Poniedziałek
rozpoczął się tak samo jak poprzedni, koniecznością wstania o nienaturalnie
wczesnej porze i odebrania dostawy świeżego pieczywa z piekarni. Następne kilka
godzin minęło wyjątkowo szybko ze względu na tabun porannych klientów
przybyłych do sklepu z okolicznych terenów, jeszcze przed wyjazdem do pracy.
Wszystko szło dobrze aż do godziny dziesiątej, kiedy organizm blondyna zwolnił
swoje obroty. Brak zamieszania był jednoznaczny ze spadkiem poziomu
pobudzającej adrenaliny. Chłopak przysypiał na szczotce.
- Coś ci nie
idzie zamiatanie – mruknął Marcus, który znalazł kawałek miejsca na ladzie.
- Ile można
zamiatać – zamarudził w odpowiedzi. – Zazdroszczę ci miejsca.
- Miejsca? –
Bill kiwnął głową, wskazując na ladę. – Jestem wyżej w hierarchii to i drzemkę
mam lepszą.
Kaulitz
ziewnął szeroko po raz kolejny w ciągu ostatnich dziesięciu minut. W ostatniej
chwili przysłonił usta dłonią. Nawet na taki gest nie starczało mu sił.
- Przydałaby
się kawa… - jęknął. – Dużo kawy…
- A może by
tak…Hm? – zaczął jego współpracownik, gdy nagle rozległ się dzwonek jego
telefonu. Chłopak niechętnie sięgnął po komórkę. – Halo? No, cześć. Pewnie, nie
ma sprawy. Nie, spoko, i tak nie ma teraz ruchu. Bill wam je przyniesie. Cześć.
Bill? – zagadnął do zainteresowanego blondyna. – Nie chciałbyś się przejść?
- A mam wybór?
– zaśmiał się.
- Nie.
- No właśnie –
Kaulitz odstawił szczotkę na miejsce i rozejrzał się za swoją kurtką.
- Weź przy
okazji jakieś małe pudełko. Zaraz dam ci adres i mapę. Dzwoniła Irene i
prosiła, żeby przynieść cztery kanapki do salonu fryzjerskiego, w którym
pracuje.
*
Pięć minut
później Bill był już w drodze. Zimne powietrze zdołało go obudzić lepiej niż
kubek gorącej kawy. Szkoda tylko, że była to efektywna, lecz wielce
nieprzyjemna pobudka.
Co i raz
zerkał na wskazówki dane mu przez Marcusa. Niby droga na miejsce nie była zbyt
skomplikowana, a jednak chłopak nie chciał nigdzie zabłądzić. Spaliłby się ze
wstydu. Dopiero gdy był już na prostej drodze do celu, zdecydował się schować
świstek papieru.
Wszystko szło
dobrze, dopóki do jego uszu nie dotarł znajomy śmiech. Spojrzał za siebie. To
był duży błąd. Grupa łysych mężczyzn od razu go rozpoznała.
- Ej,
patrzcie! To nasz stary znajomy! Teraz tu się przeniosłeś?
- Nie
wyjaśniliśmy ci czegoś ostatnim razem?
Nie czekał na
przywitanie. Wystrzelił przed siebie, licząc, że uda mu się zgubić swoich
oprawców, lecz tym razem szczęście nie było po jego stronie. Nie miał się gdzie
ukryć. Teren zabudowany to nie las z mnóstwem drzew i kryjówek.
Mężczyźni
dopadli go po kilkuset metrach i przygnietli do ściany jednego z budynków.
- Tym razem ci
się dostanie, młody…
Jedyna szansa.
Spróbował się wyrwać.
- Stój tu! –
rozkazał jeden z mężczyzn i zadał mu solidny cios w twarz. Podbite oko
murowane.
- Odwalcie się
ode mnie! Nic wam nie zrobiłem! – krzyknął zarazem wściekły i przerażony.
- Stul pysk!
Twarz, brzuch,
klatka piersiowa. Jego umysł zwolnił na moment, by bronić się przed bólem i
stresem. Rzucili go za ziemię. Zasłonił się rękami.
Z daleka
dobiegł do niego jakiś męski głos. Nie zrozumiał, o co chodziło, lecz grupa
rozstąpiła się i zaraz zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Niepewnie rozejrzał
się dookoła. Ktoś szedł do niego z przeciwnej strony ulicy.
- Wszystko w
porządku? Pomogę ci wstać – rzekł nieznajomy, wyciągając rękę w jego kierunku.
Chłopak skorzystał z pomocy. – Chodź ze mną. Trzeba opatrzeć tę ranę. Coś cię
boli?
- Wszystko –
syknął. Kroczył powoli, trzymając się za głowę. Ku jego zdziwieniu mężczyzna
zaprowadził go do zakładu fryzjerskiego. Tego samego, którego adres podał mu
Marcus.
*
- O Boże,
Bill! – przywitał go wysoki spanikowany głos. Musiał wyglądać niezwykle
żałośnie, skoro jego widok wywołał aż taką reakcję.
- Usiądź tutaj
– nieznajomy zaprowadził go na jedno z krzeseł w poczekalni. – Znasz go, Irene?
- To nowy
pracownik pana Martina. Chris!
Nastolatek o
czarno-czerwonych włosach wychylił się zza rogu.
- No i co z
tym chłopakiem? Bill, to ty?!
- Nie gadaj,
Chris, tylko przynieś apteczkę.
- Już się robi
– rzucił, wybiegając z pokoju.
- Pokaż oczy –
mężczyzna wyjął z kieszeni małą latarkę i przyjrzał się źrenicom brązowych
oczu. Chłopak skrzywił się, gdy ten dotknął bolącej części jego twarzy. –
Będziesz miał podbite oko i spuchniętą wargę, ale poza tym wszystko w porządku.
- Przynieść
trochę lodu? – zaproponowała Irene.
- Tak, przyda
się – dziewczyna również opuściła pomieszczenie. - Czy coś jeszcze cię boli?
- Nie, chyba
nie – odparł. Zdążył już odzyskać pełną przytomność umysłu.
- Nie trzeba
wzywać karetki?
- Nie, jest ok
– stwierdził. Co prawda, ciosy w inne części ciała były groźne, lecz gruba
kurtka zdołała zredukować ich siłę.
- Na pewno?
- Tak, jest w
porządku.
- W takim
razie, ja wracam do siebie. Mam nadzieję, że ci chuligani dzisiaj już tutaj nie
wrócą – skwitował mężczyzna, po czym zniknął za drzwiami swojego gabinetu. W
tym samym czasie do pokoju zdążyli już wrócić Irene i Chris.
- Przyłóż to –
blondynka wręczyła Billowi torebkę z lodem. Sama zaś otworzyła apteczkę i
wyjęła stamtąd gaziki oraz wodę utlenioną. Zajęła się oczyszczaniem rany na
wardze.
- Ała! –
zaprotestował, gdy poczuł nieprzyjemne pieczenie.
- Przestań się
mazać. To tylko woda utleniona.
- Ale to boli
– jęknął, odruchowo odsuwając twarz. – Hę?
Spojrzał w
dół. Biała włochata kula nieustannie trącała jego nogę.
- Kapsel! -
Chris zawołał ruchomą kupkę futra, która na dźwięk swojego imienia zaczęła
merdać swoim białym ogonem. – On nie gryzie. Chodź tu, mały.
Chłopak
podniósł małego stworka. Zwierzak skorzystał z okazji i dokładnie obwąchał
nowego przybysza.
- Pewnie
zainteresowało go to całe zamieszanie i wyszedł z pokoju. Nie wolno mu tutaj
przebywać. BHP i takie tam – wyjaśniła „pielęgniarka”.
- Ale
obiecałem Matthew, że będę go tu zabierał. Szkoda, żeby siedział sam w domu
cały dzień.
- To jego
pies?
- Zgadza się.
- Gotowe!
Ranka oczyszczona – oznajmiła Irene, wstając od Billa. – Tak naprawdę nawet nie
trzeba było nic przy tym robić, ale zawsze lepiej, kiedy rana jest odkażona.
- Nigdy nie
wiesz, co oni robili tymi rękami…
- Fuj… Nie
chciałem o tym myśleć - skrzywił się blondyn. – O rany! Kanapki!
- Ja je wezmę.
Ty trzymaj lód. Chris, odłóż już tego psa. Ma łapy, poradzi sobie – zarządziła
dziewczyna.
- To właściwie
jest jakaś rasa? – spytał Kaulitz, obserwując zabawne stworzenie, które znów
przyczepiło się do jego nogi.
- Podobno tak.
West White cośtam. To nie moja rzecz, Matthew się na tym zna. Ja jestem tylko
od okazjonalnego karmienia i zapewniania rozrywki temu małemu potworowi.
Dzisiaj po raz kolejny zniknęło moje drugie śniadanie. Wiesz coś o tym, Kapsel?
Pies spojrzał
na niego pytająco.
- Wiecie,
zadzwonię do Marcusa i powiem mu, jaka jest sytuacja – zaproponowała Irene.
- Dzięki.
- Ha! Mam
pomysł! – ucieszył się młodszy chłopak. – Zapytaj go, czy Bill może tu jeszcze
z nami posiedzieć.
Blondynka z
początku patrzyła na niego ze zdziwieniem, później jednak uśmiechnęła się
porozumiewawczo. Bill poczuł niepokój. Nie lubił, gdy ktoś potajemnie planował
coś względem jego osoby. I ten dziwny entuzjazm Chrisa…
- Co chcecie
mi zrobić? – zapytał lekko zdezorientowany.
- Wyluzuj.
Chciałbym, żebyś mi w czymś pomógł, to wszystko – rzekł z uśmiechem nastolatek
o czarno-czerwonych włosach.
*
- Nareszcie
jesteś! Przyszedłeś w ost… O cholera!
- Nic nie mów…
- warknął, wchodząc do sklepu. Zdawał sobie sprawę ze swojego wyglądu.
- Przynajmniej
żyjesz. Widzę, że nie tylko banda łysych się do ciebie dorwała.
- Chyba nie
jest aż tak źle? – spytał niepewnie Bill, przejeżdżając po swoich dopiero co
przyciętych i ułożonych włosach, które zgodził się poświęcić w ramach
podziękowania za udzieloną mu pomoc.
- Nie jest
źle. Chris zaczyna już się wprawiać w swoim, być może przyszłym, zawodzie.
Kaulitz
odwiesił kurtkę na zapleczu i przyjrzał się swojej nowej fryzurze. Wbrew
obawom, nie wyglądał najgorzej. Choć praktykant dokonał jedynie niewielkich
zmian, całość prezentowała się znacznie lepiej niż wcześniej. Co najważniejsze
jednak, nie stracił ani kawałka ucha.
Niestety nawet
najlepiej ułożona fryzura nie zmieniłaby faktu, że wyglądał jak po pobiciu.
Niby nic w tym dziwnego, lecz szczerze miał ochotę zrezygnować z dzisiejszego
dnia w pracy.
- Wiesz co? –
zagadnął do swojego współpracownika. – Daj mi wolne na dziś.
- Nie dasz
rady? Wytrzymaj chociaż do drugiej. Za kilka minut zwali się tutaj
przedpołudniowy tłum.
- Zgoda.
- Wiesz, że
przepadnie ci kasa za te kilka godzin?
- Jeśli mam
być szczery, w tej chwili mam to gdzieś – westchnął, przykładając rękę do
bolącego oka.
- Jeśli mam
być szczery to gdybym był na twoim miejscu, już by mnie tu nie było – odparł
Marcus, przewracając stronę w zeszycie. Zaraz potem do sklepu wszedł kolejny
tego dnia klient.
Drache
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz