Część XIII
Bill
zadzwonił. Nie od razu, ale w końcu się przełamał. Chciał pogadać, tak po
prostu. Bo Tom gdzieś wyszedł i wyłączył telefon. Bo przyjaciele nie mieli dla
niego czasu. Bo matka znów pokłóciła się z ojczymem i wyładowała na nim swoje
frustracje. Bill mówił, a Tommy słuchał z mniejszym lub większym
zainteresowaniem. Obiecał mu to. Chciał mu pomóc. Zdarzało się, że nie miał na
to ochoty, ale starał się przemilczeć ten fakt. Chłopak go potrzebował.
Nie mieli
wielu rozmów. Kaulitz dzwonił tylko wtedy, gdy było to naprawdę konieczne. Nie
chciał się narzucać, a poza tym…
Pewnego dnia,
gdy Tommy wraz z zespołem właśnie szykował się do kolejnego występu, Bill
zadzwonił z inną wiadomością niż zwykle. Był szczęśliwy. Wracał do domu.
- Nawet nie
wiesz, jak się cieszę! Mam już tak bardzo dosyć tego miejsca! – powtarzał. Nie
mógł opanować radości.
- Też się
cieszę – odpowiadał Tommy. Rzeczywiście tak było. Wiele by dał, aby zobaczyć
wtedy roześmianą twarz niemieckiego wokalisty. To musiał być pocieszny widok. –
Może wyjdziemy gdzieś któregoś dnia? Ostatnio nam się to nie udało.
Odpowiedź nie
padła od razu, co nieco zaniepokoiło Ratliffa, jednak późniejsze słowa chłopaka
na powrót uspokoiły go.
- Pewnie!
Wpadaj, kiedy chcesz. O ile oczywiście będę w domu, wiadomo…
- Może otworzą
mi twoje psy?
- Hahaha, na
pewno!
Kiedy tylko
wrócił do LA, rozpakował się i przebrał, od razu wsiadł w samochód i pojechał
na spotkanie. Chciał powitać Billa z powrotem w mieście, mimo iż od jego
przyjazdu minęło już co najmniej kilka dni.
Nie tego się
spodziewał, otwierając drzwi.
*
- Ej, dacie mi
dzisiaj wolny wieczór? – zapytał w studiu nagrań, gdy przygotowywał się do
pracy.
- Co się z
tobą dzieje, stary? Ostatnio ciągle bierzesz sobie wolne.
- Powiedzmy,
że… Tym razem po prostu muszę. Muszę się
kimś zająć.
- Ooo, już
łapię. Czemu nam nic nie powiedziałeś?
- Ładna jest?
- To nie jest
moja laska! – zaprotestował głośno. – To przyjaciel. Potrzebuje mojej pomocy.
Zobowiązałem się.
- A, spoko.
- Niech
będzie, ale pamiętaj, że masz tu obowiązki.
- To tylko ten
jeden raz. Jutro przyjdę wcześniej.
- Trzymamy za
słowo.
Ciężko
pracował, by nagrać jak najwięcej materiału w wyznaczonym czasie. Gdy wyszedł
ze studia i objechał kilka miejsc, mógł ruszyć do ostatecznego celu swojej
dzisiejszej podróży. Zadzwonił do drzwi.
Tego męczącego
dnia wiele razy zadawał sobie pytanie, jaki był sens tego wszystkiego. Mógł
przecież normalnie skończyć pracę, wrócić do domu, odpocząć, wyjść z kumplami
na piwo, a zamiast tego zdecydował się jechać kilka dzielnic dalej od miejsca
swojego zamieszkania tylko po to, by spędzić tam jakąś godzinę czy dwie i
jechać do domu. Następnego dnia znów czekało go siedzenie w studiu. Powinien
poświęcić wolny czas na regenerację sił.
Drzwi uchyliły
się, a zza nich wychyliła się szczupła, czarnowłosa postać. Jej uśmiech
wynagradzał mu wszystko.
*
- Kupiłem nam
obiad, ale chyba go odgrzeję, bo jest jakiś zimny.
- Pomóc ci?
- Nie, siedź.
Poradzę sobie.
Krzątanina nie
zajęła mu wiele czasu. Wyszedł z kuchni w dobrym nastroju z dwoma talerzami z
ciepłym posiłkiem. Postawił je na stole w salonie.
- Weź coś zrób
z tymi psami! – jęknął Tommy, gdy jedno ze zwierząt omal nie wytrąciło mu
talerza z ręki. Bill tylko się zaśmiał.
- Pilnuj
jedzenia. Tylko tyle mogę poradzić – odpowiedział.
- A gdyby
zamknąć je na ogrodzie?
- Posłuchają
cię?
- Siad!
- Chyba nic z
tego… Ja pójdę, mnie posłuchają.
Odsunął talerz
i wstał, opierając się o kanapę. Sięgnął po kule, które leżały na podłodze. Nie
bez trudu, lecz ostatecznie udało mu się wyrzucić na dwór wszystkie zwierzęta.
Wrócił do
stołu.
- Nadal nie
rozumiem, jak mogłeś tak głupio załatwić sobie nogę – Tommy kręcił głową,
spoglądając na kostkę młodszego. – I to zaraz po przyjeździe do domu!
- Nie dobijaj
mnie! – Kaulitz westchnął głośno. Poprawił stabilizator. – Nawet nie wiesz, jak
bolało, gdy sobie to zrobiłem – westchnął ze spojrzeniem wbitym w poobijaną
nogę.
- Spadłeś ze
schodów. Powinieneś się cieszyć, że to tylko noga.
- To prawda.
To był pechowy
dzień. Bill nie tylko poważnie uszkodził sobie kostkę. Został w domu bez
jakiejkolwiek pomocy. Akurat tego dnia Tom wyjechał ze swoją dziewczyną w długą
podróż, a matka bliźniaków wraz z ich ojczymem udała się do Niemiec. Zajmowanie
się domem w pojedynkę dostarczało mu wielu trudności, szczególnie gdy w grę
wchodziło wdrapywanie się po schodach.
- Kiedy wraca
twój brat?
- Pewnie za
miesiąc.
- A matka z
ojczymem?
- Nie mam
pojęcia. Raczej nieprędko.
- Kiepska
sprawa.
-
Najtrudniejsza jest kąpiel. No wiesz… – rzekł brunet, wskazując wzrokiem na stabilizator.
- Zawsze mogę
ci pomóc, jeśli chcesz. To żaden problem.
Nie
zastanawiał się nad ewentualnym dodatkowym znaczeniem, które mogło zostać
odczytane z jego słów. Chciał pomóc, po to tu był. Tyle razy już widział go
nago, czy kolejny raz coś by zmienił?
Bill jednak
nie podzielał jego entuzjazmu. Uśmiechał się, lecz z ruchów jego ciała biło
skrępowanie.
- Nie chcę,
żeby między nami zrobiło się dziwnie…
*
Tommy miał
przyjeżdżać do Billa raz na kilka dni, by nieco pomóc mu przy obowiązkach
domowych. Nawet zwykłe ugotowanie obiadu stwarzało problemy, zwłaszcza jeśli
towarzyszyła ci banda wiecznie głodnych zwierząt. Drugiego dnia Ratliff pomógł
chłopakowi posprzątać w salonie. Następnego mieli zająć się pierwszym piętrem.
Gitarzysta
znów wyszedł ze studia trochę wcześniej, by zdążyć z uwinięciem się ze
wszystkim. Poza tym lubił towarzystwo Kaulitza. Chciał spędzić z nim trochę
czasu sam na sam.
Za trzecim
spotkaniem coś od początku było nie tak. Tommy dość długo czekał na otwarcie
bramy wjazdowej. Zadzwonił raz, drugi, trzeci… Dopiero wtedy coś ruszyło.
Pomyślał, że może Bill miał problem z przemieszczeniem się, stąd dodatkowe
czekanie. Zdecydował się puścić je w niepamięć.
Następną
przeszkodą były drzwi. Były zamknięte. Zaczął się zastanawiać, dlaczego ich
otwarcie trwało tak długo. Ze środka słyszał szczek i drapanie małych pazurków
o framugę. Niepokoił się.
Wreszcie drzwi
odpuściły. Wszedł do środka.
- Bill?
Zdębiał.
Brunet leżał na podłodze krok od wejścia. Kulił się zbolały. Wyglądał
koszmarnie.
- Ej, co jest?
– spytał Tommy, gdy otrząsnął się z szoku. Oczy chłopaka były lekko
zaczerwienione.
- Strasznie
boli – jęknął, wskazując na nogę. – Uderzyłem się i boli coraz bardziej…
- Gdzie, do
cholery, masz stabilizator?! – skarcił go Tommy, lecz widząc, że krzyk tylko
pogarsza sprawę, próbował się uspokoić. – Nieważne. Pokaż.
Nigdy nie był
dobry z biologii, ale nie potrzebował dyplomu, by stwierdzić, że noga jest w
złym stanie.
- Zabiorę cię
do szpitala.
- Nie…
- Potrzebujesz
lekarza, to wygląda koszmarnie! Gdzie twoje kule i dokumenty?
Chwilę trwało
nim doszedł z Billem do porozumienia, po czym pobiegł na górę po jego rzeczy.
Znów stanął jak wryty.
Pokój Billa
był w jeszcze gorszym stanie niż gdy ostatnio przyszło mu w nim przebywać.
Wszędzie walały się puste butelki po alkoholu. Niektóre były pobite. Brudne,
lepiące się szkło zalegało na podłodze. Drzwi od łazienki były otwarte. Bez
skrępowania zajrzał do środka. Podobny obraz nędzy i rozpaczy.
Nie miał czasu
na rozmyślania. Chwycił leżący na biurku portfel i zbiegł na parter, gdzie
czekał na niego czarnowłosy chłopak.
*
- Już
niedaleko – powtórzył Ratliff. Pędził do szpitala tak szybko, na ile pozwalały
mu na to przepisy. Co i raz zerkał na niemieckiego wokalistę, którego twarz
stawała się coraz bledsza. – Dajesz radę?
Bill
potrząsnął głową, choć nie do końca rozumiał słowa gitarzysty. Nie wiedział, co
się dzieje wokół. Skupiał się na bólu.
Wspólnymi
siłami udało im się opuścić auto, dojść do szpitala, a później z pomocą lekarzy
również do właściwego gabinetu.
*
- Mamy już
zdjęcia, zaraz je obejrzę. Jak się pan czuje?
Mimo starań
lekarza i pielęgniarki, komunikacja z Billem nie odbywała się na zbyt wysokim
poziomie. Usta chłopaka opuszczały głównie jęki, rzadziej słowa. Tommy ratował
sytuację.
- Boli go.
Kiedy te leki zaczną działać?
- Niedługo już
powinny. Boli go tylko noga czy coś jeszcze?
- Bill?
- Nie…
- Co nie? Boli
cię tylko noga czy…
- Noga… Tylko…
Ratliff
przysunął się bliżej. Siedział na krześle tuż obok łóżka, na którym znajdował
się chłopak. Trzymał dłoń na jego ramieniu.
- Spokojnie,
to już nie potrwa długo – rzekł cicho, czując spinające się mięśnie pod swoimi
palcami.
- Mamy
przemieszczenie, musimy nastawić nogę – oznajmił medyk.
- Co?
Oczy
wszystkich zwróciły się na niemieckiego wokalistę.
- Nastawią ci
nogę. To konieczne – powiedział Tommy.
- Ale ja nie
rozumiem…
- Twoja kość
jest w złym miejscu. Lekarz musi ją umieścić na miejscu – tłumaczył, próbując
przebić się przez barierę językową wzmocnioną jeszcze przez stres. Brązowe oczy
spoglądały na niego z niezrozumieniem.
- To będzie
bolało?
- Noga jest
bardzo spuchnięta, więc może zaboleć – odparł lekarz.
- Rozluźnij
się, zamknij oczy…
Szarpnięcie i
świst powietrza. Bill wygiął się w łuk. Ciężko opadł na materac.
- I tyle. Nie
było tak źle, co? – rzucił z uśmiechem mężczyzna w białym kitlu. – Zaraz
unieruchomimy nogę i wszytko będzie w porządku.
- Słyszysz?
Wszystko w porządku. Zaraz wrócisz do domu.
Uczucie ulgi
zalało jego ciało.
Nagle
zorientował się, że coś jest nie tak jak być powinno. Przynajmniej tak to
odebrał. Bill spoczywał w jego ramionach, on zaś trzymał jego spocone dłonie.
Długie, chude palce. Jego dłonie. I wcale mu to nie przeszkadzało. Wręcz
przeciwnie, cieszył się, że mógł pomóc. Wspierał i pocieszał. Uspokajał.
- To teraz do
domu, nie? Bill?
Chłopak nie
odpowiadał. Czyżby poszło mu zbyt dobrze?
- Bill?
Słyszysz mnie? Hej, Bill! – powtarzał Tommy w coraz większej panice. Zaczynał
się bać. Coś było nie tak.
Słowa lekarza
nie polepszyły sprawy.
- Stracił
przytomność. Wszystko w porządku, to powinno zaraz minąć – mężczyzna machnął
ręką, w ogóle nie patrząc na swojego pacjenta.
Wokalista był
zupełnie blady. Ratliff zastanawiał się, czy to jeszcze dopuszczalny kolor dla
żywego człowieka. Co prawda jego klatka piersiowa poruszała się, ale czy to
dawało mu jakąkolwiek gwarancję? Może konieczna była natychmiastowa reanimacja?
- Dokto…
- A… Ał…
Kaulitz drgnął
i zacisnął powieki. Odzyskiwał zmysły.
- Słyszysz
mnie? – spytał Tommy już nieco spokojniejszy. Chłopak pokiwał głową. Powoli
podnosił się do siadu. „Lekarz miał rację. Wszystko w porządku." Odetchnął
z ulgą.
Do jego uszu
dotarł jęk przepełniony cierpieniem i rozpaczą.
- Chcę do domu…
*
Jechali w
ciszy, odzyskując siły po stresujących przeżyciach tego popołudnia. Bill
przysypiał na siedzeniu i obserwował zmieniający się obraz za oknem. Jego nogę
zdobił nowy stabilizator.
Chłopak
odetchnął ciężko.
- Prawie
umarłem…
- Przesadzasz.
- Widziałem
światło…
- To była
lampa w gabinecie.
- Ale…
- Nie.
*
Na wejściu
obskoczyły ich psy, wszczynając awanturę swoim jazgotem. Z pomocą Tommy'ego
Bill dostał się do salonu i ułożył na kanapie. Zwierzęta rozeszły się po domu,
uznając, że wszystko jest w należytym porządku, a ich obecność tutaj jest
zbędna.
- Przepraszam
cię za dzisiaj. To było głupie i zupełnie niepotrzebne – odezwał się wokalista,
kiedy Ratliff zajął miejsce na drugiej z kanap.
- Muszę z tobą
porozmawiać – powiedział mężczyzna. Uśmiech zniknął z twarzy młodszego.
- Ja z tobą
też muszę porozmawiać, ale nie moglibyśmy załatwić tego później?
- Wolałbym
mieć to już za sobą.
Chłopak
opuścił powieki. Nerwowo przygryzł wargę, lecz zaraz ją puścił. Pokiwał głową.
- Spoko.
Zaczynaj.
Nie zwlekał i
od razu przeszedł do rzeczy.
- Widziałem
butelki w twoim pokoju. Myślałem, że nie wolno ci pić?
Kaulitz spiął
mięśnie. To nie był jego ulubiony temat.
- To tylko
raz. Nic mi nie będzie – próbował zbagatelizować sprawę. Tommy nie dał się zbić
z tropu.
- Jeden raz?
Taka ilość? A zresztą, mniejsza o ilość. Tobie nie wolno tykać alkoholu!
Rozwalasz sobie całą terapię!
Nigdy nie był
subtelny. Zawsze wolał stawiać sprawę jasno.
- To tylko
jeden raz – Kaulitz powtórzył bardziej stanowczym tonem, który jednak nie
działał na prawie trzydziestoletniego blondyna.
- I co ci dał
ten jeden raz? Pomogło ci to?
- Tak…
- Nie zmylisz
mnie. Nie jestem aż tak głupi.
- To był jeden
raz. Już nie będę pił.
- Czyli mogę
przejść się po domu i wylać wszystko co znajdę po drodze?
Brunet
zaniemówił. Choć wystarczyło jedno słowo, by położyć kres tej rozmowie, nie
przechodziło mu ono przez gardło. Nie potrafił skłamać. On – kłamca doskonały.
- Nie mogę
uwierzyć, że to zrobiłeś – mężczyzna załamał ręce. – Myślałem, że ośrodek ci
pomógł. Chcesz tam wrócić?
- Nie, nie
chcę. Nienawidzę tego miejsca.
- To dlaczego
to zrobiłeś? To nie ma sensu.
- Skończ już,
dobrze? To był JEDEN RAZ. Koniec dyskusji.
- Jaką mam
gwarancję, że nie będzie następnego?
Dobrze
wiedział jaką. Nie miał żadnej.
- Nie wierzysz
mi? – Bill spytał z wyrzutem.
- Czemu miałbym
ci wierzyć?
- Nie wiem.
Wszystko mi jedno, myśl co chcesz.
- Przyznajesz
mi rację?
- Odwal się.
To nie była
osoba, którą znał Tommy. Bill nigdy nie zachowywał się tak w stosunku do niego.
Mężczyzna
podszedł bliżej.
- Czemu to
robisz, Bill? Co się z tobą dzieje?
- Nic. Odejdź.
- Co?
- Odsuń się.
Takiego
rozkazu również sobie nie przypominał.
Nie był osobą,
która słuchała poleceń. Chwycił chłopaka za ręce.
- Puść! –
brunet krzyknął w panice.
- Nie dopóki
nie powiesz mi, co się dzieje.
- Proszę, nie!
- Powiedz
wreszcie!
- Odwal się i
daj mi spokój, błagam!
Jego ton
zmienił się na ten bardziej znajomy. Smutny.
Tommy nie
odpuszczał.
- Nie chcę
znowu przez to przechodzić… – jęknął wokalista.
- Przez co?
Ciałem
młodszego wstrząsał szloch. Hamował go jak tylko mógł.
Nie chciał
mówić, ale dotyk był coraz silniejszy. Odwrócił głowę.
- Co do mnie
czułeś przez te wszystkie miesiące? – naciskał Ratliff.
- Mówiłem ci.
Kochałem cię.
- A teraz już
przestałeś?
Domyślał się
odpowiedzi, ale musiał ją usłyszeć.
- Ja nie
potrafię przestać…
Właśnie tego
się obawiał.
Rozluźnił
uścisk wokół jego nadgarstków. Powiódł palcami po jasnej skórze. Chłopak cofnął
ręce.
- Przepraszam
cię… – Bill mówił przez łzy. – Ja nie
potrafię… Nie dam rady wrócić do tego co było…
Starł z twarzy
słone krople, które znaczyły ścieżki od kącików jego oczu. Nieliczne z dróżek
zawadzały o wargi zaciśnięte pod wpływem emocji. Uczucia, które nim targały
były silne. Męczyła go ich kolejna dawka. Miał już dość.
Był to okropny
obraz. Gitarzysta patrzył na niego z trudem.
- Zrób coś dla
mnie – rzekł, pragnąc coś zdziałać. – Jeśli mnie kochasz, proszę cię, rzuć
picie.
Chwycił drżącą
dłoń. Próbował przebić się przez potoki łez i zwrócić na siebie uwagę brązowych
oczu. Przytknął czoło do jego czoła.
- Ja nie
potrafię… – usta chłopaka opuścił zbolały jęk.
- Potrafisz.
Wiem, że tak jest.
- Nic o mnie
nie wiesz!
Wziął go w
ramiona. Nie czuł żadnego oporu. Przegrywał.
- Nie chcę,
żebyś płakał przeze mnie… – powiedział.
- To nie przez
ciebie. To ja… Ja ciągle nawalam…
- Błagam cię,
nie chrzań…
Bill łamał
się, a Tommy nie być w stanie nic zrobić. Mógł tylko być i patrzeć, jak chłopak
rozpada się na kawałeczki. W jego przeklętych ramionach.
Starł kroplę z
zaczerwienionego policzka. Powiódł palcem po skórze. Jego dotyk był tam
niepożądany.
Łzy bolały,
ale jeszcze gorsze okazały się przepełnione goryczą słowa.
- Proszę,
wyjdź… Wynoś się z mojego życia…
Odrzucenie.
Nigdy nie przypuszczał, że do tego dojdzie.
- Na pewno
tego chcesz? – spytał, starając się ukryć swój smutek. Był bliski płaczu.
Błagał o inną
odpowiedź niż tą, którą usłyszał.
- Tak…
Nie mówił już
nic więcej. Pogładził ciemne włosy. Cierpliwie czekał, pozwalając chłopakowi
wypłakać się w swoje ramię. Tylko tyle mógł zrobić.
*
Wyszedł na
zewnątrz. Gdyby nie refleks, przytrzasnąłby drzwiami jeden z czarnych nosów.
- Nie, ty
zostajesz – zwrócił się do psa, który uparcie szedł za nim aż tutaj. Zwierzę
przypatrywało mu się pytająco. – Wracaj do swojego pana.
Pies długo się
opierał. Najwyraźniej polubił nowego znajomego. Merdał ogonem na okazywaną mu
uwagę.
Wrócił do domu
dopiero na gwizd swojego właściciela. Tommy mógł bezpiecznie zamknąć za sobą
drzwi.
Wszedł do
samochodu i załamał ręce. Uderzył dłońmi w kierownicę. Dlaczego to wszystko nie
mogło potoczyć się inaczej?
„Na zawsze
ponosisz odpowiedzialność za to, co oswoiłeś.”
Drache
***
Kilka rzeczy tak na szybko.
One doczekało się tłumaczenia na angielski! [link] Tak, jestem dumna. ;p :)
Verloren pomału zbliża się do końca. Na chwilę obecną przewiduję jeszcze 2 odcinki, epilog i krótki dodatek (czy dwa).
Pozdrowienia! <3
Drache, jak mogłaś tak skończyć ten odcinek?!
OdpowiedzUsuńJa już się zastanawiałam, co dalej, czy może jednak Bill zmieni swoje zdanie, a tu nic. Tommy wyszedł, zamknął za sobą drzwi i już. Nie wiem, jak wytrzymam do następnego odcinka, a jeszcze znając fakt, że całe opowiadanie zbliża się ku końcowi to już w ogóle oszaleję z niepewności.
Wierzę, że wszystko skończy się dobrze, że Tommy będzie z Billem, że młodszy Kaulitz wyjdzie z nałogu.
Czekam z niecierpliwością!
Buziaki :*
Czemu tak szybko ma sie skończyć???? Tak się wciągnęłam... Prosze, nie rób mi tego i napisz dłuższe.
OdpowiedzUsuńOdc wspaniały, ale strasznie smutny. Szkoda mi Tommy'ego, mam wrażenie że cierpi razem z Billem. Powiedz, czy Czarny wyleczy sie kiedyś z nałogu? Bd happy end?
cześć! nominowałam cię do The Versatile Blogger na http://tenebris-tokiobizarre.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń