Ha, wyrobiłam się! Mam tylko nadzieję, że to nie wpłynie na wyniki mojego egzaminu... Kogo ja oszukuję.
Wiem jedno, jeśli nie lubiłyście mnie po ostatnim odcinku to tutaj lepiej nie będzie. Zgadza się, jestem okrutna. ;p
Pozdrowienia i miłej lektury!
Wiem jedno, jeśli nie lubiłyście mnie po ostatnim odcinku to tutaj lepiej nie będzie. Zgadza się, jestem okrutna. ;p
Pozdrowienia i miłej lektury!
27. Zderzenie
- Ile jeszcze
do końca?
- Na pewno nie
tyle, ile byś chciał.
Mijał kolejny
zwyczajny dzień. Stali klienci, te same produkty. Nawet pogoda nie miała ochoty
podnosić ich na duchu. Deszczowe chmury od rana przysłaniały niebo, co jakiś
czas mocząc okoliczne drogi. Marcus znów denerwował się pracą swojego laptopa,
który za nic nie chciał łączyć się z siecią. Może to nie zła aura była
przyczyną kłopotów z działaniem maszyny?
- A teraz ile
jeszcze do końca? – ciągnął Bill. Denerwowanie kolegi było jego jedyną rozrywką
dzisiejszego dnia.
- Cholerny
złom! – przeklął jego współpracownik. - Za każdym razem, gdy przynoszę go do
sklepu, coś jest nie tak.
- Ile jeszcze…
- Zamknij się.
Koniec zabawy.
Podrażni się z nim później.
Wstał,
niedbale przeczesał włosy palcami i udał się na zaplecze. Po chwili rozległ się
głośny trzask.
- Co znowu
zrobiłeś? – spytał Marcus, nie odwróciwszy się nawet w stronę, z której dobiegł
przyozdobiony kilkoma westchnięciami i przekleństwami hałas.
- Nic,
upadłem. Ał – padła odpowiedź. Konserwa przetoczyła się po podłodze.
- Posprzątaj
to lepiej – rzucił tylko szatyn. Zza zaplecza dobiegł go głośny szelest i
stuknięcia stawianych na sobie produktów.
*
- Skończyłeś?
– przywitał go kolega, gdy Bill ponownie pojawił się w pomieszczeniu.
- Powiedzmy… -
odpowiedział, siadając na stołku i opierając się o wolny fragment lady.
- Nie wiem,
jak ty sobie wyobrażasz branie nadgodzin i samotne przesiadywanie tutaj.
Rozwalisz cały sklep.
- Chyba to
rzeczywiście nie jest dobry pomysł. Crystal obiecała rozejrzeć się za czymś dla
mnie. Może to wypali.
- Mówisz jakoś
bez przekonania – zauważył Martin.
- Trochę
przestało mi zależeć.
Współpracownik
spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Na czym
przestało ci zależeć? – zapytał niepewnie.
- Na szybkim
powrocie do kraju – padła odpowiedź. Szatyn zamrugał kilkakrotnie.
- Myślałem, że
po to tutaj jesteś? Żeby zarobić na powrót?
- Tak jest,
ale… Cholera… - chłopak pokręcił głową. Odchylił się do tyłu, wplatając palce w
swoje jasne włosy.
- Stary, nie
musisz nic mówić, jeśli nie chcesz.
- Wiem… Tyle,
że to nie jest takie łatwe – rzekł, wpatrując się w jakiś zawieszony w
przestrzeni punkt. – To strasznie skomplikowane. Ostatnio wszystko zaczęło się
w końcu układać. Mam spokojne życie tak różne od mojego poprzedniego…
- Mówiłeś, że
tęsknisz za bratem.
- Bo tak jest!
– ze zdenerwowaniem uderzył czołem w blat. – Tęsknię, ale co z tego skoro…
- Skoro?
- Znaleźli już
kogoś na moje miejsce.
Chwila ciszy.
Mimo swojego charakteru, Marcus postanowił brnąć dalej w tę rozmowę.
- Wyjaśnij.
- Przed
powrotem tutaj przeczytałem na stronie zespołu, że znaleźli sobie nowego
wokalistę. Niby wiem, że to przecież biznes i musieli kogoś znaleźć, ale…
Ku**a…
- Sam sobie
odpowiedziałeś. Nie możesz oczekiwać od innych, że będą żyli w wiecznej
żałobie. Ludzie odchodzą, a życie toczy się dalej. Pogódź się z tym. Ej, Bill? –
zagadnął, gdy blondwłosy dwudziestolatek niespodziewanie opuścił swoje miejsce.
– Przepraszam, chyba nie powinienem…
- Nie, masz
rację – przerwał mu. – Poukładam towar na półkach. Muszę się czymś zająć.
- Chyba nie ma
nic innego do roboty. Może później będzie coś do dostarczenia. Dam ci znać.
- Dzięki –
odparł, poprawiając zawiązaną na szyi chustkę. – Marcus?
- No?
- Nie
chciałbyś się przejść albo przejechać ze mną któregoś wolnego dnia?
- Zależy
dokąd. O co chodzi?
Kaulitz
westchnął i skupił wzrok na suficie.
- Nie tak
daleko stąd znajduje się mój grób. Tak, dobrze słyszałeś – dodał, widząc minę
kolegi. – Pewnie to dla ciebie dziwne…
- Chcesz tam
iść?
Chłopak
potaknął. Nie odrywał wzroku od obranego punktu.
- Masochizm –
skomentował swój własny pomysł.
- Z pewnością,
ale mogę tam z tobą iść, jeśli chcesz. Zastanawia mnie tylko, czemu nie
poprosiłeś o to Crystal. Zdaje się, że dobrze się dogadujecie.
- Nawet bardzo,
ale nie chcę jej w to mieszać. To moja przeszłość i moje problemy.
- A czemu ja?
- Pomyślałem,
że z tobą znam się lepiej, razem mieszkamy, pracujemy. Nie musisz…
- Daj spokój,
tak zapytałem. Nie ma sprawy, musimy się tylko zgadać co do dnia.
- Super, wielkie
dzięki – rzekł z uśmiechem. Chciał w podzięce uścisnąć dłoń kolegi, jednak
dzieliła ich zbyt duża odległość, a żadne z nich nie lubiło ruszać się z
miejsca bez wyraźnego powodu.
- Sorry za
pytanie, ale, jak to jest mieć grób? – zagadnął nagle szatyn, gdy jego
współpracownik zniknął na zapleczu.
- Ciężko to
opisać – zastanowił się. Poprawił swój strój roboczy. – Wiesz, że dla kogoś
jesteś martwy. Zaczynasz wierzyć, że cię nie ma. Gdy zobaczyłem go po raz
pierwszy, poczułem się jak wyklęty, a może po prostu jak wyproszony gość. Sam
nie wiem.
- Nie chcę się
nigdy o tym przekonywać – wzdrygnął się chłopak. – A zmieniając temat, jakieś
plany co do Crystal?
- Plany? – roześmiał
się. – Co masz na myśli?
- Nie mówię,
że ślub, ale wszyscy widzą, że nie idziecie w stronę przyjaźni.
- Inni wiedzą
lepiej jak zawsze. Dzień dobry – dodał głośno, słysząc skrzypnięcie drzwi. –
Nie wiem, czas pokaże, co z tego będzie.
- Irene
twierdzi, że „słodko razem wyglądacie”.
- To miłe –
rzekł, wychodząc z pomieszczenia ze słoikiem z przetworami. – Kiedyś pewnie
zwróciłbym na to uwagę, ale to już nie te czasy.
- Bill?
Brzdęk szkła.
Zawartość słoika znalazła się na podłodze.
Blondyn przez
dłuższy czas patrzył zdezorientowanym wzrokiem na stojącego kilka kroków dalej chłopaka
o długich prostych włosach i zielonych tęczówkach. I ten głos, tak znajomy.
- Georg!!! –
wybiegł za ladę i wpadł znajomemu w ramiona. Nie mógł złapać tchu. Szok
wstrząsnął jego ciałem. - O, Gott… - szepnął, będąc wciąż w uścisku. To
wszystko było tak nierzeczywiste, choć zmysły nie pozostawiały złudzeń. To było
zbyt realne. Czyżby…
- Nie wierzę!
Po prostu nie wierzę! – usłyszał w swoim ojczystym języku. Tak dawno nie miał z
nim styczności. – Jak to się stało?! Przecież jesteś martwy!
Odsunęli się,
nie odrywając od siebie wzroku. Serce byłego wokalisty uspokoiło się,
usłyszawszy te do bólu prawdziwe słowa.
- Jednak nie
jestem. Jestem jak najbardziej żywy – odpowiedział, gdy udało mu się uporać z
narosłą przez miesiące barierą językową. – Mogę ci to nawet udowodnić.
- Bierz tę
rękę! Sam się lej po twarzy, świrze! – Georg zasłonił się rękami. – Do czego to
doszło… Początek zombie apokalipsy czy co?
- Wal się –
odgryzł się, wciąż się śmiejąc. – Rany… - wydusił z siebie, gdy zaczęło do
niego dochodzić, co się właśnie wydarzyło.
- Nie wierzę,
w to co się dzieje. Jak to w ogóle możliwe?!
- To długa
historia. Nie uwierzyłbyś, gdybym ci powiedział – odparł spokojnie. Nagle zdał
sobie z czegoś sprawę, lecz nim zdążył zadać koledze nurtujące go pytanie, odpowiedź
pojawiła się sama.
- Ile jeszcze
ci to zaj…
Stali jak
wyryci naprzeciwko siebie. Ten sam kolor oczu, podobne rysy twarzy, wzrost, a
teraz także i spojrzenie. W głowach setki myśli, lecz w ustach ani jedno słowo.
Zrobili krok w swoją stronę. Przyglądali się sobie, nie wierząc w swoją
obecność. Jeden patrzył na drugiego jak na przybyłego z zaświatów ducha, choć
tak naprawdę jedynie Tom miał ku temu powody. Kolejne kroki, tym razem śmielsze
od poprzednich. Złączone ramiona. Nareszcie. Po tylu miesiącach.
Usta drżały,
próbując zmusić się do wydania jakiegoś sensownego dźwięku. Milczeli. Chłonęli
swoje ciepło, dotyk, zapach. Dojrzewali do uznania swojej obecności.
Bill
zachichotał cicho. Przestawał już wierzyć w to, że kiedyś zobaczy się z bratem,
że po takim czasie zdołają się ze sobą spotkać, że znów może być jak dawniej. Zobaczył
światełko w tunelu.
Bolesne
zderzenie z rzeczywistością. Wylądował na ziemi.
- TY JE**NY
ŚMIECIU!!!
Nie zdążył
zareagować. Nim się obejrzał otrzymał kilka kolejnych ciosów.
- JAK MOGŁEŚ?!
Z jednej
strony szok, z drugiej poczucie winy nie pozwalały mu się bronić. Sam nie
wiedział, co przeważało.
Tom krzyczał i
okładał go pięściami. Płakał.
- DLACZEGO?!
Młodszy z
braci nadal leżał na podłodze, gdy dwójka chłopaków odciągała jego bliźniaka.
Tak, było ich dwóch, lecz wciąż mieli trudności z przeciwdziałaniem takiej
furii.
Blondyn
obrócił się na bok i zakaszlał głośno. Na podłodze pojawiła się mieszanina
śliny oraz krwi. Podniósł wzrok. Widok Toma bolał go bardziej niż odniesione
obrażenia. Jego oczy, wściekłość i żal. Wszystko skierowane przeciwko
młodszemu.
- Nienawidzę
cię…
Wyrwał się i
wybiegł ze sklepu. Zaraz za nim zniknął Georg.
- Chodź,
pomogę ci wstać – Marcus wyciągnął rękę do sponiewieranego kolegi, lecz on
ogłuchł. Podniósł się chwiejnie o własnych siłach, by pokuśtykać w stronę
drzwi. Czarny samochód stał tuż przy wejściu.
- Tom, uspokój
się! Co ci odbiło?! – szatyn, próbował załagodzić sytuację. Bezskutecznie.
- Zamknij się
i wsiadaj do środka albo zostawię cię na tym pie*****ym zadupiu!
- Tom, proszę!
Wysłuchaj mnie! Daj mi szansę!
Jego prośby
nie zdały się na nic, przysporzyły mu za to więcej szkód. Syknął, łapiąc się za
bok, gdy Tom z impetem kopnął drzwi auta.
- Nie zbliżaj
się!!! – usłyszał.
To ostatnie
słowa, jakie zapamiętał z tego zdarzenia. Potem był już tylko obraz
odjeżdżającego samochodu. Przez moment jeszcze go widział, lecz pojazd po
chwili zniknął za zakrętem, zabierając ze sobą resztki jego nadziei. Osunął się
na chodnik.
Było jeszcze tych
kilka sekund, kiedy liczył na to, że brat zmieni zdanie, jednak rozum nie
pozostawiał złudzeń. Bill znał bliźniaka zbyt dobrze, by wierzyć w to, iż ten
po niego wróci. To był koniec, jedyna szansa przepadła.
Skulił się i
obserwował słone krople rozbryzgujące się o jezdnię. Tylko to trzymało go z
dala od wszechogarniającego obłędu. Gdyby nie ta tak typowa dla tego miejsca
pustka, być może skoczyłby pod samochód. Tutaj nie miał szans nawet na rower.
„Ty je**ny
śmieciu…”
Coraz więcej kropel,
coraz więcej wilgoci wokół. Pogoda dała o sobie znać.
- Załatwić ci
transport do szpitala?
Uniósł wzrok.
Marcus stał nad nim, chowając ich obu pod wielkim parasolem.
- Nie, nie
trzeba – odpowiedział cicho. Wstał mimo bólu i krępującego zimna.
- Zadzwoniłem
po Isaaca. Ma w domu całą aptekę, opatrzy ci rany.
- Dzięki.
Zniknęli w
sklepie, by poczekać na pomoc i odsapnąć po wydarzeniach dzisiejszego dnia.
Drache