Dni mijały
bardzo szybko. Dla nieprzyzwyczajonego do tego typu pracy fizycznej organizmu
czas przeznaczony na sen i regenerację musiał być odpowiednio długi, dlatego
też plan dnia dwudziestolatka ograniczał się do: pobudki, odprowadzenia Eriki
do szkoły, śniadania, pracy, obiadu i spania. I tak dzień w dzień. Blondyn nie
miał już nawet siły pomagać swojej znajomej dziewczynce w nauce niemieckiego.
Na szczęście mała nie potrzebowała wiele pomocy, w szkole radziła sobie wyśmienicie.
Inaczej niż jej starszy kolega, któremu nauka nigdy nie była po drodze.
Dzień po dniu,
tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem i tak skończyła się kolorowa jesień.
Okolicę przykryła pierwsza warstwa białego puchu. Potem przyszła następna, potem
kolejna. Zaczęły się problemy z odśnieżaniem, przemieszczaniem się i śnieżkami
raz po raz lądującymi za kołnierzem kurtki. Co prawda, już nie tej skórzanej, a
ciepłej jasnej, typowo zimowej, ale co to zmienia, gdy zimno wpada pod warstwę
materiału bądź wpływa tam po wcześniejszym rozpuszczeniu się przy kontakcie ze
skórą? To cud, że po felernych sierpniu i wrześniu nikt się już nie
rozchorował. Było trochę kataru i bólu gardła, lecz to przecież nic poważnego.
Z przybyciem
grudnia wszyscy zaczęli szykować się do Świąt Bożego Narodzenia. Wszyscy poza
Billem, do którego informacja o Świętach dotarła dopiero w czasie jazdy na
wielkie coroczne targowisko. Gdyby nie ono zupełnie zapomniałby o czymś takim
jak Boże Narodzenie. A może to i lepiej? Pierwsze tak cholernie samotne Święta.
Bez wkurzającej rodziny, bez ciągłej krzątaniny, bez Toma, który wiecznie
czepiał się go o zły wybór prezentów. Zawsze mieli inne koncepcje podarunków.
Młodszy z braci lubił wybierać rzeczy ładne, starszy celował w praktyczności.
Może gdyby zaczęli ze sobą normalnie rozmawiać, a nie przekrzykiwali jeden
drugiego, byliby w stanie wybrać naprawdę dobre prezenty dla najbliższych.
Zwykle jednak kończyło się na awanturach i cichych dniach, podczas których
każdy z nich kupował coś według swojego widzimisię.
Tak, ten
grudzień będzie inny od poprzednich.
*
Tutejszy
kiermasz bardzo przypominał te w Niemczech. Tłumy ludzie, różne świąteczne
gadżety, jakieś zabawy i jedzenie. Tylko teren targowiska był nieco mniejszy
niż zwykle, ale to normalne, biorąc pod uwagę różnice między małymi
miejscowościami, a metropoliami. Więcej ludzi = więcej potencjalnych klientów =
większy popyt = większa podaż.
Bill zaczął
wymiękać już po kilkunastu minutach spędzonych w tym zatłoczonym miejscu. Hałas
i melodie w klimacie „Last Christmas” doprowadzały go do szewskiej pasji. Klął
pod nosem, podążając za Eriką, która koniecznie chciała pograć z nim w jakieś
gry oraz kupić watę cukrową. Jej rodzice zniknęli gdzieś w tłumie, w
poszukiwaniu prezentów. Został więc praktycznie sam na placu boju.
- Hej,
wolniej! Nie chcę cię zgubić.
- To ty idź
szybciej!
Chłopak
jedynie westchnął, uwalniając ze swoich ust obłok jasnej pary. Łatwo
powiedzieć. Komuś tak małemu łatwiej jest przemykać pomiędzy ludźmi, którzy nieraz
znienacka zatrzymywali się, żeby na przykład pooglądać bombki. Co w tych
bombkach miało być takiego wyjątkowego? Bombki jak bombki do jasnej cholery! To
nie dzieło sztuki, żeby je podziwiać…
- Najpierw
zagramy w rzutki, a potem zobaczymy, kto wrzuci więcej piłek do kosza.
- Jak chcesz.
- Wygrasz mi
coś?
- Mogę
spróbować.
-
Prooooszęęęę.
- Czemu sama
sobie nie wygrasz?
- Próbuję, ale
za każdym razem tracę punkty przy trzecim rzucie… Życz mi szczęścia tym razem.
- A co jest do
wygrania?
- Zwykle cukierki
i pluszaki. Chciałabym wygrać pierwszą nagrodę, takiego miękkiego misia.
- Nie jesteś
za duża na pluszaki?
- Jestem… –
zawstydziła się mała. Z pewnością na jej policzkach pojawiłby się rumieniec,
jednak nie było to możliwe. Różowa paskuda tkwiła tam już od dłuższego czasu,
zwabiona chłodem zimowego powietrza.
- Nie lepiej
poszukać gdzieś w sklepie i kupić takiego misia?
- To nie
chodzi o samego misia! – zaprotestowała dziewczynka. Blondyn przystanął i
przyjrzał jej się z zainteresowaniem.
- A o co? O
samą wygraną?
- Tak! –
odpowiedziała żwawo. Jej oczy błysnęły. – Widzisz, założyłam się kiedyś z tatą,
że wygram. Do tej pory mi się to nie udało. Nawet gdybyś ty go wygrał, byłaby
to dla mnie szansa, że jest to coś możliwego do wykonania, a tak czasami już
tracę nadzieję… W tym roku musi mi się udać! – dodała nagle i pognała szybciej
przed siebie.
Kaulitz
uśmiechnął się. Pamiętał jeszcze czasy, gdy sam miał taki upór. Niestety
później życie zasadziło mu solidnego kopa i pozbawiło motywacji do wszelkich
działań wymagających zbyt dużego wysiłku.
Już miał
ruszyć w ślad za dziewczynką, lecz poczuł się jak gdyby poraził go piorun.
Stanął jak wyryty z lekko uchylonymi ustami. Przechodnie mijali go, nieraz
trącając czy popychając, jednak zdawał się tego nie dostrzegać. Zrobił kilka
kroków w stronę znajomej ciemnej kurtki, i szerokich jeansów. „Czy to…
Nareszcie!”
Nieznajomy
głos zniszczył jego marzenia. Obserwowany chłopak odwrócił się w stronę
dwudziestolatka. „Nie, to jednak nie on.”
Zaczął układać
w głowie słowa wyjaśnienia dla nieznajomego, jednak nagle dotarło do niego, że
są ważniejsze rzeczy. O czymś zapomniał… „Erika?”
Dziewczynki
nie było nigdzie w pobliżu. Spanikowany szukał jej w tłumie, ale ciężko
wypatrzyć tam kogoś niskiego. Z każdą chwilą denerwował się coraz bardziej.
Pobiegł przed siebie, przepychając się pomiędzy wolno idącymi ludźmi. Nawet nie
przepraszał, gdy kogoś potrącił, był zbyt przejęty.
„Cholera
jasna!”
Stoiska.
Czyjeś buty. Inne dziecko. Stoiska z balonami. Karuzele. Stoisko z rzutkami.
Dopiero przy tym ostatnim dostrzegł machającą do niego rączkę. Odetchnął z ulgą
i przepchnął się do małej.
- Ile można na
ciebie czekać? Chodź, zagrajmy!
*
Jeśli do tej
pory miał jeszcze choćby resztki swojej męskiej dumy, tego dnia z pewnością je
stracił. Nie poszło mu najgorzej, tego powiedzieć nie można, lecz to nie
zmienia faktu, iż został pokonany przez Erikę, co nie uszło uwadze grupce
zgromadzonych przy stoisku i obserwujących ich wspólne zmagania ludzi. Miał
tylko nadzieję, że przynajmniej niziutka blondynka nie będzie tego komentować
lub, co więcej, nie będzie o tym wspominać swoim rodzicom czy znajomym. Bill
Kaulitz najgorszym sportowcem świata… Córka Brownów była na szczęście zbyt
zaabsorbowana swoim sukcesem i wygraną nagrodą, by jakkolwiek dokuczać swojemu
towarzyszowi.
Po wygranej za
pierwszym podejściem grze mieli jeszcze sporo czasu, żeby zająć się resztą
punktów ze swojej listy. Najpierw poszli kupić Billowi cieplejsze rękawiczki.
To nie było łatwe, bo chłopak ze względu na swoje długie palce potrzebował dość
dużego rozmiaru. A jak duży rozmiar to i wybór mniejszy. Miał ochotę nieco
pomarudzić nad kolorami znajdującego się na stoisku towaru, jednak w tym
momencie ważniejsze dla niego były ciepłe ręce niż wygląd. Widać ta cała
przygoda wywierała całkiem pozytywny wpływ na jego charakter.
Zaraz potem
ruszyli kupić tutejsze słodycze na prezenty, kilka zabawek choinkowych,
świeczki oraz inne rzeczy związane ze Świętami. Uwinęli się dość szybko, Erika
zwinnie prowadziła ich od stoiska do stoiska. Dobrze, że co roku układ
drewnianych budek i stołów jest taki sam. Zostało im nawet tak dużo czasu, że
blondynce udało się jeszcze zaciągnąć byłego wokalistę na głośną kolorową
karuzelę. Mała walczyła dzielnie, zajęło jej to dobre dwadzieścia minut, lecz w
końcu wygrała. Chłopak po raz pierwszy cieszył się z tego, że nikt znajomy nie
może go teraz zobaczyć. To byłoby zbyt upokarzające.
Słońce chyliło
się już ku zachodowi, kiedy wraz ze stertą toreb i różową watą cukrową w garści
ruszyli w stronę samochodu Brownów, by spokojnie wrócić do domu.
Drache
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz