Wykorzystał
wolną chwilę na poprawę makijażu. Wraz z upływem czasu jego oko wracało do
normalności, jednak na kompletne wyleczenie musiał jeszcze poczekać. Marcus
krzywo patrzył na współlokatora nakładającego sobie podkład i puder, lecz cóż
zrobić, siła wyższa.
Bill poprawił
fryzurę i opuścił ciasne zaplecze. W sklepie zastał swojego współpracownika w
tej samej pozie co poprzednio. Chłopak odpoczywał, opierając się o ladę.
- Jeszcze
jakieś dwie godziny – zagadnął Kaulitz, zerknąwszy na wiszący na ścianie zegar.
- Półtorej –
poprawił go szatyn. Wyprostował się na krześle.
- Nie znoszę
tych przerw między jedną falą klientów a drugą. Nie, żeby przerwa była czymś
złym, ale…
- Nie narzekaj
– odparł Martin, przymykając oczy. – Wolałbyś mieć zamieszanie cały dzień?
- No…nie.
- No właśnie.
Porób coś, nie wiem… Posprzątaj?
- Zrobione.
- Wypakuj
towar?
- Zrobiliśmy
to godzinę temu.
- Poukładaj na
regałach?
- Załatwione.
- To poukładaj
rzeczy na zapleczu w porządku alfabetycznym.
Marcus
najwyraźniej nie cierpiał z powodu braku zajęcia. Dla Billa przyzwyczajenie
było silniejsze od charakteru. Całe lata pracował na pełnych obrotach z
koniecznością podzielenia swojej uwagi między wiele rzeczy jednocześnie.
Występy, sesje, wywiady, a przy tym cała masa spraw, których trzeba było
dopilnować. U Browna też nie mógł narzekać na nudę. Nawet gdy znalazła się dla
niego chwila wolnego, wykorzystywał ją na odpoczynek. Praca w sklepie była dla
niego o wiele lżejsza.
Konwersację
przerwał im brzdęk zamykanych drzwi. Obaj spojrzeli w stronę wejścia.
- Jestem, tak
jak obiecałam. Macie to, o co prosiłam? – dziewczyna ściągnęła czapkę z głowy.
Temperatura na zewnątrz znacznie różniła się od tej w pomieszczeniu. – Halo!
Chłopcy
spojrzeli po sobie. Szatyn zmarszczył czoło.
- A, tak! –
powiedział po chwili. – Wszystko przyszło wczoraj.
- Świetnie! –
ucieszyła się Macy. – Przyniesiecie?
- Jasne –
rzekł Bill, by za chwilę wraz ze swoim współpracownikiem pozbierać wszystkie
produkty z listy, którą dostali rankiem poprzedniego dnia. Zajęło im to kilka
minut, lista była dość długa.
- Masz jak to
ze sobą zabrać?
- Udało mi się
pożyczyć dwa wózki, więc liczę na pomoc jednego z was. Stoją przed sklepem.
- Nie łatwiej
byłoby pożyczyć od kogoś samochód?
- Niestety nie
udało mi się, a własnego nie mam. Czyżby ciągnięcie wózka przewyższało
możliwości naszego delikatnego modela?
Musiał
przyznać, iż cokolwiek by o niej nie sądził, Macy wiedziała, w który punkt
uderzyć, aby poruszyć jego męską dumę. Lekko podirytowany poszedł po swoją
kurtkę. Wiedział, że dał się złapać, jednak w tamtej chwili musiał coś
udowodnić. Nie tylko Macy, lecz także sobie samemu. Ostatnie wydarzenia miały
zbyt duży wpływ na jego ego.
*
- Nie za
ciężkie dla ciebie? – spytała złośliwie ruda, gdy ruszyli sprzed sklepu.
- Nie, jest w
sam raz – odparł z uśmiechem.
- To dobrze.
Bałam się, że to może być za wielki wysiłek dla kogoś delikatnego.
- Dokąd chcesz
to zawieść?
- Najpierw
pojedziemy do nas, potem do chłopaków.
- Ok.
Szli równym
krokiem. Bill czuł, że gdyby była taka możliwość, Macy próbowałaby urządzić
jakiś wyścig. Na jego szczęście biegi mogłyby zaszkodzić ładunkowi. Wózki nie
były przystosowane do tego typu rozrywek, a żadne z dwojga nie miało ochoty
zbierać jedzenia z chodnika.
- Dajesz radę?
– zagadnęła go po kilku kolejnych krokach.
- Może to cię
zaskoczy, ale tak.
- Nie myślałeś
kiedyś, żeby uprawiać jakiś sport? Z mięśniami wyglądałbyś bardziej jak facet.
- Nie lubię
sportu.
- To widać.
- Daj mi
spokój. Twoje docinki nikogo nie bawią.
- Oj, czyżbym
trafiła w czuły punkt?
Nie
odpowiedział.
- Halooo?
Słyszysz mnie?
- Mówiłem już,
daj mi spokój.
- Aż tak cię
to drażni?
- Czemu
właściwie to robisz? – zatrzymał się. – Chcesz sama to wieść do domu?
- Raaaany –
Macy również przystanęła. – Nie wiedziałam, że trafiłam na taką damę!
- Czyli
chcesz?
- Poradzę
sobie sama.
- W porządku.
Bill puścił
rączkę od wózka, odwrócił się i ruszył w drogę powrotną. Nie czuł wyrzutów
sumienia, zrobił co było w jego mocy, a że rudowłosa odrzuciła jego pomoc…
- Dobra, wygrałeś!
Wróć tutaj.
Zatrzymał się
i odwrócił w jej stronę.
- Myślałem, że
nie jestem ci potrzebny?
- Niezbędny –
nie, ale pomocny – na pewno. Nie chce mi się targać tego na dwa razy – chłopak
spróbował zrobić kolejny krok. – Jak chcesz!
- A dostanę przeprosiny?
- Skoro to dla
ciebie takie ważne, przepraszam.
- Dzięki –
powiedział przekonany i wrócił do swojego wózka. – Czemu się tak na mnie
dzisiaj uwzięłaś? Nic ci nie zrobiłem.
- Czasem mam
takie momenty, że aż mnie korci, żeby komuś dogryźć.
- To niezbyt
fajnie, wiesz?
- Wiem, ale
nic na to nie poradzę.
*
Po dotarciu do
pierwszego celu szybko wypakowali rzeczy z pierwszego wózka, a następnie
przełożyli do niego połowę z pozostałych produktów. Z obciążeniem lżejszym o co
najmniej kilka kilogramów ruszyli w dalszą drogę.
Zabijali czas
rozmową.
- Czemu
właściwie nie lubisz sportu? Pytam już bez złośliwości.
- Zawsze byłem
z niego kiepski. W szkole w-f był moim koszmarem.
- Ja na
początku też byłam z niego kiepska. Dzieciaki śmiały się ze mnie i z mojej
budowy. Nie raz lądowałam w kozie za bójki z tego powodu. Dopiero po którymś
razie mój nauczyciel stwierdził, że będzie ze mną trenować. Powiedział, że
dostrzegł we mnie jakiś potencjał.
- Mój niestety
żadnego nie dostrzegł.
Zaśmiali się.
- To o niczym
nie przesądza. Może masz jakiś głęboko ukryty talent – stwierdziła dziewczyna,
poprawiając chwyt. – Nie ma czegoś, co chciałbyś trenować?
- Niech
pomyślę – zastanowił się. – Ciężko powiedzieć, chyba do niczego się nie nadaję.
- Łap!
Ledwie złapał
lecącą w jego stronę paczkę, po czym w panice chwycił rączkę od wózka.
- Jeśli chodzi
o grę w piłkę, musiałbyś poćwiczyć.
- Nie, dzięki
– odetchnął i wrzucił pakunek do wózka. – Gdybym miał wybierać, chyba zająłbym
się grą w tenisa.
- To nudne –
zamarudziła dziewczyna, symulując ziewnięcie. – A taniec?
Dwudziestolatek
przyjrzał się swoim nogom.
- Czy wyglądam
na kogoś, kto mógłby tańczyć? – uśmiechnął się szyderczo.
- Na razie
nie, ale kto wie. Jeśli masz wyczucie rytmu, mógłbyś spróbować. Na pewno nie
zaszkodziłoby ci to, tym bardziej, że lubisz pracę jako model. Mięśnie
podniosłyby twoją atrakcyjność.
- Ktoś kiedyś
powiedział, że mam wyczucie rytmu – zaśmiał się w myślach, przypominając sobie
lata swojej kariery, która przecież tego wymagała.
- No widzisz!
Zgadam się kiedyś z Isaaciem i pokażemy ci kilka kroków. Zawsze jest szansa, że
ci się spodoba i wciągniesz się tak jak my.
- Pozyskiwanie
nowych osób?
- Czemu nie?
Korzyści dla obu stron. W kickboxingu nie wróżę ci powodzenia.
- Ja sobie też
nie.
*
Dom chłopaków
z zewnątrz wyglądał niemalże identycznie jak dom dziewczyn. Chyba większość
domów w okolicy była budowana na tych samych planach.
Na wejściu
powitał ich mały futrzany znajomy, który bardzo ucieszył się na ich widok.
Zaszczekał kilka razy.
- Co się
dzieje, Kapsel? – Matthew niespodziewanie wszedł do przedpokoju. – A, to wy.
Cześć.
- O, cześć.
Nie wiedziałam, że też masz dzisiaj wolne.
- Dzisiaj
wyjątkowo. Ktoś wynajął salę, więc i tak nie mam gdzie pracować.
- Faktycznie,
słyszałam coś o tym. Gdybym wiedziała, że jesteś nie musiałabym ciągnąć ze sobą
Billa.
Blondyn
zerknął na chłopaka, który właśnie bawił się z jego psem. Kapsel musiał
rozpoznać Billa, ponieważ nie podszedł do niego tak, jak to robił w wypadku
obcych. Łasił się i pozwalał głaskać.
- Ostrożnie z
nim. Jest bardzo delikatny – ostrzegł Matthew.
- Spokojnie,
też miałem psa. Nic mu nie zrobię – rzekł Kaulitz, odsuwając się od
najwyraźniej zawiedzionego tym faktem futrzaka.
- Skoro jesteś
w domu to pomóż nam to wszystko wtaszczyć do środka. Ostatecznie są to też i
twoje zakupy.
- Dajcie mi
chwilę, sam wszystko wniosę.
- Ok. My się
rozgościmy i napijemy się czegoś, co? Straszny ziąb na zewnątrz.
- Jak chcecie.
Idziesz maluchu?
Pies w
podskokach pobiegł za swoim właścicielem.
*
Miał rację co
do swojego wcześniejszego stwierdzenia, że dom chłopaków zbudowany był na tym
samym, a przynajmniej bardzo podobnym, planie co dom dziewczyn. Partery obu
tych domów różniły się co najwyżej kolorami ścian oraz ilością walających się
tu i ówdzie rzeczy. Wiadomo, kto wygrywał w tej kwestii.
- Tutaj zawsze
jest bałagan, lepiej uważaj, żeby w nim nie utonąć – uprzedziła go Macy,
wyjmując z szafki dwa kolorowe kubki. – Kawa? Herbata?
- Kawę
poproszę – odpowiedział Bill. „U nas też przydałoby się trochę posprzątać…”
- Wezmę też
kubek dla Matthew, żeby nie było, że jesteśmy egoistami – z braku czystego
naczynia zmuszona była wyciągnąć jakieś ze zlewu. Przemyła je. – To jak ci się
tutaj podoba? – zagadnęła.
- Jest ok.
Powoli się przyzwyczajam.
- Nie słyszę
entuzjazmu.
- Większość
czasu spędzam w sklepie. Mam mało okazji, żeby się tu rozgościć. Spróbowałem
raz i oto co dostałem – rzekł, wskazując palcem na swoje nadal podpuchnięte
oko.
- Miałeś tego
dnia wyjątkowego pecha. Normalnie nie jest tutaj jakoś niebezpiecznie. Ja z
naszą znajomą „grupką” miałam do czynienia raz i nic mi się nie stało.
- Pewnie bali
się do ciebie podejść – stwierdził. – Sam bym się bał.
- Czemu?
Jestem aż taka straszna? – zaśmiała się.
- Wiem, co
trenujesz. To mi wystarczy. Poza tym nie wyglądasz na osobę, której można
podskoczyć.
- Czyli jednak
jestem straszna. Hm – zastanowiła się, nalewając gorącej wody do kubków. – Może
coś w tym jest. Pewnie dlatego jestem sama.
- Faceci
zwykle boją się silnych dziewczyn – powiedział Bill, przypominając sobie opinie
swoich znajomych i brata. Stronili od towarzystwa tego typu przedstawicielek
płci pięknej. Sam również wolał unikać kłopotów.
- Chyba masz
rację. Pozostaje mi więc więcej czasu na treningi. Nie mam na co narzekać –
rzekła radośnie.
- „A Isaac?” –
cisnęło mu się na usta, jednak wolał nie wypowiadać tego imienia na głos. Wolał
nie drażnić kogoś, kto mógłby go położyć na ziemię jednym ciosem.
Drache
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz