27.01.2013

Verloren cz.VII

Część VII



Jego życie znów zaczęło nabierać tempa. Jeden zespół właśnie zaczynał przygotowania do trasy koncertowej, drugi zaś do letnich występów oraz wydania nowej płyty. Co więcej, istniała szansa, iż jego pozycja jako basisty w kapeli Adama Lamberta ulegnie zmianie. Miałby odstawić swój bas i zająć się grą na gitarze. Nie do końca rozumiał dlaczego. Adam stawał się drażliwy przy każdej próbie podniesienia tej kwestii.

Ratliff coraz częściej znikał w klubie. To była jego szansa na wyłączenie się i zapomnienie. Problemy przestawały istnieć, stres znikał. Pozostawał tylko on i pragnienia, które coraz chętniej zaspokajał. Pomału zatracał się w ofiarowanych mu przyjemnościach.

- Lubię cię.
- Zdążyłem zauważyć…
- Poświęcisz mi chwilę uwagi?

Z każdym spotkaniem napięcie między nimi stawało się coraz większe. Ich spojrzenia nie kierowały się już tak chętnie na parkiet.

- Twój kolczyk w wardze…
- Co z nim?
- Wydaje się być jakiś inny.
- Myślisz?
- Daj, sprawdzę…

Stopniowo przestało ich interesować, co się dzieje dookoła. Dziewczyny wijące się w klubie przestawały mieć znaczenie. Zaczęli tworzyć swój mały, własny świat oparty na pożądaniu i zgłębianiu tajemnic swoich ciał.

- Ludzie patrzą…
- To niech się odwrócą.
- Nie możemy… Tommy…

Nie przestawali, bo i po co? Granice padały jedna po drugiej.

Ich pierwszy wspólny raz nie należał do romantycznych. Przypominał liczne historie z tych, które nie nadawały się do książek.

Zaczęło się tam gdzie zwykle.

- Jedziesz do domuu?
- Nie, do hotelu. Chcę w spokoju odpocząć.
- Zabiesz mnie ze sobom…
Tommy spojrzał na twarz młodszego. Jego wzrok mówił wszystko. Za dużo alkoholu.

- Lepiej będzie jak wrócisz do siebie – odparł gitarzysta zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Niestety w tej kwestii mógł liczyć wyłącznie na siebie.
- Nie chce wrasaś… Tom jes ze swojom dziewczynom, a ja nie chce byśsam…
- Tom?
- Mój brat…

Zgodził się. Nie miał siły się kłócić.

Pojechali taksówką do jednego z pobliskich hoteli. Co raz je zmieniali, żeby nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Zwykle były to kiepskiej klasy obiekty służące gościom do wiadomych celów.

Po kolei skorzystali z łazienki. Tommy miał nadzieję, że prysznic choć trochę otrzeźwi młodszego. Nie miał ochoty niańczyć go całą noc.

- Lepiej ci? – zapytał, gdy brunet wszedł do sypialni. Chłopak półprzytomnie pokiwał głową. – To dobrze. Dobranoc.

Zawinął się w kołdrę i zacisnął powieki z nadzieją, że sen przyjdzie w miarę szybko. Materac ugiął się pod ciężarem drugiego ciała, które ułożyło się tuż obok. Dość blisko. Tommy postanowił to zignorować. Poczuł rękę na swoim boku. "Zebrało mu się na pijackie uściski…" Odepchnął bruneta od siebie, ale to nie zakończyło sprawy. Dłoń wróciła na swoje miejsce, a nawet więcej, wślizgnęła się pod kołdrę.

- Zabieraj ją – mruknął niechętnie Tommy. Nie ukrywał, że ten masaż bardzo mu się podobał. Podobnie jak delikatne przygryzanie płatka jego ucha.

Nagle zdał sobie sprawę, iż temperatura w pomieszczeniu zaczęła niebezpiecznie rosnąć. Było już jednak za późno, by to zmienić.

Szczupłe palce powędrowały niżej. Odruchowo obrócił się na plecy, dając im lepszy dostęp do swojej wrażliwej strefy. Spod przymkniętych powiek dostrzegł, że jego towarzysz przysuwa się bliżej.

- Nie powinniśmy… – zaczął mężczyzna, lecz pocałunek zamknął mu usta. Położył dłoń na gładkich plecach. Nie miał już siły się bronić. Chciał tego. Tak bardzo pragnął zasmakować ciała młodszego bruneta…

Ciekawość, podniecenie i alkohol – trzy rzeczy, których nie powinno się ze sobą mieszać. On już to wiedział. Czuł, że krew zaczyna napływać mu nie do tej głowy, co trzeba. W ostatnim przejawie zdrowego rozsądku zajrzał do szuflady przy łóżku. Znalazł to, czego szukał. Hotel wychodził naprzeciw oczekiwaniom klientów.

Tommy podniósł się i usiadł okrakiem na młodszym od siebie brunecie. Przyglądał mu się z góry, jednocześnie badając dłońmi fakturę jego ciała. Zauważył kilka malunków na jasnej skórze, lecz nie miały one dla niego żadnego sensu. Nie potrafił znaleźć dla nich wspólnego mianownika.

Palce chłopaka wodziły po jego udach. Oddech przyspieszył. Basista czuł poruszającą się pod nim klatkę piersiową. Wypukłość w jego bokserkach stawała się coraz wyraźniejsza.

- Jesteś tego pewien? – zapytał. Potrzebował odpowiedzi dla późniejszego spokoju sumienia.
- Tak… – pomruk dotarł do jego uszu. Uznał to za wystarczające potwierdzenie.

Złączyli ze sobą usta. Palce młodszego zniknęły zanurzone w blond kosmykach. Oddechy stawały się nierówne. Dość szybko pozbyli się bielizny.

Z góry wiadome było, kto będzie górą w tym pojedynku. Bill nie był w stanie przejąć pałeczki. Może gdyby nie wlał w siebie aż tak dużej dawki alkoholu…

Ratliff przejął inicjatywę. Obrócił chłopaka na brzuch. Instynkt wziął górę nad obrzydzeniem. Pragnienie przysłoniło wszelkie wątpliwości.

Mimi iż nie miał za sobą doświadczeń z mężczyznami, taka forma zbliżenia nie była mu obca. Wiedział, co robić, nawet będąc na lekkim rauszu. Zadbał też o odpowiednie zabezpieczenie, choć za środki musiał być wdzięczny obsłudze hotelu.

Pot, jęki i pomruki zdominowały następne minuty. Intensywność zbliżenia oddziaływała na jego umysł. Wyłączył się zupełnie, skupiając się na najważniejszym –  przyjemności.

Finał nadszedł niespodziewanie i zdecydowanie za szybko. Otrzeźwienie przychodziło o wiele wolniej, pozwalając blondynowi na stopniowe zrozumienie sytuacji, w jakiej się znalazł. Ostatecznie jednak, był zbyt zmęczony, aby zagłębiać się w temat.

Po raz ostatni powiódł dłońmi po jasnych plecach, po czym odsunął się nieznacznie. Rozejrzał się dookoła i oddalił się w stronę jedynego kosza na śmieci w całym pokoju.

Wokalista, dysząc, opadł na materac i wtulił się w poduszkę. Jego ciało wciąż dochodziło do siebie.

Ratliff położył się tuż obok.

- Dziękuję – powiedział, wpijając się w czerwone usta.
Bill uśmiechnął się nieznacznie.
- Spoko – rzekł cicho.
- Wszystko w porządku?
- Tak, było dobrze tylko ja… Muszę do toalety.
- A, jasne.

Brunet powoli wyczołgał się z łóżka i poszedł do łazienki. Po drodze chwycił jeszcze swoją bieliznę i butelkę piwa. Zamknął za sobą drzwi.

W pewnym momencie rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Tommy uniósł jedną brew.

- Butelka upadła – padło wyjaśnienie.
- A, ok.

Nigdy nie należał do ciekawskich. Szybko pogrążył się we śnie, w przeciwieństwie do Billa, który jeszcze długo płakał, siedząc na podłodze przy rozbitym szkle.

Znów to zrobił. Dał się wciągnąć w tę chorą grę.

Zniknął jeszcze przed świtem, nie pozostawiając za sobą żadnych śladów.

*

Ich układ trwał kilka tygodni w niezmienionym kształcie. Bill był dobry w tym co robił. Działał na Tommy'ego jak narkotyk. Był "zakazany". Przyciągał swoją tajemniczością. Nęcił i kręcił, a później… Później nie miało już znaczenia.

Basista uwielbiał widok bruneta prężącego się przed nim ze skrętem w ustach. Dym wypełniał wtedy cały pokój, a chude ciało zdawało się być uległe i gotowe do spełnienia każdej zachcianki swojego właściciela bądź jego pana.

W takich chwilach nie liczyło się nic. Absolutne wyłączenie – tak bardzo go potrzebował.

*

Para wodna zajęła całe pomieszczenie, niosąc ze sobą owocowy zapach płynu do kąpieli. Uspokajał i koił zmysły. Mięśnie przyjemnie rozluźniały się pod wpływem gorąca. Ciche westchnienie. Chłopak ułożył głowę na brzegu wanny. Próbował ułożyć się najwygodniej jak potrafił. "Niełatwo być wysokim" pomyślał.

- Wyjdziesz wreszcie?
- Zaraz!

Nie miał najmniejszej ochoty ruszać się z tego miejsca. Zanurzył się po samą szyję. Mruknął zadowolony.

- Dobrze, że moi współlokatorzy gdzieś wybyli na weekend. W innym wypadku nie miałbyś szans na taki relaks – rzucił na wejściu Tommy, po czym od razu skierował się do szafki nad zlewem.
- Mógłbym zostać w którymś z hoteli albo po prostu wrócić do domu – odparł Bill, rozmasowując skronie. Ból głowy wreszcie odpuścił. Rychło w czas, było już po szesnastej. – Tam przynajmniej mam dużą wannę.
- To już nie moja wina.
- Nogi mi się nie mieszczą!
- Widzę.
- Ej.
- Co? – blondyn odwrócił głowę, lecz zauważył tylko szybko zasuwającą się zasłonę.
- Nie patrz… – burknął cicho wokalista.
- Już tyle razy widziałem cię nago, że mógłbyś dać sobie spokój…
- Nie.
- Niech ci będzie. Wychodzę! Chcesz pizzy czy czegoś? Chyba coś zamówię.
- Chętnie.
- Znajdę ofertę i dam ci znać, jaki jest wybór.

Nieśmiało wychylił głowę zza zasłony. Zdołał uchwycić wzrokiem pośladki mężczyzny skryte pod ciemną, ciasno przylegającą bielizną.

Wrócił do poprzedniej pozycji ze świadomością, że zaraz będzie musiał opuścić to wygodne miejsce, choć wcale nie miał na to siły ani ochoty. Najchętniej zostałby tutaj już na zawsze. Z dala od trudności, które czekały na niego na każdym kroku. Zadrżał.

*

Pomieszczenie tonęło w kłębach dymu dominującego nad wonią piwa, którym raczyli się muzycy przed swoim występem. Instrumenty gotowe, pozostało jedynie czekać na sygnał od obsługi hali.

Tommy nie mógł się doczekać swojego kolejnego koncertu z grupą inną niż zespół Adama. Lubił raz na jakiś czas zmienić brzmienie, mimo iż wiązało się to ze zwiększoną ilością pracy. W takim towarzystwie jednak, praca nie była aż tak ciężka. Powaga nie była wpisana w kontrakt.

Telefon zabrzęczał kilkakrotnie. Korzystając z wolnej chwili, Ratliff postanowił przeczytać wiadomość.

Przepraszam, ale nie mogę być dzisiaj w klubie. Spotkajmy się innym razem.

Podrapał się po głowie. "Jaki dzisiaj jest dzień?" Zmrużył oczy. "Piątek, zapomniałem." W trasie tracił poczucie czasu.

Niezbyt zmartwił się takim obrotem sprawy. Był w innym mieście, więc i tak spotkanie tego dnia nie wchodziło w grę.

Schował telefon i poszedł przygotować się do występu.

*

Dźwięki dochodziły do niego z opóźnieniem. Niektóre nie dochodziły wcale. Chciał uchylić powieki, lecz świat wciąż wirował. Wolał oszczędzić sobie nieprzyjemności.

- Jak się czujesz?
- Boli mnie brzuch…
- To chyba normalne.

Wcisnął głowę w poduszkę. Zapach tego miejsca doprowadzał go do szału, wywołując dyskomfort w ustach i w żołądku. Nie chciał znowu wymiotować, był tym już zmęczony. Podniósł wzrok. Na naklejce na stoliku obok widniał napis Oddział Toksykologii.

- Strasznie boli…
- Przestań się mazać.
- Zawołaj pielęgniarkę… Proszę…

Kątem oka zerknął na swoją rękę, z której odchodziła rurka doprowadzająca płyn do jego osłabionego organizmu.

- Przestań się mazać, do cholery – warknął Tom, nie mogąc znieść narzekań swojego brata. Bill drgnął, choć bardziej było to spowodowane nieprzyjemnie głośnym dźwiękiem niż strachem. – Ile ja bym dał, żeby nie musieć tu siedzieć…
- Nie musisz – odpowiedział brunet, odsunąwszy usta od poduszki. – Nikt ci nie każe.
- Nie musiałbym, gdybyś się znowu nie najebał! Czemu nie możesz pić jak normalny człowiek tylko musisz od razu…
- Znalazł się święty! Jedź do domu skoro tak bardzo ci przeszkadzam.
- Nie mogę, bo muszę tu z tobą siedzieć i podawać ci miskę, bo znowu się schlałeś i rzygasz gdzie popadnie…
- Trzeba było zostawić mnie w kiblu, a nie dzwonić po karetkę!

Skurcz. Chłopak zgiął się w pół, przysłaniając usta dłonią. Tylko dzięki szybkiej reakcji brata, zdołał nie zabrudzić przestrzeni wokół siebie.

- Wykończysz się. Wiesz, co ci grozi, jeśli nie będziesz na siebie uważał.

Dobrze o tym wiedział, lecz w tej chwili nawet nie próbował o tym myśleć. Już obecna sytuacja dostarczała mu wystarczającą dawkę negatywnych wrażeń.

- Przyjechaliśmy do Stanów, żeby odpocząć. Nie rozumiem twojego zachowania.

On też go nie rozumiał, ale nawet nie musiał rozumieć. To by niczego nie zmieniło. Był świadom, że i tak nie ma nad sobą absolutnie żadnej kontroli.
Drache
***


1 komentarz:

  1. Jak tak dalej pójdzie, to zapijesz nam Billa. Oby nie na śmierć.
    Scenka łóżkowa miała klimat odpowiedni do miejsca, w którym się odbyła. Ale bardzo mi się podobała. Miło, że Tommy nie wypowiadał tym razem imienia Adama. :)
    "Znów to zrobił. Dał się wciągnąć w tę chorą grę." - zaciekawiły mnie te dwa zdania. Ona mają w sobie tyle treści, tyle niewypowiedzianych słów, że aż skręca człowieka z ciekawości. Mam nadzieję, że szybko się wyjaśni, co Bill miał na myśli.

    Pozdrawiam i życzę weny. :*

    OdpowiedzUsuń