Pairing: BillxAlex
Uwagi: yaoi
Na rozdrożu
Pierwsze promienie słońca
zaczęły przebijać się przez zachmurzone niebo. Wystarczyły jednak by pobudzić
do działania młody, zmęczony organizm, który, uraczony światłem i zbyt wysoką
temperaturą, niepewnie się poruszył. Łóżko skrzypnęło pod przesuwającym się
ciężarem.
Chłopak przetarł twarz i
przeczesał palcami krótkie blond włosy. Jego wzrok odruchowo powędrował na
szafkę obok. Na tarczy zegarka ukazała się godzina 5:30.
- Tylko nie to. Nie teraz… – jęknął niezadowolony, przysłaniając ręką
brązowe oczy. Planował przeznaczyć na sen jeszcze co najmniej kilka godzin.
Był zbyt nieprzytomny,
aby kontrolować swoje posunięcia. Nierozważnie podniósł wzrok i niemal
natychmiast został oślepiony przez światło. Błysk flasha?
- Patrzcie, to on!
Nie, to tylko słońce, ale on nie
potrafił już pozbyć się uporczywego wspomnienia. Momentalnie wgryzło się w jego
umysł.
Przewrócił się na bok i zacisnął
powieki, ale stres nie odpuszczał. Sprawiał, że płuca pracowały jak szalone, a
serce próbowało wyrwać się z młodej piersi. Atak paniki – Bill tak dawno już go
nie zaznał.
Usiadł na łóżku i próbował się
uspokoić. Niezbyt rozumiał, dlaczego jeszcze próbował to robić, ten sposób
nigdy nie działał. Tyle lat, a efekt ciągle ten sam.
Zsunął stopy na dywan,
pozwalając im znaleźć schronienie w objęciach miękkiego włosia. On sam był zbyt
skołowany, by delektować się tą przyjemnością. Jego umysł spowijał chaos.
Niechciane obrazy biegały po jego głowie, przeplatane błyskami i zbitkami
liter, z których nic nie wynikało. Słyszał krzyki, głośne i wysokie piski. Pamiątki
po życiu, od którego udało mu się tymczasowo uwolnić.
Potrzebował powietrza.
Na moment wyrwał się ze
wspomnień i wprawił w ruch swoje ciało. Wychodząc z łóżka, trącił puste butelki
stojące rządkiem przy szafce. Trochę już ich się tam zebrało, ale żadnemu z
nich nie chciało się ich wyrzucić. Nie byli pedantami, a szklane linie tworzyły
taki uroczy… artystyczny nieład w tym
pokoju, że aż szkoda było się ich pozbyć.
Bill stanął przy oknie i przez
chwilę obserwował miasto, które powoli budziło się do życia. Słońce leniwie
wyłaniało się zza horyzontu, a sznury samochodów zaczynały formować poranne
korki. Warkot silników mącił ciszę i dostawał się przez szczelinę na piąte
piętro, do sporego mieszkania, które, przynajmniej częściowo, wciąż było
pogrążone we śnie. Odetchnął.
Kochał to miasto. Jego nowy dom.
Wciąż pamiętał, ile czasu
sprzeczał się z bratem o miejsce, w którym zamierzali stworzyć swój azyl. Tom planował
szukać ciszy i spokoju gdzieś na granicy cywilizacji. Bill chciał tego samego,
ale wiedział, iż nie będzie w stanie zostać sam ze swoimi myślami. Potrzebował
hałasu.
Pierwszy tydzień po przylocie z
Europy zszedł im na śnie. Nie było ważne, że dom nie nadawał się jeszcze do
mieszkania, a wszędzie walały się kartony i torby z ubraniami. Sława jak
choroba wykończyła ich doszczętnie. Po kilku latach w ciągłym biegu musieli
powiedzieć „Stop!”.
Potem zaczęli od nowa budować
swój świat. Krok po kroku przemieszczali się ku „normalności”, tak dziwnej i
innej od tego, co znali do tej pory. Nagle okazało się, że nie są „kimś”, ich
nazwiska nic nikomu nie mówiły. I o to im właśnie chodziło.
Kaulitz uklęknął i wsunął dłoń
do torby, która zeszłej nocy znalazła się na podłodze. Wyciągnął stamtąd
niewielki notes i ołówek – obowiązkowy zestaw, zawsze nosił go przy sobie.
Notował wszystko: daty, terminy, pojedyncze słowa i całe zdania. Wszystko, co
miało dla niego jakiekolwiek znaczenie.
Czasem żałował, iż nie zapisał
daty imprezy, na której się poznali. Wieczoru, gdy z kieliszkiem w dłoni szedł
za gospodarzem, aby dostać coś do picia. Razem z nim śmiał się i rozmawiał
ochoczo, tak rzadko mieli okazję się spotkać. Tuż przy wejściu do kuchni do
rzeczywistości przywrócił ich jednak głośny trzask. Widok wysokiego, brodatego
mężczyzny, który mimo upadku zdawał się nie stracić dobrego humoru, uświadomił
im, że wszystko jest w porządku. Dla Billa było nawet lepiej niż w porządku.
- Co tym razem? – usłyszał, gdy ledwie przycisnął grafit do
białej kartki. Nie musiał się odwracać, od razu rozpoznał ten głos. Uśmiechnął
się pod nosem.
- Nic, zupełnie nic. Musiałem odetchnąć – odpowiedział.
- I chcesz to zanotować?
Ze skupieniem wpatrywał się w
pustą stronę. Wyrwany z zamyślenia nie miał pojęcia, co właściwie chciał zrobić.
- Datę, godzinę… – odparł
po chwili. Zdał sobie sprawę, że jego serce powróciło już do normalnej pracy. –
Znowu miałem atak.
- Nie notuj tego. Nie ma sensu pamiętać o takich rzeczach.
- Myślałem, że już jest dobrze. To już przecież ponad trzy
lata… – jęknął z rezygnacją.
- Może potrzebujesz więcej czasu. – Kochał ten ciepły,
spokojny ton, który pozwalał mu zwolnić, zapomnieć o troskach.
Do tej pory nie mógł sobie
wybaczyć ataku paniki, którym uraczył go jednej z ich pierwszych wspólnych
nocy. Nie zdążył wtedy jeszcze zrobić przed nim pełnego „coming outu” i
wyjaśnić, dlaczego czasami zdarza mu się budzić w środku nocy, drżeć i tracić
oddech. Nie ufał mu jeszcze na tyle, żeby to powiedzieć.
- Chodź do mnie.
Ale on nie ufał nikomu.
Łóżko ugięło się pod jego
ciężarem, a on sam wtulił się w szeroki tors, pozwalając obcym dłoniom na
wędrówkę po jego ciele. Zasunął powieki, co przywołało kolejne wspomnienia.
Jego pierwszy spacer po ulicach Los Angeles. Z przyjacielem, lecz bez brata.
Ciekawość podszyta strachem.
Nieustannie rozglądał się na
boki, wypatrując zagrożenia. Był niemal pewien, iż za chwilę otumani go głośny
pisk bądź ktoś wykrzyczy jego imię, które wraz z nazwiskiem zdołał przez
ostatnie lata znienawidzić od najdłuższej do najkrótszej głoski.
Nie zauważył, kiedy skręcili.
Nie zarejestrował momentu wejścia do sklepu ani przyłożenia palców do materiału
oglądanych ubrań. Pamiętał tylko otwarcie oczu i twarz, którą zdołał już
wcześniej poznać. I ten uśmiech dziecka przyłapanego na psotach. I głos – niski,
ciepły i kojący. Głos Alexa.
- Wszystko się ułoży, zobaczysz – usłyszał tuż przy swoim
uchu.
Chciał wierzyć w te piękne
słowa, ale nie potrafił. Nie wszystko przecież zależało od niego czy od jego
faceta.
No właśnie… faceta.
- Wiesz, że…
- Możesz. Wszystko możesz.
Nie mógł, ale nie miał siły się
kłócić. Nie mógł się wiązać z nikim, a już na pewno nie z mężczyzną. Stare
zasady gry wciąż obowiązywały i na nic były tłumaczenia, że kiedyś
rzeczywistość wydawała mu się nieco inna.
Nie chciał tracić czegoś, czemu
poświęcił kilka lat swojego życia, nawet jeśli to coś wiązało się z największym
koszmarem, jaki zdarzyło mu się przeżyć. Kilka lat wyjętych z życiorysu.
Dopiero tutaj udało mu się na powrót zasmakować względnie normalnego życia.
Normalnego życia, które zaczęło zbliżać się ku końcowi. Już pojawiały się
pierwsze terminy. Nowe teksty piosenek czekały na zaśpiewanie. Spiął mięśnie.
Co miał wybrać? Złotą klatkę nieustannie kołataną wiatrem czy swobodę z
kończącymi się funduszami? Sławę i muzykę, którą mimo wszystko uwielbiał, czy
spokój i miłość? A co jeśli ten związek i tak nie miał racji bytu?
Zacisnął pięści na pościeli,
lecz nie trwało długo nim dołączyła do nich jeszcze jedna dłoń.
- Przestań. Już wystarczy.
Zamknął oczy i policzył do
trzech. Gdyby był sam z pewnością by się nie kontrolował, ale wiedział, że Alex
ma tego dosyć. Nie chciał męczyć ich obojga.
- Wiele bym dał, żeby móc zobaczyć, co ci chodzi po głowie –
powiedział starszy z dwójki, gładząc ramię wokalisty. – Może wtedy mógłbym ci
pomóc.
- I tak zrobiłeś już więcej niż ktokolwiek inny.
Leżeli w ciszy, wsłuchując się w
swoje oddechy. Obaj chcieli przerwać tę niezręczną chwilę, lecz żaden z nich
nie wiedział, co powinien zrobić.
W końcu na odwagę zebrał się
Bill, pozwalając ustom wypowiedzieć kilka z pozoru banalnych słów:
- Kocham to miasto.
Miejsce, które dało mu to, o
czym tak długo marzył, gdy kolejnego wieczora kładł się samotnie do łóżka.
Miejsce, które uspokajało. Miejsce, w którym wreszcie mógł być sobą.
- Czy powinienem czuć się zazdrosny?
Wokalista zaśmiał się na tę
sugestię i odwrócił się, by spojrzeć w oczy w kolorze ciepłego brązu.
- Gdybyś mógł, byłbyś zazdrosny o wszystko – stwierdził z
udawaną irytacją.
- Mam ku temu powód. Mam przecież najcenniejszy skarb na
świecie.
Obaj kochali te kiczowate czułe
słówka. Może to przez zakochanie, może po prostu tak mieli, ale jedno było
pewne – uwielbiali je oboje.
- Idę spać, mam jeszcze kilka godzin – rzekł mężczyzna o
ciemnych kręconych włosach, dodając do swojego stwierdzenia przeciągłe
ziewnięcie. – Muszę wykonać kilka projektów. Może uszyję też coś dla ciebie? – dodał,
chwytając smukłą dłoń.
- Tak bez okazji? – odparł Bill, wciąż w nastroju na
zaczepki. – A może za seks?
- Gdyby to miało być za seks, musiałbym ci uszyć… co najmniej jeden komplet ciuchów.
- Łaskawca!
Ani głośne prychnięcie, ani
sroga mina nie zadziałały. Przy nim nie potrafił udawać. Alex był po Tomie
drugą osobą, której nie mógł oszukać. Na nic zdawał się staranny dobór słów,
udawane emocje, zmiany tematu, mowa ciała. Alex widział wszystko.
- Nie ma ceny, której nie mógłbym za ciebie zapłacić –
szepnął jego partner, łamiąc kolejną barierę ustawioną przez
dwudziestokilkuletniego chłopaka. – Nie
za seks, za ciebie. Jesteś moją inspiracją, skarbem i miłością mojego życia.
- Razem z moimi problemami? – wypalił bez namysłu,
spoglądając prosto w jego oczy. Wiedział, jaka będzie odpowiedź, ale chciał ją
usłyszeć. Musiał być pewien. I Alex go nie zawiódł.
- Człowiek składa się z wad i zalet. Twoje problemy
stworzyły cię takiego, jakim jesteś. Takiego, jakiego cię kocham.
Rozluźniające uczucie ulgi.
Silne dłonie na jego plecach.
- Moja propozycja nadal jest aktualna – kontynuował
mężczyzna. – Powoli idziemy do przodu, rozwijamy się. Niedługo będziemy
potrzebowali kogoś do pomocy. Nowe projekty, kontakt z klientami, dostawcami… Będziesz mógł sobie wybrać, co tylko chcesz.
Choć najchętniej widziałbym cię w roli mojego osobistego asystenta.
- Mam swoje obowiązki. Na razie musi zostać tak jak jest.
Kusiło go to o wiele bardziej
niż chciał dać o sobie poznać. Moda zawsze była jego pasją. Mógłby jeszcze
bardziej ją rozwinąć, podłapać kontakty, tworzyć coś nowego… Kontrakt z
wytwórnią niestety nadal obowiązywał, wiedział o tym zbyt dobrze.
Alex przerwał jego rozmyślania.
Bill poczuł delikatny dotyk w dole swoich pleców.
- Twoje najważniejsze obowiązki to obowiązki wobec siebie.
No… może jeszcze wobec mnie.
Pocałunek, który wywołał
przyjemne drżenie. Pochwycił bujne kosmyki. Druga para dłoni wymknęła się poza
bezpieczną strefę.
- Chodź już spać, za dużo wczoraj wypiłeś – rzekł wokalista,
przygryzając na koniec płatek ucha swojego kochanka.
- Nie chcesz zarobić na kolejną koszulkę?
- Jak śmiesz!!!
Nie potrafił go karać, śmiech
uniemożliwiał mu skuteczne wykonanie ciosu. Mężczyzna pochwycił jego ręce.
- Dokończymy to jutro – rozbrzmiał ciepły, niski głos.
Bill nie zamierzał się stawiać.
Pokiwał głową i wtulił się w szeroki tors. Ten, który go uspokajał. Ten, który
dawał mu oparcie. Znajome dłonie powędrowały w górę jego pleców.
Zasnął.
***
Takie małe świętokradztwo z mojej strony, ale cóż. Naszło mnie - napisałam i tyle. :P
Długo mnie nie było, z obietnic co do opowiadań wyszły nici. Nawaliłam i tyle. Ale nie ukrywam, że ciężko mi się pisze. Nie mam z tego takiej przyjemności jak kiedyś. Ale koniec żalenia się. Mam nadzieję, że jednopart się podobał. :)
Serdeczne pozdrowienia dla Murasaki! Widziałam Twój komentarz już dawno, ale chciałam odpowiedzieć na niego przy okazji wstawienia nowego tekstu. Dziękuję Ci za ciepłe słowa i za wiarę we mnie. To dla mnie dużo znaczy. <3 Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze wrócić tu z czymś, co dorówna Sierotce. :)
Pozdrawiam!