10.03.2013

Verloren cz.XIII

Część XIII



Bill zadzwonił. Nie od razu, ale w końcu się przełamał. Chciał pogadać, tak po prostu. Bo Tom gdzieś wyszedł i wyłączył telefon. Bo przyjaciele nie mieli dla niego czasu. Bo matka znów pokłóciła się z ojczymem i wyładowała na nim swoje frustracje. Bill mówił, a Tommy słuchał z mniejszym lub większym zainteresowaniem. Obiecał mu to. Chciał mu pomóc. Zdarzało się, że nie miał na to ochoty, ale starał się przemilczeć ten fakt. Chłopak go potrzebował.

Nie mieli wielu rozmów. Kaulitz dzwonił tylko wtedy, gdy było to naprawdę konieczne. Nie chciał się narzucać, a poza tym

Pewnego dnia, gdy Tommy wraz z zespołem właśnie szykował się do kolejnego występu, Bill zadzwonił z inną wiadomością niż zwykle. Był szczęśliwy. Wracał do domu.

- Nawet nie wiesz, jak się cieszę! Mam już tak bardzo dosyć tego miejsca! – powtarzał. Nie mógł opanować radości.
- Też się cieszę – odpowiadał Tommy. Rzeczywiście tak było. Wiele by dał, aby zobaczyć wtedy roześmianą twarz niemieckiego wokalisty. To musiał być pocieszny widok. – Może wyjdziemy gdzieś któregoś dnia? Ostatnio nam się to nie udało.

Odpowiedź nie padła od razu, co nieco zaniepokoiło Ratliffa, jednak późniejsze słowa chłopaka na powrót uspokoiły go.

- Pewnie! Wpadaj, kiedy chcesz. O ile oczywiście będę w domu, wiadomo…
- Może otworzą mi twoje psy?
- Hahaha, na pewno!

Kiedy tylko wrócił do LA, rozpakował się i przebrał, od razu wsiadł w samochód i pojechał na spotkanie. Chciał powitać Billa z powrotem w mieście, mimo iż od jego przyjazdu minęło już co najmniej kilka dni.

Nie tego się spodziewał, otwierając drzwi.

*

- Ej, dacie mi dzisiaj wolny wieczór? – zapytał w studiu nagrań, gdy przygotowywał się do pracy.
- Co się z tobą dzieje, stary? Ostatnio ciągle bierzesz sobie wolne.
- Powiedzmy, że…  Tym razem po prostu muszę. Muszę się kimś zająć.
- Ooo, już łapię. Czemu nam nic nie powiedziałeś?
- Ładna jest?
- To nie jest moja laska! – zaprotestował głośno. – To przyjaciel. Potrzebuje mojej pomocy. Zobowiązałem się.
- A, spoko.
- Niech będzie, ale pamiętaj, że masz tu obowiązki.
- To tylko ten jeden raz. Jutro przyjdę wcześniej.
- Trzymamy za słowo.

Ciężko pracował, by nagrać jak najwięcej materiału w wyznaczonym czasie. Gdy wyszedł ze studia i objechał kilka miejsc, mógł ruszyć do ostatecznego celu swojej dzisiejszej podróży. Zadzwonił do drzwi.

Tego męczącego dnia wiele razy zadawał sobie pytanie, jaki był sens tego wszystkiego. Mógł przecież normalnie skończyć pracę, wrócić do domu, odpocząć, wyjść z kumplami na piwo, a zamiast tego zdecydował się jechać kilka dzielnic dalej od miejsca swojego zamieszkania tylko po to, by spędzić tam jakąś godzinę czy dwie i jechać do domu. Następnego dnia znów czekało go siedzenie w studiu. Powinien poświęcić wolny czas na regenerację sił.

Drzwi uchyliły się, a zza nich wychyliła się szczupła, czarnowłosa postać. Jej uśmiech wynagradzał mu wszystko.

*

- Kupiłem nam obiad, ale chyba go odgrzeję, bo jest jakiś zimny.
- Pomóc ci?
- Nie, siedź. Poradzę sobie.

Krzątanina nie zajęła mu wiele czasu. Wyszedł z kuchni w dobrym nastroju z dwoma talerzami z ciepłym posiłkiem. Postawił je na stole w salonie.

- Weź coś zrób z tymi psami! – jęknął Tommy, gdy jedno ze zwierząt omal nie wytrąciło mu talerza z ręki. Bill tylko się zaśmiał.
- Pilnuj jedzenia. Tylko tyle mogę poradzić – odpowiedział.
- A gdyby zamknąć je na ogrodzie?
- Posłuchają cię?
- Siad!
- Chyba nic z tego… Ja pójdę, mnie posłuchają.

Odsunął talerz i wstał, opierając się o kanapę. Sięgnął po kule, które leżały na podłodze. Nie bez trudu, lecz ostatecznie udało mu się wyrzucić na dwór wszystkie zwierzęta.

Wrócił do stołu.

- Nadal nie rozumiem, jak mogłeś tak głupio załatwić sobie nogę – Tommy kręcił głową, spoglądając na kostkę młodszego. – I to zaraz po przyjeździe do domu!
- Nie dobijaj mnie! – Kaulitz westchnął głośno. Poprawił stabilizator. – Nawet nie wiesz, jak bolało, gdy sobie to zrobiłem – westchnął ze spojrzeniem wbitym w poobijaną nogę.
- Spadłeś ze schodów. Powinieneś się cieszyć, że to tylko noga.
- To prawda.

To był pechowy dzień. Bill nie tylko poważnie uszkodził sobie kostkę. Został w domu bez jakiejkolwiek pomocy. Akurat tego dnia Tom wyjechał ze swoją dziewczyną w długą podróż, a matka bliźniaków wraz z ich ojczymem udała się do Niemiec. Zajmowanie się domem w pojedynkę dostarczało mu wielu trudności, szczególnie gdy w grę wchodziło wdrapywanie się po schodach.

- Kiedy wraca twój brat?
- Pewnie za miesiąc.
- A matka z ojczymem?
- Nie mam pojęcia. Raczej nieprędko.
- Kiepska sprawa.
- Najtrudniejsza jest kąpiel. No wiesz… – rzekł brunet, wskazując wzrokiem na stabilizator.
- Zawsze mogę ci pomóc, jeśli chcesz. To żaden problem.

Nie zastanawiał się nad ewentualnym dodatkowym znaczeniem, które mogło zostać odczytane z jego słów. Chciał pomóc, po to tu był. Tyle razy już widział go nago, czy kolejny raz coś by zmienił?

Bill jednak nie podzielał jego entuzjazmu. Uśmiechał się, lecz z ruchów jego ciała biło skrępowanie.

- Nie chcę, żeby między nami zrobiło się dziwnie…

*

Tommy miał przyjeżdżać do Billa raz na kilka dni, by nieco pomóc mu przy obowiązkach domowych. Nawet zwykłe ugotowanie obiadu stwarzało problemy, zwłaszcza jeśli towarzyszyła ci banda wiecznie głodnych zwierząt. Drugiego dnia Ratliff pomógł chłopakowi posprzątać w salonie. Następnego mieli zająć się pierwszym piętrem.

Gitarzysta znów wyszedł ze studia trochę wcześniej, by zdążyć z uwinięciem się ze wszystkim. Poza tym lubił towarzystwo Kaulitza. Chciał spędzić z nim trochę czasu sam na sam.

Za trzecim spotkaniem coś od początku było nie tak. Tommy dość długo czekał na otwarcie bramy wjazdowej. Zadzwonił raz, drugi, trzeci… Dopiero wtedy coś ruszyło. Pomyślał, że może Bill miał problem z przemieszczeniem się, stąd dodatkowe czekanie. Zdecydował się puścić je w niepamięć.

Następną przeszkodą były drzwi. Były zamknięte. Zaczął się zastanawiać, dlaczego ich otwarcie trwało tak długo. Ze środka słyszał szczek i drapanie małych pazurków o framugę. Niepokoił się.

Wreszcie drzwi odpuściły. Wszedł do środka.

- Bill?

Zdębiał. Brunet leżał na podłodze krok od wejścia. Kulił się zbolały. Wyglądał koszmarnie.

- Ej, co jest? – spytał Tommy, gdy otrząsnął się z szoku. Oczy chłopaka były lekko zaczerwienione.
- Strasznie boli – jęknął, wskazując na nogę. – Uderzyłem się i boli coraz bardziej…
- Gdzie, do cholery, masz stabilizator?! – skarcił go Tommy, lecz widząc, że krzyk tylko pogarsza sprawę, próbował się uspokoić. – Nieważne. Pokaż.
Nigdy nie był dobry z biologii, ale nie potrzebował dyplomu, by stwierdzić, że noga jest w złym stanie.
- Zabiorę cię do szpitala.
- Nie…
- Potrzebujesz lekarza, to wygląda koszmarnie! Gdzie twoje kule i dokumenty?

Chwilę trwało nim doszedł z Billem do porozumienia, po czym pobiegł na górę po jego rzeczy. Znów stanął jak wryty.

Pokój Billa był w jeszcze gorszym stanie niż gdy ostatnio przyszło mu w nim przebywać. Wszędzie walały się puste butelki po alkoholu. Niektóre były pobite. Brudne, lepiące się szkło zalegało na podłodze. Drzwi od łazienki były otwarte. Bez skrępowania zajrzał do środka. Podobny obraz nędzy i rozpaczy.

Nie miał czasu na rozmyślania. Chwycił leżący na biurku portfel i zbiegł na parter, gdzie czekał na niego czarnowłosy chłopak.

*

- Już niedaleko – powtórzył Ratliff. Pędził do szpitala tak szybko, na ile pozwalały mu na to przepisy. Co i raz zerkał na niemieckiego wokalistę, którego twarz stawała się coraz bledsza. – Dajesz radę?

Bill potrząsnął głową, choć nie do końca rozumiał słowa gitarzysty. Nie wiedział, co się dzieje wokół. Skupiał się na bólu.

Wspólnymi siłami udało im się opuścić auto, dojść do szpitala, a później z pomocą lekarzy również do właściwego gabinetu.

*

- Mamy już zdjęcia, zaraz je obejrzę. Jak się pan czuje?

Mimo starań lekarza i pielęgniarki, komunikacja z Billem nie odbywała się na zbyt wysokim poziomie. Usta chłopaka opuszczały głównie jęki, rzadziej słowa. Tommy ratował sytuację.

- Boli go. Kiedy te leki zaczną działać?
- Niedługo już powinny. Boli go tylko noga czy coś jeszcze?
- Bill?
- Nie…
- Co nie? Boli cię tylko noga czy…
- Noga… Tylko…
Ratliff przysunął się bliżej. Siedział na krześle tuż obok łóżka, na którym znajdował się chłopak. Trzymał dłoń na jego ramieniu.
- Spokojnie, to już nie potrwa długo – rzekł cicho, czując spinające się mięśnie pod swoimi palcami.
- Mamy przemieszczenie, musimy nastawić nogę – oznajmił medyk.
- Co?

Oczy wszystkich zwróciły się na niemieckiego wokalistę.

- Nastawią ci nogę. To konieczne – powiedział Tommy.
- Ale ja nie rozumiem…
- Twoja kość jest w złym miejscu. Lekarz musi ją umieścić na miejscu – tłumaczył, próbując przebić się przez barierę językową wzmocnioną jeszcze przez stres. Brązowe oczy spoglądały na niego z niezrozumieniem.
- To będzie bolało?
- Noga jest bardzo spuchnięta, więc może zaboleć – odparł lekarz.
- Rozluźnij się, zamknij oczy…

Szarpnięcie i świst powietrza. Bill wygiął się w łuk. Ciężko opadł na materac.

- I tyle. Nie było tak źle, co? – rzucił z uśmiechem mężczyzna w białym kitlu. – Zaraz unieruchomimy nogę i wszytko będzie w porządku.
- Słyszysz? Wszystko w porządku. Zaraz wrócisz do domu.

Uczucie ulgi zalało jego ciało.

Nagle zorientował się, że coś jest nie tak jak być powinno. Przynajmniej tak to odebrał. Bill spoczywał w jego ramionach, on zaś trzymał jego spocone dłonie. Długie, chude palce. Jego dłonie. I wcale mu to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, cieszył się, że mógł pomóc. Wspierał i pocieszał. Uspokajał.

- To teraz do domu, nie? Bill?

Chłopak nie odpowiadał. Czyżby poszło mu zbyt dobrze?

- Bill? Słyszysz mnie? Hej, Bill! – powtarzał Tommy w coraz większej panice. Zaczynał się bać. Coś było nie tak.
Słowa lekarza nie polepszyły sprawy.
- Stracił przytomność. Wszystko w porządku, to powinno zaraz minąć – mężczyzna machnął ręką, w ogóle nie patrząc na swojego pacjenta.

Wokalista był zupełnie blady. Ratliff zastanawiał się, czy to jeszcze dopuszczalny kolor dla żywego człowieka. Co prawda jego klatka piersiowa poruszała się, ale czy to dawało mu jakąkolwiek gwarancję? Może konieczna była natychmiastowa reanimacja?

- Dokto…
- A… Ał…

Kaulitz drgnął i zacisnął powieki. Odzyskiwał zmysły.

- Słyszysz mnie? – spytał Tommy już nieco spokojniejszy. Chłopak pokiwał głową. Powoli podnosił się do siadu. „Lekarz miał rację. Wszystko w porządku." Odetchnął z ulgą.

Do jego uszu dotarł jęk przepełniony cierpieniem i rozpaczą.
- Chcę do domu…

*

Jechali w ciszy, odzyskując siły po stresujących przeżyciach tego popołudnia. Bill przysypiał na siedzeniu i obserwował zmieniający się obraz za oknem. Jego nogę zdobił nowy stabilizator.

Chłopak odetchnął ciężko.
- Prawie umarłem…
- Przesadzasz.
- Widziałem światło…
- To była lampa w gabinecie.
- Ale…
- Nie.

*

Na wejściu obskoczyły ich psy, wszczynając awanturę swoim jazgotem. Z pomocą Tommy'ego Bill dostał się do salonu i ułożył na kanapie. Zwierzęta rozeszły się po domu, uznając, że wszystko jest w należytym porządku, a ich obecność tutaj jest zbędna.

- Przepraszam cię za dzisiaj. To było głupie i zupełnie niepotrzebne – odezwał się wokalista, kiedy Ratliff zajął miejsce na drugiej z kanap.
- Muszę z tobą porozmawiać – powiedział mężczyzna. Uśmiech zniknął z twarzy młodszego.
- Ja z tobą też muszę porozmawiać, ale nie moglibyśmy załatwić tego później?
- Wolałbym mieć to już za sobą.
Chłopak opuścił powieki. Nerwowo przygryzł wargę, lecz zaraz ją puścił. Pokiwał głową.
- Spoko. Zaczynaj.
Nie zwlekał i od razu przeszedł do rzeczy.
- Widziałem butelki w twoim pokoju. Myślałem, że nie wolno ci pić?
Kaulitz spiął mięśnie. To nie był jego ulubiony temat.
- To tylko raz. Nic mi nie będzie – próbował zbagatelizować sprawę. Tommy nie dał się zbić z tropu.
- Jeden raz? Taka ilość? A zresztą, mniejsza o ilość. Tobie nie wolno tykać alkoholu! Rozwalasz sobie całą terapię!
Nigdy nie był subtelny. Zawsze wolał stawiać sprawę jasno.
- To tylko jeden raz – Kaulitz powtórzył bardziej stanowczym tonem, który jednak nie działał na prawie trzydziestoletniego blondyna.
- I co ci dał ten jeden raz? Pomogło ci to?
- Tak…
- Nie zmylisz mnie. Nie jestem aż tak głupi.
- To był jeden raz. Już nie będę pił.
- Czyli mogę przejść się po domu i wylać wszystko co znajdę po drodze?
Brunet zaniemówił. Choć wystarczyło jedno słowo, by położyć kres tej rozmowie, nie przechodziło mu ono przez gardło. Nie potrafił skłamać. On – kłamca doskonały.
- Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś – mężczyzna załamał ręce. – Myślałem, że ośrodek ci pomógł. Chcesz tam wrócić?
- Nie, nie chcę. Nienawidzę tego miejsca.
- To dlaczego to zrobiłeś? To nie ma sensu.
- Skończ już, dobrze? To był JEDEN RAZ. Koniec dyskusji.
- Jaką mam gwarancję, że nie będzie następnego?
Dobrze wiedział jaką. Nie miał żadnej.
- Nie wierzysz mi? – Bill spytał z wyrzutem.
- Czemu miałbym ci wierzyć?
- Nie wiem. Wszystko mi jedno, myśl co chcesz.
- Przyznajesz mi rację?
- Odwal się.

To nie była osoba, którą znał Tommy. Bill nigdy nie zachowywał się tak w stosunku do niego.

Mężczyzna podszedł bliżej.
- Czemu to robisz, Bill? Co się z tobą dzieje?
- Nic. Odejdź.
- Co?
- Odsuń się.
Takiego rozkazu również sobie nie przypominał.

Nie był osobą, która słuchała poleceń. Chwycił chłopaka za ręce.

- Puść! – brunet krzyknął w panice.
- Nie dopóki nie powiesz mi, co się dzieje.
- Proszę, nie!
- Powiedz wreszcie!
- Odwal się i daj mi spokój, błagam!

Jego ton zmienił się na ten bardziej znajomy. Smutny.

Tommy nie odpuszczał.

- Nie chcę znowu przez to przechodzić… – jęknął wokalista.
- Przez co?
Ciałem młodszego wstrząsał szloch. Hamował go jak tylko mógł.

Nie chciał mówić, ale dotyk był coraz silniejszy. Odwrócił głowę.

- Co do mnie czułeś przez te wszystkie miesiące? – naciskał Ratliff.
- Mówiłem ci. Kochałem cię.
- A teraz już przestałeś?

Domyślał się odpowiedzi, ale musiał ją usłyszeć.

- Ja nie potrafię przestać…

Właśnie tego się obawiał.

Rozluźnił uścisk wokół jego nadgarstków. Powiódł palcami po jasnej skórze. Chłopak cofnął ręce.

- Przepraszam cię…  – Bill mówił przez łzy. – Ja nie potrafię… Nie dam rady wrócić do tego co było…

Starł z twarzy słone krople, które znaczyły ścieżki od kącików jego oczu. Nieliczne z dróżek zawadzały o wargi zaciśnięte pod wpływem emocji. Uczucia, które nim targały były silne. Męczyła go ich kolejna dawka. Miał już dość.

Był to okropny obraz. Gitarzysta patrzył na niego z trudem.

- Zrób coś dla mnie – rzekł, pragnąc coś zdziałać. – Jeśli mnie kochasz, proszę cię, rzuć picie.
Chwycił drżącą dłoń. Próbował przebić się przez potoki łez i zwrócić na siebie uwagę brązowych oczu. Przytknął czoło do jego czoła.
- Ja nie potrafię… – usta chłopaka opuścił zbolały jęk.
- Potrafisz. Wiem, że tak jest.
- Nic o mnie nie wiesz!

Wziął go w ramiona. Nie czuł żadnego oporu. Przegrywał.

- Nie chcę, żebyś płakał przeze mnie… – powiedział.
- To nie przez ciebie. To ja… Ja ciągle nawalam…
- Błagam cię, nie chrzań…

Bill łamał się, a Tommy nie być w stanie nic zrobić. Mógł tylko być i patrzeć, jak chłopak rozpada się na kawałeczki. W jego przeklętych ramionach.

Starł kroplę z zaczerwienionego policzka. Powiódł palcem po skórze. Jego dotyk był tam niepożądany.

Łzy bolały, ale jeszcze gorsze okazały się przepełnione goryczą słowa.
- Proszę, wyjdź… Wynoś się z mojego życia…

Odrzucenie. Nigdy nie przypuszczał, że do tego dojdzie.

- Na pewno tego chcesz? – spytał, starając się ukryć swój smutek. Był bliski płaczu.
Błagał o inną odpowiedź niż tą, którą usłyszał.
- Tak…

Nie mówił już nic więcej. Pogładził ciemne włosy. Cierpliwie czekał, pozwalając chłopakowi wypłakać się w swoje ramię. Tylko tyle mógł zrobić.

*

Wyszedł na zewnątrz. Gdyby nie refleks, przytrzasnąłby drzwiami jeden z czarnych nosów.

- Nie, ty zostajesz – zwrócił się do psa, który uparcie szedł za nim aż tutaj. Zwierzę przypatrywało mu się pytająco. – Wracaj do swojego pana.

Pies długo się opierał. Najwyraźniej polubił nowego znajomego. Merdał ogonem na okazywaną mu uwagę.

Wrócił do domu dopiero na gwizd swojego właściciela. Tommy mógł bezpiecznie zamknąć za sobą drzwi.

Wszedł do samochodu i załamał ręce. Uderzył dłońmi w kierownicę. Dlaczego to wszystko nie mogło potoczyć się inaczej?

„Na zawsze ponosisz odpowiedzialność za to, co oswoiłeś.”

Drache

***

Kilka rzeczy tak na szybko.

One doczekało się tłumaczenia na angielski! [link] Tak, jestem dumna. ;p :)

Verloren pomału zbliża się do końca. Na chwilę obecną przewiduję jeszcze 2 odcinki, epilog i krótki dodatek (czy dwa).

Pozdrowienia! <3

3 komentarze:

  1. Drache, jak mogłaś tak skończyć ten odcinek?!
    Ja już się zastanawiałam, co dalej, czy może jednak Bill zmieni swoje zdanie, a tu nic. Tommy wyszedł, zamknął za sobą drzwi i już. Nie wiem, jak wytrzymam do następnego odcinka, a jeszcze znając fakt, że całe opowiadanie zbliża się ku końcowi to już w ogóle oszaleję z niepewności.
    Wierzę, że wszystko skończy się dobrze, że Tommy będzie z Billem, że młodszy Kaulitz wyjdzie z nałogu.
    Czekam z niecierpliwością!
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Czemu tak szybko ma sie skończyć???? Tak się wciągnęłam... Prosze, nie rób mi tego i napisz dłuższe.
    Odc wspaniały, ale strasznie smutny. Szkoda mi Tommy'ego, mam wrażenie że cierpi razem z Billem. Powiedz, czy Czarny wyleczy sie kiedyś z nałogu? Bd happy end?

    OdpowiedzUsuń
  3. cześć! nominowałam cię do The Versatile Blogger na http://tenebris-tokiobizarre.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń