5.05.2012

15. Mały futrzak

Poniedziałek rozpoczął się tak samo jak poprzedni, koniecznością wstania o nienaturalnie wczesnej porze i odebrania dostawy świeżego pieczywa z piekarni. Następne kilka godzin minęło wyjątkowo szybko ze względu na tabun porannych klientów przybyłych do sklepu z okolicznych terenów, jeszcze przed wyjazdem do pracy. Wszystko szło dobrze aż do godziny dziesiątej, kiedy organizm blondyna zwolnił swoje obroty. Brak zamieszania był jednoznaczny ze spadkiem poziomu pobudzającej adrenaliny. Chłopak przysypiał na szczotce.

- Coś ci nie idzie zamiatanie – mruknął Marcus, który znalazł kawałek miejsca na ladzie.
- Ile można zamiatać – zamarudził w odpowiedzi. – Zazdroszczę ci miejsca.
- Miejsca? – Bill kiwnął głową, wskazując na ladę. – Jestem wyżej w hierarchii to i drzemkę mam lepszą.

Kaulitz ziewnął szeroko po raz kolejny w ciągu ostatnich dziesięciu minut. W ostatniej chwili przysłonił usta dłonią. Nawet na taki gest nie starczało mu sił.

- Przydałaby się kawa… - jęknął. – Dużo kawy…
- A może by tak…Hm? – zaczął jego współpracownik, gdy nagle rozległ się dzwonek jego telefonu. Chłopak niechętnie sięgnął po komórkę. – Halo? No, cześć. Pewnie, nie ma sprawy. Nie, spoko, i tak nie ma teraz ruchu. Bill wam je przyniesie. Cześć. Bill? – zagadnął do zainteresowanego blondyna. – Nie chciałbyś się przejść?
- A mam wybór? – zaśmiał się.
- Nie.
- No właśnie – Kaulitz odstawił szczotkę na miejsce i rozejrzał się za swoją kurtką.
- Weź przy okazji jakieś małe pudełko. Zaraz dam ci adres i mapę. Dzwoniła Irene i prosiła, żeby przynieść cztery kanapki do salonu fryzjerskiego, w którym pracuje.

*

Pięć minut później Bill był już w drodze. Zimne powietrze zdołało go obudzić lepiej niż kubek gorącej kawy. Szkoda tylko, że była to efektywna, lecz wielce nieprzyjemna pobudka.

Co i raz zerkał na wskazówki dane mu przez Marcusa. Niby droga na miejsce nie była zbyt skomplikowana, a jednak chłopak nie chciał nigdzie zabłądzić. Spaliłby się ze wstydu. Dopiero gdy był już na prostej drodze do celu, zdecydował się schować świstek papieru.

Wszystko szło dobrze, dopóki do jego uszu nie dotarł znajomy śmiech. Spojrzał za siebie. To był duży błąd. Grupa łysych mężczyzn od razu go rozpoznała.

- Ej, patrzcie! To nasz stary znajomy! Teraz tu się przeniosłeś?
- Nie wyjaśniliśmy ci czegoś ostatnim razem?

Nie czekał na przywitanie. Wystrzelił przed siebie, licząc, że uda mu się zgubić swoich oprawców, lecz tym razem szczęście nie było po jego stronie. Nie miał się gdzie ukryć. Teren zabudowany to nie las z mnóstwem drzew i kryjówek.

Mężczyźni dopadli go po kilkuset metrach i przygnietli do ściany jednego z budynków.

- Tym razem ci się dostanie, młody…

Jedyna szansa. Spróbował się wyrwać.

- Stój tu! – rozkazał jeden z mężczyzn i zadał mu solidny cios w twarz. Podbite oko murowane.
- Odwalcie się ode mnie! Nic wam nie zrobiłem! – krzyknął zarazem wściekły i przerażony.
- Stul pysk!

Twarz, brzuch, klatka piersiowa. Jego umysł zwolnił na moment, by bronić się przed bólem i stresem. Rzucili go za ziemię. Zasłonił się rękami.

Z daleka dobiegł do niego jakiś męski głos. Nie zrozumiał, o co chodziło, lecz grupa rozstąpiła się i zaraz zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Niepewnie rozejrzał się dookoła. Ktoś szedł do niego z przeciwnej strony ulicy.

- Wszystko w porządku? Pomogę ci wstać – rzekł nieznajomy, wyciągając rękę w jego kierunku. Chłopak skorzystał z pomocy. – Chodź ze mną. Trzeba opatrzeć tę ranę. Coś cię boli?
- Wszystko – syknął. Kroczył powoli, trzymając się za głowę. Ku jego zdziwieniu mężczyzna zaprowadził go do zakładu fryzjerskiego. Tego samego, którego adres podał mu Marcus.

*

- O Boże, Bill! – przywitał go wysoki spanikowany głos. Musiał wyglądać niezwykle żałośnie, skoro jego widok wywołał aż taką reakcję.
- Usiądź tutaj – nieznajomy zaprowadził go na jedno z krzeseł w poczekalni. – Znasz go, Irene?
- To nowy pracownik pana Martina. Chris!

Nastolatek o czarno-czerwonych włosach wychylił się zza rogu.

- No i co z tym chłopakiem? Bill, to ty?!
- Nie gadaj, Chris, tylko przynieś apteczkę.
- Już się robi – rzucił, wybiegając z pokoju.
- Pokaż oczy – mężczyzna wyjął z kieszeni małą latarkę i przyjrzał się źrenicom brązowych oczu. Chłopak skrzywił się, gdy ten dotknął bolącej części jego twarzy. – Będziesz miał podbite oko i spuchniętą wargę, ale poza tym wszystko w porządku.
- Przynieść trochę lodu? – zaproponowała Irene.
- Tak, przyda się – dziewczyna również opuściła pomieszczenie. - Czy coś jeszcze cię boli?
- Nie, chyba nie – odparł. Zdążył już odzyskać pełną przytomność umysłu.
- Nie trzeba wzywać karetki?
- Nie, jest ok – stwierdził. Co prawda, ciosy w inne części ciała były groźne, lecz gruba kurtka zdołała zredukować ich siłę.
- Na pewno?
- Tak, jest w porządku.
- W takim razie, ja wracam do siebie. Mam nadzieję, że ci chuligani dzisiaj już tutaj nie wrócą – skwitował mężczyzna, po czym zniknął za drzwiami swojego gabinetu. W tym samym czasie do pokoju zdążyli już wrócić Irene i Chris.
- Przyłóż to – blondynka wręczyła Billowi torebkę z lodem. Sama zaś otworzyła apteczkę i wyjęła stamtąd gaziki oraz wodę utlenioną. Zajęła się oczyszczaniem rany na wardze.
- Ała! – zaprotestował, gdy poczuł nieprzyjemne pieczenie.
- Przestań się mazać. To tylko woda utleniona.
- Ale to boli – jęknął, odruchowo odsuwając twarz. – Hę?

Spojrzał w dół. Biała włochata kula nieustannie trącała jego nogę.

- Kapsel! - Chris zawołał ruchomą kupkę futra, która na dźwięk swojego imienia zaczęła merdać swoim białym ogonem. – On nie gryzie. Chodź tu, mały.

Chłopak podniósł małego stworka. Zwierzak skorzystał z okazji i dokładnie obwąchał nowego przybysza.

- Pewnie zainteresowało go to całe zamieszanie i wyszedł z pokoju. Nie wolno mu tutaj przebywać. BHP i takie tam – wyjaśniła „pielęgniarka”.
- Ale obiecałem Matthew, że będę go tu zabierał. Szkoda, żeby siedział sam w domu cały dzień.
- To jego pies?
- Zgadza się.
- Gotowe! Ranka oczyszczona – oznajmiła Irene, wstając od Billa. – Tak naprawdę nawet nie trzeba było nic przy tym robić, ale zawsze lepiej, kiedy rana jest odkażona.
- Nigdy nie wiesz, co oni robili tymi rękami…
- Fuj… Nie chciałem o tym myśleć - skrzywił się blondyn. – O rany! Kanapki!
- Ja je wezmę. Ty trzymaj lód. Chris, odłóż już tego psa. Ma łapy, poradzi sobie – zarządziła dziewczyna.
- To właściwie jest jakaś rasa? – spytał Kaulitz, obserwując zabawne stworzenie, które znów przyczepiło się do jego nogi.
- Podobno tak. West White cośtam. To nie moja rzecz, Matthew się na tym zna. Ja jestem tylko od okazjonalnego karmienia i zapewniania rozrywki temu małemu potworowi. Dzisiaj po raz kolejny zniknęło moje drugie śniadanie. Wiesz coś o tym, Kapsel?

Pies spojrzał na niego pytająco.

- Wiecie, zadzwonię do Marcusa i powiem mu, jaka jest sytuacja – zaproponowała Irene.
- Dzięki.
- Ha! Mam pomysł! – ucieszył się młodszy chłopak. – Zapytaj go, czy Bill może tu jeszcze z nami posiedzieć.

Blondynka z początku patrzyła na niego ze zdziwieniem, później jednak uśmiechnęła się porozumiewawczo. Bill poczuł niepokój. Nie lubił, gdy ktoś potajemnie planował coś względem jego osoby. I ten dziwny entuzjazm Chrisa…

- Co chcecie mi zrobić? – zapytał lekko zdezorientowany.
- Wyluzuj. Chciałbym, żebyś mi w czymś pomógł, to wszystko – rzekł z uśmiechem nastolatek o czarno-czerwonych włosach.

*

- Nareszcie jesteś! Przyszedłeś w ost… O cholera!
- Nic nie mów… - warknął, wchodząc do sklepu. Zdawał sobie sprawę ze swojego wyglądu.
- Przynajmniej żyjesz. Widzę, że nie tylko banda łysych się do ciebie dorwała.
- Chyba nie jest aż tak źle? – spytał niepewnie Bill, przejeżdżając po swoich dopiero co przyciętych i ułożonych włosach, które zgodził się poświęcić w ramach podziękowania za udzieloną mu pomoc.
- Nie jest źle. Chris zaczyna już się wprawiać w swoim, być może przyszłym, zawodzie.

Kaulitz odwiesił kurtkę na zapleczu i przyjrzał się swojej nowej fryzurze. Wbrew obawom, nie wyglądał najgorzej. Choć praktykant dokonał jedynie niewielkich zmian, całość prezentowała się znacznie lepiej niż wcześniej. Co najważniejsze jednak, nie stracił ani kawałka ucha.

Niestety nawet najlepiej ułożona fryzura nie zmieniłaby faktu, że wyglądał jak po pobiciu. Niby nic w tym dziwnego, lecz szczerze miał ochotę zrezygnować z dzisiejszego dnia w pracy.

- Wiesz co? – zagadnął do swojego współpracownika. – Daj mi wolne na dziś.
- Nie dasz rady? Wytrzymaj chociaż do drugiej. Za kilka minut zwali się tutaj przedpołudniowy tłum.
- Zgoda.
- Wiesz, że przepadnie ci kasa za te kilka godzin?
- Jeśli mam być szczery, w tej chwili mam to gdzieś – westchnął, przykładając rękę do bolącego oka.
- Jeśli mam być szczery to gdybym był na twoim miejscu, już by mnie tu nie było – odparł Marcus, przewracając stronę w zeszycie. Zaraz potem do sklepu wszedł kolejny tego dnia klient. 
Drache

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz