Nadgryziony
księżyc rozświetlał skąpane w mroku kanadyjskie niebo. Towarzyszyły mu gwiazdy,
których światło nieustannie przebijało się przez wszechogarniającą ciemność. Z
jakiegoś powodu cieszyła go kolejna szansa na ujrzenie tego obrazu. Zwykle gdy
zasypiał, serowata kula znajdowała się poza obrębem jego okna. Zbliżała się do
niego dopiero koło pierwszej w nocy. W tamtej chwili zegar wskazywał już drugą.
To już kolejna
taka noc. Ostatnio nie potrafił zasnąć. Za dużo myśli, zbyt wiele pytań. Nie
bał się, nie widział w tym sensu. To ciekawość nie pozwalała mu na sen. Zwykła
ludzka ciekawość. Może też trochę smutku. Znów będzie musiał zniknąć, iść
dalej. Pozostawić wszystko za sobą. Trochę było mu tego szkoda.
Drzwi cicho
skrzypnęły. Nie spodziewał się tego. Wyrwany z zamyślenia odwrócił się w stronę
wejścia do pokoju.
- Nie śpisz? –
spytała Erika, niepewnie wchodząc do pokoju.
- Nie mogę
zasnąć – odpowiedział cicho. – Coś się stało?
- Też nie mogę
zasnąć. Mogę tu spać?
Spojrzał w
stronę sufitu i swojego ulubionego okna. Księżyc jakby ociągając się, brnął w
stronę swojego przeznaczenia.
- Proszę.
- Dobra. Jeśli
się zmieścisz…
Chłopak
niechętnie położył się w poprzek łóżka, by zrobić małej trochę miejsca. Po
ostatnim razie obiecał sobie, że już nigdy więcej nie będzie spał w tej
pozycji, ale tym razem uznał, że da za wygraną. To wyjątkowa sytuacja. Pewnie i
tak więcej się już nie powtórzy.
- Nie chcę
żebyś jechał.
Szelest
materiału. Oboje usiłowali zmieścić się pod jedną kołdrą.
- Wiesz, że
nie mogę zostać – jego głos był stanowczy. – To było wiadome od samego
początku.
- Wiem, ale
nie wiedziałam, że staniesz mi się tak bliski.
Na jego twarzy
pojawił się uśmiech.
- Ja też tego
nie wiedziałem – odparł szczerze. – Nie miałem pojęcia, że kiedykolwiek
przydarzy mi się taka historia – znów spojrzał w niebo. – 6 miesięcy…
- Bill –
zaczęła cicho. Tak bardzo różniła się od osóbki, którą poznał pół roku temu.
Wtedy nie przypuszczał, że ten uparty gadatliwy dzieciak potrafi mieć też swoją
wrażliwą stronę. – Będziesz nas odwiedzał?
Dwudziestolatek
uśmiechnął się szerzej.
- Pewnie. Albo
wy odwiedzicie mnie.
- Nie zerwiesz
z nami kontaktu? Nawet gdy już uda ci się wrócić do domu?
Potargał jej
blond włoski, co spotkało się ze sporą dawką oburzenia.
- Nie. Nie
zerwę.
Przykryła się
materiałem i przytuliła do kościstego boku. Kiedyś wściekłby się za taką
bliskość. Dzisiaj nie zaprotestował.
- Jesteś dla
mnie jak brat.
Nie
odpowiedział. Był bratem tylko dla jednej osoby, lecz nie mógł zaprzeczyć, że
ta małą blondyneczka stała mu się cholernie bliska.
*
W dzień
pokutował za kolejną nieprzespaną noc. Momentami był kompletnie nieprzytomny,
nie wspominając już o swoim nieustannym ziewaniu. Po pewnym czasie nawet nie
chciało mu się przysłaniać ręką ust. Musiałby chodzić wszędzie z dłonią
przyklejoną do twarzy.
- Ostatnio w
ogóle się nie wysypiasz. To brak dziewczyny czy coś cię martwi?
Nie chciało mu
się reagować na pierwszą sugestię. Zdążył się już przyzwyczaić do charakteru
Browna. Przede wszystkim jednak był na to zbyt zmęczony.
- Myślę o tej
wyprowadzce – odpowiedział szczerze. Dręczył się tym, odkąd uświadomił sobie,
jak wiele znów się zmieni. Nowy dom, współlokator, praca… Prawdziwa praca i
życie na własny rachunek. Nigdy tego nie miał. Do tej pory pracą było Tokio
Hotel, a gdy było trzeba wszystko załatwiał jego menadżer. Teraz będzie
inaczej, choć wiedział, że nie będzie sam.
- Wiesz, że w
razie czego będziesz mógł do nas wrócić – odparł brodacz.
- Dziękuję – powiedział
z lekkim uśmiechem blondyn. Zawsze dobrze mieć jakąś deskę ratunku. Gdyby tylko
mógł, zostałby jeszcze trochę u Brownów, niestety wiedział, że to co zarobi u
leśniczych jeszcze długo nie wystarczy na pokrycie wszystkich wydatków
związanych z podróżą do domu. Poza tym wraz ze zmianą pory roku pracy będzie
coraz mniej. Potrzebował czegoś stałego, na cały rok.
- William jest
w porządku. Ręczę za niego – rzekł Steven. Wrzucił garść pokarmu do paśnika. –
Jego syn podobno też jest ok. Tylko trochę leniwy. Mam nadzieję, że się
dogadacie.
- Ja też. – Po
chwili dodał – Nie potrzebuję kłótni. Mam swoje rzeczy do roboty.
- Rozsądnie.
Myślę jednak, że dojdziecie do porozumienia. Przydałby ci się ktoś w twoim
wieku.
„To prawda” –
przyznał w myślach.
Tego dnia
skończyli pracę dużo wcześniej niż zwykle. Mieli w planach zakupy w miasteczku
oraz zapalenie małego znicza na grobie Billa. To była jego inicjatywa, czuł
wewnętrzną potrzebę doglądania swojego „miejsca spoczynku”. Wizyty w tym
miejscu, choć krótkie, dawały mu siłę i motywację do działania. Musiał przecież
w końcu wrócić do domu, by to wszystko odkręcić.
*
Mimo
wyjątkowej kolacji pożegnalnej Bill nie czuł, że wyjeżdża, że teraz wszystko
będzie trochę inaczej. Był świadomy wyjazdu i przejmował się najbliższą
przyszłością, to oczywiste, jednak podświadomie miał niemalże stuprocentową
pewność, iż następnego dnia znów obudzi się i zaśnie w tym samym łóżku,
stojącym w tym samym pokoju. Tak samo zresztą jak i następnego dnia, a później
jeszcze następnego.
Wieczorem
zaczął się pakować. Nauczony latami doświadczenia wolał zrobić to wcześniej niż
tuż przed godziną zero. Pośpiech nigdy nie jest dobry podczas pakowania.
Chłopak wciąż jeszcze pamiętał, jak przy jednym z wyjazdów podczas trasy
koncertowej zostawił kilka swoich ciuchów w hotelu. Wtedy nie mógł sobie tego
wybaczyć, lecz teraz wspomnienie tego błędu wywołało uśmiech na jego twarzy.
Odłożył na bok
ubrania przyszykowane na następny dzień. Reszta wylądowała w dużej sportowej
torbie, którą kupił kilka dni temu. Czerwona, zwyczajna torba. Kiedyś nawet nie
pomyślałby o jej zakupie, zawsze wolał eleganckie walizki. Czasy się zmieniają…
*
Dochodziło
południe. Po skończonym pakowaniu Bill runął na łóżko, by po raz ostatni
przyjrzeć się miejscu swojego dotychczasowego pobytu. Dziś opuści swój drugi
dom. Znów zostanie sam. Co prawda miał komórkę z numerami do rodziny Brownów,
ale wiedział, jak to jest ze znajomościami na odległość. Tak, zbyt dobrze to
wiedział.
Podparł się na
rękach i spojrzał w górę. Jego ulubione okno odkrywało przed nim widok
wspaniałego czystego nieba pokrytego jedynie nielicznymi leniwymi obłokami.
Zapowiada się całkiem ładna pogoda. Może to dobry znak?
Po kilku
minutach, kiedy zdołał ogarnąć pokój wzrokiem co najmniej kilka razy, poczuł
się gotowy. Powoli wyprostował się i chwycił swoją torbę. Nie spiesząc się,
ruszył w stronę wyjścia. Ostrożnie zamknął za sobą drzwi.
*
- Gotowy?
- Tak.
Steven zabrał
jego torbę i umieścił ją w bagażniku swojego samochodu. Specjalnie wziął wolne
na ten dzień, by nie musieć wyjeżdżać z samego rana. Zresztą, on chyba też
chciał jeszcze pobyć z Billem jak najdłużej. Tak samo jak reszta rodziny.
Blondyn
podszedł do stojącej kilka kroków dalej Avril. Przytulił ją na pożegnanie.
- Dziękuję za
wszystko. Naprawdę dziękuję. Kiedyś się za wszystko odwdzięczę – powiedział.
Kobieta uśmiechnęła się smutno.
- Nie masz za
co dziękować – odpowiedziała. – Będzie nam cię brakowało. Uważaj na siebie.
Podała
dwudziestolatkowi niewielką papierową torebkę. „Prezent?”
- To dla mnie?
– spytał zdziwiony i w mig zerknął do środka. Dostrzegł czarny materiał.
- Pomyślałam,
że może będziesz chciał od czasu do czasu zakryć swoją bliznę. Wiem, że nie
lubisz, gdy ludzie o nią pytają. Szalik na zimne dni już masz, przyda ci się
coś lżejszego.
- Naprawdę
dziękuję – rzekł radośnie i ponownie przytulił blondynkę. Nie ukrywał, iż
zastanawiał się nad zakupem czegoś takiego, lecz ciągle brakowało mu pieniędzy.
Po dołożeniu się do rachunków oraz zakupie potrzebnych rzeczy z jego wypłaty
nie zostało praktycznie nic.
Odwrócił się w
stronę Eriki, która uparcie ciągnęła go za rękaw kurtki.
- Ja też mam
coś dla ciebie – oznajmiła i wyjęła z kieszeni małego misia.
- Ty go
zrobiłaś?
- Tak! W
szkole, na zajęciach plastycznych.
- Dziękuję. To
najwspanialszy prezent – odparł, przyglądając się podarkowi. Mały bury miś z
materiału z doczepioną zawieszką. Jego oczka zrobione były z dwóch różnych
guzików. Chłopak przypiął pluszaka do swoich jeansów.
- Będziesz
dzwonił?
- Pewnie. Obiecałem
to.
Mała na chwilę
przylgnęła do jego szczupłego ciała, by za moment odsunąć
się i przybić
swojemu przyjacielowi pożegnalną piątkę.
- No to cześć!
– rzucił na odchodnym i wsiadł do samochodu, w którym już siedział Steven.
Kaulitz zapiął swój pas.
- No to
jedziemy.
Pomachał im na
odchodne, po czym odwrócił się w stronę drogi. Zastanawiał się, czy na pewno
wziął wszystkie swoje rzeczy, lecz w końcu stwierdził, że w razie czego Brown
podwiezie mu brakujące ciuchy.
Samochód
ruszył w siną dal, a niewielkie kamyki obijały się o karoserię.
Drache
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz