Tego dnia
obudził się wcześniej niż zwykle. Pierwszym impulsem, który dotarł do jego
mózgu było koszmarne uczucie chłodu. W mig postawiło go na równe nogi. Musiało
być jakieś -50 stopni! Na wpół przytomny stoczył się z łóżka wciąż zawinięty w
kołdrę i sięgnął ręką do znajdującej się nieopodal torby z ciuchami. Zupełnie
zapomniał o wypakowaniu ich poprzedniego dnia. Chciał ściągnąć zalegającą na
niej szarą bluzę, lecz przez nieuwagę wszystko wywrócił. Blisko połowa ubrań
znalazła się na podłodze.
- Niech to
szlag – zaklął, zakładając bluzę i skarpetki, po czym rzucił się z powrotem na
łóżko.
*
- Dzień dobry
– powiedział, wchodząc do kuchni. Nawet nie próbował powstrzymywać się od
ziewania.
- Dzień dobry
– odparła miło Avril. Akurat kończyła zmywać naczynia. – Prawie zdążyłeś na
śniadanie. Zostało kilka kanapek, chcesz może?
- Pewnie.
Nim zajął się
posiłkiem ruszył w stronę szafki kuchennej, by wyciągnąć stamtąd biały kubek.
Nasypał do środka łyżeczkę nie schowanej jeszcze na swoje miejsce kawy, po czym
dotknął boku czajnika, by sprawdzić czy jeszcze jest ciepły. Zaskowyczał jak
zbity pies.
- To nie było
mądre – skwitowała blondynka, patrząc jak nastolatek z ulgą leje zimną wodę na
poparzone palce.
- Wiem. Jestem
jeszcze śpiący – próbował się usprawiedliwić. I tak czuł, że w oczach tej
delikatnej kobiety musiał wypaść niezwykle żałośnie. Tak głupie błędy może
popełniać dziecko, nie dorosły człowiek.
- W razie czego
mamy w domu maść na poparzenia – oznajmiła spokojnie. Zalała blondynowi kawę, a
kubek postawiła na stole. Chłopak właśnie zakręcił kurek i spojrzał na swoją
poparzoną rękę. Była trochę zaczerwieniona, ale miał nadzieję, że nic mu nie
będzie. – Dobrze, że wstałeś wcześniej niż zwykle. Chciałabym, żebyś mi dzisiaj
pomógł w kuchni, mam bardzo dużo pracy.
- Nie umiem
gotować – uprzedził od razu, przy okazji próbując się jakoś wymigać od tego
zajęcia. Sprzątanie jeszcze ujdzie, ale gotowanie? To nie jego działka.
- Nie musisz.
Chodzi o przygotowanie kanapek. To na pewno nie stanowi dla ciebie problemu –
rzekła z uśmiechem. Odwróciwszy się, ujrzała zniechęconego chłopaka z głową
położoną na stole.
Po skończonym
śniadaniu były wokalista posłusznie zmył po sobie naczynia i ruszył pomóc
gospodyni w przygotowaniu, jak się później dowiedział, posiłku dla gromady
dzieciaków. Okazało się, iż rodzina organizuje tego dnia imprezę urodzinową dla
Eriki i choć samo przyjęcie odbędzie się poza domem, aby ograniczyć koszty
Avril postanowiła sama przygotować tort i kanapki. Steven razem z solenizantką
pojechali pozałatwiać jakieś sprawy na mieście, więc jedyną osobą w domu zdolną
do pomocy został Bill.
Powoli kroił
pomidory, uważając, by przy okazji nie obciąć sobie palca. I tak w trakcie
pracy zdołał pokaleczyć się już jakieś pięć razy. Jego palce wyglądały jak po
zabawie z kotem. Blondynka nie mogła uwierzyć, w jaki sposób dorosły przecież
chłopak jest w stanie poranić się przy tak prostej czynności. Jeśli jednak
popatrzeć na to z perspektywy zaspanego nastolatka, który rzadko kiedy trzymał
nóż w ręce, sprawy wyglądały już nieco inaczej.
- Wolno ci to
idzie – zagadnęła kobieta, wkładając do piekarnika pierwszą partię ciasta.
Kaulitz spojrzał na nią, lecz jedynie wzruszył ramionami. – Przydałyby ci się
jakieś lekcje gotowania.
- Nie
potrzebuję ich – burknął ledwo słyszalnie Bill. Męczył się już z kolejnym
czerwonym owocem i pomału miał tego dość.
- Zostawić ci
jakąś książkę jak wyjdziemy? – jej propozycja spotkała się z pytającym wzrokiem
blondyna. – Zostaniesz w domu sam, dlatego pomyślałam, że dam ci książkę, żebyś
miał co robić.
- Dziękuję –
odpowiedział, ciesząc się w duchu, że ominie go coś tak nudnego jak impreza
urodzinowa z bandą dzieciaków.
- Pomyślę
jeszcze nad tym i coś ci zostawię. Lubisz romanse?
*
Leżał leniwie
w swoim łóżku od czasu do czasu przewracając się z boku na bok. Napawał się
panującą w domu ciszą i swoją tymczasową wolnością. Co prawda obiecał, że
podczas nieobecności gospodarzy posprząta kuchnię, jednak miał na to jeszcze
kilka godzin. Niebyt mu się spieszyło do wypełnienia tego obowiązku.
Wychylił rękę
za krawędź łóżka i przyciągnął do siebie poleconą przez Avril książkę. Podobno
była to jakaś powieść o przygodach młodego chłopaka, który uciekł z domu, by
wbrew woli swoich rodziców zostać tancerzem na Brodway’u. Nawet dla osoby tak
nienawidzącej czytać jak on zabrzmiało to całkiem ciekawie. Niestety język, w
jakim napisana została owa historia, okazał się dla blondyna nie do przejścia.
Zbyt dużo słów i gramatyki, z którymi spotkał się po raz pierwszy w życiu.
Zrezygnował więc z dalszych prób zagłębiania się w tekst i odłożył lekturę.
Przewrócił się
na plecy. Spoglądał przez znajdujące się tuż nad nim okno. Lubił takie miejsce
montowania okien – nie w ścianie, lecz w stromym dachu budynku. Mógł bez
przeszkód obserwować niebo, czy to zasypane gwiazdami, czy, jak teraz,
przysłonięte tabunem szarych obłoków leniwie przesuwających się w bliżej
nieznanym mu kierunku.
Powoli
odpływał, rozkoszując się tą błogą chwilą relaksu, gdy stuknął palcami w jakąś
twardą powierzchnię. Z początku myślał, że to znowu ta nieszczęsna książka,
lecz okładka tego czegoś była inna. Rozmiar też się nie zgadzał. Chwycił
niewielki przedmiot. Czerwony zeszyt, ten sam, który otrzymał od Stevena w
dniu, w którym odzyskał przytomność po swoim nieszczęsnym wypadku. Przejrzał
go. Był prawie nie zapisany.
Rozejrzał się
wokół.
„Gdzie on
jest? Musi tu gdzieś być… Jest!”
Z ołówkiem w
dłoni nachylił się nad czystą kartką. Zastanowił się chwilę. Kilka razy
przykładał grafit do białej chropowatej powierzchni, by za moment odłożyć go na
bok.
„Jak zacząć?
Czy to w ogóle ma sens?”
Już dawno
pomyślał, czy nie próbować tego zrobić. Ostatecznie, to też jest pewna forma
komunikacji. Trochę przestarzała, lecz wciąż używana.
„To przecież
nie ma szans!”
Kilka ruchów i
jedna długa linia skreślająca wszystkie poprzednie. Pamiętał adres, pamiętał
nawet ten cholerny kod, który w dzieciństwie przysparzał mu tyle kłopotów. Ten
nielogiczny zbiór cyfr zawsze był dla niego utrapieniem. Tym razem pojawiło się
kilka nowych niewiadomych. Wciąż nie wiedział, gdzie jest, czy to miejsce ma
jakąś nazwę. A może po prostu powinien napisać „Dom w lesie w Kanadzie”? Tak,
to na pewno byłoby dla wszystkich bardzo pomocne. Bo przecież w Kanadzie jest
tylko jeden las, a w nim tylko jeden dom, nie?
Przynajmniej
znał datę. Koniec sierpnia, niedługo zaczynał się wrzesień. Wrzesień… To byłby
piękny prezent urodzinowy dla nich obojga. Chyba. A może Tom otrząsnął się już po
pierwszym szoku i cieszy się, że nie ma u boku tego irytującego pedała-egoisty,
jak raczył go kiedyś nazwać? Czy to dlatego go nie szukali? Pozwolili mu na
medialną i rzeczywistą śmierć tylko dlatego, że mieli go dosyć? Choć
podświadomie czuł, że musi być jakiś inny powód, nie był w stanie zapobiec
zamoczeniu tej przebrzydłej kartki i rozmazaniu tych kilku krzywych linii,
które zdołał do tej pory nakreślić. Zrzucił wszystko na ziemię, by móc znów
pogrążyć się w szaleńczym smutku, lecz coś go powstrzymało. Wściekle przygryzł
wargę i przetarł zalaną łzami twarz.
- Dosyć już
tego Kaulitz! Weź się w garść! – warknął sam do siebie. „Przestań zachowywać
się jak ciota” – dodał w myślach.
Nastolatek
powoli wstał i otrzepał swoje ubranie. Dość leżenia, ma robotę, którą musi się
zająć. Co do listu…
*
- Ale było
super! Żałuj, że cię nie było – dziewczynka kontynuowała swoją arcyciekawą
opowieść, a Bill miał tylko nadzieję, że udawanie zainteresowanego wychodzi mu
w miarę nieźle. Zignorowanie Eriki nie tylko byłoby niemiłe, mogłoby też mieć
dla niego raczej nieprzyjemne konsekwencje…
- Żałuję –
skłamał, upijając łyk gorącej kawy. Pewnie nie będzie mógł po niej zasnąć, ale
trudno. Lubił kawę i nie było na to rady.
- Dzieci,
muszę wam coś ogłosić – rzekła w pośpiechu Avril, wchodząc do kuchni. „Dzieci?”
– Razem ze Stevenem wychodzimy na wieczór. Wrócimy późno albo już jutro rano.
Zaopiekujcie się sobą nawzajem.
- Dobrze mamo!
– odpowiedziała radośnie dziewczynka. Zawtórował jej dźwięk opadłego,
uderzającego w stół entuzjazmu jej dziewiętnastoletniego towarzysza. To będzie
długi wieczór.
*
- Chcesz coś
porobić?
-
Niekoniecznie – odpowiedział chłopak. Znów przebywał w swoim ulubionym miejscu,
wpatrując się w swoje ulubione okno. Gwiazdy jedna za drugą pojawiały się na
ciemnym sklepieniu.
- Ale ja się
nudzę!
- To coś
porób! – podniósł głos.
- Powiem
tacie, że nie chciałeś się mną zajmować.
- Nie jestem
opiekunką do dzieci – wiedział, że nie powinien tego wszystkiego mówić, ale nie
potrafił długo wytrzymać w towarzystwie tej małej gadatliwej istoty. Po prostu
nie mógł utrzymać nerw na wodzy.
Kątem oka
dostrzegł, że córka państwa Brownów stoi jeszcze chwilę w pokoju, po czym
wybiega na korytarz. Spadło na niego lekkie poczucie winy za taki obieg spraw.
To on był starszy, powinien być też bardziej cierpliwy i ugodowy. Przeczuwał,
co może go spotkać za niewywiązanie się ze swojego przyrzeczenia. Westchnął i
przetarł twarz.
Pomału opuścił
stopy na podłogę i wtedy zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Rozejrzał się
wokół. Porozrzucane ciuchy, ołówek, książka…
- Szlag!
*
- Oddaj mi mój
zeszyt! – powtórzył już któryś kolejny raz, stojąc pod pokojem dziewczynki.
Próbował dostać się do środka, lecz nie mógł wiele zrobić, drzwi były
zamknięte. Małą najwyraźniej bawiła jego złość. Co jakiś czas słyszał jej
radosny śmiech.
- To nie jest
zabawne. Oddaj mi go!
Czemu tak
zdenerwowało go jej zachowanie, skoro tak naprawdę nie miał w tym zeszycie
praktycznie nic? Nie zastanawiał się nad tym za bardzo. Sam fakt pozbawienia go
czegoś, co uznał za swoją własność, był dla niego wystarczającym ciosem.
Szczególnie, że po tym jak stracił prawie wszystko oprócz samego siebie każda
bliższa mu rzecz była na wagę złota. A w owym zeszycie znajdowały się też
kawałki jego samego. I nie chodzi tutaj o fragmenty naskórka…
- Oddam ci ten
twój zeszyt – odezwała się wreszcie zza drzwi. – Pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Spędzisz ze
mną trochę czasu. Na moich zasadach.
- Du… - ugryzł
się w język. – Niech będzie.
- W takim
razie, zadam ci teraz kilka pytań.
- Nie wpuścisz
mnie?
- Nie, jeszcze
nie.
Mruknął
zmęczony tą całą głupią zabawą i usiadł na podłodze, tuż przy drzwiach. Oparł
się plecami o ścianę.
- Pierwsze
pytanie – wystartowała blondynka, nie czekając na żaden sygnał ze strony byłego
wokalisty. – Jak właściwie się tutaj znalazłeś?
Kaulitz poczuł
się lekko zakłopotany. Nie był pewien, czy powinien mówić prawdę, czy
oszczędzić dziewczynce zbędnych szczegółów. W końcu, jej rodzice pewnie nie bez
powodu nie mówili jej o tym, jak się u nich właściwie znalazł.
- Twoi rodzice kupili mnie w sklepie.
- Nie
wygłupiaj się, wiesz, o co mi chodzi.
- Miałem
wypadek, twój ojciec zabrał mnie do was do domu. Byłem w złym stanie, dlatego
zaopiekowali się mną.
Kilka sekund
ciszy. Oczekiwanie na akceptację odpowiedzi.
- No dobrze,
niech będzie – uznała w końcu. – Następne pytanie! Co robisz w Kanadzie, skoro
to nie jest twój kraj?
- To
przesłuchanie? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Nie czekając na odzew,
dodał: – Śpiewałem w zespole i mieliśmy mieć tutaj trasę promocyjną.
- A gdzie jest
teraz twój zespół?
- Pewnie w
Niemczech – stwierdził. Coraz bardziej nie podobał mu się tor, na jaki
schodziła ta rozmowa. – Możemy zmienić temat?
- Dlaczego?
- Bo ten mi
się nie podoba.
- Czemu? Jest
ciekawy.
- Dla mnie
nie.
- Bo kłamiesz?
- Dlaczego mam
kłamać?
- Czemu twój
zespół cię nie szuka?
- Nie wiem,
ich zapytaj.
- Pytam
ciebie.
- Nie wiem,
daj mi spokój.
- Wymyśliłeś
to.
- Przestań!
- Gdyby to
była prawda, już dawno by cię tu nie było.
Rozmowa
ucichła. Kiedy Erika uchyliła drzwi od swojego pokoju, chłopaka już nie było.
*
Znów leżał na
łóżku, zwrócony w stronę ściany. To jednak zdecydowanie jego ulubione miejsce.
Wyciągniętą ręką przejeżdżał w dół pionowej powierzchni. Paznokcie zahaczały o
wszelkie nierówności znajdujące się na ich drodze.
Tak jak się
spodziewał, nie mógł zasnąć. Mimo iż wypił kawę już kilka godzin temu,
substancja płynąca w jego żyłach wciąż nie dawała mu odpocząć. Na dodatek
dobijała go ta cała afera. Nikt nie będzie go rozstawiał po kątach, a zwłaszcza
kilkulatka! Poza tym jego przeszłość, w tym także to co się stało dziesiątego
sierpnia, nie jest jej sprawą. Ma swoje życie, swoją rodzinę, niech zajmie się
swoimi problemami.
Usłyszał
skrzypnięcie otwieranych drzwi. Zerknął przez ramię, lecz, kiedy zobaczył, że
do jego pokoju wchodzi mała blondynka, wrócił do swojej pierwotnej pozycji.
Materac ugiął się pod ciężarem jej kruchego ciałka. Nie patrzył na nią, wolał
skupić się na swoim dotychczasowym zajęciu. Czerwony notatnik spoczął tuż przy
jego ręce. Kątem oka zerknął na Erikę.
- Chciałam ci
go oddać. I tak w środku nie ma nic ciekawego - oznajmiła z szerokim szczerym
uśmiechem. Chłopak odwrócił wzrok.
- Dzięki -
wymamrotał, przejeżdżając paznokciem po chropowatej powierzchni. Jak tak dalej
pójdzie zdrapie ze ściany całą farbę.
- Przepraszam
za to. Nie wiedziałam, że tak cię to zdenerwuje - blondyn spojrzał na nią
pytająco. Czy właśnie przeprosiła go ta mała irytująca i zadufana w sobie
istota? To coś nowego.
- Spoko -
odparł cicho. Jego nowe hobby zaczynało mu się już nudzić.
- Naprawdę nie
masz tu nikogo? - zapytała. W jej głosie można było wyczuć lekki smutek.
- Nie -
odpowiedział krótko. - Czemu tak cię interesuję? Poczekaj jeszcze trochę,
niedługo mnie tu pewnie nie będzie.
- Trafiłeś do
nas nagle, rodzice na początku w ogóle mi o tobie nie wspomnieli. Przez
przypadek dowiedziałam się, że u nas mieszkasz. Rzadko tak się dzieje, wiesz?
- Domyślam
się. Sam nie miałem tak do tej pory ani razu.
- Może
zaczniemy od początku? No wiesz, żeby już się nie kłócić.
- Nie wiem,
czy to konieczne.
- Proooszęęęę.
Na jej twarzy
widać było wielką determinację. Ciężko było osobie takiej jak on, przez lata
przyzwyczajonej do faktu, że pewne rzeczy po prostu się dzieją i tak należało
je przyjąć, zrozumieć dziecko, które jeszcze nie do końca poznało zasady
działania tego okropnego i zimnego miejsca, jakim jest świat. Z drugiej strony,
czy ktokolwiek był w stanie je w pełni pojąć?
- Okej, możemy
tak zrobić, jeśli chcesz - westchnął w końcu, choć niezbyt wierzył w powodzenie
tego przedsięwzięcia.
- Super! -
klasnęła w dłonie i wskoczyła na pościel tuż obok chudych skrytych pod dresowym
materiałem nóg. - Nazywam się Erika Brown.
- Bill Kaulitz.
Drache
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz