Część XII
Tommy wskoczył
do samochodu i ustawił współrzędne w GPSie. Kilka minut później był już w
drodze do ośrodka, w którym miał przebywać Bill. Nie liczyło się, że sam dojazd
na miejsce zajmie mu godzinę, choć może po prostu nie zdawał sobie sprawy z
konsekwencji, jakie mogło to za sobą pociągnąć. Chciał spotkać się z Kaulitzem,
dowiedzieć się, co się stało. Na odwyk nie trafia się od tak. On sam w całym
swoim życiu nigdy nawet raz nie pomyślał o tym, że mógłby trafić na leczenie.
Nieraz przesadzał z alkoholem na imprezach i miał za sobą kilka przykrych
epizodów, ale nigdy nie uważał, że powinien trafić pod opiekę specjalisty.
Dlaczego z Billem miałoby być inaczej? Był przecież młody, a do tego zabawny i
lubiany. Co miałoby być nie tak?
Zajechał na
wielki parking przed budynkiem, który bardziej przypominał willę niż placówkę
medyczną. Wysokie, murowane ogrodzenie, ochrona, kontrola przy wejściu i
wyjściu. Ośrodek dla wyższych sfer, które spadły na dno.
Nim dostał się
do środka jego dokumenty zostały sprawdzone trzy razy. Prasa, fani, paparazzi,
ta placówka musiała być gotowa na wszystko.
- Dzień dobry.
Nazywam się Tommy Joe Ratliff. Chciałbym zobaczyć się z jednym z pacjentów.
Bill Kaulitz – wyrecytował przy biurku recepcjonistki.
- Czy pacjent
wie o pańskiej wizycie?
- Tak.
- Proszę
poczekać.
Zajął miejsce
na kanapie. Wnętrze pomieszczenia było bogate acz przytulne. Czuł się tu nad
wyraz dobrze, choć takie miejsca zwykle kojarzyły mu się z koszmarami rodem z
horroru.
Recepcjonistka
wkrótce zawołała go do siebie.
- Przed wizytą
powinien pan porozmawiać z panią doktor Gruen. Jest w swoim gabinecie. Pokój
10, piętro I.
- Ok,
dziękuję.
Wszedł na górę
po drewnianych schodach. Pierwsze piętro było podobnie urządzone jak parter.
Może było trochę uboższe w luksusy.
Zapukał do
drzwi i, usłyszawszy pozwolenie, wszedł do środka. Długowłosa kobieta krzątała
się po gabinecie. Bujne, jasne loki sięgały jej do łopatek.
- Dzień dobry,
proszę usiąść. Co pana do mnie sprowadza? – spytała na jednym wdechu.
- Dzień dobry.
Przysłano mnie tu z recepcji. Chciałem zobaczyć się z pani pacjentem.
- Jego
nazwisko?
- Bill
Kaulitz.
Lekarka
pokiwała głową. Po krótkiej chwili zastanowienia podeszła do biurka i
przejrzała leżące tam dokumenty.
- Bill… Już
pamiętam – powiedziała w końcu. – Chodzi o tylko jedną rzecz. Czy ma pan dla
niego jakieś złe wieści?
Mężczyzna
popatrzył na nią ze zdziwieniem.
- Nie… Nie mam
– odpowiedział.
- To dobrze.
- Dlaczego?
- Pan Kaulitz
nie jest w najlepszym stanie psychicznym. Tylko tyle mogę powiedzieć.
- Rozumiem.
"Tajemnica
lekarska…"
Niewielkie
urządzenie zabrzęczało na biurku. Kobieta nacisnęła świecący przycisk.
- Tak?
- Pacjent do
pani. Bill Kaulitz w sprawie odwiedzin.
- Niech
przyjdzie.
Tommy zaczynał
się denerwować. Czy dobrze zrobił mieszając się w nie swoje sprawy? Nie widział
się z Billem już dwa-trzy miesiące. Nie utrzymywali kontaktu, nie rozmawiali,
nie wymieniali smsów…
Ktoś zapukał
do drzwi.
- Można wejść?
– zabrzmiał niepewny głos.
- Proszę,
proszę.
Mężczyzna nie
wierzył własnym oczom. Bill zawsze był szczupły, ale teraz stał się cieniem
samego siebie. Jego ciało zdawało się być kruche niczym najdelikatniejsza
chińska porcelana, choć w żadnym stopniu nie dorównywało jej pięknu. Wręcz
przeciwnie, organizm był osłabiony i wyniszczony. Chłopak najwyraźniej przestał
o siebie dbać. Jego twarz porastał kilkudniowy zarost. Włosy były nieuczesane,
a spod czarnej farby wyłaniały się odrosty w kolorze ciemnego blondu.
Tommy wbrew
sobie i sytuacji, w jakiej się znajdował, zaczął się zastanawiać, jakim cudem
wielokrotnie lądował w łóżku z tym człowiekiem. Nie pociągał go ani trochę.
Było to absolutnie nie na miejscu, lecz nie mógł powstrzymać swoich myśli.
Zarost, brak makijażu, dresowe spodnie i porozciągana bluza. W niczym nie
przypominał osoby, której obraz utkwił w wyobraźni blondwłosego mężczyzny.
- Tak, wiem,
wyglądam fatalnie – odezwał się brunet.
- Trochę
schudłeś…
- Trochę…
To spotkanie
nie było komfortowe dla żadnego z nich. Tak wiele pytań i wszystkie wydawały
się nie na miejscu.
Nagle Kaulitz
lekko się ożywił.
- Wyjdziemy na
ogród? – zaproponował.
- Jasne.
Prowadź.
*
Ku zaskoczeniu
Tommy'ego "ogród" był pięknym miejscem. Basista spodziewał się
niewielkiego skrawka zieleni z trawą i kilkoma drzewami tu i tam. To co miał
przed sobą bardziej przypominało park niż zamkniętą przestrzeń przy domu.
Jego wzrok na
moment znów powędrował na Billa. Nie mógł uwierzyć, że miał przed sobą tę samą
osobę co dwa-trzy miesiące temu. Androgyniczność zniknęła pod wpływem zmęczenia
i zaniedbania. Teraz nie było szans, by pomylić jego płeć.
- To tutaj.
Moje ulubione miejsce.
Zasłonięty
krzewami skwerek na wzgórku, z którego roztaczał się widok na sporą część
"ogrodu". Pod drzewem leżał rozłożony koc oraz notes z długopisem i
ołówkiem.
- Ładnie tutaj
– rzekł Ratliff, gdy wreszcie zdobył się na jakieś słowo.
Chłopak
potaknął.
- Uwielbiam
ten widok. Uspokaja mnie. Przy nim zapominam, że pilnuje mnie ochrona.
- Co?
"Przecież
jest ogrodzenie, monitoring, ochrona przy wejściu…"
- Zawsze muszę
z kimś być, takie są zasady. Gdy jestem sam, chodzi za mną ochroniarz, czy
jakiś facet z ośrodka. Pilnuje, żebym nic sobie nie zrobił – wyjaśnił chłopak. –
Teraz jesteś ze mną ty, więc to niepotrzebne.
Usiedli obok
siebie. Koc pomieścił ich obu.
- Co u ciebie
słychać? – zagadnął Kaulitz, uśmiechając się pogodnie.
- Dostałem
awans i będę teraz gitarzystą u Adama. Ma jakiś konflikt z Monte. Poznałeś go
na imprezie, niski facet…
- Tak,
pamiętam.
- Poza tym
muszę rozstać się z moim drugim zespołem. Nie mam czasu na dwie kapele.
- Przykro mi.
- Nie przejmuj
się, jest ok.
- To dobrze.
Znów ucichli.
Krępowali się swoją obecnością. Bali się przekroczyć granice.
- Mam
nadzieję, że dobrze cię tu traktują – zagadnął blondyn.
Kaulitz
wzruszył ramionami.
- Nie mam
zastrzeżeń. Jedzenie mogłoby być lepsze.
- Widzę.
- Aż tak źle
wyglądam? – Bill parsknął śmiechem.
- Bardzo
schudłeś.
- Tak, wiem.
Zawsze chudnę przez stres.
- Czym się
stresujesz?
- Aaa
nieważne. Pierdoły. Zaraz po obiedzie mamy zajęcia w grupie. Mówimy tam o
swoich problemach. Nienawidzę ich. Nie przełknę nic przed nimi.
- Ale to nie
przez te zajęcia trafiłeś tutaj, prawda?
Dotarli do
jednej z granic. Wokalista spuścił wzrok. Nie był pewien, jak wybrnąć z tej
sytuacji.
- Dlaczego tu
jesteś? Co się stało? – naciskał Tommy. Zmniejszył przestrzeń między nimi.
Brunet
przygryzł dolną wargę.
- Od dawna mam
problemy z piciem. Po kolejnym razie w szpitalu wylądowałem tutaj.
- W szpitalu?
-
Toksykologia. Przeholowałem. Mój organizm nie wytrzymał.
- Często
piłeś?
- Tuż przed tym,
jak tu trafiłem piłem codziennie. Nie potrafiłem być trzeźwy. Nadal nie
potrafię.
Tommy
przysłuchiwał się temu wszystkiemu z przerażeniem. W ciągu kilku miesięcy Bill
zmienił się z wyluzowanego imprezowicza we wrak człowieka, któremu nawet
oddychanie zdawało się sprawiać trudność.
- To wszystko
moja wina, prawda?
Nie chciał w
to wierzyć, ale fakty pasowały idealnie. Relacje między nimi, zerwanie – nic
nie było tak jak trzeba.
Usta wokalisty
wygięły się w smutnym uśmiechu.
- To zaczęło
się wcześniej. Ostatnie miesiące to tylko gwóźdź do trumny.
- Powiesz mi,
co się stało?
- To nie jest
nic ciekawego.
- Bill…
Uciekał
wzrokiem. Chwilę trwało nim zdecydował się na odpowiedź.
- Byłem za
młody, żeby trafić do showbusinessu. Nie byłem na to gotowy i nie radziłem
sobie. Piję odkąd skończyłem szesnaście lat.
- Ale aż tak?
Nie wytrzymałbyś takiego tempa – Ratliff usilnie starał się dociec prawdy. –
Przyjechałeś z Europy, żeby zamieszkać tutaj. Czy to ma jakiś związek?
- To była duża
zmiana, ale to nie to – odparł Bill. – Po prostu zaufałem komuś, komu nie
powinienem.
- Zakochałeś
się?
Chłopak
pokiwał głową.
- Był moim
pierwszym facetem. Kilka lat starszy ode mnie. Mój współpracownik, a właściwie
asystent mojego managera. Przystojny, zabawny, inteligentny. Imponował mi.
Bardzo szybko zauważył, jak na niego patrzę. Zrobił swój ruch. Rozkochał mnie w
sobie zanim jeszcze dowiedziałem się, że jestem do tego zdolny. Wprowadził mnie
w ten "inny" świat. Był moim przewodnikiem. Był zawsze o krok przede
mną.
Nieznacznie spiął
mięśnie. Jego głos się zmienił.
- Dałem mu się
omamić jak dziecko. Myślałem, że znalazłem miłość. Partnera, który pomoże mi
przejść przez życie. Byłem idiotą…
Poczuł dotyk
na swoim ramieniu.
- Zrobił ci
krzywdę?
Jęknął cicho.
Z trudem powstrzymywał się od płaczu.
- Pewnego
ranka obudziłem się sam w łóżku. Zasnęliśmy razem, ale obudziłem się sam. Obok
była koperta. List i kilka zdjęć. Zrobił je, gdy spałem, brałem prysznic,
kochałem się z nim…
Wsunął palce
we włosy. Oddychał nierówno.
- Groził mi,
że ma ich więcej. Szantażował mnie, że wypuści je do sieci. Miałem dać mu
pieniądze, sławę…
Boleśnie
przygryzł wargę. Próbował się uspokoić.
- Najgorsza
była spowiedź przed managerem i to cholerne czekanie na detektywów i policję.
Zdjęcia mogły wypłynąć w każdej chwili…
Wbił paznokcie
w skórę. Skulił się jeszcze bardziej.
- Ale udało
się, prawda? – zapytał nieśmiało Tommy.
- Tak… Koleś
poszedł siedzieć, zdjęcia przepadły. Ale ludzie odwrócili się ode mnie – jego
głos zadrżał. – Mówili, że jestem głupi i powinienem uważać, komu daję dupy…
- Przecież to
nie twoja wina! – rzekł stanowczo blondyn, przysuwając się bliżej. – Nie wierz
im, kiedy mówią, że jesteś głupi!
- Jak mam w to
nie wierzyć?! – krzyknął histerycznie. Jego tęczówki spotkały się z innymi, w
podobnym odcieniu. – Kilka miesięcy później wylądowałem w łóżku z kolejnym
facetem, dla którego nic nie znaczyłem! Nie jestem głupi?!
Wszystko
przestało mieć znaczenie. Emocje wzięły górę nad całą resztą. Płakał, wpatrując
się w człowieka, którego kochał. Chciał uchwycić jego spojrzenie. Tommy
odwracał wzrok. Widok Billa w tym stanie był dla niego zbyt bolesny.
- Chcę kochać
i być kochany… – wymamrotał chłopak. W mówieniu przeszkadzał mu szloch. – Chcę
być akceptowany… Czy to tak wiele?
Nie usłyszał
odpowiedzi, lecz wcale jej nie oczekiwał.
- Chcę być
normalny, ale ja nie mogę być normalny…
- Jesteś
nienormalny…
Blondyn
odwrócił się w jego stronę. Nie potrafił zareagować inaczej.
Odchylił
kawałek materiału i ucałował wilgotny policzek. Jego wargi starły mokrą linię
naznaczoną przez łzy. Kolejny pocałunek, już śmielszy. I następny. Usta
masowały delikatną skórę. Pomału przesuwały się niżej…
Wszystkie wady
zaczęły blednąć. Nie znikały, przecież to niemożliwe. Po prostu przestawały
mieć znaczenie. Zarost, brak makijażu. Zapach pozostawał tak samo pociągający.
Wsunął dłoń
pod kaptur, by odsłonić znajomą twarz i zatopić palce w miękkich, czarnych
włosach. Cichy pomruk dotarł do jego uszu, gdy zabrnął wargami do wrażliwego
miejsca na szyi. Przesunął ciężar swojego ciała, tym samym zmuszając chłopaka
do położenia się plecami na trawie. Ciemne kosmyki rozsypały się na podłożu.
Gitarzysta, górując nad brunetem, obserwował jego rozanieloną twarz. Być może
to żałosne, lecz czuł dumę ze, zdawałoby się, tak błahego osiągnięcia, jakim
było rozpalenie iskierek w dużych, brązowych oczach.
- Cieszę się,
że przyjechałeś. Dziękuję.
Po raz kolejny
zapoznał się bliżej z miękkimi wargami, po czym ułożył się na trawie. Chłopak
ufnie wtulił się w jego tors. Pogłaskał go po głowie.
W jego
ramionach wydawał mu się najdrobniejszą istotą, jaką zdarzyło mu się dotykać,
porcelanową figurką, która mogła w każdej chwili rozpaść się na kawałeczki. Tak
samo jak wtedy czuł, jak serce chłopaka uspokaja się tuż przy jego własnym.
Oddech zwalniał, szloch ginął. Spokój ogarniał ich oboje. Odsunął się lekko, by
dostrzec, że brązowe tęczówki skryły się za powiekami. Usta uchylały się przy
każdym oddechu. Zostawił pocałunek na jego czole. Pogłaskał szczupłe ciało.
W skupieniu
analizował swoją sytuację. Czekało go trudne zadanie. Bill potrzebował
partnera, kogoś odpowiedzialnego, cierpliwego… Jak na złość nikt z jego
znajomych nie spełniał odpowiednich kryteriów. Natasha była za stara, Max to
alkoholik, Blake ćpał… Dlaczego musiał trafić akurat w takie towarzystwo?
Spuścił wzrok
i obserwował, jak wątła klatka piersiowa unosiła się miarowo. Wydawał się być
taki spokojny, niewinny… Takiego go widział swoimi brązowymi oczami.
- Kocham cię,
Tommy…
„Cholera…”
*
Zbliżał się
już wieczór, gdy przyszła pora rozstania. Bill odprowadził Tommy'ego pod drzwi
wejściowe do ośrodka.
- Dalej nie
pójdę. Nie mogę wychodzić z budynku – powiedział wokalista, zatrzymawszy się. –
Dzięki, że przyjechałeś. To dla mnie ważne.
Obrócić się w
jego stronę. Mimo swojego fatalnego stanu, twarz młodszego promieniała. To
dobry znak.
- Byłbym tu
wcześniej, gdyby twój brat nie uznał mnie za zagrożenie – rzekł półżartem
Ratliff. Chłopak bezradnie rozłożył ręce.
- To u nas
normalne. Mieliśmy wiele nieprzyjemnych sytuacji z obcymi, którzy potrafili
podszyć się pod naszych znajomych, rodzinę… Gdy w grę wchodzi prywatność,
musimy być ostrożni i szczerze mówiąc, ja potrafię być jeszcze bardziej
nieprzyjemny od Toma – powiedział.
- Nie
przysporzy wam to przyjaciół.
- To nieważne.
Zbyt wiele możemy stracić. Musimy chronić siebie i naszą rodzinę.
- Nie
przesadzacie?
- Nie.
Absolutnie nie.
- Skoro tak.
Ty wiesz lepiej, to twoje życie.
Patrzyli na
siebie w ciszy. Obaj zastanawiali się, do czego ma doprowadzić to spotkanie.
Czy coś się zmieni między nimi? Czy w ogóle powinno?
Tommy wykonał
niespodziewany ruch. Podszedł do bruneta i przytulił go. Nie spotkał się z
oporem.
- Jeśli tylko
poczujesz się źle, zadzwoń albo napisz – rzekł cicho. – Mogę nie odebrać od
razu, bo pracuję…
- Spoko. I tak
dzięki.
Jeśli choć
jeden telefon miałby wywołać uśmiech na jego twarzy, Tommy nie widział
przeciwwskazań. Był mu winien tych kilka minut radości. Przynajmniej tyle mógł
zrobić.
*
- Nie możesz
tak robić!
- To twoja
opinia.
- Nie, Tommy!
Tak po prostu nie wolno!
Wzrok
wszystkich obecnych skierował się na wejście do drugiego pokoju, gdzie Tommy i
Adam usiłowali dojść do porozumienia. Nowy gitarzysta zespołu w końcu
postanowił wyjaśnić swojemu pracodawcy, co łączy go z młodym niemieckim
wokalistą. Szukał zrozumienia i przyjacielskiej rady. Niestety spojrzenie Adama
na całą sprawę było zgoła inne od jego.
- Jeśli go nie
kochasz i nic z tego nie będzie, zostaw go w spokoju – postulował brunet.
- Nie mogę go
zostawić w takim stanie – odpowiadał Tommy. – Nie rozumiem, czemu nagle
zmieniłeś front. Sam go ściągnąłeś do mnie do szpitala!
- Nie
zrobiłbym tego, gdybym wiedział, jaka jest sytuacja! Z zewnątrz przecież
wszystko wygląda inaczej.
- Nie zostawię
go samego. To go zabije! – jęknął mężczyzna.
- Mam
wrażenie, że to co mówisz niekoniecznie pokrywa się z tym co czujesz.
Tommy spojrzał
na przyjaciela pytająco.
- To znaczy?
- Lubisz go.
Zależy ci na nim. Znam cię nie od dziś i wiem, że nie poświęciłbyś swojego
czasu dla kogoś, kto jest ci obojętny.
- Dla ciebie
poświęciłbym czas – rzekł, po czym obaj się zaśmiali.
- Dziękuję, to
urocze! – zachichotał Lambert. – Nasz zrzęda ma uczucia…
- Cicho.
- A, tak.
Przepraszam – powiedział zniżonym głosem, przykładając palec do ust jak gdyby
prawie wyjawił najstraszniejszą tajemnicę świata. – Muszę ci się do czegoś
przyznać. Po tej imprezie w klubie, gdzie pojawiłeś się z Billem, spotkaliśmy
się, gdy czekałem na jego managera. Umówiliśmy się któregoś dnia w restauracji…
- Adam,
przyspiesz.
- Ten dzieciak
naprawdę był tobą zafascynowany! – rzekł głośno. – Kochał cię i z tego co
mówisz nadal tak jest.
- Co ja na to
poradzę – blondyn załamał ręce.
- Raczej nic.
To nie jest niczyja wina, że stało się jak się stało. Liczyłem jednak, że
będziecie razem – dodał pod nosem. – Bylibyście ładną parą.
- Adam, proszę
cię! – mężczyzna przewrócił oczami. – Mówisz, jakbyś w ogóle mnie nie znał.
Wiesz, jak wygląda moje życie. Wrzucenie Billa do tego świata byłoby najgorszą
rzeczą, jaką mógłbym mu zrobić.
- A co, jeśli
on już tam był?
Jego pytanie
spotkało się z niezrozumieniem i niedowierzaniem.
- Nawet tak
nie gadaj – rzucił blondyn. – To dzieciak z dobrego domu…
- I ten
"dobry dom" pozwolił mu wskoczyć na głęboką wodę bez możliwości
powrotu? Pozwolił mu na picie w wieku szesnastu lat? Zamiast pomóc zamknął go w
ośrodku odwykowym?
- Za bardzo to
upraszczasz.
- Możliwe, ale
my oboje trafiliśmy do wielkiego showbusinessu dopiero przed trzydziestką. Nie
wyobrażam sobie, jak ciężko musiało być komuś w wieku dojrzewania…
Tommy
zatrzymał się na moment. Adam miał sporo racji w tym, co mówił, a przynajmniej
brzmiał przekonywająco. Bill był sławny, bogaty, mieszkał z rodziną, ale nawet
to nie zapewniło mu bezpieczeństwa. Czuł się zagrożony. Był sam. To nie była
"złota klatka". Jej pręty nie chroniły przed niczym. Wystarczył
moment, by wszystko zniknęło, a drapieżniki rozszarpały swoją ofiarę, barwnego
ptaka, który już teraz był zbyt słaby na ucieczkę, o walce nie wspominając.
- Moje zdanie
znasz. Jeśli uważasz, że nic z tego nie będzie, zostaw chłopaka w spokoju. Taki
sztuczny twór i tak w końcu się rozpadnie, a żadnemu z was nie jest to
potrzebne.
Blondyn
pokiwał głową. Pomyślał, o kolejnym ciosie, który miałby zadać sobie i Billowi.
Zadał ich już tyle, choć miało nie być żadnego.
Nagle złapał
się na pewnej myśli. Pierwszy raz rozważał taką możliwość na poważnie.
- A jeśli
byłaby szansa, że to wypali? W sensie… Byłoby z tego coś więcej?
Adam
westchnął.
- Musi być
duża, bo inaczej szkoda na nią czasu. Nie upieraj się przy tym, jeśli chcesz mu
po prostu pomóc. Współczucie to za mało na związek.
- Tak, wiem,
wiem. Chciałbym mu po prostu pomóc. Nie mogę go zostawić samego w takim stanie!
– odparł rozemocjonowany.
- Na razie
zaproponowałeś mu pomoc. Czy będzie z niej korzystał, zobaczymy.
- To prawda.
- Wróćmy do pozostałych.
Coś za cicho się bawią. Mam nadzieję, że mój salon jest jeszcze cały…
Drache
***
haha nie, salon adama należy już do przeszłości ;p
OdpowiedzUsuńcoraz bardziej zaczynam wierzyć w to że tommy naprawdę pokocha Billa, wiem że to byłoby by zbyt proste, i zbyt słodkie jednakże mam nadzieje że blondyn wyciągnie go z ośrodka...
Smutna ta część...
OdpowiedzUsuńAle przynajmniej wyjaśniło się kilka spraw.
Mam nadzieję, że Bill dzięki wsparciu i hmm... miłości Tommy'ego uwolni się od nałogu i zacznie nowe życie. Spokojniejsze. Takie, w którym będzie mógł polegać na kimś kogo kocha.
Z niecierpliwością czekam na nową część.
Buziaki :*
Czuję, że Tommy jeszcze nieźle namiesza w życiu Billa..
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na kolejną część ;) Pozdrawiam