cicho Bill,
lecz jego towarzysz zdążył już oddalić się na znaczną odległość. Nastolatek
leniwie podniósł wzrok i rozejrzał się wokół.
Sala mieściła jakieś
piętnaście stolików, z czego tylko kilka było zajętych. Widocznie nie nadszedł
jeszcze czas na porę obiadową. Siedziały przy nich osoby w różnym wieku,
samotni oraz grupy. Nikt jakoś szczególnie nie wyróżniał się z tego małego
tłumu poza awanturującym się przez telefon mężczyzną w średnim wieku. Pewnie
był na urlopie i załatwiał jakieś niecierpiące zwłoki sprawy biznesowe. Coś
musiało iść nie po jego myśli. Towarzysząca mu kobieta wydawała się być zawstydzona
jego zachowaniem. Co chwilę próbowała uspokoić znajomego, jednocześnie
ukradkiem zerkając, czy ktokolwiek poza nią zwraca uwagę na jego głośne
zachowanie. Istotnie tak było, lecz w ludzkich spojrzeniach nie było nic poza
zwykłą ciekawością, która bardzo szybko traciła na sile i wszyscy
zainteresowani po krótkiej ocenie sytuacji wracali do swojego posiłku.
Nagle uwagę blondyna przykuł
gromki śmiech. Zaciekawiony chłopak przyjrzał się jego źródłu. Kilka stolików
dalej grupa nastolatków żywo rozmawiała na jakiś temat. Chyba komentowali jakąś
wspólną imprezę. Głośno wymieniali się odczuciami i wspomnieniami tamtej nocy.
Dziewczyny wesoło chichotały, gdy chłopcy licytowali się, który z nich wypił
więcej alkoholu, a który robił bardziej zwariowane rzeczy pod jego wpływem.
Jeszcze jakiś czas obserwował
rozbawioną grupę. Wszyscy wyglądali na osoby w jego wieku, może trochę młodsze.
Westchnął. Jedną z rzeczy, z których musiał zrezygnować, gdy stał się sławny,
było towarzystwo rówieśników. Im bardziej rosła popularność Tokio Hotel, tym
bardziej zawężało się grono znajomych dziewiętnastolatka. Ostatecznie jedynymi
młodszymi osobami, z którymi się widywał, stało się kilku znajomych z jego
dzieciństwa oraz zespół. Powoli zapominał, czym są spontaniczne wypady na
miasto czy na szaloną całonocną imprezę. Nie mówiąc o tym, że coraz bardziej
brakowało mu w swoim kręgu znajomych kogoś nowego, kogoś z zewnątrz. Bo ileż
można przebywać w grupie ciągle tych samych osób?
W pewnym momencie jego myśli
zeszły na zupełnie inny tor. Przypomniał sobie szkolne czasy i wspólne wypady z
paczką znajomych. Nieliczne z kontaktów z tamtych lat zdołały przetrwać próbę
czasu. Zastanawiał się, co jego dawni przyjaciele wiedzą o jego zniknięciu. Czy
myślą o nim? Martwią się? Wspominają? I Tom…
- Wróciłem - oznajmił Steven,
stając naprzeciwko Billa i tym samym zasłaniając mu cały widok. - Smacznego -
dodał, podając chłopakowi talerz z obiadem i szklankę coli.
Blondyn spojrzał na swój
posiłek. Gniecione ziemniaki i rozgotowane warzywa nie wyglądały zbyt
imponująco. Szczególnie przy obiedzie "drwala", który składał się z
dużego kawałka mięsa polanego jakimiś sosami. Do tego oczywiście ziemniaki,
lecz nawet one same wyglądały jakoś apetyczniej od posiłku przeznaczonego dla
Kaulitza.
- Smacznego - odpowiedział bez
przekonania i sięgnął widelcem po pierwszą porcję warzyw. Tak jak się
spodziewał, były zupełnie bez smaku. Wyciągnął rękę po sól.
- Uważaj na gardło - upomniał
go mężczyzna. Widząc, że blondyn co jakiś czas zerka mu przez ramię, odwrócił
się i rozejrzał po sali. - Idź zagadaj do nich, jeśli chcesz.
- Do kogo?
- Przecież wiesz, o kim mówię
- rzekł spokojnie Brown. - Możesz iść do nich, ja poczekam.
- Nawet ich nie znam!
- To poznaj.
- Nie mam o czym z nimi gadać
- nastolatek próbował wybrnąć z sytuacji.
- Skąd możesz o tym wiedzieć?
Nawet nie zacząłeś z nimi gadać.
- Powiedzmy, że jestem z
innego świata niż oni. Różnię się od nich.
- A to ciekawe. Jesteś
kosmitą?
- Powiedzmy - chłopak miał już
serdecznie dosyć całej tej gadaniny. Pytania "drwala" oraz ten
szyderczy ton głosu doprowadzały go do szału. Najchętniej wyszedłby teraz z
baru zatrzaskując za sobą drzwi. Zdawał sobie jednak sprawę, że to niemożliwe.
Czy tego chciał, czy nie, był zdany na łaskę tego nieprzyjemnego, uciążliwego
faceta. W końcu gdzie by się podział, gdyby nie Brown oraz jego żona?
Kaulitz odetchnął i spróbował
się uspokoić. Może uda się jeszcze z tego wybrnąć.
- Musiałem dorosnąć wcześniej
niż inni, zacząć zadawać się niemal wyłącznie z dorosłymi i porzucić swoje
nastoletnie życie. Nie umiałbym już z nimi normalnie rozmawiać.
- Tak sądzisz?
- Tak sądzę - zakończył Bill,
zadowolony, że może będzie miał szansę w spokoju zjeść jakiś posiłek. Choćby
był tak okropny jak leżące przed nim rozgotowane warzywa.
- A co zmusiło cię do
porzucenia nastoletniego życia? - jego towarzysz nie dawał za wygraną. Chłopak
westchnął i utkwił wzrok w swoim talerzu.
- Byłem wokalistą bardzo
popularnego zespołu. Sława uderzyła we mnie znienacka i z ogromną siłą. Nie
miałem czasu ani możliwości robić tego, co robią nastolatki w moim wieku.
Musiałem od razu przeskoczyć w dorosłość.
- Myślałem, że gwiazdy mają
fajne życie.
- Są plusy i minusy.
- Wydaje mi się, że
przesadzasz. Zamknęli cię gdzieś czy porwali, że nie mogłeś zrobić sobie
przerwy i wyjść gdzieś chociaż na godzinę? Poza tym nie miałeś rówieśników w
tym zespole?
- Miałem, ale oni, szczególnie
przez pierwsze lata, doświadczali tego, co ja. Nie mogliśmy nigdzie wyjść bez
towarzystwa fanek lub paparazzi. Czasem jednych i drugich. To było cholernie
męczące - nastolatek nabrał na widelec odrobinę ziemniaków. - Nasze życie stało
się pracą, a w pracy rzadko jest czas na rozrywkę.
- Dziwne jest to co mówisz -
skomentował Steven, upijając łyk gorącej czarnej herbaty. - Czyli siedzę tutaj
ze sławą? To dlatego przeglądałeś dzisiaj te gazety? Szukałeś w nich jakiejś
wzmianki o sobie? Że fani się martwią czy coś?
- Zgadza się.
- Wszystko się teraz zgadza.
Zastanawiałem się, po co oprócz normalnych gazet przeglądasz też te dla
dzieciaków.
- Teraz już wiesz - chłopak
zjadł ostatnie warzywa z talerza. - Pójdę na chwilę do toalety.
- Po prawej stronie.
Blondyn szybko wstał i ruszył
w kierunku upragnionego miejsca. Starał się przemknąć do swojego celu w miarę
niepostrzeżenie, lecz mimo to czuł na sobie jakieś spojrzenia innych ludzi.
Miejscowi pewnie od razu rozpoznali go jako obcego. Znał to uczucie jeszcze z
czasów swojego dzieciństwa.
*
Toaleta wbrew jego obawom
okazała się bardzo czysta. Lustra, pisuary, umywalki - wszystko lśniło. Także
szklane antyramy wiszących na ścianach zdjęć i wycinków starych gazet były
pozbawione choćby najmniejszej warstwy kurzu.
Zerknął w owalne wiszące na
ścianie lustro. Poczuł się zagubiony stając twarzą w twarz ze swoim odbiciem,
tak różnym od tego, które jeszcze nie tak dawno widywał praktycznie codziennie.
Czarne kosmyki ustąpiły miejsca igiełkom w kolorze ciemnego blondu. Makijaż nie
zdobił już jego twarzy. Nie przysłaniał cieni pod oczami, krostek, kilku
pieprzyków i nielicznych włosków, które zdołały umknąć uwadze fryzjera. Brwi
były w kompletnym nieładzie. Chłopak zjechał wzrokiem nieco niżej i odwinął
przysłaniający szyję wyjątkowo długi ciemnofioletowy szalik. Jego oczom ukazał
się mały szpecący kawałek zrośniętej skóry. Symbol końca starego życia i
niepewnego przejścia do nowego. Bez fleszy i obiektywów. Wciąż nie był pewien,
czy dobrze zrobił decydując się rozpocząć coś nowego, ale czy miał jakieś inne
wyjście?
*
- Idziemy? - zagadnął mężczyzna,
gdy jego młodszy towarzysz zbliżył się do stolika. Ten kiwnął głową i zabrał
swoje rzeczy. - Co tak długo ci się zeszło?
- Kolejka była.
- Jasne.
Szli przez chwilę w milczeniu.
Dźwięki ich kroków zagłuszał warkot przejeżdżających ulicą samochodów. Blondyn
zatrzymał się przed wejściem do sklepu muzycznego.
- Co znowu znalazłeś? - spytał
znużonym głosem Steven.
- Chciałem zobaczyć czy nie
mają jakichś płyt…
– Bill, chciałbym cię o coś
zapytać - przerwał mu brodacz.
- Słucham? – odpowiedział,
odwracając się w jego kierunku.
- Czy ty naprawdę wierzysz w
to co mówisz?
Chłopak zmieszał się. Nie
zrozumiał pytania.
- To całe gadanie o sławie i
zespole… Wierzysz w to, że tak było naprawdę?
- Jak to, czy wierzę? –
zapytał mocno podirytowany. – Że niby kłamię?
- Może po wypadku po prostu
wydaje ci się, że twoje wspomnienia są prawdziwe. Przecież nie ma dowodu, że
jest inaczej.
Bill patrzył na niego w niemym
szoku. Analizował to, co usłyszał. Przecież to niemożliwe. Prawda, miał luki w
pamięci, ale nie mógł wymyślić sobie całych lat wspomnień! Jakim cudem?
Potrząsnął głową, gdy złapał się na tym, że zaczął rozważać prawdopodobieństwo
takiego toku wydarzeń. Przymknął oczy i zwolnił oddech.
- Czy jest tutaj gdzieś
kafejka internetowa?
- Jest, kilka ulic dalej.
- Zaprowadź mnie tam.
Udowodnię ci, że mówię prawdę!
*
- Posłuchaj - powiedział,
kładąc dłoń na ramieniu młodzieńca. - Po prostu wydaje mi się to mało
prawdopodobne - blondyn mocno zacisnął powieki. Denerwował się coraz bardziej.
- Skoro byłeś taki sławny, czemu nikt cię nie szuka?
- Ja… Ja… - jęknął chłopak. -
Ja nie…
Przelała się czara goryczy.
Nastolatek zacisnął zęby i wściekle zrzucił dłoń towarzysza ze swego ramienia.
Jego oczy zapłonęły.
- Nie odpowiadam za nich! -
wrzasnął. Kilka osób spojrzało na nich ze zdziwieniem. - Nie odpowiadam za to
co zrobili, a czego nie! Mogę jedynie odpowiadać za siebie! I to właśnie chcę
zrobić - udowodnić ci, że to co mówię jest prawdą!
- Dobrze, spokojnie -
uspokajał go Steven. - Zaprowadzę cię do kafejki i wtedy zobaczymy. Nie
nastawiaj się tylko za bardzo.
Blondyn nie odpowiedział.
Wierzył w swoją rację i tego się trzymał.
*
- Dzień dobry! - krzyknął na
wejściu, niemalże wbiegając do niewielkiej lokalnej kafejki internetowej. W
czasach gdy prawie każdy miał laptopa czy telefon umożliwiający łączenie się z
internetem, miejsca takie jak to należały już do rzadkości. Znikały z powodu
zbyt małej liczby klientów.
Tutejsza kafejka również nie
narzekała na popularność. W małym, słabo oświetlonym pomieszczeniu znajdowały
się łącznie trzy komputery, z czego jeden należał do kasjera. Pozostałe dwie
maszyny stały wolne naprzeciwko siebie, ustawione na dwóch czarnych biurkach.
Oświetlało je słabe światło zwisającej z sufitu żarówki.
- Dzień dobry - usłyszeli w
zamian. Zarośnięty mężczyzna około trzydziestki wychylił się zza lady. Sądząc
po jego minie, wejście Billa i Stevena przerwało mu poranną drzemkę. Może
również i tą popołudniową.
- Poprosimy o jeden komputer
na pół godziny.
- Proszę bardzo - odparł
mężczyzna, ziewając. - Stanowisko pierwsze.
Podczas gdy Steven płacił za
usługę, Bill zajął miejsce przy komputerze. Zastanawiał się, czego powinien
poszukać, by udowodnić "drwalowi" swoją rację. Co mu powinien
pokazać? Czym mógłby go do siebie przekonać? Wywiadem? Zdjęciami? Jakimś
filmikiem? Zdenerwowanie nie pozwalało mu zebrać myśli.
- Wiesz już, co chcesz mi
pokazać? - jak na złość odezwał się Steven. Przysunął sobie krzesło z drugiego
stanowiska i usiadł obok wpatrzonego w ekran nastolatka.
- Może na początek jakieś
zdjęcia - rzekł z namysłem i wystukał na klawiaturze kilka słów. Wyszukiwarka w
mig wyrzuciła kilkadziesiąt mniej lub bardziej aktualnych zdjęć członków
zespołu Tokio Hotel.
- O rany! - odezwał się nagle
"drwal". - Co to za typ? On nie ma lustra w domu?
- To właśnie ja… - wycedził
przez zęby Bill.
- Hm - mężczyzna zastanowił
się chwilę. Co i raz spoglądał to na swojego towarzysza, to na postać na
zdjęciach, szukając różnic i podobieństw. Niestety, mocny makijaż sceniczny nie
ułatwiał mu tego zadania.
- Sam nie wiem - powiedział w
końcu. - Jest duże podobieństwo, zgadzają się niektóre szczegóły.
- Pieprzyki, oczy, kształt
twarzy, piercing, tatuaże…
- Dzięki za podpowiedź. Na
niektórych zdjęciach nie widać piegów.
- Zbyt gruba warstwa makijażu.
- Jesteś kobietą żeby się
malować?
- Jestem facetem! - syknął
nastolatek. Jego twarz przybierała coraz mocniejszy buraczany odcień. -
Przyznaję się, lubię się malować, ale ten podkład to wina styl…
- Jesteś gejem?
- Nie do jasnej cholery!
- Dobra, uspokój się. Phi, nie
wiedziałem, że to dla ciebie aż tak drażliwy temat. To dziwne, wiesz? Może
powinieneś z kimś o tym porozmawiać?
- Nie powinienem, jest dobrze
tak jak jest - jęknął blondyn, przecierając twarz dłońmi. Nie wpadł na to, że
będzie musiał tłumaczyć się Stevenowi ze swojego dawnego wyglądu. Spędzając
większość czasu w otoczeniu znajomych twarzy, zapominał o tym, jak
kontrowersyjny był jego androgeniczny image. Zapominał też o docinkach, wyśmiewaniu,
braku tolerancji dla wszelakiej odmienności. Dopóki znów nie uderzały go one w
twarz i nie sprowadzały na ziemię.
- Może zajmijmy się wreszcie
tym, po co tu przyszliśmy - rzekł, próbując odpędzić od siebie nieprzyjemny
temat.
- Hm, w takim razie spójrzmy
tutaj - mruknął mężczyzna, wybierając jeden z podanych przez wyszukiwarkę
linków. - "Cechy charakterystyczne Billa Kaulitza".
- Brzmi ciekawie… -
skomentował ironicznie Bill.
- "Piercing: łuk brwiowy,
język" - chłopak z satysfakcją zaprezentował towarzyszowi oba wymienione
miejsca. Zgodnie z tekstem, widniały w nich kawałki połyskującego metalu. -
"Oraz jeden w sutku"? - dodał zaskoczony brodacz.
- Nie, ten wyjąłem już jakiś
czas temu - blondyn machnął ręką. Po chwili ciszy zauważył parę wpatrujących
się w niego wyraźnie zaniepokojonych oczu. - Co? Był cholernie niewygodny.
- Zdajesz sobie sprawę, że
przez te błyskotki mógłbyś już nie mieć kawałka twarzy czy języka? -
dziewiętnastolatek tylko wzruszył ramionami. Brown zrezygnował z próby jego
dalszej edukacji w tym temacie. - Idźmy dalej… "Znaki szczególne" -
były… "Tatuaże: kark - logo zespołu" - młody chłopak odwrócił się do
niego plecami i wskazał palcem czarny wzór. - "Lewa ręka" - blondyn
wyciągnął kończynę i podwinął rękaw. - "Żebra" - w górę podniosły się
kolejno bluza i koszulka. - Jeszcze "gwiazda na podbrzuszu".
- Możemy to pominąć? - spytał
z nadzieją Bill. Zdecydowanie nie miał ochoty na przesadne obnażanie się.
Szczególnie w takim miejscu. Już podciąganie koszulki było dla niego wystarczająco
niezręczne.
- Możemy. I tak widziałem tę
gwiazdę. Kiedy to robiłeś? Jak miałeś 7 lat? - chłopak ponownie poczerwieniał,
lecz tym razem nie ze złości. Odwrócił wzrok. - No co? Ktoś musiał opatrzyć ci
rany i założyć szwy.
- Czy teraz mi wierzysz?
- Niech ci będzie. Choć wiem,
że tatuaże i piercing to rzeczy, które da się skopiować.
- A reszta?
- W erze operacji
plastycznych… Nie przekonałeś mnie do końca, ale po części ci wierzę.
- Dzięki - odparł blondyn.
Buraczany kolor zupełnie zniknął z jego twarzy. - Mogę jeszcze coś zobaczyć?
- W porządku, mamy jeszcze
kilka minut - "drwal" umożliwił chłopakowi dojście do myszki i
klawiatury. Chude palce w mgnieniu oka wstukały adres jednej ze znanych im
stron internetowych - oficjalnej strony zespołu Tokio Hotel.
Kaulitz szybko pożałował, że
nie poświęcił ani chwili na uprzednie przygotowanie się na to, co zobaczył. A
nie było to nic miłego. Czarno-biała kolorystyka, jego zdjęcia i kilka
doklejonych w programie graficznym zniczy. I ten wielki napis: "Bill
Kaulitz: 1989-2009". Szybko przeniósł wzrok na dział
"Aktualności". W gąszczu tych niewiarygodnych dla niego informacji
szukał źródła całej afery. Sprawa wyglądała zbyt poważnie, żeby można było ją
nazwać jedynie panoszącą się tu i ówdzie plotką. Stronę redagują przecież
ludzie, którzy dostają wytyczne od menadżera i PRowca zespołu. Nie ma tam
miejsca na plotki.
Po jakiejś minucie dokopał się
wreszcie do obwieszenia sprzed kilku dni. Zawierało ono wzmiankę o jego
"śmierci". Poczuł się dziwnie czytając o sobie w ten sposób.
Dziś mamy dla Was tragiczną
wiadomość. Dnia 10.sierpnia, około godziny drugiej w nocy naszego czasu odszedł
kochany przez nas najmłodszy członek zespołu Tokio Hotel, Bill Kaulitz. Poniósł
śmierć w wyniku wypadku podczas trasy promocyjnej w Stanach Zjednoczonych i
Kanadzie. Miał 19 lat.
- To nieprawda… - szepnął
cicho. Z przerażeniem czytał kolejne informacje na swój temat. Kondolencje,
zawieszenie działalności zespołu, termin pogrzebu dla fanów, wypowiedzi
członków zespołu… Z niedowierzaniem kliknął na filmik przedstawiający
przemówienie Toma na swoim własnym pogrzebie. Zostało wrzucone na stronę
zaledwie dwa dni temu.
Z osłupieniem patrzył na
ubraną na czarno sylwetkę swojego brata, przemawiającą przed tłumem. Ten ton
głosu, mimika twarzy i mowa ciała… Mimo iż nie był obecny na miejscu Bill
doskonale wyczuł smutek targający duszą jego bliźniaka. To nie mistyfikacja, on
naprawdę mówi wszystko z głębi serca.
Docierały do niego jedynie
pojedyncze słowa. W jego głowie powstał istny tajfun myśli wywracający wszystko
do góry nogami. "Jak to możliwe? Czemu uznali, że umarłem? Dlaczego mówią
o wypadku, a nie
mówią prawdy? Czemu nie było poszukiwań tylko od razu uznali, że umarłem?
Czemu…Czemu…Czemu?!"
Jego oczy niebezpiecznie się
zaszkliły. Jeszcze chwila i jego wątłym ciałem znów wstrząsnęłaby fala
niszczycielskich emocji. Steven wyrwał chłopaka z transu.
- Chodźmy stąd - powiedział
stanowczo, kładąc rękę na ramieniu blondyna. Ten nie zaprotestował. Spokojnie
opuścili to od tej pory koszmarne miejsce.
*
Dwadzieścia minut później Bill
nadal był w ciężkim szoku. Nieprzytomny szedł za swoim towarzyszem, nie
zwracając uwagi na mijających ich ludzi, których zaczepiał niesioną na ramieniu
wielką torbą. Coraz bardziej bolało go gardło. To cena, jaką musiał zapłacić za
uniknięcie ataku histerii, która co i raz próbowała przedrzeć się przez blokadę
postawioną przez zdrowy rozsądek. Płacz nic nie da, a może jedynie pogorszyć
sprawę.
- Chcę żebyś wiedział, że
uwierzyłem ci już całkowicie - zaczął powoli Brown. Bill spojrzał na niego
spode łba. Jego oczy stawały się coraz czerwieńsze.
- Dziękuję - powiedział. Jego
głos się łamał. Oddychał głośno.
- Już niedaleko do samochodu.
Tam pomyślimy, co dalej.
*
Znajomy pojazd czekał na nich
na parkingu przed supermarketem. Gdy tylko "drwal" wyłączył alarm,
blondyn od razu wsiadł do środka wcześniej wrzucając swoje zakupy na tylne
siedzenie. Odchylił głowę do tyłu i ukrył twarz w dłoniach. Nigdy nie miał tak
wszystkiego dosyć jak w tej chwili.
- Weź jedną - zaproponował
ciemnowłosy mężczyzna, podając chłopakowi paczkę chusteczek higienicznych. Były
wokalista przyjął "podarek" i wysmarkał nos. Samotna łza przemknęła
po jego zaróżowionym policzku. - Przytulić cię?
Bill spojrzał na niego
podejrzliwie. Nie bardzo wiedział, czy to żart, czy po prostu propozycja.
- Jeśli mógłbym ci coś
doradzić, radziłbym, żebyś wziął się w garść.
- Wiem o tym - zabrzmiała
słabo słyszalna odpowiedź. - Wiem…
Spędzili w samochodzie dobre
pół godziny. Dopiero po tym czasie blondyn powoli zsunął ręce ze swojej twarzy,
by znów spojrzeć na miejsce, w którym obecnie się znajdował. Był przerażająco
spokojny. Jego wzrok utknął w jakimś bliżej nieokreślonym punkcie.
- Co zamierzasz? - odezwał się
właściciel pojazdu.
- Zarobię trochę pieniędzy na
bilet i wrócę do kraju. Nie zostawię tego tak po prostu.
- Chciałbym ci jakoś pomóc,
ale nie dam rady kupić ci tego biletu.
- I tak wiele już dla mnie
zrobiłeś, dziękuję.
Obaj zamilkli. Patrzyli wprost
przed siebie na szarawe ściany supermarketu. Jeden ze sprzedawców właśnie
wywoził na zewnątrz wózki na zakupy.
- Fotograf jest po drugiej
stronie ulicy.
- Przebiorę się tutaj. Chcę
ładne zdjęcie do dokumentów.
Przeszedł na tył auta i
wypakował z torby białą koszulę oraz eleganckie ciemne spodnie. Zrzucił z
siebie bluzę i koszulkę wymieniając je na przygotowaną wcześniej część
garderoby. To samo zrobił ze spodniami.
- Jest chłodno, zostaw sobie
bluzę. Zdejmiesz ją do zdjęcia.
*
Obaj podróżni szli pewnym
krokiem wzdłuż sklepowego parkingu. Robienie potrzebnych zdjęć poszło dość
sprawnie, jeśli nie liczyć drobnych problemów z ustawieniem twarzy w odpowiedni
sposób. W końcu zdjęcia do dokumentów muszą spełniać określone normy. Na
szczęście z niewielką pomocą Stevena Billowi udało się wyjść z tego zadania
obronną ręką. Z wywołanymi zdjęciami kroczyli w kierunku supermarketu, aby
zakończyć swoją wyprawę do miasta niewielkimi zakupami spożywczymi.
Chłopak bez słowa przyglądał
się postaci na kilkucentymetrowej fotografii. To niewiarygodne, jak bardzo
zmienił się od dnia wypadku.
- Zrobimy zakupy, a potem
pojedziemy jeszcze do mojego znajomego. Dam mu te zdjęcia. Poczekasz w
samochodzie, to nie potrwa długo.
Nastolatek potaknął na tę
informację, wciąż wpatrując się w czekoladowe tęczówki chłopaka, którego
kilkanaście dni temu uśmiercono bez jego wiedzy.
Drache
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz